Podróżowanie na własną rękę ma jedną wielką zaletę. Niezależność, swobodę. Która podczas tego wyjazdu kilkukrotnie się nam przydała.
W drodze do San Juan de Gaztelugatxe, z lewej strony drogi, zobaczyliśmy coś wystającego między drzewami. Jakby z lasu. Chyba zamek. Ale czy na pewno? To, co widzieliśmy, zdecydowanie wyglądało ciekawie. Już wtedy wiedzieliśmy, że nazwę miejscowości musimy zapamiętać i zatrzymać się w drodze powrotnej na kemping. Tak też zrobiliśmy.
Okazało się, że przeczucie nas nie myliło (choć spomiędzy drzew naprawdę wystawało niewiele). Dotarliśmy do zamku. O, takiego:
Miejsce głuche, ciche. Samochodem można podjechać praktycznie pod samą bramę (nie, ten na zdjęciu to nie nasz ;)). Dopiero po powrocie do domu udało mi się znaleźć jego nazwę. Castillo de Butrón. Zamek znajduje się w rękach prywatnych. Zdecydowanie różni się on od tradycyjnych zamków hiszpańskich, których historia jest związana z rekonkwistą, czyli walkami z między rycerstwem chrześcijańskim a muzułmańskim. Położony jest w okolicy miejscowości Gatica.
Powstał on w XIV wieku jako twierdza obronna przekształcona z wieży. Okres jego świetności to trzy kolejne stulecia, czyli walki baskijskiej szlachty. Należał on wówczas do rodziny Butrón, do której należała również otaczająca go ziemia. Od XVI wieku ulegał dewastacji.
To, co możemy oglądać dzisiaj, to efekt przekształceń dokonanych w XIX wieku. Zamek stał się wówczas bardziej ozdobą okolicy, aniżeli pełnił funkcje mieszkalne czy obronne. Dodano liczne wieżyczki i małe baszty. W wyniku tych przekształceń, zamek bardzień przypomina baśniowe zamki Bawarii, aniżeli typowo hiszpańskie twierdze obronne.
Zamek znajduje się w rękach prywatnych, o czym informują tablice przy jego wejściu. Jest zamknięty na cztery spusty. Teren wygląda na opuszczony, ale sam zamek wydaje się zadbany, modernizowany czy przynajmniej remontowany. A może to efekt dobudowanych elementów? Można się przespacerować po okalającym go parku, można go obejść dookoła. Nie można go jednak zwiedzać w środku.
Po obejrzeniu zamku z każdej możliwej strony, wróciliśmy na kemping. Krótki relaksik, sprawdzenie temperatury wody w basenie (zimna!) i po południu udaliśmy się do Bilbao na krótki spacer. Miasto jak miasto, dla mnie nic szczególnego, ale nie miasta w tej okolicy przecież szukaliśmy Za to jedliśmy tu jedne z pyszniejszych lodów w Hiszpanii Kilka zdjęć:
Do Bilbao ściągnęło nas jedno. Nie, nie Muzeum Gugenheima Nas ściągnął Most Biskajski. Ot, taka winda dla pieszych i samochodów, która pozwala przeprawić się z jednego brzegu rzeki na drugi na wysokości kilkudziesięciu metrów. I z możliwości takiej właśnie przeprawy skorzystaliśmy.
Tu w kolejce do wjazdu na przeprawę:
A tu widok z boku, już po przeprawie:
Wszystko fajnie, konstrukcja niesamowita, liny ciągnące się między budynkami, robi wrażenie. Jest tylko jedno ale Nasza przeprawa odbywała się niewiele ponad poziomem wody. Chyba akurat nic nie płynęło i nie musieli nas podnosić Ot, takie zrządzenie losu. Grunt, że młody panicz, który koniecznie chciał tenże most zobaczyć, był zadowolony.
Następnego dnia wstaliśmy cali uradowani, oczekując kolejnych przygód. A tu niebo ciemnoszare, ponure. No nic, czas zwijać namiot (toż aż dwie noce tu spędziliśmy) i w drogę. Plan - dojechać do Oviedo. Albo do Gijon. I w którymś z tych dwóch przenocować. Jak tylko ruszyliśmy, zaczęło lać. Picos de Europa, choć wzdłuż nich jechaliśmy, mogliśmy sobie tylko wyobrazić. Mgły i chmury nie chciały nas opuścić. Droga wyglądała na tyle cudnie, że momentami nie widzieliśmy dalej niż na kilka metrów na przód. A jak się przejaśniało, to oznaczało, że wjechaliśmy do tunelu Było fajnie
Momentami było widać więcej, więc od czasu do czasu, robiłam jakieś zdjęcie po drodze...
Bo tereny były naprawdę piękne.
Ostatecznie w Oviedo stanęliśmy tylko na chwilę, zrobiliśmy szybkie zakupy i postanowiliśmy jechać dalej na zachód. Rozstawiać namiot w deszczu to jednak średnia przyjemność.
Jakieś 150 km przed La Coruną pokazało się niebo...
I tak oto, zamiast krótkiej przejażdżki, zaliczyliśmy przejazd wzdłuż całego północnego wybrzeża. Ale warto było to zrobić, bo na miejscu czekało na nas słońce
Asia-A - mam tylko te dwa zdjęcia. Natomiast jak wpiszesz w wujka googla "most biskajski", to znajdziesz pełno zdjęć. Z tego, co mi mówiono (czyli zdążyłam się zorientować), raz przewożą niżej, raz wyżej wrażenia i tak fajne, choć chyba lepiej wygląda to z boku Opłata jest. nie pamiętam, ile płaciliśmy, jakaś niewielka kwota to była. nie wiem, 3 euro w sumie (czyli dwoje dorosłych, dwoje dzieci i samochód).
Zamek nas niesamowicie urzekł. Takie perełki na trasie wyjazdu właśnie bardzo lubię
Jak już wspomniałam, La Coruna powitała nas słońcem. Cieplutko, milutko, uroczo. Miejsce na kempingu szybko znaleźliśmy (jeden z urokliwszych kempingów na trasie), chałupkę zwaną namiotem rozstawiliśmy, obiadek zjedliśmy, to czas zwiedzać
Ok, to zwiedzamy dalej?
Podróżowanie na własną rękę ma jedną wielką zaletę. Niezależność, swobodę. Która podczas tego wyjazdu kilkukrotnie się nam przydała.
W drodze do San Juan de Gaztelugatxe, z lewej strony drogi, zobaczyliśmy coś wystającego między drzewami. Jakby z lasu. Chyba zamek. Ale czy na pewno? To, co widzieliśmy, zdecydowanie wyglądało ciekawie. Już wtedy wiedzieliśmy, że nazwę miejscowości musimy zapamiętać i zatrzymać się w drodze powrotnej na kemping. Tak też zrobiliśmy.
Okazało się, że przeczucie nas nie myliło (choć spomiędzy drzew naprawdę wystawało niewiele). Dotarliśmy do zamku. O, takiego:
Miejsce głuche, ciche. Samochodem można podjechać praktycznie pod samą bramę (nie, ten na zdjęciu to nie nasz ;)). Dopiero po powrocie do domu udało mi się znaleźć jego nazwę. Castillo de Butrón. Zamek znajduje się w rękach prywatnych. Zdecydowanie różni się on od tradycyjnych zamków hiszpańskich, których historia jest związana z rekonkwistą, czyli walkami z między rycerstwem chrześcijańskim a muzułmańskim. Położony jest w okolicy miejscowości Gatica.
Powstał on w XIV wieku jako twierdza obronna przekształcona z wieży. Okres jego świetności to trzy kolejne stulecia, czyli walki baskijskiej szlachty. Należał on wówczas do rodziny Butrón, do której należała również otaczająca go ziemia. Od XVI wieku ulegał dewastacji.
To, co możemy oglądać dzisiaj, to efekt przekształceń dokonanych w XIX wieku. Zamek stał się wówczas bardziej ozdobą okolicy, aniżeli pełnił funkcje mieszkalne czy obronne. Dodano liczne wieżyczki i małe baszty. W wyniku tych przekształceń, zamek bardzień przypomina baśniowe zamki Bawarii, aniżeli typowo hiszpańskie twierdze obronne.
Zamek znajduje się w rękach prywatnych, o czym informują tablice przy jego wejściu. Jest zamknięty na cztery spusty. Teren wygląda na opuszczony, ale sam zamek wydaje się zadbany, modernizowany czy przynajmniej remontowany. A może to efekt dobudowanych elementów? Można się przespacerować po okalającym go parku, można go obejść dookoła. Nie można go jednak zwiedzać w środku.
Po obejrzeniu zamku z każdej możliwej strony, wróciliśmy na kemping. Krótki relaksik, sprawdzenie temperatury wody w basenie (zimna!) i po południu udaliśmy się do Bilbao na krótki spacer. Miasto jak miasto, dla mnie nic szczególnego, ale nie miasta w tej okolicy przecież szukaliśmy Za to jedliśmy tu jedne z pyszniejszych lodów w Hiszpanii Kilka zdjęć:
Do Bilbao ściągnęło nas jedno. Nie, nie Muzeum Gugenheima Nas ściągnął Most Biskajski. Ot, taka winda dla pieszych i samochodów, która pozwala przeprawić się z jednego brzegu rzeki na drugi na wysokości kilkudziesięciu metrów. I z możliwości takiej właśnie przeprawy skorzystaliśmy.
Tu w kolejce do wjazdu na przeprawę:
A tu widok z boku, już po przeprawie:
Wszystko fajnie, konstrukcja niesamowita, liny ciągnące się między budynkami, robi wrażenie. Jest tylko jedno ale Nasza przeprawa odbywała się niewiele ponad poziomem wody. Chyba akurat nic nie płynęło i nie musieli nas podnosić Ot, takie zrządzenie losu. Grunt, że młody panicz, który koniecznie chciał tenże most zobaczyć, był zadowolony.
Zamek fantastyczny - jakoś z Harym Potterem mi się kojarzy
Bez podróży się duszę....
http://kolekcjonujacchwile.blogspot.com/
Następnego dnia wstaliśmy cali uradowani, oczekując kolejnych przygód. A tu niebo ciemnoszare, ponure. No nic, czas zwijać namiot (toż aż dwie noce tu spędziliśmy) i w drogę. Plan - dojechać do Oviedo. Albo do Gijon. I w którymś z tych dwóch przenocować. Jak tylko ruszyliśmy, zaczęło lać. Picos de Europa, choć wzdłuż nich jechaliśmy, mogliśmy sobie tylko wyobrazić. Mgły i chmury nie chciały nas opuścić. Droga wyglądała na tyle cudnie, że momentami nie widzieliśmy dalej niż na kilka metrów na przód. A jak się przejaśniało, to oznaczało, że wjechaliśmy do tunelu Było fajnie
Momentami było widać więcej, więc od czasu do czasu, robiłam jakieś zdjęcie po drodze...
Bo tereny były naprawdę piękne.
Ostatecznie w Oviedo stanęliśmy tylko na chwilę, zrobiliśmy szybkie zakupy i postanowiliśmy jechać dalej na zachód. Rozstawiać namiot w deszczu to jednak średnia przyjemność.
Jakieś 150 km przed La Coruną pokazało się niebo...
I tak oto, zamiast krótkiej przejażdżki, zaliczyliśmy przejazd wzdłuż całego północnego wybrzeża. Ale warto było to zrobić, bo na miejscu czekało na nas słońce
Makono - a wiesz, akurat po drodze czytałam trzecią część
Joasia masz jakieś zdjęcie tej windy/ widoku z windy?
Czy jest jakaś opłata z "przejazd"?
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Asia-A - mam tylko te dwa zdjęcia. Natomiast jak wpiszesz w wujka googla "most biskajski", to znajdziesz pełno zdjęć. Z tego, co mi mówiono (czyli zdążyłam się zorientować), raz przewożą niżej, raz wyżej wrażenia i tak fajne, choć chyba lepiej wygląda to z boku Opłata jest. nie pamiętam, ile płaciliśmy, jakaś niewielka kwota to była. nie wiem, 3 euro w sumie (czyli dwoje dorosłych, dwoje dzieci i samochód).
...zamek superowski !!! "zdejmując" z niego te wszystkie ozdobne dodatki (wiezyczki itp.),widac że był to dawniej solidny "stronghold"...
...no to w drogę... żeby się oburzać i podziwiać
...zdumiewać i wzruszać ramionami...wybrzydzać i zachwycać...Radoslav
Zamek nas niesamowicie urzekł. Takie perełki na trasie wyjazdu właśnie bardzo lubię
Jak już wspomniałam, La Coruna powitała nas słońcem. Cieplutko, milutko, uroczo. Miejsce na kempingu szybko znaleźliśmy (jeden z urokliwszych kempingów na trasie), chałupkę zwaną namiotem rozstawiliśmy, obiadek zjedliśmy, to czas zwiedzać
La Coruna słynie przede wszystkim z tego miejsca:
I mi się zamek podoba. choć trochę za bogato i ozdobnie z tymi lwieżyczkami. Ciekawe jak wygląda w środkum szkoda że nie można wejść.