Jesteś tutaj
Jesteś tutaj
Cześć,
Dużo wiedzy czerpałem z tego forum przed naszym wyjazdem. Pomogła relacja Żelka. Wiedziałem mniej więcej jak się poruszać po okolicy i do kogo uderzyć. Dla Was, jak czytałem dalekie podróże to nie pierwszyzna. Dla nas nie. Może nie będzie to odkrywcza relacja, ale postaram się pokazać trochę inne miejsca. Trochę tych samych i mam nadzieję, że wytrwam w relacji.
Około 18 w poniedziałek 6 lutego wyjechaliśmy z Polski do Berlina. Kierunek – hotel Central Tegel w zupełności wystarczający na przespanie i ranny wylot z Berlina. Dalszą podróż rozpoczynamy wczesnym rankiem. Jesteśmy na lotnisku prawie 3 godz wcześniej. Trochę niepotrzebnie bo odprawa zaczyna się o ile dobrze pamiętam 1,5 godz. przed odlotem do Düsseldorfu skąd mamy już lot do Puerto Plata. 10 godzin w samolocie, tyle nigdy nie lecieliśmy. Wreszcie lądowanie. Przy takiej dużej liczbie osób nawet sprawnie poszło sprawdzanie. Bez zbędnych kontroli. Wychodzimy z terminala – łup gorąco. Pierwsze słowa jakie usłyszałem to – sir beer :)Może wyglądałem na wykończonego, ale nie szukamy busa/autobus, bo to jeszcze 4 godziny jazdy. Transport okazuje się busikem, którym jedziemy w sumie w 15 osob.
Droga dłuzy się choć widoki inne, nieznane. Po drodze ulewa. Kierowca nic z tego sobie nie robi i zapiernicza.
Jesteśmy w hotelu – meldunek szybko bo parę osób i jesteśmy w pokoju w budynku nr 1. Koło recepcji i głównej restauracji. Jest Ok. Ja mam jeszcze siłe, a raczej dużą ciekawość na zwiedzanie terenu hotelu. Nie widać zbyt wiele, oprócz barów
Dotarłem na sen do pokoju.:)
Jer
Cześć,
Dzień drugi to zapoznawanie się z hotelem i otoczeniem za dnia. Oczywiście ja już poznałem w nocy pewne rejony, które mnie w pełni ucieszyły. Po śniadaniu mieliśmy umówione spotkanie z rezydentką z niemieckiego biura. Przesunęła nam o godzinę, bo jej grupa była była niemiecko języczna.
No to plaża na chwilę
Spodobała się nam. Powrót do rezydentki. No cóż, decydowaliśmy się na lot z Niemiec i wiedzieliśmy, że wycieczki fakultatywne będą po niemiecku. Na szczęście można było porozmawiać w j. Ang. Ulotka w rękach – pierwsze daty zapisane. Nic to, trzeba przemyśleć. Moje myślenie odbywało się na zasadzie pooglądania plaży i bliskiej okolicy plaży, oraz uzupełnienia płynów. Po wspólnym przedyskutowaniu propozycji niemieckiej rezydentki z moją Asią stwierdziłem, że może poszukać alternatywy. W zanadrzu miałem jedną.
Przy okazji obiadu usłyszałem polski język. Jest para z Polski. Okazuje się, że z polskiego biura. Kontakt z polskim rezydentem przez fejsa - nie będę miał bo nie mam tego na F:) Zonk. Wycieczki – trzeba samemu gdzieś dojechać – Santa Barbara. Ceny podobno wygórowane. No to szkoda zachodu.
Jeszcze w Polsce sprawdzałem biuro, gdzie można zamówić wycieczki z polskim przewodnikiem przez net, ale ceny tez nie były odpowiednie. Po sjeście obiedniej stwierdziłem, że przejdę się do pobliskiej wioski/miasteczka na poszukiwanie polecanego przez Żelka Augusto. Po drodze doświadczyłem pierwszego spotkania z mototaxi. Na przestrzeni może kilometra, albo dwóch jaka dzieli hotel od tej wioski woziło się kilku szukających potencjalnych klientów. Byli w większości mili i mało natarczywi – ot zaproponować podwózkę i pogadać.
Tam, gdzie te górki na horyzoncie,będziemy za kilka dni.
Trafiłem do pierwszego biura, zostałem przyjęty OK, ale nie zachęcony do zapoznania się z ofertą. I po paru krokach trafiam do biura Augusto, dyskutujemy, wstępnie ustalamy terminy wycieczek – to znaczy rozplanowanie na dwa tygodnie. Cena atrakcyjna – dużo niższa niż u rezydentki, biura polskiego z sieci i tego co wysłało parę z Polski. Mówię, że wrócę dzisiaj, ale muszę porozmawiać z Asią i zastanowić się.
W czasie powrotu ponownie zaczepki ze strony mototaxi – tłumaczę im, że nogi mam zdrowe i taki kawałeczek przejdę bez problemu.
Zapadła decyzja – idziemy do Augusto. Oj pisanie papierków mija w miłej atmosferze, ale trochę długo. Zatrudnił szefunio nawet osobę do pisania, który z namaszczeniem wypisuje nasze kwity. Uff, mamy cztery wycieczki. Będziemy mieli po angielsku/niemiecku i o 1/3 taniej. Powrót do hotelu, wieczorne animacje, oczywiście cuba libre i spać – dzień po podróży minął nadspodziewanie intensywnie.
Jutro pierwsza wycieczka
Jedziemy zobaczyć humbaki.
Pozdrawiam
Jer
Plaża w drodze do biura Augusto, ale szeroko.
I konie z wycieczek pierwszego dnia.
Jer
Czytam czytam....z ochota zobacze co mnie omineło))
Plaza przy hotelu....och ale bym tam wróciła.
Augusto.....nie znam....nie polecalam-cos Ci sie pomyliło ja polecalam Niemca Marcela co prowadzi biuro ze swoją zonka
aaaa.....koniki pamietam z drogi do El Cabito..... tam ich było najwiecej
Cześć
Żeluś
Plaża .. tak zgadzam się, bardzo fajna, zupełny relaks i w wodzie też, choć nie zawsze była dobra widoczność.
Jeśli chodzi o biuro - fakt - wiedziałem, że coś mi się nie zgadza. Od momentu jak zakupiłem wycieczki, miałem przeczucie, że inne imię własciciela firmy. Pytałem żony, czy pamiętasz imię własciciela biura z relacji? Nie. Po powrocie nie sprawdziłem. Dobrze, że się odezwałaś i sprostowałas. To znaczy, że przetestowałem inne biuro.
Jer
Rankiem, jak się okazało była to codzienna nasza godzina wstawania, czyli 7 rano. Wtedy tez zaczynało robić się jasno. Jednego dnia zamarudziliśmy trochę dłużej i po przyjściu na stołówkę było trochę tłoczno. A przy śniadaniu powinno się spokojnie budzić poranną kawą tym bardziej w takim miejscu.
O 8:15 wyjazd. Bus już czekał, był wcześniej co było dla nas niespodzianką. Nie spodziewałem się punktualności. Kwity się zgadzają – jedziemy zobaczyć „duże rybki”. Z nami jedzie tylko kilka osób.
Po drodze mijamy wioski, a właściwie mieściny, które są przyklejone do drogi po której się poruszamy. W większości to wygląda na chaos biedy. Śmieci na poboczach, śmieci w rzekach. Ludzie otwierają swoje kramiki z tym co mają do sprzedania. Mototaxi gotowi do przewiezienia osób. Widoki całkiem nowe, bo to za szybą busika widzieliśmy dopiero drugi raz licząc dojazd z lotniska do hotelu. Chłoniemy te widoki oczami.
Po jakiś 40 min. docieramy do miasta Samana. Tam trafiamy prosto do portu skąd wypływają łodzie na różne wycieczki. Troszkę tam tłoczno. Mimo rozgardiaszu każda grupa dostaje swojego przewodnika i trafia na odpowiednią łódź. Oprócz nas z hotelu uzbierało się trochę osób. Zajmujemy miejsca i od razu rozdzielają kapoki. O, może być ciekawie.
W oddali Grand Bahia Principe.
Płyniemy podziwiając oddalający się ląd. Zielony, a jeszcze ma się w pamięci te zimne klimaty polskie. Klika łodzi już wcześniej pomknęło na spotkanie z humbakami. Wszyscy oczekują na zobaczenie tych olbrzymich ssaków.
Po drodze jeden z olbrzymów, ale to nie ten który jest oczekiwany.
Wreszcie poruszenie są sygnały z powierzchni wody. Widzimy pierwsze okazy. Niesamowite. W sumie kilka lodzi ustawia się wzdłuż toru w którym płyną mały i duży humbak. Śledzimy je przez dłuższy czas. A właśnie, jeśli o chodzi czas pobytu na obserwacjach humbaków, to jest tam ograniczony. Na pewno nie przekracza 1 godz., ale nie pamiętam dokładnego czasu. Były fontanny wody, kilka razy pokazywały się, ale nie było czegoś … co by zachwyciło jeszcze bardziej.
Czas się skończył i płyniemy na Cayo Levantado gdzie mamy lunch i czas na zobaczenie jak wygląda wyspa nazwana Bacardi.
Ale w czasie dość szybkiego przeskakiwania nad falami i raczenia się cuba libre nagle nagły zwrot bo jest w oddali pióropusz wody. To humbak, inne łodzie już odpłynęły – ku naszemu zadowoleniu płyniemy na spotkanie. Zdążyliśmy do niego dopłynąć nim i płynąć przez dłuższą chwile nim gdzieś zniknął w wodzie.
Dopływamy do wyspy "Bacardi".
Lunch, sadzają tam nas przy stołach. Jak widać to trochę taka stołówka dla wycieczkowiczów którzy przypływają na tę wyspę. Oczywiście pojawia się propozycja zakupu napojów w cenie 5 $ za każdy. Lunch jest w cenie, do wyboru kurczak i ryba, oraz dodatki, owoce. Ryba była bardzo dobra.
Po obiedzie czas na relaks. Trochę pływania w morzu, trochę fotek.
Powrót – idziemy do kei. Ostatnie spojrzenie na plażę. A może nie.
Dopływamy do Samany. Przejazd do hotelu, tę drogę dobrze zapamiętamy.
Kilka ujęć z okien busa jak wygląda w większości otoczenie poza hotelem.
Ja sobie to tłumaczę jako - klinika dla zagubionych motocykli.
Dominikańczycy są bardzo twórczy jeśli chodzi o napisy, murale i bazgroły.
A doktorzy mają wszystko co im potrzeba.
i drogi
Kilka razy jadąc tą samą trasą niestety natrafiliśmy na tzw. spowalniacze - nie były to takie jakie znamy. Były kanciaste, po prostu wylane sporo betonu na drogę. Jeden był bardzo upierdliwy, niemiłosiernie zgrzytało podwozie busika na nim.
Wieczorem trochę rozrywki z time show
W oczekiwaniu następnej wycieczki będziemy poznawać hotel, plaże i okolicę.
Jer
Plaża piekna ale tymi humbakami to pozamiatełeś. Gratulejszyn
Cześć,
Zdjęcia raczej nie oddają wielkości i siły tych ssaków. Ja jeszcze do dzisiaj mam odgłos w pamięci (jak to nazwać - tapnięcia?) płetwy o wodę .
Jer
Jer, ale wykąpałbym się w cieplutkiej wodzie...
Andrew, tam gdzie humbaki to nie sprawdzałem czy ciepła, na wyspie i przy lądzie temp. wyższa zdecydowanie niż w bałtyku latem.
Jer