Jesteś tutaj
Jesteś tutaj
Wakacje dawno minęły. Upragniony i długo wyczekiwany dłuuugi urlop również. A relacji nie ma, mimo że obiecywałam sobie, że napiszę ją od razu
Ten Eurotrip planowałam długo. Albo inaczej. Przygotowywałam się do niego długo, bo w sumie zaplanowanego nie mieliśmy nic. Żadnego noclegu. Żadnego biletu wstępu. Nic.
Spakowaliśmy samochód (nawet udało się go domknąć, a i my się do niego zmieściliśmy) i w drogę. Jedynie orientacyjnie wiedzieliśmy, że planujemy dojechać na Gibraltar. A czy się uda? Czas pokaże.
Podróż samochodem, z namiotem, bo elastyczność, bo wesoło, bo przygoda, bo frajda dla dzieci. Tak, bo jechały z nami dzieci, w liczbie sztuk 2. Siedmiolatek i trzylatka. Było wesoło
Przejechaliśmy w sumie ok. 9850 km przez 7 krajów (wliczając Polskę). Nocowaliśmy na 15 różnych kempingach. Na terytorium Hiszpanii wkraczaliśmy trzykrotnie. Mimo wielu przygód na trasie, wstawania przed 6 rano, żeby dostać bilety wstępu, nie dotarcia w jedno z miejsc, które chcieliśmy odwiedzić, bo nie sprawdziliśmy dokładnie, jak się tam dostać i wielu, wielu innych, bawiliśmy się naprawdę świetnie.
No, to chyba tyle tytułem wstępu
Czas ruszać w drogę
Z domu wyruszyliśmy pewnego pięknego sobotniego poranka... wróć, pewnej pięknej sobotniej nocy, bo zegar wybitnie wskazywał drugą z minutami. Bo dzieci w samochodzie dośpią, więc spokojnie jak najdalej dojedziemy przed śniadaniem. Taaa, może i dzieci dosypiają w samochodzie... Moje wyruszały z domu z wielimi bananami na buźkach i wybitnie nie w nastroju do spania. Zasnęły dopiero po jakiejś godzinie-półtorej jazdy. I to też nie na jakoś długo... Pierwszy dłuższy postój zrobiliśmy sobie tuż przed niemiecką granicą. Jakieś większe śniadanko (wcześniej tylko po kanapeczce do łapki), wybieganie się na placu zabaw, co kto wolał.
A potem dalej w drogę. Plan optymistyczny zakładał, że uda nam się dojechać tego dnia do niemieckiego Fryburga i tam gdzieś przenocować. Bo to już blisko granicy z Francją, bo fajnie by było w centrum Niemiec nocy nie spędzać. Relację piszę pod hasłem Francja. Ostatecznie zdecydowaliśmy bowiem (jazda szła naprawdę nieźle), że zamiast zatrzymywać się pod Fryburgiem, możemy równie dobrze zatrzymać się tuż po drugiej stronie granicy, może gdzieś pod Cochem i liznąć (choć trochę) francuskiej Alzacji.
Ostatecznie na nocleg wylądowaliśmy faktycznie w Alzacji. Na polu namiotowym tuż za murami pewnego niewielkiego miasteczka. Miasteczka o nazwie Neuf Brisach. I pewnie na tym zakończyłabym pisanie o tym miasteczku, gdyby nie... a no właśnie
10 tys km, 15 kempingów, 7 krajów i to z dwojgiem małych dzeci to z was dopiero obieżyświaty
No trip no life
...zasiadam i...czekam na CD ; )
...no to w drogę... żeby się oburzać i podziwiać
...zdumiewać i wzruszać ramionami...wybrzydzać i zachwycać...Radoslav
Joasiamac,a jak długi był cały eurotrip?
Nelciu, nie da się ukryć, że wyprawa była wyzwaniem. Tym bardziej, że po dwóch pierwszych nocach (a może już po pierwszej?) córa pytała, kiedy wrócimy do domu. Więc z uporem maniaka twierdziliśmy, że jedziemy do domu... tylko okrężną drogą
Wiktor - w sumie prawie trzy tygodnie. Miało być chwilę dłużej, ale końcówka nam dziwnie przyspieszyła...
Miasteczko Neuf Brisach, jak już wspomniałam,jest niewielkie. W całości jest jednak otoczone murami. Nie należy do miejsc obleganych przez turystów. Przez mieszkańców chyba też nie za bardzo. Dotarliśmy tam w sobotnie popołudnie pod koniec lipca, a w miasteczku... praktycznie pusto, głucho. Na kempingu dostaliśmy niewielki plan miasteczka z zaznaczoną sugerowaną trasą zwiedzania. Oczywiście z niej nie skorzystaliśmy, ale do miasteczka się udaliśmy.
Mury miasta robią wrażenie. Są wysokie, ceglane i... w dziwnym kształcie. Gdy tak wzdłuż nich chodziliśmy, skojarzyła mi się gdańska Twierdza Wisłoujście. Ale nie przez typ budowli, a właśnie kształt, który sobie wyobrażałam, że miasteczko może mieć. Po powrocie do domu, oczywiście to sprawdziłam.
Miasteczko Neuf Brisach widziane z lotu ptaka:
Jednak dopiero po obejrzeniu zdjęcia lotniczego uświadomiłam sobie, że ten kwietnik zrobiony gdzieś między murami, odzwierciedla miasteczko:
Co jeszcze można o miasteczku powiedzieć? Jest na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Zostało założone na rozkaz Króla Słońce. Ludwik XIV w 1699 rozkazał zbudować cytadelę. Miasteczko jest unikalne w skali europejskiej ze względu na swą nietypową architecturę (a raczej układ, co widać na zdjęciu zrobionym z lotu ptaka). Wielki plac defilad na środku, proste linie, 48 części składających się na ośmiokąt foremny, a do tego fortyfikacje. Czego chcieć więcej?
A to nie koniec historii tejże miejscowości. Alzacja, a wraz z nią i Neuf Brisach, w ciągu niespełna 150 lat aż pięciokrotnie zmieniała narodowość, przechodząc raz w ręcej francuskie, raz w pruskie/niemieckie. Wielki miecz postawiony koło głównej bramy wjazdowej do miasta poświęcony jest jego obrońcom z roku 1870. Poddali się oni wojskom niemieckim przy zachowaniu pełnyh honorów wojskowych. Brama wjazdowa do miasta kiedyś wyglądała inaczej. Wciąż jest tak samo wąska, jednak w 1902 roku usunięto jej górną część, by usprawnić ruch kołowy (w tym ruch większych pojazdów wojskowych). Aha, co jakiś czas w miasteczku są tablice w językach francuskim, niemieckim i angielskim opowiadające o danej budowli, danym miejscu lub historii.
Ok, to teraz kilka zdjęć z samego miasteczka:
Główna brama wjazdowa:
A pomiędzy murami, tuż obok głównej bramy wjazdowej do miasteczka i pomnika-miecza, stało sobie to coś:
Jak widać, było to dość sporych rozmiarów... Tylko wciąż nie wiemy, co to za zwierz. Każde z nas miało inne skojarzenie
...miasteczko-ciekawostka !!!
a co do "zwierzaka" to...artysta nie powinien pić więcej ; )
...no to w drogę... żeby się oburzać i podziwiać
...zdumiewać i wzruszać ramionami...wybrzydzać i zachwycać...Radoslav
Radoslav - zdecydowanie nie powinien choć może wieczór wcześniej dobrze się bawił i stąd taki efekt
Zachęcona zeszłoroczną relacją Makono (dziękuję za inspirację :)), którą sprzedałam również mężowi zaplanoałam króciutki (jednonocny jedynie, bo to nie Francja była celem naszej tegorocznej podróży) pobyt w Dordonii. Kemping znaleźliśmy kilka km (3?) od La Roque-Gageac, które najbardziej chciałam odwiedzić. Ale z tego, co udało nam się zobaczyć, cała okolica jest piękna i warta zobaczenia (o czym Makono już przekonywała w swojej relacji, więc nie będę tego powielać, choć w pełni się z tym zgadzam ;)).
Kilka zdjęć z La Roque-Gageac:
Co za piękne miejsce mógłbym być na miejscu tego faceta z plecakiem