--------------------

____________________

 

 

 



ALASKA - dlaczego warto tam jechać?

285 posts / 0 nowych
Ostatni wpis
Strony
apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 1 dzień temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Difm, masz rację, już mi się te wszystkie nazwy i miejsca mylą. 

I jak najbardziej proszę o korektę, bo ja już mam sklerozę na stare lata....

A kiedy byłeś i jaką trasą jechałeś????

Już wiem, że jesienią, ale czy dawno temu? Podobno jesienne kolory są niesamowite!

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 1 dzień temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Szosa biegnie teraz między bardzo malowniczymi dwoma pasmami górskimi Alaska Mountains i Talkeetna Mountains. Tu już czuje się prawdziwie górskie, ostre powietrze.

I jak tu się nie zatrzymywać, gdy zza najbliższego zakrętu ukazuje się coraz to nowy widok !!!!

Trapper Creek to maleńka osada składająca się z kilku domków. Niby nic szczególnego, ale mieszkają tu hobbyści – zbieracze, którzy na parkingu stworzyli nietuzinkową galerię artystyczną. Tak naprawdę to kupa nikomu niepotrzebnego badziewia, ale o dziwo!!!! niektórzy przejezdni grzebią w tym bogactwie bezużytecznych przedmiotów, a nawet coś tam kupują...

Fakt, asortyment baaardzo szeroki!!!!

A może tu by się znalazło lepszy, autentyczny suwenir z Alaski niż typowa chińszczyzna oferowana w sklepach z pamiątkami????

 

Koło 11 wieczór dojeżdżamy do naszego noclegowiska. Niby blisko północ, a nocy nie ma, jasno jak w dzień. I mimo, że jesteśmy zmęczeni intensywnym dniem, wcale nie chce się nam spać!!!!!

To chyba z wrażenia....bo przecież przez ostatnie kilka miesięcy żyłam marzeniami o tej chwili kiedy tu dotrę. Naoglądałam się tyle fot z okolicy, naczytałam tyle opinii, blogów, relacji....

No i w końcu tu sama, osobiście jestem.

To jakieś deja vu, bo mi się wydaje, że już tu byłam!!!!

Z wyborem miejsca noclegowego w Denali National Park miałam najwięcej problemów.

W rejonie wjazdu do parku znajduje się kilka większych hoteli o w miarę przystępnych – jak na Alaskę i w dodatku taaaakie atrakcyjne miejsce – cenach.

Już miałam na oku hotel, ale jak poczytałam sobie opinie na jego temat na Tripadvisorze, to od razu z niego zrezygnowałam. Te hotele to duże molochy, wprawdzie wizualnie bardzo fajnie wyglądają, drewniane, w stylu schronisk górskich, otoczone lasem.

Okazało się jednak, że to główna baza noclegowa dla pasażerów statków wycieczkowych przypływających na Alaskę. Podjeżdża pod nie kilkadziesiąt autokarów, z których w ciągu dnia w pełnym sezonie wysypuje się tłum ludzi. Wokół tych kilku hoteli – gigantów, jest pełno barów, restauracji, pubów, sklepów z pamiątkami, biur turystycznych oferujacych różnego rodzaju atrakcje.

Istna komercha na ogromną skalę!!!!

A mi zupełnie nie o to chodziło....

W takim miejscu to ja chcę mieć ciszę i spokój, dziką przyrodę na wyciągnięcie ręki, a nie kiczowatę komercję i tłumy jednodniowych turystów wszystko w biegu zaliczających...

A zatem koncepcja hoteli typu Mc Kinley Challet lub Princess Lodge odpadła.

W najbliższej okolicy wjazdu do parku czyli 10-20 km, bo tak tu się liczą odległości, jest wiele niedużych pensjonatów i guesthousów. Ich standard jest bardzo różny.

Niektóre domki wyglądają jak psie budki z piętrowymi łóżkami i odzielnym pawilonikiem z łazienką i kibelkiem dla lokatorów kilku domków.Ale są względnie tanie – już za 70-80 $ za noc można taki znaleźć.

Mnie zawrócił w głowie pensjonat Denali Backcountry Lodge – przepiękne drewniane wille położone w głębi Parku Narodowego – ponad 200 km od wjazdu, w kompletnej głuszy. Obszerne stylowo urządzone apartamenty, wytworna restauracja, super luksus, do którego dowożą gości terenowym samochodem lub nawet hydroplanem. Na TripAdvisorze – same zachwyty.

Ale pojawiła się zasadnicza przeszkoda - cena mnie zmroziła i równie szybko z tej lodgy zrezygnowałam. Bagatela, za pokój 1000$ za nockę, czyli łatwo policzyć jaką sumkę trzeba by wydać za pięć noclegów.

Absurd, tym bardziej, że my nie lubimy siedzieć w hotelach i się nimi delektować, tylko maksymalnie szwędać się, szczególnie po takiej okolicy!!!!

Ostatecznie zdecydowałam się na pensjonat Denali Cabins – zresztą tego samego właściciela, co ten wspomniany wyżej full wypasik - oddalony około 12 km od głównego wjazdu do parku. Spodobał mi się na fotkach, a i cena w miarę przystępna jak na tą okolicę i takie kameralne warunki– 195$ za noc.

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 1 dzień temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Gdy po 14 godzinach od wyruszenia z Anchorage dojeżdżamy na miejsce jesteśmy bardzo zadowoleni. W przepięknym lesie rozrzucone są nieduże chatki zbudowane z drewna cedrowego. Domki połączone są drewnianymi pomostami. Nie wiem po co?????

Może, żeby można było dostać się do nich zimą, gdy wszystko śnieg zasypie, albo w czasie deszczów gdy wyleje przepływająca tuż obok rzeka Nenana?????

Ludzie pisali na TA, że niektóre domki są stare, mocno zużyte, więc do nich przed wyjazdem zadzwoniłam i powiedziałam, że my starzy ludzie, całe życie zbieraliśmy na tą podróż i nie chcielibyśmy, aby złe warunki zepsuły nam całe wyobrażenie o pięknie ich Alaski. Powiedzieli, że wszystkie domki są odnowione i na pewno będziemy zadowoleni.

No i dostajemy bardzo fajną chatkę, czystą, malutką, ale wszystko w niej jest, co się może przydać.

A to właśnie nasz domek...

 

I taki widoczek z okna...

Śmiejemy się, że w takiej budce spędzaliśmy za komuny rodzinne wakacje...tylko była mała różnica w cenie!!! Bo za te pieniądze, które tu płacimy za noc bez jedzenia, wówczas spędzaliśmy we trójkę dwutygodniowy urlop z trzema posiłkami dziennie.

Chyba już rzeczywiście wszystkie domki są odnowione, bo jak zaglądałam do tych, co akurat miały drzwi otwarte, to wyglądały tak samo.

Na terenie pensjonatu jest kilkanaście domków, restauracja Pray oraz kilka jacuzzi, czyli hot tube jak tu na to mówią. A wszystko to otoczone lasami i okrążone górską rzeką. Pewno, że to żadne luksusy, ale czuje się tu swojski klimacik takiego prymitywnego domku leśnego. Atmosfera luźna, wszyscy gadają ze wszystkimi, ale w 95 % gośćmi są Amerykanie.

Ponieważ nie wiedzieliśmy o której dojedziemy i jak będzie z jedzonkiem w restauracji, wyjeżdżając z Anchorage nakupiliśmy sobie w markecie Safeway co nieco do żarcia, żeby sobie chociaż śniadanka robić w polskim stylu. To już nie jest B&B, więc amerykańskie śniadanie – brrrrr - można zjeść w restauracji za jedne 14 doców od osoby. Oferowane są same delicje typu soczek z kartonika, kawka, tost z szynką lub serem i mufinek z dwuletnią datą przydatności do spożycia ( no, może trochę przesadzam!!!)

A więc to wszystko czego baaaaaardzo nie lubimy....

Wieczorem w restauracji jest nawet spory wybór, oczywiście podstawą są dania z łososia, jakieś żeberka i kurczaki. Są także w barku fast foodowe hot dogi, hamburgery i fryty – podstawowa dieta Amerykanów sprzyjająca ich nadwadze.

Ale na dziś mamy swoje wiktuały, które rozkładamy na stoliku na tarasiku i robimy sobie kolację.

Po kolacji - a jest już sporo po północy - życie towarzyskie skupia się w dwóch miejscach.

Część gości preferuje atmosferę barową, piwkuje, drinkuje w klimatyzowanej restauracji Pray. Nota bene fajna nazwa "Modlitwa", chyba jak się strzeli tam drinka, jest gwarancja, że w nocy grizzly nie pożre.

My jednak wolimy noc pod gołym niebem...

Udajemy się do jacuzzi, gdzie już moczy się kilka osób. Tutaj przeważają rozmowy o tematyce turystycznej, wymiana doświadczeń, jakie kto widział zwierzaki, którą trasą warto się wybrać na zwiedzanie parku. Oprócz nas jest jeszcze para Francuzów, reszta to Amerykanie.

Właścicielka pensjonatu Donna przysiada przy nas na drewnianych schodkach. Wypytuję ją o pogodę, bo coś wygląda podejrzanie.... nie widać szczytu Denali. A ona na to, że jak nie widać zupełnie, to znaczy, że pada tam śnieg, a jak widać dobrze, to znaczy, że jutro będzie padać deszcz. Dobra , ona sobie żartuje, ale nam wcale nie do śmiechu!!!!

Choć jest jeszcze poświata słoneczna za górami – idziemy spać.

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 1 dzień temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Budzimy się przed szóstą – świeci słońce, więc nie ma co tracić w wyrze drogocennego czasu.

Jemy na śniadanko nasze własne żarełko, gdyż tutaj nie obowiązuje formuła bed and breakfast, tylko sam bed.

Najedzeni postanawiamy podjechać do Visitors Center znajdującego się w pobliżu wjazdu do parku, żeby się zorientować bliżej odnośnie rezerwacji wycieczki. Przejeżdżamy około 12 km, teraz już się jedzie szutrową drogą.

 

Zostawiamy auto na parkingu, gdzie już jest sporo samochodów.

Widać, że tu przyjeżdżają prawdziwi turyści, a nie śpiochy!!!!

No i stawiamy pierwsze kroki w tym najsłynniejszym Parku Narodowym Alaski, który już za dwa lata obchodzić będzie stulecie założenia.

Tak się zastanawiamy od czego by tu zacząć i w tym momencie podchodzi do nas dwóch chłopaków. Okazuje się, że usłszeli rodzimy język i chcą chwilę pogadać. To Tomek i Grzesiek z Warszawy, pracowali ciężko przez sześć tygodni przy połowie łososi, których ogromne ilości ciągną z Pacyfiku ku Alasce, by w tutejszych rzekach złożyć swą ikrę. Praca jest mordercza, trwa zaledwie kilka tygodni, ale za to po 18 godzin na dobę. Okazuje się, że firmy łowiące łososie, jak również fabryki je przerabiające pracują tylko te kilka tygodni w roku, gdy "idzie" ryba. W pozostałym okresie są zamknięte na głucho i ludzie nie mają pracy...

Jednak chłopaki nie narzekają, zarobili sobie sporo kasy na wymarzoną trzymiesięczną wędrówkę po USA.

Ich wyprawa do parku będzie o wiele bardziej ambitna niż nasza....

Chcą tu spędzić cały tydzień, śpiąc w pożyczonym od znajomych namiocie i samotnie wspinać się na okoliczne góry i lodowce. Nie zamierzają zdobywać szczytu Mc Kinley, bo nie są do tego przygotowani, lecz tylko poznawać dzikie ostępy parku, dokąd nie docierają tacy "niedzielni turyści" jak my.

Chłopaki musieli się zarejestrować u straży rangerskiej parku, przeszli tam krótkie przeszkolenie, otrzymali mapkę, rezerwację miejsca na rozbicie namiotu na kempingach oraz czarny kontenerek na żywność i śmieci. Te kontenerki są bardzo solidne,no i szczelne, podobno miśki nie mogą sobie z nimi poradzić, lub raczej nie wyczują przechowywanego w nich jedzonka, a jeśli nawet, to nie dostaną się i tak do środka.

Dostali również przydział w jakich rejonach parku mogą się poruszać, gdyż są ścisłe dzienne limity, ile osób może w poszczególnych rejonach przebywać. Chodzi o to, by nie zadeptać parku i nie płoszyć zwierzyny.

A najdziwniejsze jest to, że w całym tym ogromnym parku – oprócz strefy znajdującej się w pobliżu wejścia – nie ma wyznaczonych szlaków turystycznych!!!!!

Można iść przed siebie w dowolnym kierunku – przez chaszcze, tajgę, przekraczać strumyki na płyciźnie, brodzić w trawiastym bagienku, wspinać się na stromą górę, albo zjeżdżać na tyłku po ośnieżonym zboczu.

Po prostu totalna swoboda!!!!! Rób co chcesz, ale licz tylko na siebie...

W krytycznej sytuacji nikt nie pomoże....

Wprost niewyobrażalne w naszych parkach narodowych, gdzie co rusz są tabliczki, by nie schodzić z wytyczonego szlaku.

A już w ogóle nie wyobrażam sobie, jak można się nie zagubić doszczętnie na kompletnie dzikim i bezludnym terytorium o wielkości naszych dwóch województw śląskiego i małopolskiego???????

No cóż, chyba chłopaki wiedzą co robią i jakie ryzyko podejmują....

Życzymy im fantastycznych wrażeń i żegnamy się.

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 1 dzień temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Tak naprawdę, to mieliśmy zamiar zrobić dziś tylko rozeznanie odnośnie wycieczek po parku, a wybrać się na którąś z nich dopiero jutro.

Decydujemy się jednak jechać już dziś, bo świeci słońce, a jutro cziort wie, co będzie z pogodą.

Tyle się naczytałam o tej nieprzewidywalnej pogodzie, że wolimy nie ryzykować czekania do jutra.

Bo jutro może być tylko gorzej...

Idziemy więc do Visitors Center, by spróbować załapać się na wycieczkę jeszcze dzisiaj.

Ale okazuje się, że w Visitors Center to można otrzymać tylko ogólne informacje o parku, zwiedzić muzeum, zobaczyć film parku, a wszystkie wycieczki załatwia się w Wilderness Access Center.

No niby tyle się naczytałam, a na miejscu się okazało, że nie tak wspaniale jestem jednak przygotowana!!!!

Idziemy spacerkiem do Wilderness Centrum tak gdzieś 2 kilometry od Visitors Center, choć kursuje tu także parkowy shuttle, bo odległości pomiędzy poszczególnymi atrakcjami są tutaj spore, a tam kłębi się już niezły tłumek.

Jest mnóstwo darmowych pięknie wydanych broszur, ulotek i punkt informacyjny, w którym urzędują sympatyczne babeczki.

Są dwie możliwości zwiedzania Parku Narodowego Denali.

Wersja droższa to podróżowanie autobusem  ( w kremowym kolorze ) z przewodnikiem, gdzie w trakcie zwiedzania dostaje się napoje i jedzonko. Można sobie wybrać trasy o trzech długościach – najkrótsza trwająca 4-5 godzin za 70$, średnia – trwajaca 7-8 godzin za 118$ i najdłuższa 12 godzinna za 165$ wraz z lanczem ( wszystkie ceny za 1 osobę). Przewodnik cały czas opowiada ciekawostki o parku, wypatruje zwierząt, autokar zatrzymuje się w ciekawych miejscach, punktach widokowych, a także wówczas gdy pojawią się zwierzęta. Na taką wycieczkę jedzie się od początku do końca tym samym autobusem.

Druga możliwość, znacznie tańsza to zwiedzanie autobusem shuttle ( w kolorze ciemnozielonym ) , gdzie kierowca mówi tylko podstawowe rzeczy, wyszukuje zwierząt, zatrzymuje się przy nich, odpowiada na pytania, ale nie pełni funcji przewodnika cały czas coś opowiadającego.

Autobus zatrzymuje się mniej więcej co półtorej godziny w różnych ciekawych miejscach i wówczas można wysiąść, pospacerować, iść na jakiś szlak, a potem ponownie wsiąść do innego shutlle, który przybędzie na przystanek i jechać dalej lub wrócić.

A więc pełna swoboda!!!!

Tu również są różne trasy od najkrótszej 2 godzinnej po 12 godzinną, a ceny odpowiednio wynoszą od 27 do 52$ od osoby.

Są jeszcze tzw Camper busy przeznaczone dla turystów mających duże bagaże typu plecaki, namioty czy rowery, czyli takich, którzy zamierzają tu spędzić kilka dni.

Wybieramy wersję drugą, po pierwsze dlatego, że tańsza, a po drugie nie chcemy całego dnia przesiedzieć w autokarze, tylko zagłębić się w tą dzikość, poczuć bliskość przyrody, pooglądać to wszystko na żywo, a nie z okien autobusu.

Niezależnie od tego, jaką wersję wycieczki wybierzemy trzeba zapłacić 10$ od łebka za wstęp do parku, przy czym wejściowka ta ważna jest przez tydzień.

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 1 dzień temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Kupujemy bilety na prawie najdłuższą trasę, czyli do przedostatniego postoju - Wonder Lake, trwającą około 10 godzin. Głównie z tego powodu, że najbliższy autobus wyrusza już za niecałe 40 minut, a poza tym w tą najdłuższą 12-godzinną ostatni już odjechał.

Prawdę powiedziawszy nie liczyliśmy się z tym, że dziś pojedziemy na wycieczkę, a zatem nie jesteśmy zbyt dobrze przygotowani. Zamierzaliśmy się tylko zorientować, co, gdzie i jak, a potem pokręcić się po okolicy.

No, ale decyzja zapadła, więc szybko kupujemy jakieś buły i napoje w barku, jako że na całej trasie nie ma zupełnie możliwości zjedzenia czy kupienia gdzieś czegokolwiek. Aż mi się nie chce wierzyć, że w USA nie ma żadnych sklepików czy knajpek w takich turystycznych miejscach?????

Ale prawda jest właśnie taka – bardzo tu dbają o ochronę środowiska – nie ma więc mowy o żadnej infrastrukturze przyjaznej turystom, a nieprzyjaznej środowisku– oczywiście oprócz toalet.

Tak więc każdy musi sobie wziąć tyle żarcia i picia ze sobą, żeby mu wystarczyło.

Choć jak się później okaże, jednak z pragnienia by się nie umarło...

Na parkingu stoi już bardzo wiele samochodów, najwięcej jest chyba camperów. Widać, że to popularna tutaj forma podróżowania. Ale są też jakieś trójkołowe dziwolągi, jakich jeszcze nigdy w życiu nie widziałam...

W Visitors Center oglądamy jeszcze  ciekawy 20 minutowy film o parku narodowym oczekując na nasz kurs. Pokazana jest historia jego powstania, informacje o Indianach niegdyś go zamieszkujących, jaką możemy tu spotkać florę i faunę, oraz przebieg wspinaczki na najwyższy szczyt. Ponadto trochę miejsca poświęcono takim sprawom, jak turysta powinien się zachowywać by maksymalnie chronić środowisko naturalne, jak również nie wejść w konflikt z grizzly lub łosiem.

 Wystarcza jeszcze trochę czasu na rzucenie okiem na niewielkie muzeum, w którym pokazano florę i faunę parku, jak żyli  poszukiwacze złota i w jaki sposób je pozyskiwano niegdyś na terenach obecnie zajmowanych przez  park.

Punktualnie o 9 wsiadamy do autobusu, jest sporo luzu, miejsca zajęte zaledwie w połowie.

W parku jest tylko jedna droga o długości około 160 km i jeździć po niej mogą tylko należące do parku autobusy.

Jest jednak około 22 km odcinek na samym początku po wjeździe do parku gdzie można wjechać swoim samochodem, a następnie zostawić go na parkingu i powędrować dalej pieszo jakimś szlakiem, które są wyznaczone tylko w tym rejonie. Na taką wersję wystarczy kupić wejściówkę za 10$, wjazd autem jest bezpłatny i nawet o dziwo za parking nic się nie płaci.

Kongres amerykański uznał to miejsce za DZICZ, a zatem takie ma pozostać. A jak na dzicz przystało nie ma tu wytyczonych szlaków turystycznych.

Dziwne, prawda????? Jeśli ktoś ma zamiar pochodzić po parku szlakami, to musi pomyśleć o innym parku, albo dostosować się do zasad tu obowiązujących.

Na kilkudniowe wędrówki po parku trzeba załatwiać zgodę wcześniej. Cały teren parku podzielony jest na kilkanaście stref liczących od kilku tysięcy do kilkunastu tysięcy hektarów. W każdej strefie jednego dnia nie może przebywać więcej niż 8-12 osób.

Tak mała liczba turystów znajdujących się na danym obszarze oraz brak wytyczonych szlaków gwarantują, że ludzie czują się w tym dzikim terenie jak prawdziwi pionierzy. Istnieje bardzo mała szansa, by w ciągu kilku dni spotkać innych turystów na swej trasie. O wiele bardziej prawdopodobne jest spotknie czworonożnych mieszkańców.

I o to właśnie tutaj chodzi – o zminimalizowanie niekorzystnego wpływu człowieka na to nieskalane, dzikie środowisko, no i możliwość bezpośredniego obcowania z tutejszą florą i fauną!!!!

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 1 dzień temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Jedziemy autobusem jedyną drogą wiodącą przez park – Park Road. Po obu stronach rozciągają się bardzo różnorodne widoki.

Najpierw przejazd przez tereny tundry wzdłuż rzeki i jej rozlewisk – latem okoliczne lodowce wprawdzie się topią, ale najwyższa woda jest wiosną, gdy topią się wielkie masy śniegu, wówczas rzeka płynie całą szerokością doliny.

Jedziemy dolinami, chwilę później wspinamy się stromo w górę. Autobus z trudem pokonuje ostre zakręty.

Mamy niesamowite szczęście, gdyż pomimo wykupienia tańszej wersji, gdzie kierowca jest zobowiązany podać tylko podstawowe informacje na temat parku, a nie być cały czas przewodnikiem, trafiamy na fantastyczną babeczkę, która gada bez przerwy.

Ma na imię Mary i jest polskiego pochodzenia – zauważamy na plakietce typowo polskie nazwisko - na jednym z postojów opowiada nam o swych dalekich polskich korzeniach.

Ta drobna, niewysoka kobitka prowadzi wielki autobus po niebezpiecznej w wielu miejscach wąskiej, szutrowej drodze, wypatruje dzikich zwierząt i opowiada non stop o parku. Widać, że to jej pasja.

W zimie, gdy park jest zamknięty dla turystów pracuje na dalekiej północy, za Kołem Polarnym w jakiejś stacji naukowej badającej życie białych niedźwiedzi.

Twarda sztuka!!!! Ale tutaj więcej takich ludzi....trochę zwariowanych, po przejściach życiowych, wielu dawnych żołnierzy walczących w Wietnamie, gdzie na rozkaz musieli zabijać niewinnych ludzi, to wolą teraz mieć do czynienia ze zwierzętami.

Istna mieszanina charakterów, osobowości, ale wszystkich łączy to, że jak już znajdą chętnego słuchacza, to wyjawią mu największe życiowe tajemnice. Po prostu chcą sie przed kimś nieznajomym wygadać!!!

Tak więc dzięki Mary nigdzie po drodze nie wysiadamy, oczywiście poza zaplanowanymi kilkunastoma przystankami, boimy się po prostu, że zmieniając autobus trafimy na mniej sympatycznego kierowcę, a to jednak 12 godzin wspólnego przebywania.

Mary mówi, że w parku żyje 39 gatunków ssaków i 167 rodzajów ptaków.

Szata roślinna jest również bardzo różnorodna. W parku znajdziemy 650 gatunków roślin i drzew, wszystkie one są bardzo odporne na ekstremalne mrozy występujące zimą oraz przystosowane do krótkich okresów wegetacji w miesiącach letnich.

Stajemy w najbardziej interesujących miejscach, z których roztaczają się fantastyczne widoki.

Na pierwszym przystanku mini ogród botaniczny – podane są nazwy chyba wszystkich występujących tu roślin.

Ja w szczególności wypatruję dzikich zwierząt. Tak jak lew w Afryce, tutaj królem życia i śmierci jest niedźwiedź grizzli, oprócz niego występuje na terenach leśnych czarny niedźwiedź zwany baribal. Na Alasce spotkać jeszcze można białe niedźwiedzie polarne, ale to na samej północy, dokąd się nie wybieramy....

Mariola

_Huragan_
Obrazek użytkownika _Huragan_
Offline
Ostatnio: 1 tydzień 1 dzień temu
Rejestracja: 13 cze 2015

U ciebie tez widac wielka pasje .Naprawde bardzo fajnie sie to czyta.I tyle zdjec z tej DZICZY Biggrin

Dziekuje juz teraz bardzo,bardzo za ta relacje,chociaz jak sie domyslam to jeszcze nie koniec Good

https://marzycielskapoczta.pl/

Napisz pocztowke ze swoich podrozy do chorych dzieci

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 1 dzień temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Dzięki, Huragan, to będzie długi serial jak Przystanek Alaska, żebym sobie mogła na stare lata poczytać, jak mnie reumatyzm pokręci...

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 1 dzień temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

W Parku Narodowym Denali żyje około 350 grizzly, są to potężne niedźwiedzie , które przekroczyć mogą wysokość nawet 3 metrów i wagę 400 kg. Te co tu żyją są koloru jasno brązowego – na ogół są ciemniejsze - i mają taki jakby garb na karku. Są bardzo niebezpieczne, gdy już zaatakują, to na ogół zabijają swą ofiarę i nierzadko zjadają ją. Było kilka takich przypadków gdy niedźwiedzie śmiertelnie zaatakowały ludzi.. O jednym takim tragicznym wypadku powstał film pt: "Grizzly Man" .

Jest to prawdziwa historia Timothy Treadwella , wielkiego obrońcy niedźwiedzi, który spędził na Alasce 13 letnich sezonów przebywając wśród tych dzikich zwierząt i prowadząc obserwacje ich życia.

Mieszkał w prymitywnych szałasach lub w namiotach, kręcąc filmy ukazujące życie niedźwiedzi w ich naturalnym środowisku. Bardzo wiele ryzykował, gdyż ślepo ufał tym dzikim i niebezpiecznym zwierzątom, wierząc, że jest wśród nich bezpieczny jako ich przyjaciel. W miesiącach zimowych prowadził wykłady w szkołach, uniwersytetach, czy innych instytucjach zajmujących się ochroną dzikich zwierząt zupełnie bezinteresownie.

 Niestety mocno się przeliczył i zginął zarówno on, jak i jego dziewczyna rozszarpani właśnie przez niedźwiedzia – ludobójcę.

Znany reżyser Werner Herzog wykorzystał w swym filmie oryginalne materiały nagrane przez Treadwella oraz przeprowadził wywiady z rodziną i znajomymi tragicznie zmarłego.

Film ukazuje piękno krajobrazów Alaski, a przede wszystkim tych dostojnych zwierząt, których nie można oswoić i które należy jednak z respektem omijać. To są ich odwieczne tereny, a ludzie są tu obcymi przybyszami....

Po obejrzeniu kilku filmów oraz tysięcy zdjęć, bardzo jestem ciekawa, czy uda nam się zobaczyć niedźwiedzie grizzly w ich naturalnym środowisku.

Tutejsze niedźwiedzie zapadają w sen zimowy w październiku i budzą się dopiero w kwietniu. Ich sen jest więc o wiele dłuższy niż naszych miśków. Pewno natura tak je zaprogramowała, by przespały największe mrozy i śnieżyce!!!!

Po przebudzeniu są bardzo głodne, w czasie snu straciły dużo na wadze i muszą to teraz odrobić. Tu znów wkracza Matka-Natura, niedźwiedzie na ten swój wyposzczony żołądek nie mogłyby jeść ciężkostrawnych mięs. Po przebudzeniu jedzą więc korzonki, trawę, mchy, gałązki, a dopiero jak ich przewód pokarmowy przyzwyczai się do prawidłowego trawienia wzbogacają swą dietę o mięso i ryby. Bardzo lubią różne jagody, których mnóstwo gatunków tutaj rośnie.

I znowu najwięcej tego wysokokalorycznego pokarmu – czyli mięsa i ryb - zjadają tuż przed zapadnięciem w sen zimowy, by zdołały przetrwać te 7 miesięcy.

Niedźwiedzie grizzly żyją na otwartych terenach tundry, w pobliżu rozlewisk rzek i strumieni.

A właśnie przez takie tereny jedziemy, więc....jest nadzieja na spotkanie.

I faktycznie po upływie kilkunastu minut Mary dostrzega w sporym oddaleniu niedźwiedzia. Powolutku wędruje wśród wysokich krzaków jagodowych, podjadając owoce.

Dopiero lornetka sąsiada pozwala na dokładne przyjrzenie się miśkowi. Chyba nie należy do największych, ale mimo to robi wrażenie pierwsze spotkanie tego tutejszego króla zwierząt w swoim dzikim otoczeniu. Nie w ogrodzie zoologicznym, czy innym rezerwacie....

No to mamy zaliczonego pierwszego niedźwiedzia!!!

Chwilę później mijamy stojącego przy drodze samca caribu, czyli tutejszej większej odmiany renifera. Ma majestatyczne rogi i nie raczy na nas zwrócić uwagi.

On tu jest panem na włościach, a my tylko nieproszonymi gośćmi...

 

Mariola

Strony

Wyszukaj w trip4cheap