--------------------

____________________

 

 

 



rejs 01'2017 Norwegian Jewel - przez Kanał Panamski

35 posts / 0 nowych
Ostatni wpis
Strony
greg2014
Obrazek użytkownika greg2014
Offline
Ostatnio: 4 lata 8 miesięcy temu
Rejestracja: 29 lip 2017

Następnego dnia po wyjściu z Cartageny zaplanowane mieliśmy przejście przez Kanał Panamski.

Dla zainteresowanych poprzedniego dnia (był to drugi dzień na morzu-przed wizytą w Cartagenie) miała miejsce projekcja filmu dokumentalnego nt. historii budowy Kanału oraz perturbacji związanych z kwestiami zarządzania tą wielką inwestycją już po jej zakończeniu. A w dniu w którym byliśmy w Cartagenie w recepcji pojawiła się dokładniejsza informacja jak czasowo będzie wyglądało przejście przez Kanał:

Warto w tym miejscu wspomnieć, że Kanał Panamski nie przebiega w całości na poziomie oceanu. Tak pierwotnie chcieli go zbudować Francuzi (ci sami, którzy w ten sposób zbudowali Kanał Sueski) ale w praktyce okazało się, że w górzystym i skrajnie nieprzyjaznym pogodowo rejonie Panamy konieczne byłoby wykopanie (a w zasadzie wykucie w skale) rynny głębokiej w niektórych miejscach na ponad 100 metrów. Biorąc pod uwagę planowaną długość kanału w tamtych czasach zostało to uznane za niewykonalne (co skończyło się zresztą bankructwem francuskiej kompanii).

Amerykanie, którzy przejęli budowę zdecydowali o budowie pełniących funkcję „wind” śluz oraz sztucznego jeziora w środkowej części kanału. W ten sposób płynąc od Atlantyku do Pacyfiku, po stronie Atlantyku powstał kompleks śluz Gatun, dzięki któremu statek jest podnoszony do poziomu sztucznego jeziora o tej samej nazwie. Po stronie Pacyfiku odbywa się odwrotna operacja, z tym że tutaj ma ona miejsce w dwóch krokach – najpierw na śluzie Pedro Miguel a później na śluzie Miraflores. Po opuszczeniu śluzy Miraflores statek osiąga poziom Oceanu Spokojnego. Wszystkie wspomniane śluzy oddane zostały do użytku ponad 100 lat temu i służą do dziś. Dodatkowo całkiem niedawno bo w 2016 roku otwarte zostały nowe śluzy położone równolegle do dotychczasowych, które umożliwiły zwiększenie przepustowości kanału jak również dopuściły śluzowanie większych jednostek. Nowe śluzy noszą nazwy Aqua Clara (po stronie Atlantyku) oraz Cocoli (po stronie Pacyfiku). Istotną różnicą jest to, że po stronie Pacyfiku śluzowanie odbywa się w jednym kroku a nie tak jak na starych śluzach – na dwa razy.

Poniższy schemat (źródło: Wikipedia) pokazuję precyzyjnie położenie śluz i przebieg samego kanału:

Z informacji, która pojawiła się w recepcji wynikało, że nasz statek będzie przechodził z wykorzystaniem starych śluz. Wejście do śluzy Gatun zostało zaplanowane na 8:45 rano, wyjście z ostatniej śluzy Miraflores o 17:30.

Na koniec warto wspomnieć o tym jak precyzyjną operacją jest wejście i wyjście ze śluz. Maksymalny rozmiar statku, który może do nich wejść to 294,1 m (długość) i 32,3 m (szerokość). Nasz statek miał dokładnie takie rozmiary i faktycznie w trakcie przejścia było widać, ze cała operacja odbywa się na centymetry.

Po tym wstępie, w następnej części wrzucę więcej informacji i zdjęć już z samego przejścia przez kanał.

wiktor
Obrazek użytkownika wiktor
Offline
Ostatnio: 4 lata 2 miesiące temu
Rejestracja: 03 mar 2016

Kanał to bardzo ciekawy punkt programu i chyba duza atrakcja będąc na statku .

Czekam na przepłynięcie 

greg2014
Obrazek użytkownika greg2014
Offline
Ostatnio: 4 lata 8 miesięcy temu
Rejestracja: 29 lip 2017

No i dotarliśmy do Kanału Panamskiego:-)

Na początek trzeba powiedzieć, że podczas całego przejścia pogoda była iście piekielna. Wyłączając wieczór temperatura wynosiła praktycznie cały czas 40 stopni, a w godzinach południowych zbliżała się do 45 stopni. Towarzyszyła temu wilgotność 95% tak, że uczucie było jak w saunie parowej – brakowało jedynie pary i mgły:-) Trudno się teraz było dziwić, że budowa kanału pochłonęła tyle ofiar, które zmarły głównie wskutek kaprysów pogody oraz chorób – w tym przenoszonych przez tutejsze moskity…

Samo przejście było zorganizowane naprawdę perfekcyjnie.

Około 7 rano na statek wsiadła cała armia pilotów wraz z pracownikiem firmy zarządzającej kanałem, który przez cały dzień pełnił funkcję przewodnika-komentatora tego co się wokół nas dzieje. Najpierw zainteresowani mieli okazję wziąć udział w jego krótkiej prezentacji w teatrze a później komentarz był dostępny za pośrednictwem statkowego systemu nagłaśniającego. Dodatkowo w kabinach na kilku kanałach telewizyjnych był emitowany obraz z kamer ulokowanych w różnych miejscach statku w połączeniu ze wspomnianym komentarzem.

Tymczasem powoli rozpoczęliśmy podejście do kanału:

Przejście przez Kanał Panamski jest jedną z niewielu okazji, kiedy pasażerowie mają dostęp do dziobu statku – jest to dobre miejsce do obserwacji i robienia zdjęć. Ze względu na piekielne warunki rozstawiono tam niewielkie zadaszenie oraz krzesełka a także cały dzień serwowano napoje chłodzące. 

Samo przejście przez kanał można było obserwować zresztą również z wielu innych miejsc – najlepszymi z nich były (wyłączając balkony kabin) otwarta część bufetu na rufie oraz zacieniony pokład szalupowy. Dla tych, którzy mieli dość upału dostępna  była loża panoramiczna na najwyższym pokładzie, z której również roztaczał się rewelacyjny widok:

Można było również podejrzeć co w trakcie przejścia przez kanał dzieje się na mostku, na którym z reguły było więcej osób niż zwykle. Zazwyczaj na morzu są na nim 2-3 osoby, w czasie przejścia przez Kanał ich liczba dochodziła nawet do 10, z czego część stanowili panamscy piloci.

Zainteresowani mogli również na bieżąco śledzić to co się dzieje na elektronicznych mapach:

Wraz z pilotami, około 7 rano do statku dołączyły 4 duże łodzie-holowniki (po dwie z każdej strony), które towarzyszyły nam przez całą drogę (mówiąc dokładniej nie było to te same łodzie – pierwsza grupa obsługiwała nas do pierwszej śluzy, potem ich rolę przejmowała kolejna czwórka, która już czekała za wyjściem ze śluzy itd. – same łodzie nie przechodziły przez śluzy).

Podchodząc do pierwszej śluzy mogliśmy zobaczyć budowany nad Kanałem Panamskim od strony Atlantyku most. Aktualnie jedyne dwa istniejące mosty zlokalizowane są bardziej po stronie Pacyfiku, stąd komunikacja po stronie Atlantyku może odbywać się wyłącznie promami co jest niewydolne i utrudnia żeglugę przez sam kanał. Podpory mostu wznoszą się bardzo wysoko a po stronie południowej dodatkowo idą bardzo daleko wgłąb lądu:

Zresztą cała konstrukcja i rozmiar przedsięwzięcia budzi szacunek:

Jak wspominałem wcześniej nasz statek przechodził przez stare śluzy pochodzące z początku XX wieku. Ponieważ rozmiar statku był praktycznie równy maksymalnemu dopuszczalnemu dla tych śluz, już operacja wprowadzenia statku do śluz była bardzo precyzyjna.

W miarę pokonywanej odległości szerokość drogi wodnej coraz bardziej się zwężała aż statek zbliżył się do samego podejścia do pierwszej śluzy – śluzy Gatun. Tam został on precyzyjnie „ustawiony” w torze wodnym przez towarzyszące nam holowniki:

Wszystko to odbywało się już przy wyłączonym napędzie statku – za wprowadzenie statku do każdej śluzy odpowiadały służby kanału. W kolejnym kroku statek połączono linami holowniczymi ze specjalnymi lokomotywami, które wciągnęły statek do samej śluzy. Zajęte tym było w sumie 8 lokomotyw – dwie z każdej strony ciągnęły statek do przodu, a dwie z każdej strony stabilizowały jego tor ciągnąc go do tyłu. Synchronizacja lokomotyw i precyzja naprawdę nieprawdopodobna.

Ponieważ śluza jest pewnego rodzaju „windą”, lokomotywy musiały pokonywać takie samy różnice poziomów jakie docelowo pokona statek; stąd ich droga potrafiła być bardzo stroma (jak widać na zdjęciu pomagała im dodatkowa szyna zębata położona w środku toru):

Warto przy tym wspomnieć, że wszystkie stare śluzy są parzyste, tzn. mogą się na nich jednocześnie (obok siebie) śluzować dwa statki. W praktyce często na jednej śluzie śluzowany jest statek z Pacyfiku na Atlantyk a na drugiej odwrotnie ale nie mają one takich ograniczeń. Jak będzie widać na dalszych zdjęciach na śluzie Pedro Miguel zarówno nasz statek jak również towarzyszący nam inny wycieczkowiec śluzowały się obok siebie w tym samym kierunku.

W odróżnieniu od starych śluz, nowe (otwarte w 2016 roku) są wyłącznie pojedyncze.

Podchodząc do śluzy można było zobaczyć otwierające się podwójne wrota, z których chwilę później wypłynął statek poruszający się w przeciwnym do nas kierunku:

Sama śluza działa na podobnej zasadzie, z którą można się spotkać w wielu miejscach (np. na Mazurach) – jedyna różnica dotyczy jej olbrzymich rozmiarów:

Na poniższym zdjęciu wykonanym z rufy statku widać już różnicę poziomów (widoczny w głębi poziom Atlantyku jest zauważalnie niżej-widać tam kolejny statek oczekujący na swoją kolejkę do śluzowania):

Cała operacja przejścia przez śluzę trwa około 2 godzin, co w naszym przypadku (konieczne przejście przez trzy śluzy) zajęło to razem 6 godzin plus żegluga pomiędzy śluzami.

Po pokonaniu pierwszej śluzy wypłynęliśmy na jezioro Gatun (tak na marginesie: przez wiele lat było to największe sztuczne jezioro stworzone przez człowieka) pozostawiając za sobą śluzy o tej samej nazwie.

Na jeziorze w wielu miejscach było widać stojące na kotwicy statki oczekujące na swoją kolejkę w śluzie lub przejścia przez kanał w stronę Pacyfiku:

Dalsza droga prowadzi przez wspomniane jezioro a następnie przez wąski kanał, który tak naprawdę jest rynną wyciętą w skałach:

Wzdłuż jeziora i kanału ciągnie się las tropikalny. Z komentarza przewodnika wynikało, że w praktyce jest on bardzo trudno dostępny dla ludzi a w okresie pory deszczowej praktycznie całkowicie niedostępny – pomijając już przy tym, że ze względu na drapieżniki jest on również niebezpieczny.

Jedynym widocznym dziełem człowieka położonym wzdłuż kanału jest linia kolejowa, która łączy Panama City po zachodniej stronie z miastem Colon po stronie wschodniej:

Co ciekawe jest ona wykorzystywana bardzo intensywnie do transportu kontenerów pomiędzy wybrzeżami i stanowi alternatywę dla przejścia przez kanał. Opłacalność tej operacji (jakby nie patrzeć najpierw na jednym wybrzeżu kontenery trzeba rozładować z jednego statku, później przewieźć je koleją i załadować na statek na drugim wybrzeżu) wynika z tego, że przejście przez Kanał Panamski nie należy do tanich (na jednym ze spotkań kilka dni później kapitan mówił, że przejście naszego statku kosztowało ok. 300 tys. USD). Dodatkowo przejście przez kanał było (i nawet po rozbudowie nadal jest) możliwe tylko dla jednostek o określonej wielkości, w związku z czym największe kontenerowce ani dawniej ani dziś nie mogły przez niego przejść. Faktycznie przez cały czas naszej żeglugi przez kanał ruch na trasie kolejowej (wyłącznie z kontenerami) był bardzo duży.

Końcowa część kanału jest wąska a dodatkowo w porze deszczowej jest do niego nanoszona wraz ze spływającymi ze zboczy opadami bardzo duża ilość ziemi i piasku. Z tego powodu z jednej strony w miarę upływu czasu kolor wody zmieniał się z błękitnej na zamuloną i błotnistą. Widoczne były również liczne jednostki zajmujące się cały czas pogłębianiem toru wodnego lub innymi pracami utrzymaniowymi.

W godzinach popołudniowych dotarliśmy do śluzy Pedro Miguel. To w jej okolicy zlokalizowany był jeden z największych placów budowy związany z poszerzeniem Kanału Panamskiego. W jego wyniku powstała tutaj gigantyczna śluza Cocoli, która pełni tę samą funkcję co dwie stare śluzy  a dodatkowo jest w stanie przyjąć znacznie większe jednostki. Na poniższym zdjęciu widoczne jest rozwidlenie drogi wodnej – nasz statek popłynął w kierunku starych śluz (na lewo), kanał po prawej stronie prowadzi do położonej równolegle śluzy Cocoli.

Przejście przez śluzę Pedro Miguel odbyło się analogicznie jak w przypadku śluzy Gatun.

Poniższe zdjęcia prezentują stan tuż po wpłynięciu do śluzy i tuż przed wypłynięciem z niej – można na nich łatwo zobaczyć pokonaną różnicę wysokości porównując poziom lustra wody w stosunku do nabrzeża śluzy:

Po około pół godzinie po pokonaniu śluzy Pedro Miguel weszliśmy do ostatniej śluzy – Miraflores. Jest ona położna w pobliżu Panama City i stanowi jedną z atrakcji tego miasta. Budynek z lewej strony zawiera taras widokowy dla turystów, którzy chcą zobaczyć śluzowanie statku – z informacji przewodnika wynikało, że rocznie jest on odwiedzany przez kilkadziesiąt tysięcy osób.

Gdy wychodziliśmy ze śluzy Miraflores na Pacyfik zaczynał się już zmrok: 

W oddali było widać światła Panama City ale nam nie było dane zobaczyć miasta – zaraz po wysadzeniu pilotów i wyjściu na pełne morze skierowaliśmy się na północ w kierunku Kostaryki.

C.D.N.

greg2014
Obrazek użytkownika greg2014
Offline
Ostatnio: 4 lata 8 miesięcy temu
Rejestracja: 29 lip 2017

W uzupełnieniu do części dot. przejścia przez Kanał Panamski dodam, że niektóre linie oferują również rejsy z Florydy z tzw. częściowym przejściem przez Kanał. W ich ramach statek przechodzi przez śluzę Gatun na jezioro, tam zalicza półdniowy rejs widokowy i tą samą śluzą wraca na Morze Karaibskie. Są one nieco krótsze (10-12 dni) niż rejsy z pełnym przejściem przez Kanał ale też cieszą się dużym powodzeniem.

Wracając do relacji: w kolejny dzień dotarliśmy do Kostaryki.

Tego dnia pogoda nie była już tak piekielna jak podczas przejścia przez Kanał Panamski a dodatkowo cały dzień wiał miły wiaterek.

Zatrzymaliśmy się w Puntarenas, typowo turystycznej miejscowości położonej na bardzo długim półwyspie. Port ograniczał się do długiego pomostu-molo, do którego jednocześnie mogły cumować dwa statki:

Praktycznie zaraz po przejściu molo roztaczała się szeroka piaszczysta plaża, z której zresztą korzystało wiele osób. Zaznaczyć przy tym trzeba, że o ile jej część położona na lewo od mola wyglądała zachęcająco to przeciwna strona była jeszcze nieuprzątnięta po sztormie, jaki miał miejsce kilka dni wcześniej i pełno na niej było pni drzew i różnego rodzaju atrakcji wyrzuconych przez morze.

Samo miasto niczym szczególnym nie urzeka – ale nie był to jakiś specjalny problem ponieważ zaraz po zejściu większą grupą przystąpiliśmy do negocjacji z miejscowymi przewodnikami operującymi małymi busami i za 20 USD od osoby wybraliśmy się na kilkugodzinną wycieczkę po okolicy.

Z opowiadania przewodnika wynikało, że w rejonie tym nie ma praktycznie żadnego istotnego przemysłu – o ile jako przemysł nie traktować upraw owoców egzotycznych (głównie bananów), które wyprawiane stąd są na cały świat.

Pierwszym odwiedzonym miejscem był skraj lasu tropikalnego zasiedloną przez liczną kolonię małpek „capucciono” jak nazywali je miejscowi – jednego z kilku gatunków małp żyjących na terenie Kostaryki. Po drodze to w miejsce mijaliśmy Puerto Caldera  - drugi port obsługujący statki wycieczkowe w Kostaryce oraz miejsce skąd za granicę ekspediowane są owoce.

Wspomniane małpki zresztą na moje oko są dość często odwiedzane przez różnych gości częstujących je bananami…było widać było, że są przyzwyczajone do tego typu wizyt:-)

Kolejnym punktem wycieczki były okolice parku narodowego „Parque Nacional Carara”, przez który wije się niewielka rzeka. Jej główną atrakcją są licznie zasiedlające ją krokodyle. Dostępne były dwie opcje obserwacji tych gadów: jedna z mostu, pod którym faktycznie mieszka sobie całkiem spora krokodyla rodzina:

Druga opcja obejmowała wycieczkę nurtem rzeki na niewielkich kilkunastoosobowych łódkach…ale trzeba przyznać, że widok krokodyli  oraz niespecjalna szerokość i głębokość rzeki zachęciły niewiele osób do skorzystania z tej atrakcji (koszt 20 USD/rejs 2-godzinny). Z informacji przewodnika wynikało, że parę tygodni wcześniej liczono krokodyle na odcinku tej wycieczki i naliczono ich podobno niespełna 3000… Jeśli to prawda to informacją tą raczej nie zachęcił nikogo do skorzystania z wyprawy łódką:-)

Z drugiej strony parę osób wykazało się sporą odwagą (i pewnie brakiem wyobraźni) schodząc z mostu prawie na sam brzeg, żeby móc zrobić zdjęcia krokodyli z bliska. Nawet miejscowi sprawiali wrażenie zaniepokojonych taką odwagą Smile Na szczęście dla wszystkich krokodyle chyba były po posiłku bo nie wykazały specjalnego zainteresowania intruzami Smile

Z samego mostu roztaczał się widok na wspomniany park narodowy, wzdłuż granicy którego później jechaliśmy:

W kolejnym punkcie wycieczki mogliśmy – właśnie ze skraju parku narodowego zobaczyć panoramę tej części Kostaryki.  

Szczególnie ciekawie wyglądały liczne samotnie stojące dzikie bananowce rosnące na każdym kroku:

W dalszej drodze mieliśmy okazję odwiedzić jeszcze miejsce, w którym występują licznie papugi i iguany. Niestety zdjęcia z tego miejsca zupełnie mi nie wyszły Sad

Wracając zatrzymaliśmy się w przydrożnym sklepie serwującym głównie owoce i napoje…

…i powolutku wróciliśmy do portu.

W drodze powrotnej mijaliśmy jednego z miejscowych, który wracał z połowu. Trzeba przyznać, że złowił całkiem niezły okaz:

Przed powrotem na statek skorzystaliśmy jeszcze z oferty jednego z licznych stoisk z orzechami kokosowymi i zaliczyli rundkę po okolicznych sklepach.

Ja korzystając z okazji kupiłem lokalną kartę SIM z jakimś pakietem internetu i roamingiem na cały region co pozwoliło mi na utrzymanie łączności z krajem. 

Dzień minął błyskawicznie...

greg2014
Obrazek użytkownika greg2014
Offline
Ostatnio: 4 lata 8 miesięcy temu
Rejestracja: 29 lip 2017

Następny postój czekał na nas w Puerto Corinto w Nikaragui.

Przy zejściu lokalny zespół umilał wszystkim czas:

Puerto Corinto to średniej wielkości (ok. 15 tys. mieszkańców) miasteczko z niewielkim zapleczem turystycznym. Głównym tutejszym pracodawcą jest port kontenerowy obsługujący to niewielkie państwo.

Patrząc z pokładu basenowego w głębi widać było główną uliczkę oraz zabudowę Puerto Corinto…

…którego jedna nie było mi niestety dane tym razem poznać. Wynikało to z prozaicznej przyczyny: zaplanowałem na ten dzień wycieczkę do położonego ok. 50 km od portu miasta Leon – historycznej i kulturalnej (ale nie administracyjnej) stolicy Nikaragui.

Przewodnik na początku opowiedział nam krótko o historii tego miasta, które założone w XVI wieku przez Hiszpanów przez kilka wieków „konkurowało” o pierwszeństwo z powstałą praktycznie w tym samym czasie (ale czego nie omieszkał podkreślić: o połowę mniejszą) Granadą. W Leon aktualnie mieszka ok. 200 tys. mieszkańców. Leon i Granada na przemian były stolicą Nikaragui ale jak to bywa: gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta i aktualnie stolicą państwa jest milionowa aktualnie Managua.

Samo miasto Leon jest otoczone górami oraz wulkanami. Wybuch jednego z nich zniszczył zresztą prawie doszczętnie miasto w pierwszych latach jego istnienia – aktualnie w tym miejscu dostępna jest odkrywka a samo miasto po ówczesnym wybuchu zostało przeniesione nieco dalej.

Symbolem miasta jest lew (Leon po hiszpańsku oznacza lwa).  Jest ich w mieście wiele: przy drogach wjazdowych do miasta, przy fontannie na głównym placu miejskim, przed katedrą a nawet na nagrobku tutejszego wieszcza Rubena Dario pochowanego w katedrze.

Tak w ogóle to pierwsze wrażenia gdy wjeżdżaliśmy do Leon były jak dla mnie średnie. Miasto nieprawdopodobnie odrapane, z olbrzymią ilością remontowanych budynków, rusztowań… Ale po przyjeździe na miejsce muszę przyznać, że bardzo mi się spodobało – zarówno ze względu na jego autentyczność jak również kilka elementów, które trudno zobaczyć gdzieś indziej. 

Główny plac miejski ma spore rozmiary i jest absolutnym centrum, wokół którego (i jego bliskiej okolicy) zlokalizowane jest wszystko co w mieście być powinno: targi, sklepy, kościoły, restauracje itd.

Absolutnie najważniejszym zabytkiem Leon jest wpisana na listę UNESCO Katedra. Jest to największa świątynia katolicka w Ameryce Środkowej.  Jak na tutejsze klimaty przystało frontowa elewacja jest odnowiona podczas gdy boczne pozostają w stanie totalnej rozsypki – widać na ich remont nie przyszedł jeszcze czas…

Co ciekawe dla zorganizowanych grup dozwolone jest wejście na dach katedry skąd można zobaczyć panoramę miasta i dalszych okolic. Pierwsze co rzuca się w oczy to stosunkowo niska i licha zabudowa i zupełny brak jak na duże miasto (Leon jest drugim po Managui miastem w Nikaragui) typowej wysokiej zabudowy – wieżowców, biurowców itp. Nie ukrywam, że jest to jedna z rzeczy, która mi się tutaj najbardziej spodobała – miasto dzięki temu pozostało bardzo oryginalne.

Na głównym placu przed katedrą zlokalizowany jest dom handlowy oraz urząd miejski z charakterystyczną figurą.

Przy tym samym placu zlokalizowane jest również zajmujące się działalnością edukacyjną (główną część zajmuje biblioteka) Colegio La Asuncion. W przeszłości budynek stanowił m.in. pałac biskupi.

W pobliżu katedry znajduje się dzielnica handlowa z odkrytym targiem oraz licznymi sklepikami. Uwagę przyciągają kolorowe elewacje z bogatymi grafikami przypominającymi murale oraz liczne zdobienia przed wejściami do sklepów, restauracji itp.

W bliskim sąsiedztwie znajduje się również kilka kościołów pamiętających czasy Hiszpanów, z których największe wrażenie robią Iglesia La Merced oraz Iglesia La Recollection:

Pierwszy z nich został trochę przebudowany na współczesną modłę co nie zmienia, że jego korzenie tkwią w XVI wieku.

Będąc w Leon nie sposób zauważyć jeszcze jednej rzeczy: licznych rewolucyjnych murali i graffiti. Z jednej strony odzwierciedlają one bardzo postępowe w kwestiach społecznych poglądy mieszkańców Leon (wspomniana na wstępie Granada pod tym względem jest na przeciwległym biegunie) oraz nawiązują do rewolucyjnej historii miasta.

Praktycznie już obok katedry można zobaczyć pomnik poświęcony ofiarom rewolucji nikaraguańskiej wraz z muralem przedstawiającym historię Nikaragui:

W wielu miejscach można również zobaczyć liczne murale oraz tablice pamiątkowe poświęcone ofiarom marszu protestacyjnego z 1959 roku, kiedy zginęło 4-ech studentów a rannych zostało wiele osób:

Podobnych murali jest znacznie więcej, poniższy jest zlokalizowany np. przy szkolnym boisku:

Niestety uczciwie trzeba powiedzieć, że jedna rzecz nieprawdopodobnie raziła. Nie przypuszczałem nigdy, że będę gdzieś robił zdjęcia śmieciom ale poziom zaśmiecenia Leon był nieprawdopodobny. Poniższe zdjęcie sprzed wejścia do katedry w niewielkim stopniu oddaje klimat:

Trzeba niestety powiedzieć, że kosze na śmieci (pomimo, że było ich niemało) nie są zbyt popularne w użytkowaniu. Również wzdłuż drogi dojazdowej z portu w Puerto Corinto do Leon wszędzie było pełno śmieci roznoszonych przez wiatr. Jak mówił przewodnik trochę lepiej jest po porze deszczowej i towarzyszącym jej bardzo częstym powodziom, które zabierają śmieci ze sobą. My akurat byliśmy w środku pory suchej. Tak czy inaczej, bardzo oryginalne podejście do tematu sprzątania…

Pomijając ten aspekt, o którym wspominam z reporterskiego obowiązku muszę przyznać, że miasto absolutnie było warte zobaczenia.  Z informacji przekazywanych przez przewodnika wynikało, że również Granada jest warta odwiedzin – z tego co mówił jest znacznie bardziej uporządkowana i zadbana.

Na koniec warto wspomnieć jeszcze o jednej sprawie, którą żyje współczesna Nikaragua – planowanej budowie nowego kanału, który miałby stać się konkurentem dla Kanału Panamskiego. Prace nad tym projektem przy wsparciu rządu Nikaragui prowadzi chińskie konsorcjum. Posuwają się one powoli do przodu jednak ze względów środowiskowych (planowane jest m.in. wykorzystanie jednego z dużych naturalnych jezior położonych na terenie kraju, przez które miałby przebiegać nowy szlak wodny) spotykają się one z dużą ilością sprzeciwów. Złośliwi mówią, że są one inspirowane z Panamy…

I tak po kilku godzinach zwiedzania Leon wróciliśmy na statek – praktycznie tuż przed jego wypłynięciem z portu. Z tego powodu zwiedzanie samego Puerto Corinto zostawiłem sobie na następny raz, który może kiedyś będzie miał miejsce Smile

wiktor
Obrazek użytkownika wiktor
Offline
Ostatnio: 4 lata 2 miesiące temu
Rejestracja: 03 mar 2016

Greg bardzo ciekawie i szczegółowo opowiadasz Preved

Przejście przez kanał super świetna sprawa , to musi byc prawdziwe przeżycie chyba dla wszystkich na takim statku . ..

Czy przejście przez kanał sueski wygląda podobnie ?

Nel
Obrazek użytkownika Nel
Offline
Ostatnio: 22 godziny 8 minut temu
admin
Rejestracja: 04 wrz 2013

He he małpki mi znane, vide mój avatar- fota przywieziona z czerwcowego rejsu

Pwoiem ci ze jestem pod wrazeniem pod kątem przygotowania pasażerów do atrakcji na trasie a szczególnie przeplynicia przez kanał..Szacun !

No trip no life

greg2014
Obrazek użytkownika greg2014
Offline
Ostatnio: 4 lata 8 miesięcy temu
Rejestracja: 29 lip 2017

@Wiktor - cieszę się, że się podoba:-)

Nie płynąłem jeszcze przez Kanał Sueski (chociaż mam zaplanowane na przełomie listopada/grudnia Smile ) ale sądzę, że wygląda to jednak trochę inaczej. Po pierwsze nie ma tam śluz, kanał położony jest na poziomie morza. Po drugie otoczenie raczej jest mniej ciekawe - głównie pustynia. No i po trzecie kanał jest około 2x dłuższy chociaż przy braku śluzowania nie zdziwię się jeśli jego przepłynięcie potrwa krócej niż w przypadku Kanału Panamskiego. A co do organizacji to też ciekawe jak tym razem Costa to zorganizuje. Wkrótce się przekonam jak to wygląda Smile

Co do organizacji w trakcie przeprawy przez Kanał Panamski to naprawdę trudno jej było coś zarzucić. Widać, że NCL ma tam już wieloletnie doświadczenia z tej trasy i temat jest starannie dopracowany. W ciągu sezonu NCL wykonuje tam jednym statkiem kilkanaście rejsów z LA do Miami lub w drugą stronę. Do tego dochodzą nieco krótsze rejsy z tzw. częściowym przejściem Kanału Panamskiego, na których cały sezon pływa inny statek - wypływa się z Miami, przechodzi przez śluzę Gatun i po kilkugodzinnym rejsie po jeziorze i powrotnym śluzowaniu wraca na Morze Karaibskie. W porównaniu do operatorów, którzy przez Panamę nie pływają w ogóle lub 1-2x w roku to na pewno robi różnicę.

Dzięki temu można się było poczuć jak na wycieczce z przewodnikiem:-) Poza tym istotne były szczegóły: np. na dziobie było wyznaczone miejsce do fotografowania przy samej burcie, gdzie nie wolno było nikomu stać (robisz zdjęcie i odchodzisz) i nawet gdy sam dziób był bardzo zatłoczony to można było zrobić zdjęcie spod samej burty. Poza tym zadaszenia i napoje na każdym kroku - w tym dniu warunki były naprawdę ekstremalne i to miało swoją dużą wartość. Pomijam bardzo ciekawy komentarz serwowany na bieżąco. To wszystko są drobne rzeczy jednak składają się na zdecydowanie pozytywną ocenę całości. Jedyną wadą (ale na to raczej chyba nie było recepty) była kwestia częstego przemieszczania się pomiędzy przestrzeniami klimatyzowanymi i zewnętrznymi gdzie różnica temperatur była bardzo duża. Efekt był taki, że następne kilka dni dużo osób walczyło z przeziębieniami. Mnie złapało ono dopiero pod koniec trasy w Meksyku ale to już pewna tradycja - przy dłuższych rejsach w ciepłe regiony już zdarzało mi się, że klimatyzacja robiła swoje.

@Nelcia - nie zwróciłem wcześniej uwagi a to faktycznie dokładnie ten sam gatunek małpki. Nieduże ale nieprawdopodobnie zwinne. W większej gromadce trudno za nimi nadążyć wzrokiem:-)

wiktor
Obrazek użytkownika wiktor
Offline
Ostatnio: 4 lata 2 miesiące temu
Rejestracja: 03 mar 2016

Mam nadzieje,że grudniowe przejście przez Kanał Sueski też nam pokażesz ? juz sie ciesze Ssun-smilie water  030

greg2014
Obrazek użytkownika greg2014
Offline
Ostatnio: 4 lata 8 miesięcy temu
Rejestracja: 29 lip 2017

Czas biegnie nieubłaganie – minęła już połowa rejsu.

Przed nami pozostała jeszcze jedynie arcyciekawa wizyta w Gwatemali (o tym poniżej) oraz poprzedzielane dniami na morzu porty w Meksyku, do których od samego początku podchodziłem rekreacyjnie bez żadnego planu zwiedzania.

No właśnie, czas na Gwatemalę.

Rano przypłynęliśmy do portu w Puerto Quetzal, który tak jak już w kilku poprzednich miejscach jest przede wszystkim portem przemysłowym a nabrzeże dla wycieczkowców i tzw. terminal są skromnymi dodatkami. 

Nie miało to zresztą wielkiego znaczenia bo prosto ze statku udałem się na wycieczkę do pierwszej stolicy Gwatemali znanej obecnie pod nazwą Antigua Guatemala albo po prostu Antigua. Było to dla mnie absolutne „must see” podczas tego rejsu.

Antigua położona jest w odległości ok. 80km od portu i kilkanaście km od obecnej stolicy (Guatemala City). Przy czym warto podkreślić, że odległość od wybrzeża nie jest tutaj jedynym istotnym parametrem – co najmniej takie samo znaczenie ma wysokość nad poziomem morza bowiem Antigua leży relatywnie wysoko biorąc pod uwagę bliskość wybrzeża – ok. 1500 m n.p.m.

Wycieczkę (a w zasadzie transfer z portu do Antigui i z powrotem połączony z komentarzem przewodnika po drodze) zakupiłem bezpośrednio na statku i z perspektywy czasu okazał się to dobry wybór. Czas na zwiedzanie miasta był optymalny i dokładnie dopasowany do godzin pobytu w porcie a cena jak się później okazało praktycznie taka sama, jaką kasowały prywatne firmy spod bramy portu.

Sama droga do Antigui trwała ponad 1,5 godziny lecz mijane krajobrazy były naprawdę interesujące. Jako pierwsze zaczęły się rzucać w oczy wulkany, które sięgają nawet prawie 4000 metrów, niektóre dymiły i wyrzucały z siebie mnóstwo popiołu. Przewodnik mówił, że praktycznie ciągle któryś wulkan dymi a mniej lub bardziej widowiskowe erupcje zdarzają się w tej okolicy stosunkowo często – z reguły co najmniej raz na rok.

Drugim charakterystycznym widokiem były suche lub prawie suche koryta rzek:

Nasz rejs miał miejsce w środku pory suchej jednak w drugiej „porze roku” czyli podczas pory deszczowej z reguły koryta wyschniętych podczas naszej wizyty rzek są wypełnione po brzegi. Niczym nadzwyczajnym nie są w tym rejonie (podobnie jak w opisywanej wcześniej Nikaragui) powodzie, które zalewają olbrzymie połacie ziemi.

Sama okolica, przez którą jechaliśmy miała charakter typowo rolniczy z zauważalną na większą skalę hodowlą bydła oraz uprawą trzciny cukrowej (przewodnik mówił, że w wielu miejscach jest ona zbierana nawet 3x w roku). Tak wyglądają „żniwa” na trzcinowym polu:

Po nieco ponad godzinie dotarliśmy do Antigui.

Samo miasto jest jednym z najstarszych miast Ameryki Środkowej. Założyli je Hiszpanie w XVI wieku – mniej więcej w tym samym czasie co opisywane wcześniej miasta Leon i Granada w Nikaragui. Niestety w XVIII wieku miasto dotknęła cała seria wybuchów wulkanów połączonych z trzęsieniami ziemi, które je zupełnie spustoszyły. Zapadła wtedy decyzja o opuszczeniu miasta (nigdy do końca nie została zrealizowana) oraz przeniesieniu stolicy w nowe miejsce. Od tego czasu miasto się już nie podniosło – aczkolwiek trzeba przyznać, że zachowało swój oryginalny charakter. Aktualnie mieszka w nim zaledwie ok. 30 tys. mieszkańców (dla porównania: w nieodległej stolicy Gwatemali: 1,2 mln).

Miasto zachowało do dziś pierwotny układ – ulice krzyżują się pod kątem prostym i są brukowane. Zabudowa jest niska (wyłączając kościoły i kilka budynków w umownym centrum), praktycznie wyłącznie jednokondygnacyjna i generalnie „licha” – aż dziwne, że przetrwała ona liczne trzęsienia ziemi, które tutaj miały miejsce…

Nad miastem „wisi” kilka wulkanów - z których największe to Aqua, Acatenango oraz de Fuego (wszystkie między 3750 a 4000 metrów npm). Widać je będzie zresztą w tle większości fotografii, sprawiają naprawdę niesamowite i przytłaczające wrażenie:

W Antigui można na każdym kroku spotkać typowy dla Ameryki Środkowej środek komunikacji: tzw. chickenbusy:

Są one bardzo kolorowe, pokryte różnego rodzaju wzorami co jak się okazało ma duże znaczenie praktyczne. Przewodnik uświadomił nas, że istotna część ludności do dziś pozostaje analfabetami i kolory oraz wzory na autobusach są podstawową metodą pozwalającą im na identyfikację trasy danego autobusu.

Jeśli chodzi o środki komunikacji indywidualnej to w wielu miejscach można spotkać coś na kształt azjatyckich tuk-tuków, których wiele co ciekawe (przynajmniej wg napisów bo nie korzystałem) było klimatyzowanych:

Dostępne też były liczne dorożki oraz bardzo niewielka liczba tradycyjnych taksówek.

Symbolem miasta jest charakterystyczna budowla: Łuk św. Katarzyny (Santa Catalina Arch), który można zobaczyć na licznych pocztówkach i zdjęciach z tego miasta (z reguły z wulkanem w tle):

Po przyjeździe do Antigui pierwsze kroki skierowałem na widoczne z wielu miejsce w mieście wzgórze Cerro de la Cruz. Jest ono łatwe do zidentyfikowania ze względu na umieszczony na nim duży krzyż.

Wzgórze stanowi znakomity punkt pozwalający na zobaczenie panoramy miasta oraz okolic – w tym wspomnianych wulkanów. Widać z niego również zachowany do dziś uporządkowany kolonialny układ ulic:

Szczerze mówiąc zdjęcia oddają piękno tego miejsca w niewielkim stopniu…

Następnie skierowałem się na centralny plac miasta (Parque Central), na środku którego zlokalizowany jest mały park z fontanną:

Wokół placu zlokalizowana jest najbardziej solidna i reprezentacyjna zabudowa miasta z ratuszem na czele:

Zresztą znajdujący się po przeciwnej w stosunku do ratusza budynek również wygląda bardzo interesująco:

Przy wspomnianym placu można zobaczyć również jedyny odrestaurowany fronton katedry:

Część katedry (podobnie jak wiele innych świątyń o czym dalej) zawaliła się podczas jednego z trzęsień ziemi – uporządkowane ruiny pozbawione sklepienia można dzisiaj zwiedzać:

W tym miejscu chciałbym przejść do tego co jest (przynajmniej dla mnie) perełką tego miasta i czymś czemu warto poświęcić najwięcej uwagi. W Antigui można znaleźć olbrzymią ilość kościołów i kościółków w pięknym (zwykle barokowym) stylu, z których część jest nadal czynna, część jest totalnie zrujnowana a po części pozostały jedynie pojedyncze fragmenty, frontowe ściany itd. Są one świadectwem piękna tego miasta z przeszłości. Poniżej zamieszczam zdjęcia wyłącznie wybranych:

Przyznam szczerze, że na mnie (i nie tylko na mnie) zrobiły one nieprawdopodobne wrażenie…

W centrum miast można również zobaczyć pozostałości po pralni miejskiej, które w czasach swojej świetności było miejscem pełnym życia i zapewne siedliskiem plotek:-)

Poza nieprawdopodobnym nagromadzeniem zabytków architektury warto wspomnieć o jeszcze jednej atrakcji Antigui (i Gwatemali w ogóle). Są nią wielkie procesje organizowane podczas Wielkiego Postu a zwłaszcza Wielkiego Tygodnia, w których uczestniczą tysiące osób. W ich trakcie przemieszczane są platformy prezentujące sceny biblijne. W trakcie naszej wizyty w Antigui trwały właśnie przygotowania do Wielkiego Postu, który zaczynał się niewiele po naszym wyjeździe. Przewodnik mówił, że w „procesyjnym szczycie” przez miasto tego samego dnia przechodzi kilkanaście procesji i olbrzymim wyzwaniem jest takie skoordynowanie ich tras, aby nie doszło do jakiegoś zatoru, kolizji itd.

W ramach przygotowań do wspomnianych procesji można było (oczywiście w ruinach jednego z kościołów) zobaczyć prace związane z renowacją figur i platform, które będą wykorzystywane w ich trakcie:

Znowu nie wiadomo kiedy minęło kilka godzin i trzeba było wracać na miejsce zbiórki, skąd zabierał nas powrotny autobus na statek. Antigua nie zawiodła – okazała się miejscem absolutnie magicznym i niesamowitym. Wszystkim, którzy będą tylko mieli okazję być w tych okolicach polecam je jako miejsce obowiązkowej wizyty:-)

Oczywiście po powrocie do portu darowałem sobie już zwiedzanie samego Puerto Quetzal. Po pierwsze nie było już na to czasu a po drugie sił (dzień był bardzo upalny a kilka godzin wędrówek po Antigui też zrobiło swoje). Musi poczekać na następny raz Smile

Strony

Wyszukaj w trip4cheap