Nelciu w Cruz de Tejeda chciałam pokazać jakie zniszczenia zrobił pożar. Ale mimo tego widoczki były wspaniałe. Porównuję je z Twoją La Gomerą i mówiąc szczerze chyba Twoja wysepka jest ładniejsza, a może po prostu inna.
Po dwóch dniach intensywnych wycieczek, kolejny dzień to plażowanie i nic nie robienie. My tak długo nie potrafimy, więc po dniu przerwy jedziemy dalej. Nasz pobyt zbliża się ku końcowi, a my mamy wciąż tyyyle rzeczy do zobaczenia!
W Arucas już byliśmy, na samym początku, jednak ten wielki, robiący wrażenie kościół był wtedy zamknięty. W związku z tym, że nie jest to tak daleko, a także dlatego że jeszcze na pewno nie raz będziemy się wybierać w tamte strony, postanowiliśmy zobaczyć go przy innej okazji.
W planach jest północ wyspy, kilka przystanków, zaczynamy od arucas, kończyć mamy na Puerto de Nieves. Niestety, GPS nas nieco zawiódł, zamiast pod katedrę czy do centrum, zaprowadził nas na górę na obrzeżach Arucas, która jest wspaniałym punktem widokowym.
Długa kręta droga w dół, przez miasteczko jedziemy pod katedrę, gdzie ostatnio (i rok temu)zatrzymywaliśmy się na bezpłatnym parkingu. Trasę poniekąd już znamy, tymi samymi wąśkimi uliczkami jechaliśmy za pierwszym razem. Niestety, tamten parking jest tak zabity, że kilka kółek i zero perspektyw na miejsce do zaparkowania. Po drodze widzieliśmy drugi parking, też zabity, przejechaliśmy przez całe miasteczko... No i nic. Trudno, postanawiamy wrócić się pod katedrę z nadzieją na miejsce, ale po drodze, na wysokości pierwszego ronda (jadąc od LP), tego samego, gdzie skręca się właśnie pod katedrę, przy głównej drodze znajduje się niewielki parking z toaletą itp. Tam sobie zaparkowaliśmy i poszliśmy na piechotę, było to bardzo niedaleko.
Następny punkt to miał być Santa Maria de Guia ale i tym razem GPS nas zawodzi, najpierw nie mogąc nic takiego znaleźć, a po przejechaniu przez Guia wyprowadził nas w totalne wiochy i pola, dróżki niemal między polami, gdzie jeździliśmy w kółko. Jesteśmy niemal pewni że tak jak z San Mateo, nazwa w przewodniku była zła, ale nasza cierpliwość do tego miasteczka się skończyła i jedziemy do następnego punktu, do Galdar.
W Galdar rok temu parkowaliśmy na poboczu dość głównej ulicy, przy plantacji bananowców. Teraz były miejsca, ale jako że jechaliśmy z drugiej strony, postanowiliśmy podjechać na parking, gdzie znaki prowadziły. 1 euro i mamy niezły parking w pobliżu wszystkich atrakcji i nie musimy iść na piechotę pod naprawdę stromą górkę.
Do muzeum archeologicznego się nie wybieramy, bo takie rzeczy nas nie interesują, ale przechadzamy się po uroczym miasteczku.
Pierwsze co oglądamy to Templo Martiz de Santiago de los Caballeros, miejscowy kościół
Przed kościołem jest spory plac, a także oglądamy miejscowy punkt turystyczny z 300 letnią smoczą draceną, gdzie kiedyś był budyneksiedziby rządu miasta.
To ten żółty budynek
Wybieramy się jeszcze na spacer po miasteczku, w mniej rturystyczne (lecz nie do końca) rejony
Dalej jedziemy do Agaete, bielutkiego niewielkiego miasteczka nie do końca nad morzem. Parkujemy na ulicy, jednak kawałek od centrum. Można się było tam pchać, ale nie zdecydowaliśmy się.
Muzeum de la Rama, poświecone tradycjom Fiesta de la Rama z 4 sierpnia.
Ścianka, którą miałam rok temu na zdjęciach i mama koniecznie musiała zobaczyć, choć to nie jest nic, absolutnie
W miasteczku nie ma za wiele, myślimy nad odwiedzeniem ogrodu kwiatów, ale stwierdzamy, że jest za mało czasu do zamknięcia, więc rezygnujemy
No i kierujemy siędo Puerto de las Nieves, nazwane od faktu, że transportowano do tego portu śnieg w zamierzchłej przeszłości. EWcześniej planowaliśmy na koniec wybrać się na plażowanie do Sardinii, ale rezygnujemy i postanawiamy właśnie tu jeszcze się rozłożyć i wykompać
Znajdujemy płatny parking i za bodajże 1 euro zostawiamy samochód i idziemy zwiedzać. Ten spacer ma dwa powody: znaleźć plażę i znaleźć miejsce na obiad. Dlatego też przechadzamy się najpierw deptakiem, a potem idziemy do portu.
Po drodze krótka chwila na rozruszanie kości
I dochodzimy do naturalnych basenów, o których przeczytaliśmy w przewodniku, ale nie wiedzieliśmy jak tam trafić. To tu wrócimy później się wykompać. Takie baseny są w paru meijscach na wyspoie i nazywają sięsalinetas. Są naturalne, ale oczywiście, że ręka ludzka miała w nich udział, choćby, żeby to umocnić. Woda jest gładka, krystalicznie czysta, ale tak samo zimna jak w normalnym morzu.
Niewielimi uliczkami kierujemy się do portu
Tam wybieramy knajpkę ostatnią idąc od "lądu", tam jest największy ruch i ceny wydają się najbardziej atrakcyjne.
Decydujemy się na Paellę, rupę rybną, krewetki... To i tak dużo, bo na dzień dobry dostaliśmy bułki i dwa rodzaje pasty mojo.
Na koniec jeszcze ta słynna kawa - barraquito, na któe mama miała ochotę od samego początku, ale nasza hostka powiedziała, że to na teneryfuie, a nie na GC...
Wracamy tym samym deptakiem z plażowania, a słońce już powoli zachodzi
Nelciu, jedzonko w tej knajpce naprawdę godne polecenia. Paella tak duża, że we trójkę ledwo zjedliśmy. Krewetki pyszne. Wszystko pięknie podane. Knajpki były usytuowane w jednym ciągu – ale tylko w tej było dużo klientów.
Kawki byłam bardzo ciekawa. Kiedyś Magdunia i Świerszczyk narobiły mi smaka i jak już znalazłam się na Kanarach to koniecznie chciałam spróbować. Dopiero w tej knajpce Basia wypatrzyła kawkę w karcie i od razu zamówiłam. Kawa oryginalna, z alkoholem – tyle, że słodka (słodkiej kawy i herbaty nie piję). Ale warta spróbowania.
Wkleję jeszcze parę zdjęć z wycieczki.
Cruz de Tejeda
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Górskie widoczki pierwsza klasa !!!
No trip no life
Nelciu w Cruz de Tejeda chciałam pokazać jakie zniszczenia zrobił pożar. Ale mimo tego widoczki były wspaniałe. Porównuję je z Twoją La Gomerą i mówiąc szczerze chyba Twoja wysepka jest ładniejsza, a może po prostu inna.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Wszystko doczytane i dooglądane. Krajobrazy wspaniałe .Gran Canaria piękna jest w środku
Po dwóch dniach intensywnych wycieczek, kolejny dzień to plażowanie i nic nie robienie. My tak długo nie potrafimy, więc po dniu przerwy jedziemy dalej. Nasz pobyt zbliża się ku końcowi, a my mamy wciąż tyyyle rzeczy do zobaczenia!
W Arucas już byliśmy, na samym początku, jednak ten wielki, robiący wrażenie kościół był wtedy zamknięty. W związku z tym, że nie jest to tak daleko, a także dlatego że jeszcze na pewno nie raz będziemy się wybierać w tamte strony, postanowiliśmy zobaczyć go przy innej okazji.
W planach jest północ wyspy, kilka przystanków, zaczynamy od arucas, kończyć mamy na Puerto de Nieves. Niestety, GPS nas nieco zawiódł, zamiast pod katedrę czy do centrum, zaprowadził nas na górę na obrzeżach Arucas, która jest wspaniałym punktem widokowym.
Długa kręta droga w dół, przez miasteczko jedziemy pod katedrę, gdzie ostatnio (i rok temu)zatrzymywaliśmy się na bezpłatnym parkingu. Trasę poniekąd już znamy, tymi samymi wąśkimi uliczkami jechaliśmy za pierwszym razem. Niestety, tamten parking jest tak zabity, że kilka kółek i zero perspektyw na miejsce do zaparkowania. Po drodze widzieliśmy drugi parking, też zabity, przejechaliśmy przez całe miasteczko... No i nic. Trudno, postanawiamy wrócić się pod katedrę z nadzieją na miejsce, ale po drodze, na wysokości pierwszego ronda (jadąc od LP), tego samego, gdzie skręca się właśnie pod katedrę, przy głównej drodze znajduje się niewielki parking z toaletą itp. Tam sobie zaparkowaliśmy i poszliśmy na piechotę, było to bardzo niedaleko.
Następny punkt to miał być Santa Maria de Guia ale i tym razem GPS nas zawodzi, najpierw nie mogąc nic takiego znaleźć, a po przejechaniu przez Guia wyprowadził nas w totalne wiochy i pola, dróżki niemal między polami, gdzie jeździliśmy w kółko. Jesteśmy niemal pewni że tak jak z San Mateo, nazwa w przewodniku była zła, ale nasza cierpliwość do tego miasteczka się skończyła i jedziemy do następnego punktu, do Galdar.
W Galdar rok temu parkowaliśmy na poboczu dość głównej ulicy, przy plantacji bananowców. Teraz były miejsca, ale jako że jechaliśmy z drugiej strony, postanowiliśmy podjechać na parking, gdzie znaki prowadziły. 1 euro i mamy niezły parking w pobliżu wszystkich atrakcji i nie musimy iść na piechotę pod naprawdę stromą górkę.
Do muzeum archeologicznego się nie wybieramy, bo takie rzeczy nas nie interesują, ale przechadzamy się po uroczym miasteczku.
Pierwsze co oglądamy to Templo Martiz de Santiago de los Caballeros, miejscowy kościół
Przed kościołem jest spory plac, a także oglądamy miejscowy punkt turystyczny z 300 letnią smoczą draceną, gdzie kiedyś był budyneksiedziby rządu miasta.
To ten żółty budynek
Wybieramy się jeszcze na spacer po miasteczku, w mniej rturystyczne (lecz nie do końca) rejony
Dalej jedziemy do Agaete, bielutkiego niewielkiego miasteczka nie do końca nad morzem. Parkujemy na ulicy, jednak kawałek od centrum. Można się było tam pchać, ale nie zdecydowaliśmy się.
Muzeum de la Rama, poświecone tradycjom Fiesta de la Rama z 4 sierpnia.
Ścianka, którą miałam rok temu na zdjęciach i mama koniecznie musiała zobaczyć, choć to nie jest nic, absolutnie
W miasteczku nie ma za wiele, myślimy nad odwiedzeniem ogrodu kwiatów, ale stwierdzamy, że jest za mało czasu do zamknięcia, więc rezygnujemy
No i kierujemy siędo Puerto de las Nieves, nazwane od faktu, że transportowano do tego portu śnieg w zamierzchłej przeszłości. EWcześniej planowaliśmy na koniec wybrać się na plażowanie do Sardinii, ale rezygnujemy i postanawiamy właśnie tu jeszcze się rozłożyć i wykompać
Znajdujemy płatny parking i za bodajże 1 euro zostawiamy samochód i idziemy zwiedzać. Ten spacer ma dwa powody: znaleźć plażę i znaleźć miejsce na obiad. Dlatego też przechadzamy się najpierw deptakiem, a potem idziemy do portu.
Po drodze krótka chwila na rozruszanie kości
I dochodzimy do naturalnych basenów, o których przeczytaliśmy w przewodniku, ale nie wiedzieliśmy jak tam trafić. To tu wrócimy później się wykompać. Takie baseny są w paru meijscach na wyspoie i nazywają sięsalinetas. Są naturalne, ale oczywiście, że ręka ludzka miała w nich udział, choćby, żeby to umocnić. Woda jest gładka, krystalicznie czysta, ale tak samo zimna jak w normalnym morzu.
Niewielimi uliczkami kierujemy się do portu
Tam wybieramy knajpkę ostatnią idąc od "lądu", tam jest największy ruch i ceny wydają się najbardziej atrakcyjne.
Decydujemy się na Paellę, rupę rybną, krewetki... To i tak dużo, bo na dzień dobry dostaliśmy bułki i dwa rodzaje pasty mojo.
Na koniec jeszcze ta słynna kawa - barraquito, na któe mama miała ochotę od samego początku, ale nasza hostka powiedziała, że to na teneryfuie, a nie na GC...
Wracamy tym samym deptakiem z plażowania, a słońce już powoli zachodzi
Jakie pyszne jedzonko !!! ja badz lubię i krewetki i paelle..
Kawy takiej nie piłam,ale wygląda bardzo apetycznie i... kalorycznie he he Warta była grzechu ?
No trip no life
Nelciu, jedzonko w tej knajpce naprawdę godne polecenia. Paella tak duża, że we trójkę ledwo zjedliśmy. Krewetki pyszne. Wszystko pięknie podane. Knajpki były usytuowane w jednym ciągu – ale tylko w tej było dużo klientów.
Kawki byłam bardzo ciekawa. Kiedyś Magdunia i Świerszczyk narobiły mi smaka i jak już znalazłam się na Kanarach to koniecznie chciałam spróbować. Dopiero w tej knajpce Basia wypatrzyła kawkę w karcie i od razu zamówiłam. Kawa oryginalna, z alkoholem – tyle, że słodka (słodkiej kawy i herbaty nie piję). Ale warta spróbowania.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Dodam jeszcze parę zdjęć z góry nad Arucas.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
I z Arucas:
Knajpka obok kościoła , w której parę dni wcześniej jedliśmy obiadek.
Parking kolo kościola.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Widoki Galdar:
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!