Dana, powiedz jak z ubiorem ? czy chodziłaś z przykrytymi włosami , długie spodnie etc bez względu na temperatury?
Nelcia, ubranie, to jedno z najgorszych wspomnien z Iranu. Pewnie dlatego, ze ja sie na codzien tak nie ubieram, zeby zakrywac lokcie, kolana, czy wlosy, bo mi jest wiecznie goraco. Nie za bardzo tez lubie tuniki, szczegolnie gdy temperatura siega 30 stopni. Tak, musialam miec dlugie spodnie, ale to byl najmniejszy problem. Moglam tez na szczescie chodzic w sandalkach. Najgorsza ze wszystkiego byla ta szmata na glowie, ktora mi bez przerwy spadala.Ciagle sie macalam po glowie, zeby sprawdzic czy tam jest...i czesto jej nie bylo. Raz tylko jednak, w Rozowym meczecie w Shiraz podeszla do mnie kobieta /z ochrony chyba/ i gestem pokazala, ze powinnam zakryc wlosy. Przeprosilam, rzecz jasna, ze nie zauwazylam kiedy ta chustka mi spadla.
Bede dokladniej pisac w relacji o ubiorze, poniewaz bylismy w Iranie w miejscach o roznym natezeniu religijnosci i w roznych domach, wiec spotkalismy sie z rozymi reakcjami.
W byłej Ambasadzie Amerykańskiej irańscy uzbrojeni studenci, w odwecie za udzielenie schronienia szachowi, Rezie Pachlawi uwięzili 53 dyplomatów. Dramat tych ludzi trwał 444 dni.
Irańczycy chcieli ich wyszystkich wymienić na jednego człowieka, ale bezzkutecznie. Ameryka odmawiała wydania szacha, który pewnie wówczas trafiłby do więzienia za nadużycia...albo zostałby raczej zamordowany przez islamistów. Po 5 miesiącach Amerykanie zorganizowali akcję uwolnienia zakładników, Operację Orli Szpon, ale była to kompletna klapa podobno z powodu burzy piaskowej, jaka niespodziewanie miała miejsce i spowodowała, że piloci śmigłowców się pogubili. W efekcie Ameryka straciła 8 żołnierzy...a Carter przegrał wybory.
Dzisiaj, po rozmowach z Irańczykami sądzę, że przynajmniej niektórzy z nich chętnie by wrócili do takiego Iranu, jaki był przed rewolucją.
Spod ambasady, znów metrem jedziemy do Azadi Tower, symbolu Teheranu.
Jadąc metrem, po raz pierwszy słyszymy "Welcome to Iran". Podchodzi do nas starszy pan, częstuje wyjętymi z kieszeni cukierkami. Po 5 minutach już jesteśmy dobrymi znajomymi, z wymienionymi emailami i numermi telefonów. Rozmawiamy o naszej podróży, gdzie się wybieramy, co chcemy zobaczyć, a on doradza, co i jak zorgnizować.
Żegnamy się, wysiadamy z metra i zatrzymujemy się przy mapie, żeby sprawdzić jak się później dostać do Milad Tower. Nasz znajomy już tam jest...i chociaż nie wie jak dojechać tam gdzie chcemy, cały czas pomaga. Już pół obsługi metra nam doradza, na prośbę pana.
To jest właśnie charakterystyczne w Iranie, ze każdy chce turystom pomóc...i wcale mu nie przeszkadza fakt, ze nie ma pojęcia jak
Najpierw jednak ruszamy do Azadi Tower...nasz znajomy z nami. Przyjął sobie za punkt honoru, że będzie naszym przewodnikiem. Za wstęp płacimy po 150000 riali
Faktycznie sporo wie, ciekawie opowiada, a jak czegoś nie wie, pyta strżników i nam przekazuje.
Jak się okazało, jest profesorem Uniwersytetu Teherańskiego.
Widok z góry zapiera dech. Nie możemy uwierzyć, że widzimy tak wyraźnie masyw Elbrus.
W podziemiach wieży jest sala, ze szklanymi kulami. Każda z nich jest poświęcona innemu miastu, a wewnątrz kuli są najbardziej charakterystyczne dla danego miasta budowle.
Mamy wrażnie, że spędziliśmyw Azadi Tower zbyt dużo czasu, ale trudno się pozbyć kogoś, kto z takim zapałem pomaga. Zmieniamy plany, odpuszczamy Milad Tower, bo Tomek woli pojechac w góry, a konkretnie do Darband. To takie ichnie Krupówki.
Fajne murale, mam nadzieję, że dotrwają do mojej tam wizyty kiedyś...
A co do zakładników w ambasadzie, to kilkorgu udało się z niej uciec i została zorganizowana akcja wywiezienia ich z Iranu. O tym opowiada obsypany nagrodami film "Operacja Argo" sprzed paru lat. Co prawda w niektórych kwestiach film jest trochę podkoloryzowany, ale świetnie zrealizowany i znakomicie się go ogląda - choć wiadomo jak się skończy, to końcówka i tak bardzo emocjonująca.
Asia-A, Nelcia, megizak, ssstu-6, sigma001, trina dzięki że tu zaglądcie. Motywujecie mnie do pisania po nocach
Profesor, słysząc, że teraz wybieramy się w góry szybko stwierdza, że jedzie z nami i już nas wlecze do kilkupasmowej ulicy.Tomek próbuje powiedzieć, że lepiej jechać metrem, ale gdzie tam. Profesory zagwizdał i zatrzymał się prywatny samochód, który nas zawiózł do oddalonego o kilka kilometrów przystanku. Jak wysiadaliśmy, nasz przyjaciel zapłacił kierowcy za kurs. Za chwilę podjechał autobus, ale zeby nim jechac, trzeba było zeskanować bilet i przejść przez bramkę. My nie mieliśmy takiej karty, a gotówką nie można było zapłacić.
To jednak w Iranie nie problem, nasz przyjaciel poprosił innych wsiadających, żeby zeskanowali swoje karty dla nas Tomek nie wyglądał na zadowolonego, kiedy profesor nas poinformował, że tym autobusem trzeba dojechać do końca, a później przejść kawałek..i złapać kolejny autobus. Na wszelki wypadek nasz przewodnik postanowił się pożegnać :-), a my znaleźliśmy kolejny autobus...a dalej taksówkę, ktora zawiozła nas na miejsce
A na miejscu...dzikie tłumy. Ci wszyscy, którzy opuścili Teheran...przyjechali w góry.
Tomek chce się przejsc kawałek do góry, ja odpuszczam, zostaję na dole. Ale nie mam spokoju. Co chwilę ktoś do mnie podchodzi i prosi o zdjęcie ze mną, o chwilę rozmowy, jakaś studentka nagrywa wywiad ze mną do jakiegoś projektu. No nie wierzę... Nie mogę nawet spokojnie zrobić zdjęcia
To zielone, to irański przysmak. Niedojrzałe migdały. Próbowaliśmy, nie przypadły nam do gustu.
A to zielone przy truskawkach, to kolejny przysmak. Niedojrzałe śliwki,coś jak nasze mirabelki. Jak są niedojrzałe, to cena jest bardzo wysoka. Nie wiem jak można jeśc coś takiego
Wokól milion sklepików, straganów, pełna komercja. Na bogato
Po godzinie wraca Tomek. Smieje się, ze popełnił faux pas.
Zajrzał do małej piekarni, pozwolono mu zrobić parę zdjęć i w geście podziękowania, pokazał uniesiony w górę kciuk.
W tym momencie sobie przypomniał, ze w Iranie taki gest oznacza to, co u nas podniesienie środkowego palca. Uciekł z piekarni jak najszybciej.
Mieliśmy jeszcze dużo planów w Teheranie...ale na bieżąco musieliśmy je korygować. Do Muzeum Klejnotów, do którego bardzo chciałam zajrzeć nie mieliśmy już szans zdążyć, bo było czynne tylko do 16.
Tomek zajrzał do przewodnika i stwierdził, że jedziemy zobaczyć Tabiat Bridge.
Teraz jesteśmy bardzo mądrzy i wiemy, że Teheran był pusty, bo ludzie wyjechali na łono natury. Że w górach było tłoczno z tego właśnie powodu. Jednak kiedy to się wszystko działo, takiej wiedzy nie mieliśmy. Nie wiedzieliśmy też, że Most Tabiat...to Most Natury Trzypoziomowa konstrukcja łączy dwa parki:Teleghani i Ab-o-Atash.
Ciekawostką jest, że otwarty w 2014 roku Most Tabiat został zaprojektowany przez Irankę, Laile Araghian,młodą kobietę (ur. w 1983). Jej projekt zdobył kilka nagród, zanim został zrealizowany, ale niestety z powodu sankcji nałożonych na Iran, nie mógł byc zgłoszony do prestizowych międzynarodowych konkursów.
Żeby się dostać na most, trzeba minąć Islamic Revolution and Holy Defence Museum.Nie mieliśmy czasu, żeby zwiedzić dokładnie, ale niektóre eksponaty udało nam się zobaczyć.
Kto się zmęczy, może odpocząć na takiej ławce
W pobliżu znajduje się największe na Bliskim Wschodzie i najnowocześniejsze planetarium 3D Gonbad-e-mina. Ma kształt kuli i oddzielne projektory dla wszystkich planet.
Czasu mamy coraz mniej, Tomek więc porusza się coraz szybciej, ja natomiast coraz wolniej, bo znów co chwilę pozuję do zdjęć. Dochodząc do mostu, gubimy się
Obalony zostaje pierwszy mit na temat Iranu, ze mężczyźni nie mogą rozmawiać z obcymi kobietami. Jakoś nikt, bez względu na płeć, nie ma z tym problemu, zeby mnie zatrzymać, porozmawiać, czy poprosic o wspólne zdjęcie. A ten uniesiony do góry kciuk...to jak z nim właściwie jest??? Na odpowiedź przyjdzie nam jeszcze trochę poczekac.
W drodze powrotnej do hotelu zwiedzamy jeszcze meczet Khorramshahr.
Zatrzymujemy się na chwilę przy pałacu Golestan, ale już go zamykają i jest na tyle ciemno, ze nawet nie robimy zdjęć.
Już z bagażami jedziemy metrem na południowy dworzec autobusowy. Nocnym autobusem VIP pojedziemy do Shiraz, mamy do pokonania 1000km.
Do Sziraz mieliśmy wyjechać o 21, ale poniewaz nie bylo wielu chętnych, kierowca i pomocnik kierowcy, bo ktoś taki zawsze jechał, przechadzali się po dworcu, krzycząc: Sziraaaaaaz, Sziraaaaaaz, w nadziei, że może ktoś jeszcze się na ten kierunek zdecyduje. Wyjechaliśmy o 22, a w autobusie było może 10 osób.
Muszę powiedzieć, że irański transport mnie zachwycił. Sieć autobusowa jest bardzo dobrze rozwinięta. Do wyboru sa dwa typy autobusów,zwykłe i VIP. Ceny przejazdu sa niskie. Za autobus VIP z Teheranu do Shiraz zapłaciliśmy około 54zł, a to odległośc prawie 1000 km. W takim autobusie układ miejsc jest 2+1, tylko 8 rzędów, a fotele rozkładane prawie do pozycji leżącej.
Ten autobus do Shiraz, był akurat najgorszym na jaki trafiliśmy, bo najstarszy i już dośc zniszczony, ale mimo wszystko mogę powiedzieć, ze chociaz bardzo się obawiałam takiej długiej jazdy autobusem, to nie odczułam trudów tej podróży.
Jak tylko ruszyliśmy, od razu zostaliśmy przepytani przez towarzyszy podróży skąd jesteśmy, dokąd jedziemy...no i oczywiście "welcome to Iran".
Po chwili już byliśmy częstowani słodyczami, orzechami, czy innymi przysmakami. Koło północy był przystanek, 15 min. Z trzema nowymi koleżankami udałam się na poszukiwanie toalety.
Wiedziałam z przeczytanych relacji, że z toaletami w Iranie jest słabo. Zazwyczaj jest to dziura z miejscem na dwie stopy, bardzo rzadko coś, co w naszym rozumieniu jest toaletą.
Kiedy dotarłyśmy do tego miejsca, próbowalam wejsc do pierwszej z brzegu, ale koleżanki gwałtownie mnie zatrzymały, mówiąc, ze mam iśc do ostatniej.
Cieszę się bardzo, że spotkałam te osoby drugiego dnia pobytu, bo zasada jest taka, ze ostatnia toaleta jest "western toilet". Chyba tylko raz ta teoria się nie potwierdziła, na dworcu w Isfahan.
I nawet jeśli jest to konstrukcja tego typu...to ok
Do Shiraz dojechaliśmy po 12 godzinach i 20 minutach. Mniej więcej od połowy drogi byliśmy już jedynymi pasażerami.
Na dworcu w okienku zamawia się taxi, podajac miejsce przeznaczenia. Sprawnie, tanio, bez problemów. Ceny stałe, więc odpada targowanie się.
Za dojazd do naszego Golshan Traditional Hotel zapłaciliśmy 100 000 riali.
Hotel godny polecenia, ze znakomitą lokalizacją, prawie naprzeciwko Różowego Meczetu, ktory dla mnie był jednym z najważniejszych miejsc w Iranie, które chciałam zobaczyć.
Mieliśmy trochę problemów, żeby znależć nasz hotel, bo z wierzchu nie wyglądał okazale
W środku już lepiej. Za pokój z łazienką, po negocjacjach, zapłaciliśmy 35 Euro. Rezerwowałam jeszcze z Polski.
Na Shiraz przeznaczyliśmy 2 dni. Zostawiamy w hotelu bagaże i pierwsze kroki kierujemy do centrum, żeby zjeść śniadanie. Niestety prawie wszystko pozamykane. Znajdujemy jakieś miejsce, gdzie Tomek je kanapkę, ja się decyduję na sok z granatów/ 50 000 riali/
Chcemy zwiedzić Aramgah-e Shah-e Cheragh Holy Shrine, jeden z najważniejszych meczetów w Shiraz...ale to nie takie proste. Po pierwsze musimy zostawić w depozycie aparaty, po drugie ja się muszę przebrać w czador...a po trzecie musimy poczekac na przewodnika, który nas tam wprowadzi.Czekamy na więcej anglojęzycznych turystów i jak się pojawia para, nawet nie pamiętam skąd, wchodzimy na dziedziniec.
Przewodniczka leci prawie biegiem, Tomek grzeczny z natury podąża za nią, ja nic nie słyszę, co mówi, bo się zatrzymuję co rusz, zrobić zdjęcie. Efekt jest taki, ze ani nie wiem co mówiła, ani zdjęcia robione w biegu nie sa ciekawe. Weszliśmy tam, bo chcieliśmy zobaczyć wnętrze meczetu, podobno bardzo piękne. Niestety, nie było nam dane, w zamian zaproszono nas na herbatę. Moja mina na poniższym zdjęciu nie świadczy o wielkim zadowoleniu
Czuję, ze za chwlę eksploduję. Albo z gorąca w tej szmacie, albo ze złości. Para towarzyszaca bardzo zainteresowana wciąz oglądaniem starych zdjęć.
Nie wytrzymuję. Najgrzeczniej jak potrafię dziękuje za miłe przyjęcie i tłumaczę, że NIESTETY musimy już iśc, bo przyjechaliśmy do Shiraz tylko na jeden dzień...a mamy jeszcze wiele miejsc do zobaczenia. Pozwalają nam wyjść bez przewodnika...i zrobić jeszcze kilka zdjęc na zewnątrz.
Zbliżam się do wejścia do meczetu...wygląda okazale, ale wejść nie mogę
Tomek też tylko zagląda do męskiej części...i wychodzimy. Szkoda
Nelcia, ubranie, to jedno z najgorszych wspomnien z Iranu. Pewnie dlatego, ze ja sie na codzien tak nie ubieram, zeby zakrywac lokcie, kolana, czy wlosy, bo mi jest wiecznie goraco. Nie za bardzo tez lubie tuniki, szczegolnie gdy temperatura siega 30 stopni. Tak, musialam miec dlugie spodnie, ale to byl najmniejszy problem. Moglam tez na szczescie chodzic w sandalkach. Najgorsza ze wszystkiego byla ta szmata na glowie, ktora mi bez przerwy spadala.Ciagle sie macalam po glowie, zeby sprawdzic czy tam jest...i czesto jej nie bylo. Raz tylko jednak, w Rozowym meczecie w Shiraz podeszla do mnie kobieta /z ochrony chyba/ i gestem pokazala, ze powinnam zakryc wlosy. Przeprosilam, rzecz jasna, ze nie zauwazylam kiedy ta chustka mi spadla.
Bede dokladniej pisac w relacji o ubiorze, poniewaz bylismy w Iranie w miejscach o roznym natezeniu religijnosci i w roznych domach, wiec spotkalismy sie z rozymi reakcjami.
W byłej Ambasadzie Amerykańskiej irańscy uzbrojeni studenci, w odwecie za udzielenie schronienia szachowi, Rezie Pachlawi uwięzili 53 dyplomatów. Dramat tych ludzi trwał 444 dni.
Irańczycy chcieli ich wyszystkich wymienić na jednego człowieka, ale bezzkutecznie. Ameryka odmawiała wydania szacha, który pewnie wówczas trafiłby do więzienia za nadużycia...albo zostałby raczej zamordowany przez islamistów. Po 5 miesiącach Amerykanie zorganizowali akcję uwolnienia zakładników, Operację Orli Szpon, ale była to kompletna klapa podobno z powodu burzy piaskowej, jaka niespodziewanie miała miejsce i spowodowała, że piloci śmigłowców się pogubili. W efekcie Ameryka straciła 8 żołnierzy...a Carter przegrał wybory.
Dzisiaj, po rozmowach z Irańczykami sądzę, że przynajmniej niektórzy z nich chętnie by wrócili do takiego Iranu, jaki był przed rewolucją.
Spod ambasady, znów metrem jedziemy do Azadi Tower, symbolu Teheranu.
Jadąc metrem, po raz pierwszy słyszymy "Welcome to Iran". Podchodzi do nas starszy pan, częstuje wyjętymi z kieszeni cukierkami. Po 5 minutach już jesteśmy dobrymi znajomymi, z wymienionymi emailami i numermi telefonów. Rozmawiamy o naszej podróży, gdzie się wybieramy, co chcemy zobaczyć, a on doradza, co i jak zorgnizować.
Żegnamy się, wysiadamy z metra i zatrzymujemy się przy mapie, żeby sprawdzić jak się później dostać do Milad Tower. Nasz znajomy już tam jest...i chociaż nie wie jak dojechać tam gdzie chcemy, cały czas pomaga. Już pół obsługi metra nam doradza, na prośbę pana.
To jest właśnie charakterystyczne w Iranie, ze każdy chce turystom pomóc...i wcale mu nie przeszkadza fakt, ze nie ma pojęcia jak
Najpierw jednak ruszamy do Azadi Tower...nasz znajomy z nami. Przyjął sobie za punkt honoru, że będzie naszym przewodnikiem. Za wstęp płacimy po 150000 riali
Faktycznie sporo wie, ciekawie opowiada, a jak czegoś nie wie, pyta strżników i nam przekazuje.
Jak się okazało, jest profesorem Uniwersytetu Teherańskiego.
Widok z góry zapiera dech. Nie możemy uwierzyć, że widzimy tak wyraźnie masyw Elbrus.
W podziemiach wieży jest sala, ze szklanymi kulami. Każda z nich jest poświęcona innemu miastu, a wewnątrz kuli są najbardziej charakterystyczne dla danego miasta budowle.
Mamy wrażnie, że spędziliśmyw Azadi Tower zbyt dużo czasu, ale trudno się pozbyć kogoś, kto z takim zapałem pomaga. Zmieniamy plany, odpuszczamy Milad Tower, bo Tomek woli pojechac w góry, a konkretnie do Darband. To takie ichnie Krupówki.
PIęknie Teheran położony jest w górach, widok na masyw Elbrus w oddali super.
Wieża też bardzo ciekawa budowla, fajne ujęcie Dana
No trip no life
Dana, cieszę się, że piszesz tę relację
Fajne murale, mam nadzieję, że dotrwają do mojej tam wizyty kiedyś...
A co do zakładników w ambasadzie, to kilkorgu udało się z niej uciec i została zorganizowana akcja wywiezienia ich z Iranu. O tym opowiada obsypany nagrodami film "Operacja Argo" sprzed paru lat. Co prawda w niektórych kwestiach film jest trochę podkoloryzowany, ale świetnie zrealizowany i znakomicie się go ogląda - choć wiadomo jak się skończy, to końcówka i tak bardzo emocjonująca.
Asia-A, Nelcia, megizak, ssstu-6, sigma001, trina dzięki że tu zaglądcie. Motywujecie mnie do pisania po nocach
Profesor, słysząc, że teraz wybieramy się w góry szybko stwierdza, że jedzie z nami i już nas wlecze do kilkupasmowej ulicy.Tomek próbuje powiedzieć, że lepiej jechać metrem, ale gdzie tam. Profesory zagwizdał i zatrzymał się prywatny samochód, który nas zawiózł do oddalonego o kilka kilometrów przystanku. Jak wysiadaliśmy, nasz przyjaciel zapłacił kierowcy za kurs. Za chwilę podjechał autobus, ale zeby nim jechac, trzeba było zeskanować bilet i przejść przez bramkę. My nie mieliśmy takiej karty, a gotówką nie można było zapłacić.
To jednak w Iranie nie problem, nasz przyjaciel poprosił innych wsiadających, żeby zeskanowali swoje karty dla nas Tomek nie wyglądał na zadowolonego, kiedy profesor nas poinformował, że tym autobusem trzeba dojechać do końca, a później przejść kawałek..i złapać kolejny autobus. Na wszelki wypadek nasz przewodnik postanowił się pożegnać :-), a my znaleźliśmy kolejny autobus...a dalej taksówkę, ktora zawiozła nas na miejsce
A na miejscu...dzikie tłumy. Ci wszyscy, którzy opuścili Teheran...przyjechali w góry.
Tomek chce się przejsc kawałek do góry, ja odpuszczam, zostaję na dole. Ale nie mam spokoju. Co chwilę ktoś do mnie podchodzi i prosi o zdjęcie ze mną, o chwilę rozmowy, jakaś studentka nagrywa wywiad ze mną do jakiegoś projektu. No nie wierzę... Nie mogę nawet spokojnie zrobić zdjęcia
To zielone, to irański przysmak. Niedojrzałe migdały. Próbowaliśmy, nie przypadły nam do gustu.
A to zielone przy truskawkach, to kolejny przysmak. Niedojrzałe śliwki,coś jak nasze mirabelki. Jak są niedojrzałe, to cena jest bardzo wysoka. Nie wiem jak można jeśc coś takiego
Wokól milion sklepików, straganów, pełna komercja. Na bogato
Po godzinie wraca Tomek. Smieje się, ze popełnił faux pas.
Zajrzał do małej piekarni, pozwolono mu zrobić parę zdjęć i w geście podziękowania, pokazał uniesiony w górę kciuk.
W tym momencie sobie przypomniał, ze w Iranie taki gest oznacza to, co u nas podniesienie środkowego palca. Uciekł z piekarni jak najszybciej.
Mieliśmy jeszcze dużo planów w Teheranie...ale na bieżąco musieliśmy je korygować. Do Muzeum Klejnotów, do którego bardzo chciałam zajrzeć nie mieliśmy już szans zdążyć, bo było czynne tylko do 16.
Tomek zajrzał do przewodnika i stwierdził, że jedziemy zobaczyć Tabiat Bridge.
Teraz jesteśmy bardzo mądrzy i wiemy, że Teheran był pusty, bo ludzie wyjechali na łono natury. Że w górach było tłoczno z tego właśnie powodu. Jednak kiedy to się wszystko działo, takiej wiedzy nie mieliśmy. Nie wiedzieliśmy też, że Most Tabiat...to Most Natury Trzypoziomowa konstrukcja łączy dwa parki:Teleghani i Ab-o-Atash.
Ciekawostką jest, że otwarty w 2014 roku Most Tabiat został zaprojektowany przez Irankę, Laile Araghian,młodą kobietę (ur. w 1983). Jej projekt zdobył kilka nagród, zanim został zrealizowany, ale niestety z powodu sankcji nałożonych na Iran, nie mógł byc zgłoszony do prestizowych międzynarodowych konkursów.
Żeby się dostać na most, trzeba minąć Islamic Revolution and Holy Defence Museum.Nie mieliśmy czasu, żeby zwiedzić dokładnie, ale niektóre eksponaty udało nam się zobaczyć.
Kto się zmęczy, może odpocząć na takiej ławce
W pobliżu znajduje się największe na Bliskim Wschodzie i najnowocześniejsze planetarium 3D Gonbad-e-mina. Ma kształt kuli i oddzielne projektory dla wszystkich planet.
Czasu mamy coraz mniej, Tomek więc porusza się coraz szybciej, ja natomiast coraz wolniej, bo znów co chwilę pozuję do zdjęć. Dochodząc do mostu, gubimy się
Obalony zostaje pierwszy mit na temat Iranu, ze mężczyźni nie mogą rozmawiać z obcymi kobietami. Jakoś nikt, bez względu na płeć, nie ma z tym problemu, zeby mnie zatrzymać, porozmawiać, czy poprosic o wspólne zdjęcie. A ten uniesiony do góry kciuk...to jak z nim właściwie jest??? Na odpowiedź przyjdzie nam jeszcze trochę poczekac.
W drodze powrotnej do hotelu zwiedzamy jeszcze meczet Khorramshahr.
Zatrzymujemy się na chwilę przy pałacu Golestan, ale już go zamykają i jest na tyle ciemno, ze nawet nie robimy zdjęć.
Już z bagażami jedziemy metrem na południowy dworzec autobusowy. Nocnym autobusem VIP pojedziemy do Shiraz, mamy do pokonania 1000km.
Do Sziraz mieliśmy wyjechać o 21, ale poniewaz nie bylo wielu chętnych, kierowca i pomocnik kierowcy, bo ktoś taki zawsze jechał, przechadzali się po dworcu, krzycząc: Sziraaaaaaz, Sziraaaaaaz, w nadziei, że może ktoś jeszcze się na ten kierunek zdecyduje. Wyjechaliśmy o 22, a w autobusie było może 10 osób.
Muszę powiedzieć, że irański transport mnie zachwycił. Sieć autobusowa jest bardzo dobrze rozwinięta. Do wyboru sa dwa typy autobusów,zwykłe i VIP. Ceny przejazdu sa niskie. Za autobus VIP z Teheranu do Shiraz zapłaciliśmy około 54zł, a to odległośc prawie 1000 km. W takim autobusie układ miejsc jest 2+1, tylko 8 rzędów, a fotele rozkładane prawie do pozycji leżącej.
Ten autobus do Shiraz, był akurat najgorszym na jaki trafiliśmy, bo najstarszy i już dośc zniszczony, ale mimo wszystko mogę powiedzieć, ze chociaz bardzo się obawiałam takiej długiej jazdy autobusem, to nie odczułam trudów tej podróży.
Jak tylko ruszyliśmy, od razu zostaliśmy przepytani przez towarzyszy podróży skąd jesteśmy, dokąd jedziemy...no i oczywiście "welcome to Iran".
Po chwili już byliśmy częstowani słodyczami, orzechami, czy innymi przysmakami. Koło północy był przystanek, 15 min. Z trzema nowymi koleżankami udałam się na poszukiwanie toalety.
Wiedziałam z przeczytanych relacji, że z toaletami w Iranie jest słabo. Zazwyczaj jest to dziura z miejscem na dwie stopy, bardzo rzadko coś, co w naszym rozumieniu jest toaletą.
Kiedy dotarłyśmy do tego miejsca, próbowalam wejsc do pierwszej z brzegu, ale koleżanki gwałtownie mnie zatrzymały, mówiąc, ze mam iśc do ostatniej.
Cieszę się bardzo, że spotkałam te osoby drugiego dnia pobytu, bo zasada jest taka, ze ostatnia toaleta jest "western toilet". Chyba tylko raz ta teoria się nie potwierdziła, na dworcu w Isfahan.
I nawet jeśli jest to konstrukcja tego typu...to ok
Do Shiraz dojechaliśmy po 12 godzinach i 20 minutach. Mniej więcej od połowy drogi byliśmy już jedynymi pasażerami.
Na dworcu w okienku zamawia się taxi, podajac miejsce przeznaczenia. Sprawnie, tanio, bez problemów. Ceny stałe, więc odpada targowanie się.
Za dojazd do naszego Golshan Traditional Hotel zapłaciliśmy 100 000 riali.
Hotel godny polecenia, ze znakomitą lokalizacją, prawie naprzeciwko Różowego Meczetu, ktory dla mnie był jednym z najważniejszych miejsc w Iranie, które chciałam zobaczyć.
Mieliśmy trochę problemów, żeby znależć nasz hotel, bo z wierzchu nie wyglądał okazale
W środku już lepiej. Za pokój z łazienką, po negocjacjach, zapłaciliśmy 35 Euro. Rezerwowałam jeszcze z Polski.
Na Shiraz przeznaczyliśmy 2 dni. Zostawiamy w hotelu bagaże i pierwsze kroki kierujemy do centrum, żeby zjeść śniadanie. Niestety prawie wszystko pozamykane. Znajdujemy jakieś miejsce, gdzie Tomek je kanapkę, ja się decyduję na sok z granatów/ 50 000 riali/
Chcemy zwiedzić Aramgah-e Shah-e Cheragh Holy Shrine, jeden z najważniejszych meczetów w Shiraz...ale to nie takie proste. Po pierwsze musimy zostawić w depozycie aparaty, po drugie ja się muszę przebrać w czador...a po trzecie musimy poczekac na przewodnika, który nas tam wprowadzi.Czekamy na więcej anglojęzycznych turystów i jak się pojawia para, nawet nie pamiętam skąd, wchodzimy na dziedziniec.
Przewodniczka leci prawie biegiem, Tomek grzeczny z natury podąża za nią, ja nic nie słyszę, co mówi, bo się zatrzymuję co rusz, zrobić zdjęcie. Efekt jest taki, ze ani nie wiem co mówiła, ani zdjęcia robione w biegu nie sa ciekawe. Weszliśmy tam, bo chcieliśmy zobaczyć wnętrze meczetu, podobno bardzo piękne. Niestety, nie było nam dane, w zamian zaproszono nas na herbatę. Moja mina na poniższym zdjęciu nie świadczy o wielkim zadowoleniu
Czuję, ze za chwlę eksploduję. Albo z gorąca w tej szmacie, albo ze złości. Para towarzyszaca bardzo zainteresowana wciąz oglądaniem starych zdjęć.
Nie wytrzymuję. Najgrzeczniej jak potrafię dziękuje za miłe przyjęcie i tłumaczę, że NIESTETY musimy już iśc, bo przyjechaliśmy do Shiraz tylko na jeden dzień...a mamy jeszcze wiele miejsc do zobaczenia. Pozwalają nam wyjść bez przewodnika...i zrobić jeszcze kilka zdjęc na zewnątrz.
Zbliżam się do wejścia do meczetu...wygląda okazale, ale wejść nie mogę
Tomek też tylko zagląda do męskiej części...i wychodzimy. Szkoda
Hotelowy dziedzinic wypełniony fajnym, lokalnym klimatem. W pokoju nie ma okna ?
Fakt , ubiór czy jak wspominasz szmata nie jest zbyt sexy
Wiktor
Miło wiedziec, że tu bywasz
Tak, pokój byl bez okna, ale to nawet nie przeszkadzało. I tak całe dnie byliśmy na zewnątrz, a w nocy klimatyzacja działała.
A szmata... no cóż, będzie jeszcze coś o tym w dalszej części...