Kolejnym punktem wycieczki były wodospady. Wodospadów w Chiang Mai jest dość dużo. My wybraliśmy chyba całkiem dobrze bo byliśmy tam praktycznie sami.
Okolica wodospadów to takie dzunglowate lasy- nie potrzeba wielkiego wysilku czy specjalnych butow ale juz na spadajace galezie trzeba bylo uwazac o czym ostrzegaly wszedzie tabliczki.
Tutaj mialam nawet chwile zadumy, czy nie rzucic pracy i nie zostac w Taj na zawsze w tle widac piekny las.
Byly tez atrakcje dla odwaznych albo mało roztropnych- jak kto woli liany a z tylu niezbyt wysoka ale zawsze sciana w dol
W wodospadach można było się kąpać- co do łatwych zadań nie należało ale za to jak widać były tylko dla nas
Tutaj też zapewniam, że wodospady warte odwiedzenie- było naprawdę ładnie a przede wszystkim tak pusto i dziko. Mam lepsze ujęcia całych wodospadów ale znów za dużo NAS na tych zdjęciach
Na tych trzech punktach zakończyliśmy objazd wynajętą pół cieżarówką- znów auta z pół otwartą paką z tyłu. Nie była to taxi a prywatny auto obwożące turystów po okolicy. Pana wzieliśmy prosto z ulicy, powiedzieliśmy mu co chcemy zobaczyć, on nam powiedział cene i już targ dobity. Ceny dokladnej nie pamietam ale wiem, ze nie bylo drogo.
Najpierw ta sama wycieczke chceilismy zrobic z innym kierowca- kierowca taxi...
Pan taksowkarz, ktory nas dzien wczesniej przywoził z lotniska kazał na siebie mówić TIP- wymownie prawda ? już to nam powinno dac do myślenia...
Powiedział, że za jakąs tam cene, która nam się podobała (chyba 250 bth) obwiezie nas po głównych atrakcjach w okolicy. Pokazywał nam zalaminowane rysunki z róznymi miejscami- część to było własnie to co chcieliśmy zobaczyć, wydawało nam się, że ustalilliśmy szczegóły i umówiliśmy sie na następny dzień.
Następnego dnia wsiadamy do auta TIPa i mówimy no to jedziemy- ogrody królowej, światynia, wodospady i gorące żródła a on lamentuje, ze tak się nie da bo on za te 250 bth to moa gotwe trasy wycieczek - wszystkie nieciekawe, wszedzie po drodze tygrysy, którcyh męczenie nie chcieliśmy wspierać :// Za naszą trasę chciał chyba z 700 bth więc mu po prostu grzecznie podziękowaliśmy i wyszliśmy z auta 5 min zajęło nam znalezienie naszego kierowcy rajdowcy i dobicie z nim korzystnego targu
Resturacja ma jedną główną specjalność zupę Khao Soy, którą po częsci przygotowywuje się samemu. Wybiera się podstawowe składniki- jest kilka opcji do wyboru co do bulionu, noodli i chyba mięsa/krewetek.
Dostaje się swoje zamówienie razem z mnóstwem dodatków- i w tym tkwi cała zabawa. Mamy instrukcje i możemy sprawdzić jak zmienia się smak zupy w zalezności od dodania poszczególnych składników. Na koniec komponujemy zupę taka jak nam odpowiada- ostrość, kokos/bez kokosu itp...
Do tego wszystkiego dostaje się instrukcję i fartuszki dla niezdarnych europejczyków. Fartuszki byly cale umorusane a niektórzy z nas tak sobie doprawili khao soy, że siódme poty wyszły
Naprawdę polecam- super atrakcja na wieczór.
Kuchnia w knajpie- jak widać kucharki szczęsliwe
taką misę z noodlami i dodatkami się faktycznie dostaje
Na następną wycieczkę mieliśmy w planie trekking, bamboo rafting i zwiedzenie wiosek okolicznych plemion.
Większość tych wycieczek jest jednak organizowana na dwa dni (wioska plemienia, które warto podpatrzeć jest dość daleko od Chiang Mai) my z różnych powodów nie mogliśmy jechać na dwu dniowy wyjazd więc odpuściliśmy.
Za to znależliśmy fajne biuro i ciekawą wycieczkę.W programie wycieczki były:
1. Jazde na sloniach
Uczucia mieszane, bo z jednej strony, jakby nie bylo zmuszalismy sloniki do wozenia naszych bladych cial po nielatwym terenie.
Z drugiej strony, taki SLONIK wazy chyba z kilka ton i raczej od wiekow wykorzystywany byl do ciezkiej pracy w rolnictwie a nawet brał udział w niejdnej wojnie. To tak jak nasze koniki... a jak na nich w Polsce jeżdzimy, to nikt tak nie krzyczy...
Staralismy sie za to wybrac taki oboz, gdzie sloni nie tresuja do malowania obrazow, tanczenia i na dodatek to wszystko przy pomocy klucia hakiem za uchem Baaa!!!! Nawet widzielismy takie obozy, gdzie turysci przyjezdzali na caly dzien, uczyli sie jezdzic na sloniach a pozniej musieli go sami nakarmic, wypielegnowac i umyc w rzece, co sloniom sprawiaja widoczna, wielka przyjemnosc Swoja droga zloty interes.... Kupujesz slonia, zapraszasz turystow a oni wszystko przy sloniu robia za Ciebie- i na dodatek placa za to gospodarzowi 240 pln od osoby;)) no chyba, ze wszystko przejada sam Pan Slon, ktory podobno dziennie pochlania 200kg ;))
2. Drugi punkt programu to bamboo rafting.
Mial byc spokojny splyw na bambusowej tratwie z blogim fotografowaniem okolicy i samych siebie Plan ulegl zmianie, jak tylko zobaczylismy nasz srodek transportu- aparaty poszly do auta a my na wpol rozebrani poszlismy na tratwy. Bylo duzo wody, byly meandry, byl utopiony telefon (dziala;), byl wąż (malutki ale zawsze;)) i bylo duzo smiechu
3. Nastepnie zahaczylismy o wioske plemienia, ktore zyje sobie spokojnie w gorach, zywiac sie tylko tym, co sobie wyhoduja... (przynajmniej tak twierdza;) Wioska biedna wiec bardzo piekna nie byla... ale tak wlasnie ludzie tam zyja....
4. Na koniec trekking w gorach, lesie, dzungli?? Kto to wie co to bylo...
Coz na folderze wygladalo to jak spacerek... W rzeczywistosci jednak przedzieralismy sie przez niezle krzaczory, zarosla i stromizmy... Nawet mi sie przypomnial Cejrowski opowiadajacy, ze jak bialy czlowiek wejdzie do takiego lasu to chwyta sie i podpiera o kazde drzewa, ktore mija, by se wedrowke po ciezkim tereniu ulatwic... a tam tylko czeka na niefrasobliwych, zakamuflowany na pniu lub koronie drzewa wezyk... ;)) Nie wiem, jakie stworzenia byly w tych krzaczorach ale my na lądzie weza nie spotkalismy
Na wycieczce mieliśmy super przewodnika nazywał sie Ding- Dong- przynajmniej tak kazał na siebie mówić Oprócz naszej czwórki była z nami na wycieczce jedynie dwójka symaptycznych Kanadyjczyków, z którymi przegadaliśmy całą wycieczkę.
Po drodze przystanek na widoki, które takim laikom jak my, nie mogły uciec sprzed obiektywu Wszyscy mysleliśmy, ze to pola ryżowe a Ding- Dong mówił, ze nie. To pola.... cebulowe
Dodam, że dzięki widokom z tej wycieczki warto było zobaczyć Chiang Mai- ani w BKK, ani w Krabi takiej Tajlandii nie widzieliśmy- udało nam się odkryć trzecie jej oblicze
Taj to już tak popularny kierunek, ze wiekszość stąd już była, widziała i teraz wspomina stare wojaże- pewnie jedne z pierwszych ;). Tajlandia to chyba najałwiejszy kierunek na pierwszą samodzielną podróz do Azji.
Ja może jeszcze kiedyś wrócę ale najpierw trzeba resztę swiata zobaczyć- nie mogę się doczekać- już knuję następny wyjazd
pola ryżowe za to wyglądały tak- wiadomo przed zbiorami i widzimy też Ding- Donga
Pierwszy punkt wycieczki- słoniki.
A to kawałek drogi przez jaką musieliśmy przejść- wygląda cięzko ale to wielkie zwierze poradziło sobie niczym baletnica KIlka ton ładnie zapadało się w to błotko... byłam pełna podziwu, że wyszło... a żebyście widzieli jak cwaniaczek najpier stopką teren badał
a jak pięknie pił... zrobił sobie z trąby przedłużenie rurociągu
a tu łakomczuch sięgał ciągle do nas bo bambusowe przekąski, które można było kupić za grosze na początku
a tak wyglądał słoniowy przystanek- gdzie się wsiadało i wysiadało
Drugi punkt programu czyli bamboo rafting. Mial byc spokojny splyw na bambusowej tratwie z blogim fotografowaniem okolicy i samych siebie Plan ulegl zmianie, jak tylko zobaczylismy nasz srodek transportu- aparaty poszly do auta a my na wpol rozebrani poszlismy na tratwy. Bylo duzo wody, byly meandry, byl utopiony telefon (dziala;), byl wąż (malutki ale zawsze;)) i bylo duzo smiechu
Jedyne zdjęcie, które się ostało przed uratowaniem aparatów. Okazało się, że momentami byliśmy po pas zanużeni w wodzie na tej tratwie a Tajowie robili to wręcz specjalnie- mieli wtedy największy ubaw... my zresztą też
Już na koniec, aby przedostać się z tratwy do samochodu trzeba był przejść przez ten sympatyczny most- jak ktoś ma lęk wysokości lub nie ufa latającym konstrukcjom nie jedzie dalej
jestem 4 noce w Chiang mam na razie zabukowaną szkołe gotowania ;-), marzą mi się też długie szyje ale wiem ze to daleko , oraz biała swiątynia nie wiesz czy jest czynna ?
Kolejnym punktem wycieczki były wodospady. Wodospadów w Chiang Mai jest dość dużo. My wybraliśmy chyba całkiem dobrze bo byliśmy tam praktycznie sami.
Okolica wodospadów to takie dzunglowate lasy- nie potrzeba wielkiego wysilku czy specjalnych butow ale juz na spadajace galezie trzeba bylo uwazac o czym ostrzegaly wszedzie tabliczki.
Tutaj mialam nawet chwile zadumy, czy nie rzucic pracy i nie zostac w Taj na zawsze w tle widac piekny las.
Byly tez atrakcje dla odwaznych albo mało roztropnych- jak kto woli liany a z tylu niezbyt wysoka ale zawsze sciana w dol
W wodospadach można było się kąpać- co do łatwych zadań nie należało ale za to jak widać były tylko dla nas
Tutaj też zapewniam, że wodospady warte odwiedzenie- było naprawdę ładnie a przede wszystkim tak pusto i dziko. Mam lepsze ujęcia całych wodospadów ale znów za dużo NAS na tych zdjęciach
Na tych trzech punktach zakończyliśmy objazd wynajętą pół cieżarówką- znów auta z pół otwartą paką z tyłu. Nie była to taxi a prywatny auto obwożące turystów po okolicy. Pana wzieliśmy prosto z ulicy, powiedzieliśmy mu co chcemy zobaczyć, on nam powiedział cene i już targ dobity. Ceny dokladnej nie pamietam ale wiem, ze nie bylo drogo.
Najpierw ta sama wycieczke chceilismy zrobic z innym kierowca- kierowca taxi...
Pan taksowkarz, ktory nas dzien wczesniej przywoził z lotniska kazał na siebie mówić TIP- wymownie prawda ? już to nam powinno dac do myślenia...
Powiedział, że za jakąs tam cene, która nam się podobała (chyba 250 bth) obwiezie nas po głównych atrakcjach w okolicy. Pokazywał nam zalaminowane rysunki z róznymi miejscami- część to było własnie to co chcieliśmy zobaczyć, wydawało nam się, że ustalilliśmy szczegóły i umówiliśmy sie na następny dzień.
Następnego dnia wsiadamy do auta TIPa i mówimy no to jedziemy- ogrody królowej, światynia, wodospady i gorące żródła a on lamentuje, ze tak się nie da bo on za te 250 bth to moa gotwe trasy wycieczek - wszystkie nieciekawe, wszedzie po drodze tygrysy, którcyh męczenie nie chcieliśmy wspierać :// Za naszą trasę chciał chyba z 700 bth więc mu po prostu grzecznie podziękowaliśmy i wyszliśmy z auta 5 min zajęło nam znalezienie naszego kierowcy rajdowcy i dobicie z nim korzystnego targu
Wieczorem udajemy się jeszcze do ciekawej restauracji Just Khao Soy, którą bardzo polecam jesli już dotrzecie do Chiang Mai.
http://pl.tripadvisor.com/Restaurant_Review-g293917-d1129854-Reviews-Just_Khao_Soy-Chiang_Mai.html
Resturacja ma jedną główną specjalność zupę Khao Soy, którą po częsci przygotowywuje się samemu. Wybiera się podstawowe składniki- jest kilka opcji do wyboru co do bulionu, noodli i chyba mięsa/krewetek.
Dostaje się swoje zamówienie razem z mnóstwem dodatków- i w tym tkwi cała zabawa. Mamy instrukcje i możemy sprawdzić jak zmienia się smak zupy w zalezności od dodania poszczególnych składników. Na koniec komponujemy zupę taka jak nam odpowiada- ostrość, kokos/bez kokosu itp...
Do tego wszystkiego dostaje się instrukcję i fartuszki dla niezdarnych europejczyków. Fartuszki byly cale umorusane a niektórzy z nas tak sobie doprawili khao soy, że siódme poty wyszły
Naprawdę polecam- super atrakcja na wieczór.
Kuchnia w knajpie- jak widać kucharki szczęsliwe
taką misę z noodlami i dodatkami się faktycznie dostaje
Na następną wycieczkę mieliśmy w planie trekking, bamboo rafting i zwiedzenie wiosek okolicznych plemion.
Większość tych wycieczek jest jednak organizowana na dwa dni (wioska plemienia, które warto podpatrzeć jest dość daleko od Chiang Mai) my z różnych powodów nie mogliśmy jechać na dwu dniowy wyjazd więc odpuściliśmy.
Za to znależliśmy fajne biuro i ciekawą wycieczkę.W programie wycieczki były:
1. Jazde na sloniach
Uczucia mieszane, bo z jednej strony, jakby nie bylo zmuszalismy sloniki do wozenia naszych bladych cial po nielatwym terenie.
Z drugiej strony, taki SLONIK wazy chyba z kilka ton i raczej od wiekow wykorzystywany byl do ciezkiej pracy w rolnictwie a nawet brał udział w niejdnej wojnie. To tak jak nasze koniki... a jak na nich w Polsce jeżdzimy, to nikt tak nie krzyczy... Staralismy sie za to wybrac taki oboz, gdzie sloni nie tresuja do malowania obrazow, tanczenia i na dodatek to wszystko przy pomocy klucia hakiem za uchemBaaa!!!! Nawet widzielismy takie obozy, gdzie turysci przyjezdzali na caly dzien, uczyli sie jezdzic na sloniach a pozniej musieli go sami nakarmic, wypielegnowac i umyc w rzece, co sloniom sprawiaja widoczna, wielka przyjemnosc
Swoja droga zloty interes.... Kupujesz slonia, zapraszasz turystow a oni wszystko przy sloniu robia za Ciebie- i na dodatek placa za to gospodarzowi 240 pln od osoby;)) no chyba, ze wszystko przejada sam Pan Slon, ktory podobno dziennie pochlania 200kg ;))
2. Drugi punkt programu to bamboo rafting.
Mial byc spokojny splyw na bambusowej tratwie z blogim fotografowaniem okolicy i samych siebiePlan ulegl zmianie, jak tylko zobaczylismy nasz srodek transportu- aparaty poszly do auta a my na wpol rozebrani poszlismy na tratwy.
Bylo duzo wody, byly meandry, byl utopiony telefon (dziala;), byl wąż (malutki ale zawsze;)) i bylo duzo smiechu
3. Nastepnie zahaczylismy o wioske plemienia, ktore zyje sobie spokojnie w gorach, zywiac sie tylko tym, co sobie wyhoduja... (przynajmniej tak twierdza;) Wioska biedna wiec bardzo piekna nie byla... ale tak wlasnie ludzie tam zyja....
4. Na koniec trekking w gorach, lesie, dzungli?? Kto to wie co to bylo...
Coz na folderze wygladalo to jak spacerek... W rzeczywistosci jednak przedzieralismy sie przez niezle krzaczory, zarosla i stromizmy...Nawet mi sie przypomnial Cejrowski opowiadajacy, ze jak bialy czlowiek wejdzie do takiego lasu to chwyta sie i podpiera o kazde drzewa, ktore mija, by se wedrowke po ciezkim tereniu ulatwic... a tam tylko czeka na niefrasobliwych, zakamuflowany na pniu lub koronie drzewa wezyk... ;))
Nie wiem, jakie stworzenia byly w tych krzaczorach ale my na lądzie weza nie spotkalismy
Na wycieczce mieliśmy super przewodnika nazywał sie Ding- Dong- przynajmniej tak kazał na siebie mówić Oprócz naszej czwórki była z nami na wycieczce jedynie dwójka symaptycznych Kanadyjczyków, z którymi przegadaliśmy całą wycieczkę.
Po drodze przystanek na widoki, które takim laikom jak my, nie mogły uciec sprzed obiektywu Wszyscy mysleliśmy, ze to pola ryżowe a Ding- Dong mówił, ze nie. To pola.... cebulowe
Dodam, że dzięki widokom z tej wycieczki warto było zobaczyć Chiang Mai- ani w BKK, ani w Krabi takiej Tajlandii nie widzieliśmy- udało nam się odkryć trzecie jej oblicze
nasze autko na 6 osób- full wygoda
doczytałam, wspomnienia wracają, łezka się potoczyła....no prawie..:-D
http://sznupkowiewpodrozyzycia.blogspot.co.uk/
Witaj Momita
Taj to już tak popularny kierunek, ze wiekszość stąd już była, widziała i teraz wspomina stare wojaże- pewnie jedne z pierwszych ;). Tajlandia to chyba najałwiejszy kierunek na pierwszą samodzielną podróz do Azji.
Ja może jeszcze kiedyś wrócę ale najpierw trzeba resztę swiata zobaczyć- nie mogę się doczekać- już knuję następny wyjazd
jest Tajlandia jestem i ja za 4 dni ruszam do Bkk i do Chiang M
pola ryżowe za to wyglądały tak- wiadomo przed zbiorami i widzimy też Ding- Donga
Pierwszy punkt wycieczki- słoniki.
A to kawałek drogi przez jaką musieliśmy przejść- wygląda cięzko ale to wielkie zwierze poradziło sobie niczym baletnica KIlka ton ładnie zapadało się w to błotko... byłam pełna podziwu, że wyszło... a żebyście widzieli jak cwaniaczek najpier stopką teren badał
a jak pięknie pił... zrobił sobie z trąby przedłużenie rurociągu
a tu łakomczuch sięgał ciągle do nas bo bambusowe przekąski, które można było kupić za grosze na początku
a tak wyglądał słoniowy przystanek- gdzie się wsiadało i wysiadało
Tutaj mały słonik był przezabawny
Zupełnie wolno biegały sobie też takie giganty
Witam Algida
ależ Ci zazdroszczę- ja w tym roku jestem uziemiona. Mogę sobie polatać tu z Wami na forum jedynie
Następna atrakcja to :
Drugi punkt programu czyli bamboo rafting. Mial byc spokojny splyw na bambusowej tratwie z blogim fotografowaniem okolicy i samych siebie Plan ulegl zmianie, jak tylko zobaczylismy nasz srodek transportu- aparaty poszly do auta a my na wpol rozebrani poszlismy na tratwy. Bylo duzo wody, byly meandry, byl utopiony telefon (dziala;), byl wąż (malutki ale zawsze;)) i bylo duzo smiechu
Jedyne zdjęcie, które się ostało przed uratowaniem aparatów. Okazało się, że momentami byliśmy po pas zanużeni w wodzie na tej tratwie a Tajowie robili to wręcz specjalnie- mieli wtedy największy ubaw... my zresztą też
Już na koniec, aby przedostać się z tratwy do samochodu trzeba był przejść przez ten sympatyczny most- jak ktoś ma lęk wysokości lub nie ufa latającym konstrukcjom nie jedzie dalej
jestem 4 noce w Chiang mam na razie zabukowaną szkołe gotowania ;-), marzą mi się też długie szyje ale wiem ze to daleko , oraz biała swiątynia nie wiesz czy jest czynna ?