--------------------

____________________

 

 

 



Odrobina Orientu i nie tylko czyli 3 tygodnie na statku

51 posts / 0 nowych
Ostatni wpis
Strony
greg2014
Obrazek użytkownika greg2014
Offline
Ostatnio: 4 lata 8 miesięcy temu
Rejestracja: 29 lip 2017

Wiktor - co do porównania obu kanałów to absolutnie masz rację. Kanał Panamski jest atrakcją samą w sobie, cały czas coś się dzieje - samo śluzowanie to niezła operacja a po drodze byliśmy śluzowani trzy razy. Do tego ładne i bardzo różnorodne widoki, praktycznie cały czas dostępny komentarz - czujesz się jak na całodziennym wykładzie, na którym ciągle ktoś opowiada jakieś ciekawostki co się mija, co tutaj czy tam kiedyś było albo będzie itd. Do tego możliwość wejścia na dziób statku dawała dużo lepsze widoki. Przejście przez Kanał Sueski ma charakter stricte techniczny. Nawet godziny wejścia do kanału są przypadkowe (u nas w nocy) bo zależą od tego kiedy wchodzi cały konwój. Komentator nie bardzo miałby tutaj co komentować-chyba, że chciałby nas szkolić w odmianach piasku na pustyni:-) Widoki też dość monotonne - piasek, piasek, piasek...

Dziób statku niedostępny ze względów bezpieczeństwa, brak śluz i atrakcji związanych ze śluzowaniem.

Aczkolwiek przyznam szczerze, że z grubsza się tego spodziewałem więc nie byłem jakoś szczególnie rozczarowany.

Co do trasy to własnie specjalnie dlatego taką wybrałem. Costą można się nią przepłynąć 2x w roku (w marcu statek będzie wracał z Dubaju) plus kolejne 2x ale z portem docelowym na Mauritiusie i kolejne 2x z portem docelowym w Bombaju albo na Malediwach. Costa w zimie ma w rejonie Oceanu Indyjskiego zwykle 3 statki i cała trójka musi jesienią jakoś tam dopłynąć a wiosną wrócić na Morze Śródziemne. Jeśli kogoś nie przeraża duża ilość dni na morzu to zdecydowanie polecam:-) Zresztą podobne przesunięcia floty robią na zimę również inni armatorzy więc na tej trasie wybór jest większy - ale skoncentrowany na późnej jesieni/wczesnej zimie i wiośnie - nic poza tym. Zresztą właśnie ze względu na trasę zatytułowam wątek jako połączenie Orientu z czymś jeszcze:-) 

A jeśli chodzi o statek to faktycznie nie sposób się było nudzić. Aczkolwiek jeśli ktoś chciał to zawsze znalazł jakieś spokojne miejsce:-)

greg2014
Obrazek użytkownika greg2014
Offline
Ostatnio: 4 lata 8 miesięcy temu
Rejestracja: 29 lip 2017

Akabę od Ejlatu dzieli dosłownie rzut kamieniem. Po dość dziwnym "rejsie" z Akaby do Ejlatu, dotarliśmy do tego drugiego wieczorem. Zrobiliśmy to jakiś niezrozumiały sposób zakręcając wielki łuk – jest to tym dziwniejsze, że odległość między tymi portami jest śmieszna. Rano z balkonu zobaczyłem, że maszt z jordańską flagą, który dopiero co fotografowałem w Akabie jest nadal bardzo dobrze widoczny dokładnie na wprost naszego statku – podobnie jak poprzednie nabrzeże, przy którym cumowaliśmy dzień wcześniej…

Sam port w Ejlacie robi raczej ponure wrażenie. To typowy port przemysłowy z wielkimi dźwigami i suwnicami.

Po porcie nie można w ogóle poruszać się samodzielnie. Ci pasażerowie, którzy nie wybierali się na żadną wycieczkę musieli skorzystać z obowiązkowego shuttle busa, który odwoził ich do bramy portu.

Patrząc z górnego pokładu na port można było zobaczyć…morze samochodów:

Z bliska okazało się, że są to różne modele należące głównie do marek Mazda i Kia – nieprawdopodobnie zakurzone (a w zasadzie pokryte porządną warstwą piasku):

I w zasadzie od zejścia ze statku piasek towarzyszył nam cały czas. Co prawda nie pisałem o tym w poprzednim poście ale w Petrze było podobnie – tutaj jednak uciążliwości wynikające z wiatru niosącego niepojęte ilości piasku były bardziej dokuczliwe.

Patrząc ze statku w przeciwnym kierunku można było z kolei zobaczyć liczne hotele:

W poprzednim poście pisałem, że w Ejlacie wybieram się obejrzeć Czerwony Kanion. Nie była to do końca precyzyjna informacja ponieważ celem mojej wycieczki był Timna Park uważany za jedną z największych atrakcji przyrodniczych południowego Izraela – wspomniany kanion jest jedną z sekcji tego Parku. Dodatkowo w planie naszej wycieczki była wizyta w podwodnym obserwatorium umożliwiającym „podpatrzenie” rafy koralowej w środowisku naturalnym.

Ale po kolei…

Początek wycieczki wyznaczono dość wcześnie rano bo o 7:30. Szczerze mówiąc biorąc pod uwagę ile godzin trwał nasz postój w Ejlacie wydawało mi się to co najmniej dziwne i odebrałem to początkowo jako totalny brak wyobraźni ze strony organizatorów – wydawało mi się, że bez żadnej szkody wycieczka mogłaby się zacząć o 10 dzięki czemu można byłoby się przynajmniej wyspać:-) Okazało się jednak, że w tym pozornym szaleństwie był ukryty cel: chodziło o to, aby upał na pustyni (bo Timna Park to w zasadzie nic innego niż część pustyni Negew) nas nie wykończył. I faktycznie w ciągu dnia temperatura w tym miejscu sięgała 33 stopni…

Zanim jednak wyruszyliśmy na wycieczkę trzeba było wydostać się ze statku, co w Ejlacie nie było tak proste jak zazwyczaj. Po standardowym przydziale do grupy i autobusu czekała nas najpierw kontrola bezpieczeństwa, która została przeprowadzona na statkowych skanerach i bramkach, przez które zazwyczaj się wchodzi na statek – tym razem przez nie przechodziliśmy schodząc na ląd co mówiąc szczerze zdarzyło mi się pierwszy raz. Drugą niespodzianką było to, że obsługę tych urządzeń stanowili żołnierze izraelscy a nie obsługa statku. W drugim kroku wszystkich czekała jeszcze dokładna kontrola paszportów i wcześniejszego kwitka z „odprawy” w teatrze, po czym wreszcie można było się udać do autobusu.

Okazało się, że nasz autobus zabierał dwie grupy – angielsko i francuskojęzyczną , ale muszę przyznać, że przewodnik spisał się wspaniale. Nie tylko potrafił ciekawie opowiadać i np. tłumaczyć skomplikowane zawiłości procesu wydobycia i produkcji miedzi w starożytności ale także świetnie radził sobie z dwujęzyczną grupą.

Jeśli chodzi o sam Ejlat to jest to miasto praktycznie bez większej historii (istnieje w zasadzie mniej więcej od uzyskania przez Izrael niepodległości czyli kilkadziesiąt lat). Jest to miejscowość głównie o charakterze turystycznym zamieszkiwana przez ok. 55 tys. mieszkańców, z których większość pracuje w szeroko rozumianej branży turystyczno-rekreacyjnej. Szacuje się, że w hotelach w Ejlacie jest co najmniej tyle samo miejsc noclegowych co mieszkańców. A jeśli mam być szczery to samo miasto, przez które jechaliśmy niczym mnie nie powaliło. Z Ejlatu wyjeżdżaliśmy dość wolno bo jak wyjaśnił przewodnik przed 8 rano wszyscy jadą do pracy i korki na ulicach są czymś naturalnym – więc był czas, aby się nieco przyjrzeć miastu. „Stare miasto” jak nazwał je przewodnik składało się głównie z galerii handlowych i sklepów:-)

Z kolei Timna Park położony jest w odległości kilkudziesięciu kilometrów od Ejlatu. Z Ejlatu pomimo wspomnianych korków wyjechaliśmy w miarę sprawnie. Jeśli coś z tego miasta zapamiętam to zapewne oprócz hoteli tylko to, że w mieście nie ma ani jednych świateł a większość skrzyżowań to ronda:-) Przewodnik potwierdził później, że faktycznie w mieście nie ma świateł na skrzyżowaniach.

Jeszcze w mieście minęliśmy najpierw dziwne lotnisko, którego pas startowy położony jest pośrodku Ejlatu i które w jakiś nienaturalny sposób dzieli miasto na dwie części. Następna była olbrzymia stacja odsalania wody morskiej (w ten sposób jest pozyskiwane 100% słodkiej wody; w okolicy nie ma żadnych stałych zbiorników wodnych ani rzek) a następnie nowe lotnisko, którego otwarcie planowane jest w tym roku:

Droga do Timna Parku to w zasadzie głównie droga przez pustynię (mgła, którą widać na zdjęciu to nic innego tylko tumany piasku):

Po około 30 minutach jazdy dotarliśmy do punktu obsługi turystów Timna Parku, w którym znajdują się kasy biletowe, można obejrzeć krótki film na temat walorów przyrodniczych i historycznych tego miejsca oraz rozpoczyna się wycieczkę wgłąb parku.

Przed wyruszeniem w dalszą drogę warto zapoznać się z mapą parku, na której zaznaczono główne jego atrakcje:

Warto przy tym wspomnieć, że dla gości niezmotoryzowanych miejsce to nie jest najłatwiejsze do zwiedzania (o dojeździe nie wspominając), co wynika przede wszystkim ze sporych odległości pomiędzy poszczególnymi atrakcjami Timna Parku oraz braku jakiejś formy komunikacji publicznej, która by w tym pomagała. Na terenie parku wytyczone jest sporo tras rowerowych oraz szlaków pieszych – należy jednak pamiętać, że jest to pustynia w prawdziwym tego słowa znaczeniu i totalne odludzie, w związku z czym na ewentualną wyprawę trzeba wybrać się będąc porządnie wyekwipowanym.

Poszczególne atrakcje Timna Parku połączone są bardzo wąskimi i krętymi drogami. Przed każdą z nich zlokalizowany jest nieduży parking oraz z reguły toalety a czasami jakieś miejsce do ochrony przed słońcem oraz zawierające tablice informacyjne na temat danego miejsca:

Timna Park charakteryzuje się olbrzymią różnorodnością jeśli chodzi o występujące tu różnokolorowe skały. Można spotkać tutaj w dużych ilościach granit, dominujący piaskowiec a także skały, których dolną część stanowi piaskowiec a górną wapienie. Teren ten jest również bardzo bogaty w minerały – w szczególności rudy manganu i miedzi.

Historycznie teren tego parku to obszar, w którym powstały jedne z pierwszych na świecie kopalni miedzi, w których nie tylko pozyskiwano rudę ale również wytapiano sam metal. Choć trudno w to uwierzyć historia tych kopalń liczy ponad 6000 lat.

Najstarsze kopalnie miedzi miały charakter drążonych w skałach poziomych korytarzy, które przypominały nory niektórych zwierząt (poza znacznie większym rozmiarem):

Korytarze te nie były długie – w czasach, w których je drążono nie znano jeszcze lamp – w związku z tym ich granicę określał zasięg światła dziennego.

Na kolejnym etapie zaczęto tworzyć pierwsze małe szyby, które dostarczały światła i służyły do transportu urobku na zewnątrz. Szyby te pozwalały na łączenie korytarzy w większą całość i tworzenie prawdziwych labiryntów:

Wiele z takich szybów jest dzisiaj zabezpieczonych siatkami lub wręcz zabetonowana:

Na terenie Timna Parku w sumie jak dotąd zidentyfikowano ok. 9000 szybów, z których najgłębszy ma 52 metry głębokości.

Wydobywana ruda była kruszona a następnie podgrzewana w wysokiej temperaturze. W kolejnym etapie w specjalnych piecach z miechami doprowadzano do stopienia metalu, który odlewano do form będących punktem wyjściowym do dalszego przetworzenia. Co ciekawe ówcześni hutnicy nie przeżywali z reguły więcej niż 1-2 lat pracując w tym fachu – opary wydzielane przy wygrzewaniu rudy zawierały trujący arszenik.

W ramach ciekawostek można dodać, że obecnie na terenie Timna Parku pracuje uruchomiona stosunkowo niedawno kopalnia miedzi, wydobywająca rudę metodą głębinową (podobnie jak KGHM w Polsce). Podobno prosperuje znakomicie.

Timna Park to nie tylko stare kopalnie miedzi. Można tutaj zobaczyć również ciekawą pustynną roślinność. Najbardziej „powszechne” o ile w ogóle na pustyni można mówić o powszechności czegoś innego niż piasek i skały, są niezwykle suche trawy mogące przetrwać bez opadów przez kilka miesięcy:

Inną ciekawą rośliną jest coś, co oczywiście ma swoją (trudną do zapamiętania) nazwę ale co dla swoich potrzeb nazwałem „szpinaczkiem” z racji tego, że podobno ma walory odżywcze oraz smak podobny do szpinaku:

Dodatkowo liście tej rośliny mają bardzo silne właściwości antyseptyczne (w przeszłości służyły do okładania ran) a jej białe kwiatki świecą w nocy. Prawdziwy wash&go Smile

Na pustyni można spotkać również specyficzny gatunek akacji różniący się jednak istotnie od tej, którą znamy z Europy:

Kolejną atrakcją Timna Parku są formacje skalne. Pierwszą z nich są olbrzymie łuki skalne, które są formowane przez warunki atmosferyczne oraz postępującą latami erozję:

Inną formą skalną będącej wynikiem działania sił natury są popularne „grzybki”:

Z kolei nieprawdopodobnie przytłaczający widok tworzą monumentalne filary Salomona, które zostały uformowane ok. 500 mln lat temu na skutek erozji piaskowca oraz działania deszczu:

Obok filarów Salomona można przejść schodami do kolejnej gigantycznej formacji skalnej zlokalizowanej nieco dalej:

U podnóża klifu tej formacji zostały jakiś czas temu zidentyfikowane pozostałości pochodzącej z czasów egipskich świątyni dedykowanej bogini Hator, która była patronką górników:

Przed opuszczeniem Timna Park mieliśmy jeszcze okazję samodzielnie napełnić piaskiem w różnych odcieniach pamiątkowe buteleczki (podobne były sprzedawane na każdym kroku w Petrze):

Z Timna Parku pojechaliśmy odwiedzić drugą atrakcję o nazwie „The Underwater Observatory”, w której możliwe jest „podglądnięcie” tego co skrywa się pod powierzchnią morza i co stanowi jedną z największych atrakcji turystycznych tego regionu – rafy koralowej.

Kompleks ten położony jest stosunkowo niedaleko od Ejlatu, jadąc od portu w stronę granicy izraelsko-egipskiej. Składa się on z wielu budynków, w których prezentowane są różnego rodzaju ekspozycje: m.in. rafa koralowa Morza Czerwonego, akwaria z rekinami, żółwiami, gatunkami zagrożonymi czy dla odmiany – zamieszkującymi Amazonię.

Dodatkową atrakcją stanowi wybudowana w morzu wieża, która umożliwia zejście do położonej poniżej poziomu wody komory, z której można podejrzeć rafę koralową w naturze:

Z balkonu na szczycie wieży można z kolei zobaczyć cały kompleks budynków składających się na Obserwatorium:

Zwiedzanie zacząłem od wizyty w podwodnej komorze wieży i muszę powiedzieć, że się rozczarowałem – okienka są nieduże, szyby bardzo grube a otoczenie (jak na mnie) nie sprawia wrażenia do końca naturalnego – wydaje mi się, że zostało ono rozmieszczone wokół wieży przez człowieka – ale to może tylko moje wrażenie. Niestety nie jest łatwo wykonać dobre zdjęcie w tym miejscu:

Po opuszczeniu wieży przeszedłem obok części zarezerwowanej dla żółwi:

…a następnie odwiedziłem duży budynek, w którym znajdują się olbrzymie baseny m.in. z rekinami. Widok za szybą oraz w przeszklonym tunelu robi naprawdę wrażenie:

W budynku poświęconym rafie Morza Czerwonego możliwe było zobaczenie najbardziej typowych gatunków występujących w tym morzu:

Największe wrażenie zrobił na mnie jednak kolejny budynek, w którym zlokalizowane są stosunkowo niewielkie (przynajmniej w porównaniu do poprzednich) akwaria prezentujące gatunki zagrożone:

Na koniec odwiedziłem jeszcze niewielki pawilon z ekspozycją „amazońską”, w którym największe zainteresowanie budziła część z „krokodylątkami” (zdjęcie może tego nie oddawać ale miały po nie więcej niż 7-8 cm długości):

Jeśli miałbym oceniać obiekt jako całość to na kolana mnie nie powalił, a największe wrażenie zrobiły dwa ostatnie pawilony. Podmorska ekspozycja jak dla mnie była tutaj sporym rozczarowaniem ale być może byłem za bardzo nastawiony na jakieś wielkie „ochy” i „achy”.

Tymczasem czas wycieczki dobiegł końca i powoli wróciliśmy na statek. W porcie oczywiście zaliczyliśmy ponowną dokładną kontrolę paszportową.

Ponieważ w Ejlacie cumowaliśmy do 22:30, planowałem pierwotnie, że po powrocie na statek, jakimś posiłku i krótkim odpoczynku wybiorę się jeszcze raz do miasta jednak zmieniłem plany. To co widziałem przez szyby autobusu sprawiło, że miasto jakie takie niespecjalnie mi się podobało i nie za bardzo przekonało mnie do tego, aby jeszcze raz schodzić ze statku. W związku z tym leniwie spędziłem resztę dnia.

Nie zmienia to faktu, że sama wycieczka (a szczególnie rewelacyjna moim zdaniem część w Timna Parku) była bardzo udana.

Na kolejne cztery dni mamy zaplanowane błogie lenistwo czyli żeglugę na morzu. Zapowiadane są temperatury w okolicach 30 stopni.

Następny postój mamy już w Omanie – w Salalah. Tymczasem nie wiadomo kiedy minęła połowa naszego rejsu…

greg2014
Obrazek użytkownika greg2014
Offline
Ostatnio: 4 lata 8 miesięcy temu
Rejestracja: 29 lip 2017

No i kolejne dwa dni na morzu minęły jak z bicza strzelił. Pogoda dopisywała (cały czas była zresztą podobna – ok. 30 stopni chociaż zdarzyło się nawet, że przez chwilę kropił krótko nieśmiały deszczyk). Interesujące, że Morze Czerwone nie jest takie wąskie jak wygląda to na mapie… Praktycznie przez cały czas naszej żeglugi nie było widać z żadnej strony lądu; dopiero, gdy wpływaliśmy do Zatoki Adeńskiej można było coś wypatrzeć.

Dostaliśmy kolejne ostrzeżenie o piratach i faktycznie odkąd statek znalazł się na wysokości Sudanu parę drobnych rzeczy się zmieniło….

Po pierwsze wyłączone zostały informacje w telewizji o położeniu statku (chociaż szczerze mówiąc w czasach, kiedy każdy ma GPS w telefonie nie bardzo widzę w tym jakiś głębszy sens) oraz jego prędkości.

Statek płynie też dużo szybciej niż zwykle (ostatnią prędkość jaką zarejestrowałem przed wyłączeniem danych w tv to 24 węzły, gdy zwykle jest to poniżej 20). Zamknięty został również wstęp dla pasażerów na promenadę na pokładzie nr 3. Jest to popularne miejsce głównie ze względu na szeroki zacieniony deptak biegnący wokół statku w pobliżu pokładów 2-3, gdzie zlokalizowanych jest dużo barów, restauracji, sklepów i innych atrakcji i gdzie z natury w ciągu dnia jest sporo osób. To jest zresztą to samo miejsce, na którym przed rozpoczęciem rejsu miało miejsce szkolenie na wypadek alarmu szalupowego. Można jedynie zobaczyć, że na promenadzie co kilkanaście metrów rozstawieni zostali obserwatorzy z krótkofalówkami i lornetkami/noktowizorami, którzy cały czas obserwują otoczenie statku…

Zresztą jeśli chodzi o ostrzeżenia to co chwilę dostajemy jakieś „listy pasterskie” z recepcji zwracające uwagi na różnego rodzaju niebezpieczeństwa – nie tylko dotyczące piratów ale związane również z potencjalnymi zamachami terrorystycznymi, demonstracjami lub innymi wydarzeniami (np. strajkami komunikacji):

Zaliczyliśmy kolejną zmianę czasu (godzina do przodu) – zresztą jeszcze jedna przed nami. Odebrano nam również znowu paszporty (ale co ciekawe zostawiono na pamiątkę izraelskie karteczki „Visit Premit” z izraelskim stemplem). A poza tym nic nadzwyczajnego się nie dzieje – czas biegnie powoli a każdy zajmuje się tym, na co ma ochotę:-)

Jeszcze kilka słów nt. tego jak wygląda życie na statku w czasie dni na morzu.

Z reguły w takie dni w okolicy basenu w południe organizowany jest jakiś pokaz kulinarny połączony z późniejszą konsumpcją:-) Jak do tej pory najlepsze tradycyjnie były makarony…

Towarzyszy temu ekspozycja całkiem niezłych kompozycji owocowo-warzywnych:

Z kolei w atrium standardowo odbywają się różnego rodzaju tzw. promocyjne wyprzedaże artykułów oferowanych w statkowych sklepach. Jednego dnia były to kapelusze i czapki, drugiego torby i torebki, jeszcze innego biżuteria i zegarki:

Wcześniej pisałem o dużych kolejkach do biura wycieczek, które praktycznie widać było codziennie odkąd wypłynęliśmy z Savony. Co ciekawe kolejki prawie się skończyły jeszcze przed wizytą w Akabie, ale nie dlatego, że zabrakło zainteresowanych tylko…zabrakło wolnych miejsc na większości wycieczek. Parę dni temu byłem zarezerwować wycieczkę w Salali i okazało się, ze w zasadzie jest po 1-2 miejsca na mniej niż połowie dostępnych wycieczek i to nie w każdej grupie językowej. Ten fenomen wynika prawdopodobnie z faktu, że na naszej dalszej części trasy (może poza Dubajem i Abu Dhabi) indywidualne zwiedzanie nie należy do prostych ze względu na problemy logistyczne (szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę rygorystyczne przestrzeganie okienka czasowego dot. postoju w porcie), a niektórych miejscach (np. chcąc odwiedzić Petrę w Jordanii) to się wręcz nie opłacało – mimo, że obiektywnie ceny tych wycieczek nie należą do tanich. Tak czy inaczej, aktualnie pracownicy działu wycieczek mogą odpocząć bo kolejki u nich to raczej przeszłość:

Jeśli ktoś ma ochotę może również skorzystać z możliwości zarezerwowania kolejnego rejsu. Chociaż jest to trudne do uwierzenia, dwie konsultantki, które się tym zajmują i których stanowiska są otwarte po kilka godzin dziennie nie mogą narzekać na brak zajęcia:

Podobno w ciągu każdego rejsu, robionych jest „małe” kilkaset rezerwacji kolejnych rejsów czyli jest to bardzo istotny kanał sprzedaży dla Costy (podobnie zresztą było na NCL, na którym byłem na początku roku). Rezerwacje zakładane na statku mają te dwie miłe cechy, że po pierwsze nie są wiążące dla pasażera (ale dla Costy są) dopóki się ich nie potwierdzi – jest na to 14 dni po zakończeniu rejsu. Po drugie zaś ceny oferowane na statku są atrakcyjniejsze niż na lądzie co wynika z różnego rodzaju dodatkowych upustów, które są w takim przypadku naliczane. Po potwierdzeniu rezerwacji można zresztą przekazać jego dalszą obsługę do dowolnego biura turystycznego współpracującego z Costą (np. w Polsce) w związku z czym dalsze ustalenia związane z rejsem można robić już na miejscu bez potrzeby kontaktowania się bezpośrednio z operatorem.

Warto również wspomnieć o interesujących prezentacjach tematycznych dot. odwiedzanych miejsc. Kilka dni temu można było posłuchać nt. Jerozolimy, jej historii i zabytków, po wypłynięciu z Ejlatu z kolei miała miejsce analogiczna prezentacja dot. Omanu. Jeszcze wcześniej prezentowano Jordanię (nie tylko Petrę) a zaraz na początku rejsu Kretę. Po wizycie w Salali zaplanowana jest z kolei prezentacja nt. Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Prezentacje są przeprowadzane naprawdę bardzo interesująco z dużym naciskiem na aspekty historyczne i kulturowe – jeśli kogoś tylko to interesuje to na pewno jest to fajna możliwość dowiedzenia się czegoś więcej na temat odwiedzanych miejsc.

Na statku jest również obecnych kilku lekarzy z personelem pomocniczym oraz mały szpital:

Centrum medyczne zajmuje sporą część najniższego dostępnego dla pasażerów pokładu A. A ponieważ minęła już połowa rejsu i zrobiło się cieplej, w połączeniu z klimatyzacją niestety zaowocowało to sporą liczbą przeziębionych (słychać i widać to praktycznie na każdym kroku). Z tego powodu w centrum medycznym jest spory ruch a przejściowo pojawiają się tam nawet kolejki.

Niestety statkowy szpital nie ma umowy z polskim NFZ-em Smile a wizyty tam do najtańszych nie należą co widać na powyższym zdjęciu. Wybierając się na rejs warto zadbać o odpowiednią polisę zdrowotną ze szczególnym zwróceniem uwagi na kwestie transportu medycznego oraz to, aby obejmowała wszystkie wizytowane kraje. Ostatnio na F4F (w tym na forum) można było zresztą na ten temat sporo poczytać.

W ramach statkowych imprez w trakcie dni na morzu zorganizowano również „białą noc”, której jedną z atrakcji jest pokaz rzeźbienia w lodzie. Wszystko zaczyna się od sporej bryły lodu:

Później do akcji wkracza kucharz z odpowiednim sprzętem:

W 15 minut początkowy klocek lodu zamienia się w jakiegoś stworka, zwierzątko lub kompozycję. Tym razem efekt końcowy wyglądał następująco:

Po tym pokazie odbył się krótki pokaz umiejętności barmańskich:

…a wszystko skończyło się jak zwykle jakąś imprezą:

Zresztą mniejsza lub większa impreza jest organizowana co wieczór (czasem więcej niż jedna) – różnią się tylko nazwą i klimatem (wenecka, arabska, tysiąca i jednej nocy itd.).

A tymczasem coraz bliżej do Salalah – pierwszego portu w Omanie. Ponieważ port jest położony „w środku niczego”, do miasta jest ponad 12 km, z portu do miasta nie ma niestety żadnej komunikacji publicznej a ja jestem tu pierwszy raz, zdecydowałem się na wycieczkę ze statku. W końcu skoro to dotarłem to trzeba zobaczyć to miasto:-)

greg2014
Obrazek użytkownika greg2014
Offline
Ostatnio: 4 lata 8 miesięcy temu
Rejestracja: 29 lip 2017

Może kogoś zainteresuje jak wygląda kuchnia na statku wycieczkowym Smile

Akurat tak się złożyło, że w ramach jednego z przywilejów statusowych, na statkach Costy istnieje możliwość obejrzenia statku „od drugiej strony” czyli rewirów niedostępnych normalnie dla pasażerów. Dawniej w ramach tego przywileju można było zobaczyć pomieszczenia załogi, warsztaty, spiżarnie i generalnie szeroko rozumiane zaplecze statku; aktualnie wycieczka ta jest ograniczona zazwyczaj do jednej z kuchni.

Wycieczka była o tyle nietuzinkowa, że po raz pierwszy (przynajmniej jeśli chodzi o moje doświadczenia) prowadzona w języku polskim , w bardzo kameralnym kilkuosobowym gronie Smile

W sumie na naszym statku są 4 kuchnie: największa - obsługująca restauracje główne (o niej będzie mowa poniżej) , kuchnia obsługująca bufet samoobsługowy, kuchnia dla restauracji klubowej (czyli restauracji extra płatnej oraz obsługującej gości z apartamentów) a także kuchnia dla załogi. W kuchni głównej pracuje w sumie ok. 160 osób w podziale na 3 zmiany.

Aby wejść do kuchni najpierw musieliśmy oczywiście założyć odpowiednie „mundurki organizacyjne”: maski na twarz, ochraniacze na obuwie, czepki oraz fartuchy:

Po wejściu do kuchni pierwsze co rzuca się w oczy to setki talerzy czekających w gotowości:

Zamówienia w restauracji głównej są przyjmowane od pasażerów na przenośnych terminalach, skąd są przesyłane bezpośrednio do kuchni i wyświetlane na wszechobecnych w niej monitorach:

Dzięki temu w kuchni na bieżąco wiadomo jakie potrawy w jakich ilościach powinny być przygotowane w odpowiednich okienkach czasowych.

Kuchnia podzielona jej na kilka sekcji.

W pierwszej z nich przygotowywane są przystawki zimne – np. wędliny, sery, ryby, sałatki itp.

Goście mogą z nich korzystać w części bufetowej restauracji podczas np. śniadania czy lunchu (wówczas zamawia się u kelnera tylko „poważniejsze” dania; z pozostałych można korzystać samodzielnie w wydzielonej w restauracji części małego samoobsługowego bufetu):

W pobliżu przygotowywane są składniki dla dań głównych – np. na poniższym zdjęciu sos boloński:

Kolejka sekcja kuchni, w której zdecydowanie najwięcej się dzieje to sekcja dań gorących.

Ponieważ w kuchni pracuje wiele osób nie może być wątpliwości „who is who” . W związku z tym opracowano prosty system oznaczania szarż poszczególnych pracowników uzależniony od koloru kołnierzyka-apaszki: niebieski dla szefa działu, żółta dla pierwszego kucharza a biała dla jego pomocników. Proste Smile

O ile w przypadku przystawek zimnych czas ich wyłożenia w restauracji nie ma takiego znaczenia, o tyle w przypadku dań gorących jest to już kluczowe, aby na stół gości nie dotarły one zimne. Aby tego uniknąć każde danie po przygotowaniu trafia do specjalnej podgrzewanej z dwóch stron strefy, skąd w określonym czasie powinno zostać zabrane przez kelnera na stolik gości. Do informowania o czasie i temperaturze służy specjalny system markerów. To na tym etapie odbywa się również przypisanie poszczególnych dań do stolików, aby kelnerzy wiedzieli gdzie je podać.

Niektóre dania przygotowywane są w kotłach będących w stanie zmieścić człowieka:

Zawsze się zastanawiam jak to możliwe, że takie danie nie jest ani rozgotowane ani niedogotowane…

W jeszcze innym miejscu statkowej kuchni przygotowywane są zupy – oczywiście w odpowiedniej wielkości „garnkach” :

Desery oraz słodkości są przygotowywane w ostatniej sekcji statkowej kuchni:

Niezależnie od powyższych sekcji w skład kuchni wchodzi piekarnia zajmująca się na bieżąco wypiekiem chleba, bułek czy bagietek oraz najbardziej niewdzięczna część kuchni czyli tzw. „zmywak”. Wg przekazanych nam informacji wszystkie pozostałości po posiłkach są w specjalnym urządzeniu doprowadzane do postaci proszku, który na lądzie jest przekazywany jako karma dla zwierząt. Z wyglądu było to coś podobnego do przyprawy do dań:-)

Kuchnia fizycznie w dużej części znajduje się pod restauracją i jest z nią połączona schodami ruchomymi, z których korzystają kelnerzy oraz obsługa dostarczając dania.

Jak dla mnie jest to ciekawe miejsce – szczególnie biorąc pod uwagę, że dziennie obsługuje ok. 1300 gości na kolacji oraz nieco mniej na śniadaniu i lunchu (wówczas więcej osób korzysta z bufetu samoobsługowego) z nieprawdopodobnie dopracowanymi i zoptymalizowanymi szczegółami. Ponieważ my mieliśmy okazję zwiedzać kuchnię między śniadaniem a lunchem, nie było szans zobaczyć jej w „godzinach szczytu” ale łatwo można sobie to wyobrazić.

greg2014
Obrazek użytkownika greg2014
Offline
Ostatnio: 4 lata 8 miesięcy temu
Rejestracja: 29 lip 2017

Po czterech dniach na morzu dotarliśmy wreszcie do stałego lądu, którym w naszym przypadku okazało się Salalah – drugie co do wielkości miasto Omanu, położone na południu kraju – w odległości ok. 1000 km od stolicy.

Nie spotkaliśmy po drodze żadnych piratów, morze było spokojne a pogoda w sam raz – słonecznie i 25-30 stopni.

Mówiąc jednak o piratach muszę jednak dodać, że jakieś dodatkowe środki ostrożności były podjęte. Na promenadzie, którą w końcu otwarto dla pasażerów cały czas w trakcie tej części rejsu dyżurowali groźnie wyglądający (ubrani m.in. w kamizelki kuloodporne) strażnicy z lornetkami:

Dodatkowo w kilku miejscach po każdej stronie statku zostały zamontowane „armatki wodne”:

i dodatkowo silne reflektory.

Ale szczęśliwie żadne atrakcje po drodze nas nie spotkały:-)

Sam port w Salalah jest położony w przysłowiowym „pośrodku niczego”. To typowy port przemysłowy, po którym w ogóle nie można się poruszać pieszo. Osoby nie korzystające z wycieczek mogą skorzystać jedynie z shuttle busa, który podwiezie ich do bramy portu – ale to dalej środek niczego – do miasta jest stamtąd w zależności od wersji od 12 do 20 km. Oczywiście czeka tam armia taksówkarzy – zresztą to jedyna możliwa forma dostania się do miasta.

Sam widok ze statku na okolicę jest mało zachęcający – jak to w porcie przemysłowym. Z jednej strony widać kilka kontenerowców:

…z drugiej zaś drogę oraz góry wapienia (jak powiedziała nam później przewodniczka jest stąd eksportowany do Indii, gdzie wykorzystywany jest jako surowiec do produkcji materiałów budowlanych):

Jak wspominałem w jednym z poprzednich postów, w Salali wybrałem się na wycieczkę objazdową po mieście z przewodnikiem.

Przed zejściem ze statku każdy z pasażerów otrzymał przepustkę portową:

…po czym można było zająć miejsce w autobusie i wyruszyć w drogę.

Tym razem przewodnikiem okazała się kobieta – przedstawiając się powiedziała, że jest pierwszą licencjonowaną kobietą-przewodnikiem turystycznym w Salalah. Ubrana w tradycyjną abaję przez całą drogę opowiadała nam o Omanie ze szczególnym uwzględnieniem Dhofar – regionu, którego stolicą jest Salalah. Przy okazji mieliśmy okazję dowiedzieć się sporo nt. tutejszych zwyczajów i historii. M.in. zachwalała przez 10 minut abaję jako niezwykle komfortowy ubiór ale szczerze mówiąc mało kogo chyba przekonała Smile

Droga z portu do miasta biegnie wzdłuż pustynnych terenów, obok kilku dużych zakładów przemysłowych:

Co warto podkreślić Dhofar jest jedynym regionem Omanu, w którym występuje monsun oraz pora deszczowa trwająca 3 miesiące; przez pozostałą część roku praktycznie nie pada w ogóle deszcz. Z tego powodu klimat tego regionu bardzo się różni od klimatu stołecznego Muscatu oraz pustynnego interioru.

Woda z opadów w czasie pory deszczowej gromadzi się w naturalnych skalnych zbiornikach, skąd jest rozprowadzana wybudowanym wiele wieków temu systemem irygacyjnym obejmującym dużą część okolic Salali. Dzięki temu możliwe jest stosunkowo tanie nawadnianie licznych klombów i trawników w mieście – a przede wszystkim uprawa owoców.

Salalah słynie z upraw palm kokosowych, papai oraz bananów, w które zaopatruje resztę kraju. Po drodze mieliśmy okazję mijać liczne uprawy bananów:

Same owoce można kupić na licznych stoiskach położonych wzdłuż dróg oraz w sąsiedztwie upraw:

Woda pochodząca z opadów nie jest wykorzystywana w gospodarstwach domowych (poza pojeniem zwierząt) – służy do tego wyłącznie woda pochodząca z odsalania wody morskiej, którą trzeba kupić. Trudno w to uwierzyć ale wg słów przewodniczki, aktualna jej cena jest równa cenie paliwa do samochodów – tzn. cena jednego litra benzyny i wody jest taka sama.

Pierwszym punktem naszej wycieczki był Wielki Meczet Sułtana Qaboosa w Salali:

Jest to monumentalna budowla wybudowana w ostatnich latach. Pomimo, że robi spore wrażenie uczciwie trzeba jednak powiedzieć, że mocno ustępuje Wielkim Meczetom w Muscacie oraz Abu Dhabi, które miałem okazję zwiedzać, a które są jeszcze przed nami.

Co ciekawe, zasadniczo meczety w Omanie są niedostępne dla nie-muzułmanów. Sułtan wyraził jednak zgodę, aby niektóre z nich (w tym właśnie Wielki Meczet w Salalah) mogły być odwiedzane przez turystów. Co więcej – sułtan wyraził również zgodę, aby do jego wielkiej sali mogły wejść kobiety. Wg słów naszej przewodniczki w Omanie praktycznie taka możliwość istnieje tylko w kilku meczetach i została wprowadzona m.in. po to, aby pokazać światu wielkość Omanu oraz szerzyć Islam.

Przed wejściem do meczetu czekało nas obowiązkowe zdjęcie obuwia, a kobiety kontrola jeśli chodzi o strój (zakryta głowa i ramiona):

W głównej sali meczetu może się jednocześnie modlić prawie 2500 mężczyzn. Jak wspominała przewodniczka rzadko kiedy jest wypełniona w całości ale nawet przy obecności 1000-1500 osób, przed meczetem widać morze butów Smile Z opowieści jej braci (a jak mówiła ma ich dziewięciu – oprócz pięciu sióstr), wynika, że niejednokrotnie znalezienie swojego obuwia po modłach zajmowało godzinę i więcej Smile

Za wejściem do meczetu można było zobaczyć sale do rytualnego obmycia przed wejściem do sali głównej:

Następnie przeszliśmy przez spory dziedziniec:

…w i końcu mogliśmy podziwiać wnętrza meczetu:

Poprzednie wizyty w meczetach we wspomnianym Muscacie i Abu Dhabi zapamiętałem jako miejsca, w których znajdują się przepiękne i gigantyczne zarazem żyrandole. W tym przypadku żyrandol nie robi aż takiego wrażenia – ale być może dlatego, że był wyłączony:

W ramach realizacji celu wyznaczonego przez sułtana, tzn. szerzenia wiary, mieliśmy okazję posłuchać o pięciu filarach Islamu, pielgrzymkach do Mekki oraz o Koranie:

Po zakończeniu wizyty w Wielkim Meczecie sprawnie tym razem odszukaliśmy swoje buty i pojechaliśmy obejrzeć – ale już wyłącznie z zewnątrz inny znany meczet w Salali – Meczet Shanfari :

Akurat tak się złożyło, że obok meczetu odbywało się wesele w tradycyjnym omańskim stylu. W rozstawionym dużym namiocie rozłożone były dywany a na nich – ławy honorowe dla starszyzny rodzinnej oraz stoliki z krzesłami dla pozostałych mężczyzn (co ciekawe – kobiety, w tym panna młoda nie brały udziału w uroczystości – dla nich odbywała się równoległa „babska” impreza w innym miejscu):

Kiedy miejscowi zobaczyli turystów zaczęli nas częstować owocami, kawą oraz lokalnymi słodyczami:

I generalnie trzeba powiedzieć, że to oddaje praktycznie w 100% charakter Omańczyków, z którym się spotkałem również wcześniej: niewymuszona gościnność oraz chęć pomocy.

Kolejnym punktem naszej wycieczki były stanowiska archeologiczne Al-Balid , w miejscu których w przeszłości było zlokalizowane stare miasto oraz forty obronne Salali. Aktualnie można zwiedzać tutaj również muzeum:

Przed wejściem do jednej z kilku ekspozycji muzeum można było zobaczyć również jeden ze skarbów regionu: kadzidłowiec, czyli drzewo, z którego pozyskuje się kadzidło:

W określonej porze roku po nacięciu kory drzewa wypływa z niej biała maź, która po ok. 3-ech tygodniach twardnieje na kamień i wyglądem zaczyna przypominać bursztyn. Podgrzewanie tej substancji powoduje wydzielanie się wonnych zapachów znanych m.in. z kościołów. Kadzidło (oraz pochodząca również stąd mira) służy również do produkcji różnego rodzaju perfum i kosmetyków (a w przeszłości po rozpuszczeniu w wodzie było wykorzystywane również jako naturalny środek przeciwbólowy).

Samo muzeum jest dedykowane historii Omanu w podziale na okres przedislamski, od przyjęcia Islamu do 1970 roku (czyli objęcia rządów przez obecnego sułtana) oraz po 1970 roku. Ekspozycja jest przygotowana bardzo ciekawie – z licznymi makietami, zdjęciami oraz (w osobnej sali) prezentacjami multimedialnymi – zaopatrzona w napisy również w języku angielskim. Dodatkowo w jego skład wchodzi osobna ekspozycja prezentująca morskie tradycje Omanu (linia brzegowa kraju liczy ponad 3100 km a duża część ludności zajmuje się rybołówstwem).

Niestety w salach muzeum obowiązuje kategoryczny zakaz fotografowania, a jedyne zdjęcie które można wykonać to zdjęcie portretu panującego sułtana Qaboosa.

Trzeba przy tym podkreślić, że sułtan cieszy się w Omanie nieprawdopodobną i wydaje się, że niewymuszoną popularnością jako osoba, która istotnie przeobraziła kraj w stosunku do tego jakim on był w momencie przejęcia przez niego władzy z rąk zamkniętego na zmiany ojca. Wg słów przewodniczki sułtan kładzie bardzo duży nacisk na edukację, która jest darmowa do poziomu uniwersyteckiego – a także na inwestycje infrastrukturalne i dedykowane szeroko rozumianej turystyce. Aktualnie ponoć jest poważnie chory a z racji tego, że nie ma dzieci nie jest do końca jasne, kto przejmie po nim schedę.

Praktycznie zresztą wszystkie większe obiekty w Omanie (największe meczety, główne ulice, szpitale, uniwersytet itd.), które wybudowane zostały w ostatnich 20-30 latach noszą imię panującego sułtana. Mówiąc inaczej: zdjęcie i imię sułtana można naprawdę spotkać na każdym kroku.

Kolejnym punktem wycieczki była wizyta na jednym z miejscowych targów czyli souków.

Odwiedziliśmy Al Husn Souk, który specjalizuje się w handlu kadzidłem, perfumami, kaszmirem oraz tradycyjnymi strojami omańskimi (na zdjęciu poniżej można zobaczyć m.in. tradycyjne męskie nakrycie głowy – tzw. kappa):

Niedaleko od targu rozciągała się z kolei bardzo szeroka, piaszczysta plaża, na której jednak praktycznie nie było nikogo:

Przyczyny tej pustki są dwie – i obie prozaiczne. Po pierwsze decydują względy kulturowe: trudno sobie wyobrazić, że ktoś się rozbierze na plaży. A po drugie plaża w Salalah jest bardzo niebezpieczna, nawet 2-3 metry od brzegu można spotkać klifowe uskoki o głębokości nawet kilkunastu metrów.

Warto wspomnieć o jeszcze jednej atrakcji, której zwiedzanie niestety nie jest możliwe. W Salalah zlokalizowany jest jeden z pałaców sułtana (tutaj zresztą się on urodził), zajmujący bardzo dużą część miasta – wzdłuż zamkniętej części wybrzeża. Sułtan aktualnie przebywa wyłącznie w Muskacie (ostatni raz w Salalah był w 2010 roku) ale kompleks jest cały czas przygotowany na jego przyjęcie. W ramach ciekawostek warto wspomnieć, że w jego skład wchodzi m.in. ok. 300 apartamentów (każdy to w zasadzie osobny pawilon) dla sułtańskiego dworu. Niestety turyści mogą jedynie obejrzeć bramy pałacu. Na poniższych zdjęciach widać jedną z bram bocznych oraz bramę główną – a także ciągnące się mury pałacowego kompleksu:

Oprócz wymienionych atrakcji, w okolicach Salalah można również odwiedzić grób biblijnego proroka Hioba, dzikie wielbłądy, morskie gejzery, lasy wspomnianych już kadzidłowców i pewnie jeszcze wiele, wiele więcej. Ale to pozostanie mi już na następny raz Smile

Przewodniczka opowiadała nam również sporo na temat życia rodzinnego i aranżowania małżeństw w Omanie. Jak wspominała aktualnie młodzi mogą się sami dobierać ale w praktyce wolą polegać na woli rodziców w efekcie czego większość małżeństw nadal jest aranżowana. Wynika to stąd, że w przypadku niepowodzenia małżeństwa aranżowanego, młodzi mogą liczyć na pomoc rodziców; w przypadku kiedy dobrali się oni sami i bez udziału rodziców – muszą sobie radzić sami co w Omanie ponoć nie jest proste.

A w ramach ciekawostek: w Omanie powszechne jest korzystanie z mediów społecznościowych ale nie do pomyślenia jest, że na swoim profilu na Facebooku kobieta umieści twarz: najczęściej jest to kwiatek, dłoń lub kawałek nogi…

Wracając z Salali na statek mijaliśmy liczne niedawno otwarte lub budujące się hotele praktycznie wszystkich znanych światowych sieci co potwierdza, że jest to jeden z popularniejszych kierunków turystycznych Omanu.

Jorguś
Obrazek użytkownika Jorguś
Offline
Ostatnio: 12 godzin 14 minut temu
Rejestracja: 13 wrz 2013

Bardzo interesujące.

Ponad 20 lat temu byłem na rejsie po Morzu Śródziemnym, ale z krótką trasą -Grecja plus Rodos, Cypr i Izrael.

Miło przypomnieć sobie Petrę i Ejlat.

A Oman ciągle w planach.

Jorguś

greg2014
Obrazek użytkownika greg2014
Offline
Ostatnio: 4 lata 8 miesięcy temu
Rejestracja: 29 lip 2017

Taka drobna dygresja: akurat czekam na samolot na Okęciu i widzę, że na liście odlotów jest lot do Salalah. I przypomniało mi się, że przewodniczka wspominała, że aktualnie codziennie u nich ląduje co najmniej po jednym samolocie z Polski i z Niemiec z turystami co tylko potwierdza atrakcyjność turystyczną tego miejsca:-)

A Oman mogę naprawdę zdecydowanie polecić:-)

greg2014
Obrazek użytkownika greg2014
Offline
Ostatnio: 4 lata 8 miesięcy temu
Rejestracja: 29 lip 2017

No i po dwóch nocach i całym dniu rejsu dotarliśmy do malowniczej stolicy Omanu – Muscatu.

Miasto jest położone nad Zatoką Omańską pomiędzy wybrzeżem a górami. Mieszka w nim ponad 3 mln mieszkańców a samo miasto jest bardzo rozległe – również dlatego, że praktycznie nie ma w nim wieżowców ani typowej wielkomiejskiej zabudowy w stylu pobliskiego Dubaju. Elewacje budynków utrzymane są w jasnej tonacji i w arabskim stylu a ich wysokość nie przekracza maksymalnych dozwolonych 10-u pięter, chociaż z reguły jest to znacznie mniej. A to pierwszy widok na miasto, jaki można zobaczyć jeszcze ze statku:

Tymczasem ostatni dzień na morzu minął spokojnie. Jak to zwykle bywa w leniwym dniu na morzu, Costa przygotowała bogaty program dnia. Miałem m.in. możliwość skorzystać w końcu z zaproszenia na popołudniową degustację win:

Wina jak łatwo się domyślić były oczywiście wyłącznie włoskie Smile

W ogóle cały ostatni dzień na morzu był „dniem włoskim” – od wystroju statku zaczynając, poprzez specjalne menu w restauracjach i okolicznościowych strojach kelnerów utrzymanych we włoskich barwach na tematyce wieczornej imprezy w teatrze skończywszy:

Niestety z racji tego, że był to ostatni dzień na morzu zaczęły się już przygotowania do zakończenia naszego rejsu – m.in. przed wizytą w Muscacie trzeba się było zadeklarować, kiedy planujemy opuścić statek (cumuje on w Dubaju aż 3 dni zanim wyruszy w kolejny rejs). Dla zainteresowanych były również organizowane spotkania informacyjne na tematy organizacyjne związane z zakończeniem rejsu – transportem bagaży, transferami na lotnisko, rozliczeniem konta itd.

Ponieważ w ramach posiadanego statusu mam możliwość bezpłatnego skorzystania ze statkowej pralni przed opuszczeniem statku, dostarczono mi również „instrukcję” jak z niej skorzystać Smile Sprawa jest prosta: trzeba wszystko co się chce wyprać wrzucić do otrzymanej torby (jest limit 25 szt.), wypełnić kwitek i zostawić na łóżku.

Steward sprzątając rano kabinę (są one sprzątane codziennie 2x – rano i wieczorem) zabiera torbę i z powrotem dostarcza wyprane rzeczy następnego dnia po południu – w zależności od tego jak chcemy: spakowane w kostkę w pudełku (do włożenia do walizki) albo na wieszakach. Miła rzecz – szczególnie jeśli ktoś nie planuje od razu wracać do domu tylko ma jeszcze jakieś inne plany po drodze Smile W podobny sposób (ale tylko odpłatnie) można zlecać prasowanie (własnych żelazek na statek nie można zabierać – podobnie jak grzałki są skutecznie wyłapywane już na początku rejsu i trafiają do depozytu ze względu na zagrożenie pożarowe).

A tymczasem w okolicach recepcji oraz wszystkich barach pojawiły się choinki i świąteczne ozdoby:

Jak widać magazyny statku są dobrze przygotowane do świąt. Zresztą z tego co można usłyszeć od załogi, na pokładzie C (czyli trzecim poniżej poziomu wody) oprócz kabin załogi jest cała masa różnego rodzaju magazynów i warsztatów. Pokład ten przez załogę jest zresztą określany pogardliwym mianem „faweli” ale na tyle na ile pamiętam wizytę (na innym statku) na niskich pokładach nie wygląda tak źle, jak wynikałoby z tej nazwy Smile Poniżej pokładu C są już tylko pomieszczenia techniczne, maszynownia, instalacje odsalania wody, oczyszczalnia ścieków i inne ustrojstwa, które są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania tego pływającego miasteczka.

greg2014
Obrazek użytkownika greg2014
Offline
Ostatnio: 4 lata 8 miesięcy temu
Rejestracja: 29 lip 2017

W Muscacie byłem drugi raz i mogę tylko powtórzyć, że to naprawdę bardzo ładne miasto.

Niestety jest też bardzo rozległe. Zacumowaliśmy w porcie położonym w okolicy dzielnicy Mutrah czyli w tzw. „starym” Muscacie. Oczywiście port nosi imię sułtana Qaboosa:

Sułtana zresztą tego dnia miałem okazję oglądać wielokrotnie – ja przyglądałem się jemu a on mi:-) Widziałem zatem sułtana stojącego, uśmiechniętego, poważnego, pozdrawiającego oglądających go skinieniem dłoni, na tronie, na tle flagi narodowej, z kindżałem w ręku itd. Trzeba przyznać, że o ile w Salali był on widoczny często to tutaj widoczny jest dosłownie na każdym kroku.

Jeśli chodzi o sam port to jest to kolejny typowy port przemysłowy, po którym nie można poruszać się pieszo – portowe busiki przewożą pasażerów na bieżąco do/z portowej bramy z krótkim przystankiem w niewielkim budynku terminalu w celu szybkiej kontroli bezpieczeństwa. Gospodarzom bardziej niż o kontrolę bezpieczeństwa chodzi chyba jednak o to, aby zapewnić klientów sklepowi wolnocłowemu znajdującemu się w terminalu – podobno jednemu z niewielu, w którym w Omanie można kupić legalnie alkohol (wyłączam przy tym lepsze hotele, które go mogą serwować – ale tylko turystom).

Nasz statek zacumował naprzeciwko okazałego jachtu sułtana:

Żeby oddać jego skalę dodam, że jest on wielkości średniej wielkości wycieczkowych statków pasażerskich Smile

Co prawda, sułtan ma swój własny port obok pałacu, ale jego jacht cumuje z jakichś przyczyn w porcie przemysłowym (poprzednim razem też tutaj był). Może jest za duży ? Smile

Pod portową bramą czekała na nas tradycyjnie armia taksówkarzy ale do starego Muscatu, w tym souku (czyli targu) Mutrah oraz dzielnicy rządowej, w której można zobaczyć m.in. pałac sułtana jest z portu stosunkowo blisko. Z kolei jeśli ktoś chciałby zobaczyć nowy Muscat z jego atrakcjami (przede wszystkim naprawdę tego wartym Wielkim Meczetem) musi być przygotowany na ok. 25 km wycieczkę. Zresztą jeśli ktoś ma w planach odwiedzić Wielki Meczet to właśnie od tego powinien zacząć swoje zwiedzanie – dla turystów jest on dostępny wyłącznie w godzinach porannych (od 8 do 11) z wyłączeniem piątków.

Podczas mojej poprzedniej wizyty w Muskacie (ok. 2 lata temu) o komunikacji miejskiej (autobusowej) co prawda się dość niekonkretnie mówiło (że jest) ale była jak Yeti – nie widziałem wtedy ani jednego przystanku ani tym bardziej autobusu. Tym razem pojawiły się i przystanki i oznaczone czerwone autobusy; co prawda nie było żadnych rozkładów jazdy ale to jest już i tak bardzo duży postęp. Wszystko wskazuje na to, że autobus nr 4 kursuje pomiędzy pałacem sułtana a Muskatem (prawdopodobnie nowym – ale to jest do sprawdzenia) – można go było zobaczyć co max. 10-15 minut i zachęcał do przejażdżki (nie skorzystałem bo postawiłem na piesze zwiedzanie). Jeśli by się to potwierdziło to byłaby to znakomita opcja dla indywidualnych wycieczek – np. z portu do Wielkiego Meczetu ponieważ dotychczas jeśli ktoś się tam chciał wybrać to musiał polegać na taksówkach, piętrowym autobusie turystycznym (drogi: kilkadziesiąt dolarów/dzień) lub zakupić jakąś wycieczką ze statku.

Już ze statku można zobaczyć okoliczne forty strzegące w przeszłości miasta. Obok Mutrah Souk na wzgórzu wznosi się Mutrah Fort a w oddali widać kilka wież-baszt, które są pozostałościami po innych dawnych fortach. W całym Omanie liczba fortów przekracza „duże” kilkaset – są one zachowane w różnym stanie i w dużej części wyłączone ze zwiedzania – ale z zewnątrz można je podziwiać bez ograniczeń:

Zresztą wież (baszt ?) z samego statku na różnych wzgórzach naliczyłem 14 – czasem były samotne a czasem stanowiły uzupełnienie jakiejś większej fortyfikacji. Większość z nich pochodzi z czasów, kiedy dzisiejsze wybrzeże omańskie znajdowało się pod kontrolą portugalską lub nieco później – imperium osmańskiego a dodatkowo było często najeżdżane przez sąsiadów lub prowadzące ze sobą wojny różne plemiona.

Ponieważ w Muscacie miałem okazję być już wcześniej, tym razem zaplanowałem sobie dzień wyłącznie w starej jego części – dzielnicach Mutrah, Ruwi oraz Muscat. No właśnie – trochę się można tutaj pogubić w nazewnictwie ponieważ Muscat to zarówno nazwa całej stolicy jak również jej dzielnicy, w której zlokalizowany jest pałac sułtana i dzielnica rządowa. Z kolei podział na „stary” i „nowy” Muscat ma charakter umowny. Może na pozór jest w tym trochę chaosu ale samo miasto naprawdę pozytywnie zaskakuje, jest bardzo czyste i zadbane a mieszkańcy nastawieni bardzo pozytywnie do turystów. Wzdłuż głównych ulic i chodników kilometrami ciągną się kolorowe, sztucznie nawadniane klomby a poziom czystości w najpopularniejszych miejscach turystycznych porównałbym do Singapuru. Praktycznie na każdym kroku można spotkać jakieś ekipy sprzątające lub myjące chodniki.

W pierwszej kolejności kilka słów o nowej części Muscatu, w której miałem być jakiś czas temu. Do tej części miasta prowadzi ruchliwą droga, wzdłuż której rosną wspomniane wielokolorowe i starannie utrzymane klomby co biorąc pod uwagę pustynną okolicę robi wrażenie. Zresztą miasto wydziera pustyni coraz to nowe tereny – nawet jeśli w niektórych miejscach wygląda to niepokojąco:

W mieście jest kilka monumentalnych bram – jedną z nich mija się właśnie wyjeżdżając z Mutrah w kierunku nowego Muskatu:

W ramach ciekawostek: jadąc w stronę nowego Muscatu można też zobaczyć popularne fast-foody w omańskim wydaniu:

Jak dla mnie wyglądają dość dziwnie – ciekawe, czy menu jest dostosowane do arabskiej kultury:-)

W nowym Muscacie podobnie jak w starszej jego części nie zobaczymy żadnej dzielnicy wieżowców lub szklanych budynków- ich wysokość nie przekracza wspomnianych 10-u pięter. Największą atrakcją tej części miasta jest wybudowany stosunkowo niedawno (w 2001 roku – zaledwie 7 lat po zarządzeniu budowy przez sułtana) Wielki Meczet Sułtana Qaboosa. Posiada on 5 minaretów, z których najwyższy mierzy aż 90 metrów a jego główna sala jest w stanie pomieścić do 6000 osób (do tego ok. 700 w osobnej sali dla kobiet). Uwzględniając wszystkie przestrzenie dla wiernych szacuje się, że jednocześnie może się w nim modlić ok. 20 000 wiernych, co czyni go jednym z największych meczetów na świecie:

Wielki Meczet w Muscacie to jednak nie tylko główny budynek. W rzeczywistości jest to olbrzymi kompleks wielu obiektów wraz z terenami zielonymi, których stan utrzymania budzi jednocześnie podziw i szacunek.

Przed wejściem do meczetowego kompleksu (osobno kobiety i mężczyźni) każdego czeka kontrola pod kątem tego, czy ubiór jest właściwy:

Sam dress-code i zasady zwiedzania są zresztą bardzo ściśle określone:

Po przejściu monumentalnej bramy można zobaczyć znakomicie utrzymane otoczenie meczetu – dużo zieleni, marmurowe chodniki oraz liczne fontanny:

Dopiero, gdy podejdzie się bliżej można zobaczyć budynki wchodzące w skład kompleksu:

Oczywiście przed wejściem do głównych budynków zostawiamy obuwie w szafkach, których jest tutaj cała masa:

Przypominając sobie opowieści przewodniczki z Salali warto dobrze zapamiętać, gdzie zostawia się swoje buty i liczyć, że nikt ich nie przestawi na inne miejsce ani nie pomyli ze swoimi Smile

Podczas modłów dla kobiet przeznaczona jest mniejsza sala, w której na licznych ekranach mogą obserwować imama oraz to co dzieje się w sali głównej meczetu:

W godzinach, kiedy meczet dostępny jest dla turystów kobiety mogą oczywiście również wejść do jego głównej sali:

Na pewno duży wpływ na ogólne wrażenie ma gigantyczny żyrandol znajdujący się w głównej sali. Ma on wysokość 14 metrów, powstał we Włoszech z wykorzystaniem tysięcy kryształów Swarovskiego i jest uważany za największy na świecie (chociaż o swoim żyrandolu w meczecie w Abu Dhabi mówią to samo, więc nie wiadomo, która wersja jest prawdziwa). W żyrandolu jest zamontowanych ponad 1100 lamp połączonych w kilkudziesięciu niezależnych obwodach. Efekt końcowy robi naprawdę nieprawdopodobne wrażenie, którego nie oddaje żadne zdjęcie.

Przy okazji warto zwrócić uwagę na widoczne na zdjęciach i ginące w cieniu największego mniejsze żyrandole – są one jego skromniejszymi (ale nadal naprawdę dużymi) replikami.

Wracając do „starego” Muscatu należy wspomnieć o Corniche czyli nadmorskiej promenadzie rozpoczynającej się niedaleko od portowej bramy, którą można przejść obok dzielnicy Mutrah w stronę pałacu sułtana.

Idąc w tym kierunku po drodze najpierw minąłem Mutrah Souk – jeden z najstarszych i największych na Bliskim Wschodzie tradycyjnych targów, który specjalizuje się w handlu suszonymi i solonymi rybami, przyprawami, daktylami, owocami, wyrobami rzemieślniczymi, perfumami oraz kadzidłem:

Idąc dalej Corniche minąłem Al Riyam Park, nad którym na wzgórzu można zobaczyć jeden z symboli miasta – gigantyczną kadzielnicę:

Niestety wejście na jej szczyt, gdzie zlokalizowany jest taras widokowy podczas naszej wizyty w Muscacie było zamknięte.

Nieco dalej minąłem kolejną okazałą bramę – tym razem strzegącej wjazdu do dzielnicy rządowej:

…oraz Bait Al Zubair Museum prezentujące historię i dziedzictwo Omanu (miłośnikom historii zdecydowanie polecam). Niestety w muzeum obowiązuje rygorystyczny zakaz fotografowania. Gromadzi ono liczne artefakty z obszaru Omanu, stroje, broń, informacje o fortyfikacjach na tym terenie a także informacje o historii Omanu oraz o rodzinie panującej.

Jak łatwo się domyślić, z elewacji przed muzeum na zwiedzających patrzy nie kto inny lecz sułtan Qaboos we własnej osobie:

Na końcu wędrówki promenadą Corniche można dotrzeć do pałacu sułtana. Wygląda on dość nietypowo ale nie jest to żaden stary budynek – powstał w latach 70-ych XX wieku:

Pałac można podejrzeć też od strony morza:

Niestety pałac nie jest udostępniony do zwiedzania (mieszka w nim sułtan) – można go obejrzeć wyłącznie z zewnątrz.

Naprzeciwko pałacu położony jest bardzo szeroki plac – a kilkaset metrów dalej – dokładnie naprzeciwko pałacu znajduje się Muzeum Narodowe.

Będąc w tej okolicy warto poświęcić przy okazji chwilę uwagi dwóm fortom zlokalizowanym po obu stronach pałacu. Z lewej jego strony znajduje się fort Al Mirani Fort pochodzący z XVI wieku, z przeciwnej zaś Al Jalali Fort – o około wiek starszy. Pierwszy z nich odegrał bardzo ważną rolę podczas zdobycia Muskatu przez Turków otomańskich.

Niestety oba forty są niedostępne dla zwiedzających. Obecnie jest w nich podobno zlokalizowane muzeum państwowe, które jednak udostępniane jest wyłącznie gościom podczas wizyt państwowych – czyli mówiąc inaczej zwykłemu śmiertelnikowi pozostaje tylko obejrzenie ładnych bądź co bądź obiektów z zewnątrz.

„Podglądając” pałac sułtana od strony morza widać również, że zatoka, nad którą jest położony jest strzeżona przez kolejne dwa forty:

Zresztą jak już mowa o wszechobecnych fortach, to muszę dodać, że ich wieże są chyba tutaj poważną inspiracją architektoniczną przy projektowaniu budynków urzędów a nawet domów mieszkalnych:

Co ciekawe ich motywy widać nawet w niewielkich domach mieszkalnych, na dachach których umieszczone są zbiorniki na wodę. Nawet one mają kształt i zdobienia baszt – dopiero po dokładniejszym przyjrzeniu się można się zorientować, że to nie jest żadna wieża tylko zwykła beczka z wodą:-)

A tymczasem powolutku zatoczyłem koło i skierowałem się w stronę statku – zahaczając po drodze o Mutrah Souk i okoliczne sklepiki.

Byłem w Muscacie po raz drugi ale bardzo chętnie tu jeszcze przyjadę – moim zdaniem to jedno z ładniejszych miejsc na Bliskim Wschodzie, które zachowało swój charakter i nie uległo totalnemu przeobrażeniu jak np. Dubaj. Do tego jest nieprawdopodobnie zadbane i czyste.

A kolejny postój przed nami zaplanowany jest w Khasabie czyli u wejścia do cieśniny Ormuz. Ale o tym napiszę następnym razem:-)

greg2014
Obrazek użytkownika greg2014
Offline
Ostatnio: 4 lata 8 miesięcy temu
Rejestracja: 29 lip 2017

Ostatni port w Omanie – Khasab za nami.

Jest to miejsce zupełnie inne niż poprzednie stopy w Omanie z obecnego rejsu czyli Salalah i Muscat. Khasab jest położony na półwyspie Musandam w odciętej od reszty Omanu enklawie otoczonej przez Zjednoczone Emiraty Arabskie. Warto popatrzyć na mapie na kształt tego półwyspu – jest on nieprawdopodobnie poskręcany, z licznymi fiordami oraz zatokami. Dodatkowo całość jest bardzo górzysta; najwyższy szczyt mierzy ponad 2000 metrów.

Patrząc z innego punktu widzenia jest to strategiczne miejsce pozwalające Omanowi kontrolować de facto cieśninę Ormuz, przez którą przepływa każdego dnia setki statków z ropą i gazem z krajów Zatoki Perskiej. Wynika to stąd, że główny szlak żeglugowy położony jest na wodach Omanu – a nie leżącego po drugiej stronie cieśniny Iranu.

Przed swoje odludne położenie, Khasab jest stosunkowo trudno dostępny od strony lądu i większość wymiany handlowej ze światem zewnętrznym (w tym sporej skali przemytu do Iranu) odbywa się z dziwnego terminala, obok którego zacumował nasz statek:

Na ten dziwny port składają się cztery pomosty, do których co chwilę podpływają/odpływają większe i mniejsze (raczej mniejsze) jednostki, na które ładowane są bardzo często prosto z samochodów dostawczych jakieś pakunki i które z bardzo dużą szybkością odpływają i giną gdzieś w oddali. Teoretycznie odpowiadają one za zaopatrzenie trudno położonych miejsc na półwyspie oraz dostawy z ZEA; nieoficjalnie zajmują się również szmuglem do/z Iranu.

Z górnego pokładu statku, w oddali widać było piaszczysto-kamieniste niczym nie porośnięte pola oraz niewyraźną zabudowę Khasab.

W porcie zacumowaliśmy z samego rana, jest on bardzo kompaktowy i dosłownie po 2-óch minutach po zejściu ze statku znalazłem się za portową bramą. Terminal portowy był zamknięty na cztery spusty ale w sumie nie był do niczego potrzebny. Władze portu zapewniły nam bezpłatne mikrobusy kursujące przez cały dzień między bramą portową a „centrum” Khasabu. Użyłem cudzysłowu ponieważ w praktyce jest to bardzo małe miasteczko, a jego zabudowa poza dosłownie 4-ema przecznicami i bardzo umownym „rynkiem” nie ma raczej charakteru miejskiego.

Do centrum prowadzi porządna droga z chodnikiem, na której niewiele się dzieje. Moją uwagę zwróciły jednak liczne sztucznie nawadniane drzewka i krzewy, które mocno kontrastowały z „łysymi” wzgórzami oraz kamienistymi lub wypalonymi polami wokół oraz ciekawie się prezentujące uliczne lampy z omańską ornamentyką. Jak widać tutaj nawet lampa nie może być zwyczajna Smile

We wspomnianym centrum praktycznie nie ma nic ciekawego do zobaczenia:

Można tam zobaczyć (z zewnątrz) duży meczet (niedostępny dla nie-muzułmanów):

…oraz lokalny „souk” czyli targ – aczkolwiek ten nie wyglądał zbyt okazale i zajmował się handlem głównie zieleniną:

W związku z powyższym ograniczyłem mój pobyt w tej okolicy do umownych 20-u minut i nieco inną drogą niż przyjechaliśmy skierowałem się ponownie w stronę portu, aby zobaczyć to, czego w Omanie jest pod dostatkiem czyli oczywiście okoliczny fort:

Z racji swojego położenia na Musandam pierwotnie założyli tutaj swoją kolonię Portugalczycy, później wielokrotnie był on przedmiotem różnego rodzaju sąsiedzkich niesnasek i wojenek. Fort pełnił funkcje lokalnej bazy wojskowej oraz obronne. Aktualnie jest w nim zlokalizowane muzeum, jednak tym razem ograniczyłem się wyłącznie do obejrzenia ekspozycji zewnętrznej, którą stanowią dwie częściowo odrestaurowane omańskie łodzie rybackie nazywane tutaj „dhow”.

Jak się okazało kilkadziesiąt minut później, było mi dane bliżej zapoznać się z klonem jednej z nich, którym udałem się na wyprawę w jeden z tutejszych fiordów.

No właśnie: Khasab i Musandam są nie bez powodów nazywane „Omańską Norwegią”. Można tutaj zobaczyć liczne fiordy z setkami kilometrami linii brzegowej – przy czym ze względu na góry praktycznie są one dostępne wyłącznie od strony morza.

Po krótkiej wizycie w okolicy fortu przeszedłem spacerem do portu, z którego lokalni agenci organizują kilkugodzinne rejsy w łodziach dhow w głąb fiordu położonego najbliżej Khasab. Port dla łodzi dhow położony jest naprzeciw miejsca w którym cumował nasz statek, jednak w praktyce, aby się tam dostać trzeba pokonać ok. 5 km – przeszkadzają w tym boczne kanały, przez które nie ma żadnych mostów.

Pomysł był dobry – na miejscu okazało się, że dosłownie za minutę wypływa niewielka dhow na 4-godzinny rejs. Stawka, której oczekiwał lokalny szyper (chyba tak, można go nazwać) po negocjacjach stanęła na 25 dolarach – ułamku ceny, za którą taką samą wycieczkę sprzedawano na statku.

Łodzie dhow są większe i mniejsze (niektóre mają nawet po 3 pokłady):

Moja należała do tych mniejszych (niech nikogo nie zmyli zdjęcie naszego statku obok – tę fotkę wykonałem już po opuszczeniu łodzi na koniec naszej wycieczki – zostaliśmy wtedy wysadzeni zaraz obok statku a nie w przystani, w której zaczynał się rejs):

Na łodzi było w sumie kilkanaście osób co dawało bardzo duży komfort. Jej pokład wyłożony był dywanami oraz miękkimi siedzeniami, całość była przykryta lekkim przewiewnym zadaszeniem – jak dla mnie coś rewelacyjnego.

Łódź obsługiwał szyper z dwoma pomocnikami, którzy w trakcie wycieczki zapewniali komentarz do tego co mijamy oraz serwowali wliczone jak się okazało w cenę owoce i napoje.

Jeszcze rzut oka na mapkę Musandam:

A na poniższym zdjęciu można zobaczyć okolice, do których „zapuściliśmy” się w ramach naszej wycieczki. Jej celem była wyspa „Telegraph Island”, na której w przeszłości zlokalizowana była brytyjska baza (różne przekazy mówią, że jej pracownicy przez odizolowanie wpadali po jakimś czasie w obłęd) – ją widać na poniższej mapce:

Po 10-u minutach rejsu wpłynęliśmy do fiordu:

Co jakiś czas w oddali można było zobaczyć pustą i kompletnie bezludną piaszczystą plażę, do której dostęp był możliwy wyłącznie od strony morza:

Bardzo szybko do naszej łodzi dołączyły delfiny (najpierw dwa a później cztery), które przed długi odcinek płynęły obok naszej łodzi:

Jest to ponoć popularne miejsce, w którym można je spotkać, co wynika z ich częstych wędrówek pomiędzy Zatoką Perską a Morzem Arabskim przez cieśninę Ormuz.

Na pokładzie towarzystwo szybko oddało się relaksowi i lenistwu:

Warto dodać, że „wiszące” nad fiordem góry są praktycznie całkiem „gołe” – tylko tu i ówdzie można zobaczyć jakieś anemiczne roślinki:

Z morza co jakiś czas wyrastają skaliste wyspy w dziwnych kształtach – np. wyspa-beczka:

W tej części fiordu, przez którą płynęliśmy można było zobaczyć również dwie wioski rybackie, zamieszkałe przez nielicznych mieszkańców w podeszłym wieku – są one całkowicie niedostępne z zewnątrz. Ze zdobyczy cywilizacji mają jedynie energię elektryczną:

Po niespełna dwóch godzinach rejsu dopłynęliśmy do Telegraph Island. Widać na niej wyłącznie pozostałości po fundamentach bazy oraz schody, które kiedyś do niej prowadziły:

Woda w tym miejscu jest dosłownie szmaragdowa i krystalicznie czysta:

Jak się okazało, w tym miejscu zaplanowany mieliśmy około półgodzinny postój. Załoganci rozłożyli schodki do wody, zainteresowanym przekazali sprzęt do nurkowania i część pasażerów z naszej łódki wylądowała w wodzie:

Obok zresztą było więcej kąpiących się ponieważ oprócz naszej dhow przypłynęło tutaj kilka innych – również z pasażerami ze statku.

Po podniesieniu kotwicy opłynęliśmy wyspę oraz udali w drogę powrotną – ale tym razem płynąc przy przeciwnym brzegu niż wcześniej. Najpierw przepłynęliśmy obok dziwnej skały przyozdobionej licznymi proporczykami i flagami w omańskich kolorach. Skała jest bardzo silnie podmyta (miejscami „na wylot”) i jak się wyjaśnił jeden z załogantów stanowi jakiś punkt nawigacyjny i czasowy posterunek wodny dla omańskiej straży przybrzeżnej – obowiązuje tam zakaz wstępu.

Zresztą po tej stronie, wzdłuż której wracaliśmy skały są praktycznie wszędzie bardzo mocno podmyte a klif dosłownie „podcięty”:

Ciekawe, kiedy to wszystko co jest powyżej podcięcia zawali się do wody…chyba lepiej, żeby wtedy we fiordzie nie było żadnego dhow bo pewnie będzie się z tym wiązało niezłe tsunami…

Patrząc na skały praktycznie w każdym miejscu było widać „charakterystyczny” przekładaniec z wyróżnionymi wieloma ich warstwami, które na dodatek zostały nieprawdopodobnie „powykręcane”:

Jak można było zobaczyć w innych miejscach – skały w tym miejscu wietrzeją i rozpadają się na drobniejsze kawałki również warstwami:

Zapewne byłby to raj dla geologa:-)

A tymczasem my wypłynęliśmy z fiordu:

Nasza łódka podpłynęła prawie pod sam statek w związku z czym zaoszczędziła nam kilkukilometrowej drogi. Swoją drogą powód zlokalizowania portu „niezależnych” dhow zaczynających rejsy w tak dużej odległości od statku okazał się prozaicznie prosty: chodziło o to, aby nie stanowiły konkurencji dla wycieczek sprzedawanych przez statek. Jak widać Costa dogadała się z portem nawet w tej kwestii…

A tymczasem czas naszego postoju w Khasab – i zarazem w Omanie – dobiegł końca. Na naszej trasie pozostały już wyłącznie porty w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Zaczniemy od stolicy kraju czyli Abu Dhabi.

Strony

Wyszukaj w trip4cheap