Dosłownie kilometr dalej zatrzymujemy się w lesie. Tzn w parku narodowym Jozani Forest.
To pozostałości po prawdziwym lesie tropikalnym. Park rozciąga się na 50km kwadratowych, ale na las tropikalny już nie wygląda (wnioskuję z moich wyobrażeń, bo sama nigdy nie odwiedziłam żadnego tropikalnego lasu).
Cena $10. W recepcji grupują nas z inną rodzinką i przewodnik zabiera nas na wycieczke.
Najpierw spacer po lesie. Przewodnik szybko opowiada o drzewach i krzewach, jak się nazywają i co leczą, oraz dla kogo są afrodyzjakiem. Za szybko by zapamiętać cokolwiek. Dużo drzew hebanowych, wyglądają jakoś za cienko by stać sie materiałem na ciężkie hebanowe meble. Może wciąż rosną.
Hm, jakby to powiedzieć, las jak las.
Po 15 minutach spaceru dochodzimy do punktu obserwacyjnego małp. To Red Colobus, gatunek endemiczny dla Zanzibaru. Małpy już są przyzwyczajone do turystów i można podejść bardzo blisko. Choć oficjanie: nie dotykać, nie karmić, NO EYE CONTACT.
A punkt obserwacyjny wygląda tak:
Czasem trzeba się poprzeciskać, czasem chwile poczekać, ale małpy troche widać. Kilka sztuk, które akurat się przylątały.
A może by tak to wszystko rzucić i przenieść się w Bieszczady
No i fajnie. Okazuje się, że małpy za które tutaj płacimy to te same co motyle odwiedziły. No w końcu to ten sam las.
Teraz następuje małe zamieszanie, bo trzeba wsiąść w swoje samochody i podjechac kawałek. My biegniemy na parking po nasz powóz, ta druga rodzina dzwoni po swojego drajwera by podjechał. Jak już jesteśmy znowu w komplecie to kierunek w głąb lasu.
Dojeżdżamy do krótkiej ścieżki przez las namorzynowy, oczywiście pieszej ścieżki.
\
Przewodnik dość ciekawie opowiadał o tych namorzynach, o pływach, które pomimo kilku kilometrów od brzegu oceanu tu wciąż występują. Jak wszystkie pozostałe atrakcje, las też oglądamy w czasie odpływu, więc nie ma wody poza kilkoma strumieniami. W czasie przypływu wszystko jest pod wodą. Pan też wyjaśnił dlaczego gleba jest czarna, oczywiście nie pamiętam już, coś z siarą ma to wspólnego.
I znowu te małe zgarbione ludziki z horroru.
Kwiat z którego powstaną nasiona
A to nasiona, te długie pionowe. Po prostu spadają z drzewa. Jeśli wbiją się w ziemie to mają szanse urosnąc, jeśli spadną bez wbicia się to przepadają.
Robienie tam zdjęć to koszmar. Przez liście przedostaje się bardzo dużo światła, które zostaje totalnie pochłoniętę przez czarną ziemie.
Wszystko trwało znowu jedyne 15 minut.
Jest tam przy parkingu szałas do posiedzenia i ubikacja, ale jak przewodnik zasugerwał to really enjoy ubikacja lepiej się wrócić do recepcji.
I tam właśnie zaczepiła nas para podróżników z Niemiec czy mogłybyśmy ich podrzucić do ulicy. Nie dziwię się. Upał masakryczny, do ulicy dobry kilometr, nie-do-przejścia! Oni poruszali się po wyspie autobusami, ale stwierdzili, że to chyba czasowo niewykonalne, żeby przejechać tam i spowrotem przez cała wyspę w jeden dzień.
Ale podsumowując Jozani Forest: fajnie jeśli ci się już tak bardzo nudzi, że nie masz nic innego do robienia.
To teraz mkniemy do delfinów na samo południe, do Kizimkazi. Stamtąd wypływa większość łodzi w kierunku ulubionych delfinich miejsc.
Wjeżdżamy do wiochy (za każdym razem jak wjeżdżamy do jakiejś miejscowości, która na mapie jest miastem, to jestem zaskoczona, że to znowu wiocha bez asfatlu).
Na chwile stanęłyśmy na drodze by się zastanowić jak to rozegrać. Oczywiście po 10 sekundach przy samochodzie zjawił się sam kapitan łodzi z propozycją biznesową. Negocjacje znowu były zacięte. Ostateczna cena dla nas dwóch to $30. Już prawie kapitanowi się udało dobić targu, ale zza palmy wyskoczył inny kapitan i zdecydowanym tonem powiedział, że o tej porze dnia delfiny nie figlują, bo jest za gorąco, jedynie z samego rana jest szansa na spotkanie. Pierwszy kapitan od razu spuścił z tonu i zaproponował, że jak nie trafimy na delfiny to wycieczka będzie gratis. Ale my się zastanawiamy, czy to się opłaca, około 2h to zajmuje, troche szkoda czasu. Wolimy coś zjeść, bo już po 14. Kapitan zagrał ostatnim asem, że zadzwoni do znajomego, który akurat teraz płynie by wybadać sytuacje. Stwierdzamy, że poczekamy na odpowiedź w knajpie.
Ale w zasięgu wzroku nie ma nic interesującego, jedna melina. No to jedziemy kawałek dalej.
Pensjonaty ładne, ale troche za daleko od plaży. Więc jedziemy dalej. Przyroda piękna
Droga coraz bardziej polna, ale w końcu auto jest wypożyczone więc może więcej!
Jak już zrobiło się bardzo gorąco, i nie mówię tu o temperaturze powietrza, a myśli zamiast wokół jedzenia zaczeły krążyć wokół potencjalnych urwanych części samochodowych i perspektywy śmierci w szczerym polu w oczekiwaniu na pomoc, zapadła decyzja o nawrotce. W milczeniu wróciłyśmy do wiochy i podreptałyśmy do meliny.
Melina miała swój plastikowy urok.
I chyba nie taka najgorsza bo turystów i lokalsów troche było.
Zamówiłyśmy tosty. A oczekiwanie umilił nam jin&tonic i sielskie widoki. (A tosty były okropne).
A teraz, proszę szanownych widzów, najlepsze zdjęcie tych wakacji!!!! Autor: Siostra. Sprzęt: telefon.
I tak wpatrywałyśmy się w tą cudowną scenerie, czas płynął, morze się zbliżało.
W między czasie pojawił się znowu kapitan, coś tam pomarudził pod nosem, ale już nawet nie zachęcał za wiele.
Koniec tej drzemki poobiedniej. Jedziemy na wschodnie rubieże południowego cyplu wyspy. Już bez konkretnego celu, jedynie by się w końcu zamoczyć w wodzie. Czy już wspominałam, że skwar był niesamowity?
Dużo ludzi na plaży. Woda oczywiście po kostki. Trzeba wejść sporo w morze. Ale zostawić manele na plaży to chyba spore ryzyko.
Upatrujemy więc łódke i robimy z niej prywatną przechowalnie bagażu.
I jak dzieci oddajemy się radosnemu pluskaniu...
... w wodzie po kolana.
A wkoło wodorosty bawią się razem z nami
Spadamy w końcu do hotelu w promieniach zachodzącego słońca
I znowu gdzieś źle skręciłyśmy, na droge która jeszcze była przejezdna, a przypływ wciąż przypływał.
Perejra...zdążyłam juz wrócić z Zanzibaru a Ty jeszcze nie skończylaś realcji powiem tylko tyle-JESTEM ZUROCZONA WYSPĄ ominęłam to co wiedzialam,ze mnie nie zainteresuje a reszta mnie nie zawiodla...każdemu polecam Zanzibar)))
...Żeluś, pokaż Zanzibar "Twoim okiem" bo jak na razie, po tym co zobaczyłem, to z mojej "11-stki must see" przesiadł się na..."ławkę rezerwowych" ; )))
—
...no to w drogę... żeby się oburzać i podziwiać
...zdumiewać i wzruszać ramionami...wybrzydzać i zachwycać...Radoslav
Hej Perejra w listopadzie wybieram się do hotelu Kiwengwa Beach , jesli możesz napisz czy go polecasz :-)? Pozdrowienia i dziękuję za relację każda info cenna:-)
Dosłownie kilometr dalej zatrzymujemy się w lesie. Tzn w parku narodowym Jozani Forest.
To pozostałości po prawdziwym lesie tropikalnym. Park rozciąga się na 50km kwadratowych, ale na las tropikalny już nie wygląda (wnioskuję z moich wyobrażeń, bo sama nigdy nie odwiedziłam żadnego tropikalnego lasu).
Cena $10. W recepcji grupują nas z inną rodzinką i przewodnik zabiera nas na wycieczke.
Najpierw spacer po lesie. Przewodnik szybko opowiada o drzewach i krzewach, jak się nazywają i co leczą, oraz dla kogo są afrodyzjakiem. Za szybko by zapamiętać cokolwiek. Dużo drzew hebanowych, wyglądają jakoś za cienko by stać sie materiałem na ciężkie hebanowe meble. Może wciąż rosną.
Hm, jakby to powiedzieć, las jak las.
Po 15 minutach spaceru dochodzimy do punktu obserwacyjnego małp. To Red Colobus, gatunek endemiczny dla Zanzibaru. Małpy już są przyzwyczajone do turystów i można podejść bardzo blisko. Choć oficjanie: nie dotykać, nie karmić, NO EYE CONTACT.
A punkt obserwacyjny wygląda tak:
Czasem trzeba się poprzeciskać, czasem chwile poczekać, ale małpy troche widać. Kilka sztuk, które akurat się przylątały.
A może by tak to wszystko rzucić i przenieść się w Bieszczady
No i fajnie. Okazuje się, że małpy za które tutaj płacimy to te same co motyle odwiedziły. No w końcu to ten sam las.
Teraz następuje małe zamieszanie, bo trzeba wsiąść w swoje samochody i podjechac kawałek. My biegniemy na parking po nasz powóz, ta druga rodzina dzwoni po swojego drajwera by podjechał. Jak już jesteśmy znowu w komplecie to kierunek w głąb lasu.
Dojeżdżamy do krótkiej ścieżki przez las namorzynowy, oczywiście pieszej ścieżki.
\
Przewodnik dość ciekawie opowiadał o tych namorzynach, o pływach, które pomimo kilku kilometrów od brzegu oceanu tu wciąż występują. Jak wszystkie pozostałe atrakcje, las też oglądamy w czasie odpływu, więc nie ma wody poza kilkoma strumieniami. W czasie przypływu wszystko jest pod wodą. Pan też wyjaśnił dlaczego gleba jest czarna, oczywiście nie pamiętam już, coś z siarą ma to wspólnego.
I znowu te małe zgarbione ludziki z horroru.
Kwiat z którego powstaną nasiona
A to nasiona, te długie pionowe. Po prostu spadają z drzewa. Jeśli wbiją się w ziemie to mają szanse urosnąc, jeśli spadną bez wbicia się to przepadają.
Robienie tam zdjęć to koszmar. Przez liście przedostaje się bardzo dużo światła, które zostaje totalnie pochłoniętę przez czarną ziemie.
Wszystko trwało znowu jedyne 15 minut.
Jest tam przy parkingu szałas do posiedzenia i ubikacja, ale jak przewodnik zasugerwał to really enjoy ubikacja lepiej się wrócić do recepcji.
I tam właśnie zaczepiła nas para podróżników z Niemiec czy mogłybyśmy ich podrzucić do ulicy. Nie dziwię się. Upał masakryczny, do ulicy dobry kilometr, nie-do-przejścia! Oni poruszali się po wyspie autobusami, ale stwierdzili, że to chyba czasowo niewykonalne, żeby przejechać tam i spowrotem przez cała wyspę w jeden dzień.
Ale podsumowując Jozani Forest: fajnie jeśli ci się już tak bardzo nudzi, że nie masz nic innego do robienia.
Perejra- ja sobie spokojnie poczekam na kolejne odcinki Śliczne kwiatki i motylki
To teraz mkniemy do delfinów na samo południe, do Kizimkazi. Stamtąd wypływa większość łodzi w kierunku ulubionych delfinich miejsc.
Wjeżdżamy do wiochy (za każdym razem jak wjeżdżamy do jakiejś miejscowości, która na mapie jest miastem, to jestem zaskoczona, że to znowu wiocha bez asfatlu).
Na chwile stanęłyśmy na drodze by się zastanowić jak to rozegrać. Oczywiście po 10 sekundach przy samochodzie zjawił się sam kapitan łodzi z propozycją biznesową. Negocjacje znowu były zacięte. Ostateczna cena dla nas dwóch to $30. Już prawie kapitanowi się udało dobić targu, ale zza palmy wyskoczył inny kapitan i zdecydowanym tonem powiedział, że o tej porze dnia delfiny nie figlują, bo jest za gorąco, jedynie z samego rana jest szansa na spotkanie. Pierwszy kapitan od razu spuścił z tonu i zaproponował, że jak nie trafimy na delfiny to wycieczka będzie gratis. Ale my się zastanawiamy, czy to się opłaca, około 2h to zajmuje, troche szkoda czasu. Wolimy coś zjeść, bo już po 14. Kapitan zagrał ostatnim asem, że zadzwoni do znajomego, który akurat teraz płynie by wybadać sytuacje. Stwierdzamy, że poczekamy na odpowiedź w knajpie.
Ale w zasięgu wzroku nie ma nic interesującego, jedna melina. No to jedziemy kawałek dalej.
Pensjonaty ładne, ale troche za daleko od plaży. Więc jedziemy dalej. Przyroda piękna
Droga coraz bardziej polna, ale w końcu auto jest wypożyczone więc może więcej!
Jak już zrobiło się bardzo gorąco, i nie mówię tu o temperaturze powietrza, a myśli zamiast wokół jedzenia zaczeły krążyć wokół potencjalnych urwanych części samochodowych i perspektywy śmierci w szczerym polu w oczekiwaniu na pomoc, zapadła decyzja o nawrotce. W milczeniu wróciłyśmy do wiochy i podreptałyśmy do meliny.
Melina miała swój plastikowy urok.
I chyba nie taka najgorsza bo turystów i lokalsów troche było.
Zamówiłyśmy tosty. A oczekiwanie umilił nam jin&tonic i sielskie widoki. (A tosty były okropne).
A teraz, proszę szanownych widzów, najlepsze zdjęcie tych wakacji!!!! Autor: Siostra. Sprzęt: telefon.
I tak wpatrywałyśmy się w tą cudowną scenerie, czas płynął, morze się zbliżało.
W między czasie pojawił się znowu kapitan, coś tam pomarudził pod nosem, ale już nawet nie zachęcał za wiele.
Koniec tej drzemki poobiedniej. Jedziemy na wschodnie rubieże południowego cyplu wyspy. Już bez konkretnego celu, jedynie by się w końcu zamoczyć w wodzie. Czy już wspominałam, że skwar był niesamowity?
Dużo ludzi na plaży. Woda oczywiście po kostki. Trzeba wejść sporo w morze. Ale zostawić manele na plaży to chyba spore ryzyko.
Upatrujemy więc łódke i robimy z niej prywatną przechowalnie bagażu.
I jak dzieci oddajemy się radosnemu pluskaniu...
... w wodzie po kolana.
A wkoło wodorosty bawią się razem z nami
Spadamy w końcu do hotelu w promieniach zachodzącego słońca
I znowu gdzieś źle skręciłyśmy, na droge która jeszcze była przejezdna, a przypływ wciąż przypływał.
Bardzo ciekawe uchwycenie , co za mina, jak u człowieka
Perejra...zdążyłam juz wrócić z Zanzibaru a Ty jeszcze nie skończylaś realcji powiem tylko tyle-JESTEM ZUROCZONA WYSPĄ ominęłam to co wiedzialam,ze mnie nie zainteresuje a reszta mnie nie zawiodla...każdemu polecam Zanzibar)))
Pereira, no właśnie czekamy na CD relacji .Pisz kochana pisz
Kasia, nic nie stoii na przeszkodzie ,abys nam pokazała jak bardzo ci się podobałą wyspa
No trip no life
...Żeluś, pokaż Zanzibar "Twoim okiem" bo jak na razie, po tym co zobaczyłem, to z mojej "11-stki must see" przesiadł się na..."ławkę rezerwowych" ; )))
...no to w drogę... żeby się oburzać i podziwiać
...zdumiewać i wzruszać ramionami...wybrzydzać i zachwycać...Radoslav
Zgram zdjęcia to coś sklecę ale u mnie to będą tradycyjnie nudy jestem zakochana w palażach Zanzibaru ludziach,jedzeniu...i cudownym kolorze oceanu
Hej Perejra w listopadzie wybieram się do hotelu Kiwengwa Beach , jesli możesz napisz czy go polecasz :-)? Pozdrowienia i dziękuję za relację każda info cenna:-)
Pereira dawaj dalej, spalimy sie na plaży czekając na ciebie