Zamiawiamy dwie takasowki na lotnisko. Zeby wejsc do terminala najpierw musielismy pokazac swoje paszpory straznikom/celnikom, nastepnie obwachala nas cala gromada psow, dopiero wtedy moglismy nadac bagaze. Przechodzimy odprawe i po kilkudziesieciu minutach siedzimy juz w samolocie. Jest to bombardier CRJ, maly i ciasny samolot z jedna stewka na pokladzie. Dostajemy maly poczestunek w postaci croissanta i do tego kubek INCA Coli. To narodowy napoj Peruwianczykow, oni go po prostu kochaja i pija na potege. Przewyzsza on sprzedaza inne napoje z koncernu Coca Coli. Mozna go kupic wszedzie, w sklepie, knajpie, na targu, w aptece i przydroznym straganie. Ma identyczny kolor jak Vibovit i mdlacy, slodki smak.
Po krotkim locie ladujemy na miejscu. Cuzco - elewacja 3326 m.n.p.m. Wysoko. Zadylismy zejsc po schodkach z samolotu i dojsc do terminala zeby dostac zadyszki. Ale ostrzegano nas w kazdym przewodniku, zeby zwiedzanie Peru zaczac od nizej polozonych terenow. No my jednak zrobilismy zupelnie na opak. I zaplacilimy za to. Zarowno zenska jak i meska czesc grupy narzekala na dolegliwosci, czesto brakowalo nam oddechu albo krecilo sie w glowie.
Bierzemy taksowke do hotelu i decydujemy sie ogarniamy reszte spraw organizacyjnych. Zalezalo nam zeby kupic bilety autobusowe do Arequipy, ale przede wszystkim znalezc fakultet do dzunglii na 3 dni. Mielismy juz bilety lotnicze do Puerto Maldonado, a ceny oferowane online nas nie powalay, wiec postanowilismy zarezerwowac cos na miejscu. Udalo sie wykupic wycieczke do Rezerwatu Narodowego Tambopata. Juz dokladnie nie pamietam ile za nia zaplacilismy, ale o wiele taniej jak online, w tym wyzywienie i transfery do/z lotniska byly wliczone w cene.
Po zalatwieniu spraw robimy maly rekonesans Cuzco. Jestesmy na Plaza de Armas, czyli samym sercu miasta. Krecimy sie po placu i podziwiamy zabytki, ale dokladne zwiedzanie mamy zaplanowane na nastepny dzien. Robi sie szybko ciemno, i zimno a my oczywiscie nieodpowiednio sie ubralismy. W dodatku troche siapil deszcz.
Idziemy jeszcze na kolacje. Probujemy lokalnej kuchni, jednakze zaden z nas nie decyduje sie na cuy czyli swinke morska, ktora tutaj uwazana jest za przysmak.
Wybieramy za to zupki z ziemiakow i komosy ryzowej. Samkuja inaczej jak u nas i sa przepyszne.
Ziemniaczana
I z quinoa
Na drugie idzie mieso z alpaki, jedni biora steki a inni gulasze, obie wersje bardzo dobre. Samkuja podobnie do wieprzowiny minus zyly i tluszczyk.
Zapijamy to herbata z lisci koki. Ma ona nam pomoc w chorobie wysokosciowej. Liscie koki uprawiane sa w Peru od wiekow i traktowane jako swieta roslina. Napar to zaden narkotyk, w sumie to w dzialaniu jak mocna kawa. W smaku jak zielona herbata ze sklepu. Liscie do zucia sa znacznie gorsze, zostawiaja taki trawiasto-slomowaty posmak. Maja zwalczac zmeczenie, dusznosci i pragnienie. Ja ich magicznego dzialania jakos nie stwierdzam.
Wstajemy skoro swit i udajemy sie na miejski targ zjesc jakies sniadanie i pobuszowac po stoiskach. Bedac za granica zawsze staram sie odwiedzic lokalny jarmark. Nigdzie indziej nie dostaniemy swiezszych warzyw i owocow, serow, wedlin i serow, ryb oraz pikli. Dla mnie to istny raj i mozliwosc poznania lokalnej kuchni i kultury.
Z rana mimo ze slonecznie jest zimno. Zatrzymujemy sie zatem ze stoiskiem z zupkami. Za pare soli dostajemy wielka miche makaronu, miesa z kurczaka, warzyw i dodatkow. Zupa przypomina nasz rosol, ale doprawiona jest sokiem z limonki i chilli.
Przy zupce bylismy atrakcja, ludzie sie nas wypytywali skad jestesmy i czy nam sie podoba w Peru. Oczywiscie nikt nie zna angielskiego wiec dogadujemy sie na mogi albo polslowka : Somos Polacos albo Muy bien albo Peru es hermoso. Smiechu bylo przy tym co niemiara, sympatycznie
Przyszłość to marzenia, przeszłośc to wspomnienia
Asia, siadaj koło mnie i jedziemy z tym koksem..winko już zamówiłam
Glasvegas, widoki jak na razie powalające he he
No trip no life
No dobrze winko polane. Czas leciec do Cuzco.
Zamiawiamy dwie takasowki na lotnisko. Zeby wejsc do terminala najpierw musielismy pokazac swoje paszpory straznikom/celnikom, nastepnie obwachala nas cala gromada psow, dopiero wtedy moglismy nadac bagaze. Przechodzimy odprawe i po kilkudziesieciu minutach siedzimy juz w samolocie. Jest to bombardier CRJ, maly i ciasny samolot z jedna stewka na pokladzie. Dostajemy maly poczestunek w postaci croissanta i do tego kubek INCA Coli. To narodowy napoj Peruwianczykow, oni go po prostu kochaja i pija na potege. Przewyzsza on sprzedaza inne napoje z koncernu Coca Coli. Mozna go kupic wszedzie, w sklepie, knajpie, na targu, w aptece i przydroznym straganie. Ma identyczny kolor jak Vibovit i mdlacy, slodki smak.
Not all who wander are lost.
Po krotkim locie ladujemy na miejscu. Cuzco - elewacja 3326 m.n.p.m. Wysoko. Zadylismy zejsc po schodkach z samolotu i dojsc do terminala zeby dostac zadyszki. Ale ostrzegano nas w kazdym przewodniku, zeby zwiedzanie Peru zaczac od nizej polozonych terenow. No my jednak zrobilismy zupelnie na opak. I zaplacilimy za to. Zarowno zenska jak i meska czesc grupy narzekala na dolegliwosci, czesto brakowalo nam oddechu albo krecilo sie w glowie.
Bierzemy taksowke do hotelu i decydujemy sie ogarniamy reszte spraw organizacyjnych. Zalezalo nam zeby kupic bilety autobusowe do Arequipy, ale przede wszystkim znalezc fakultet do dzunglii na 3 dni. Mielismy juz bilety lotnicze do Puerto Maldonado, a ceny oferowane online nas nie powalay, wiec postanowilismy zarezerwowac cos na miejscu. Udalo sie wykupic wycieczke do Rezerwatu Narodowego Tambopata. Juz dokladnie nie pamietam ile za nia zaplacilismy, ale o wiele taniej jak online, w tym wyzywienie i transfery do/z lotniska byly wliczone w cene.
Not all who wander are lost.
Po zalatwieniu spraw robimy maly rekonesans Cuzco. Jestesmy na Plaza de Armas, czyli samym sercu miasta. Krecimy sie po placu i podziwiamy zabytki, ale dokladne zwiedzanie mamy zaplanowane na nastepny dzien. Robi sie szybko ciemno, i zimno a my oczywiscie nieodpowiednio sie ubralismy. W dodatku troche siapil deszcz.
Kilka fotek z centrum...
Not all who wander are lost.
Hmm?ja widze tylko ostatnie zdjecie z postu nr 16? Tylko ja tak mam?
https://marzycielskapoczta.pl/
Napisz pocztowke ze swoich podrozy do chorych dzieci
Teraz powinno byc OK
Not all who wander are lost.
Idziemy jeszcze na kolacje. Probujemy lokalnej kuchni, jednakze zaden z nas nie decyduje sie na cuy czyli swinke morska, ktora tutaj uwazana jest za przysmak.
Wybieramy za to zupki z ziemiakow i komosy ryzowej. Samkuja inaczej jak u nas i sa przepyszne.
Ziemniaczana
I z quinoa
Na drugie idzie mieso z alpaki, jedni biora steki a inni gulasze, obie wersje bardzo dobre. Samkuja podobnie do wieprzowiny minus zyly i tluszczyk.
Zapijamy to herbata z lisci koki. Ma ona nam pomoc w chorobie wysokosciowej. Liscie koki uprawiane sa w Peru od wiekow i traktowane jako swieta roslina. Napar to zaden narkotyk, w sumie to w dzialaniu jak mocna kawa. W smaku jak zielona herbata ze sklepu. Liscie do zucia sa znacznie gorsze, zostawiaja taki trawiasto-slomowaty posmak. Maja zwalczac zmeczenie, dusznosci i pragnienie. Ja ich magicznego dzialania jakos nie stwierdzam.
Not all who wander are lost.
Jedzonko i i cocę widać,ale fotki w poście 16 wstaw pls jeszcze raz ( z ALBUMU!)
No trip no life
Dzien 3.
Wstajemy skoro swit i udajemy sie na miejski targ zjesc jakies sniadanie i pobuszowac po stoiskach. Bedac za granica zawsze staram sie odwiedzic lokalny jarmark. Nigdzie indziej nie dostaniemy swiezszych warzyw i owocow, serow, wedlin i serow, ryb oraz pikli. Dla mnie to istny raj i mozliwosc poznania lokalnej kuchni i kultury.
Z rana mimo ze slonecznie jest zimno. Zatrzymujemy sie zatem ze stoiskiem z zupkami. Za pare soli dostajemy wielka miche makaronu, miesa z kurczaka, warzyw i dodatkow. Zupa przypomina nasz rosol, ale doprawiona jest sokiem z limonki i chilli.
Przy zupce bylismy atrakcja, ludzie sie nas wypytywali skad jestesmy i czy nam sie podoba w Peru. Oczywiscie nikt nie zna angielskiego wiec dogadujemy sie na mogi albo polslowka : Somos Polacos albo Muy bien albo Peru es hermoso. Smiechu bylo przy tym co niemiara, sympatycznie
Not all who wander are lost.