na zakończenie pokażę Wam jeszcze jedno miejsce, do którego trafiliśmy stąd na tej samej zasadzie co do Ardspachu - Zapraszam więc do Saskiej Szwajcarii po stronie niemieckiej;
jednakże wszystko tego dnia odbyło się "na wariata" , bo w ogóle się tam nie wybieraliśmy, nawet nie zamierzaliśmy... a wyszło to zupełnie przypadkowo: spacerując sobie jakimś późnym popołudniem po uliczkach Karpacza, zatrzymaliśmy się przy oświetlonej i ładnie wyeksponowanej witrynie tutejszego Biura lokalnego (bodajże chyba "Sudety" ) i zaczęliśmy przyglądać się i czytać sobie oferty wycieczek które mają, tak bardziej z ciekawości, żeby zobaczyć gdzie już byliśmy a gdzie jeszcze nie; interesowały nas głównie nasze krajowe trasy po polskiej stronie; aż tu nagle wychodzi jakaś Pańcia zza drzwi i woła nas: - jesteście Państwo czymś konkretnym zainteresowani? - bo w zasadzie to już zamykam! ; a my do niej -nie,nie... dziękujemy, tak sobie tylko zerkamy; ale ona dalej: - to zapraszam do środka, może jednak coś Państwu wpadnie do głowy?
- a że nie mieliśmy nic zaplanowane na jutro, zapytaliśmy tak z głupia frant gdzie moglibyśmy się wybrać jutro? - a Pańcia na to: - jutro jedziemy do Niemiec (tylko raz w tygodniu to wypada) i mamy jeszcze miejsca... i rabat last minute no i wywiązała się gatka-szmatka i.... kupilismy taką 1-dniową wycieczkę chyba za jakieś coś ok. 90 zeta od osoby
Zapytacie pewnie czemu wycieczka? - skoro mieliśmy na miejscu własny samochód do dyspozycji w każdej chwili? - ... ano pewnie tylko dlatego, że to się jakoś tak z nienacka do nas przyplątało, ot taki chwilowy spontan podczas spaceru i to decyzja z dnia na dzień, zupełnie bez żadanego przygotowania, planu, żadnej wiedzy na temat trasy i miejsc, całej logistyk, dojazdu, itd… a zupełnie nie chciało nam się spędzić wieczoru nad laptopkiem w wyszukiwaniu tego wszystkiego ; postanowiliśmy więc tak na szybko tylko rzucić okiem z wycieczką na zasadzie: zawiozą, pokażą, opowiedzą i odwiozą no i powiem Wam, że …. totalnie zaczarowało nas to miejsce .
ale wiadomo jak to jest: jak wczesnym rankiem opuszcza się Karpacz, a późnym wieczorem trzeba do niego wrócić – to tak naprawdę nie jest żadna tam prawdziwa wycieczka, tylko takie tam ledwo co liźnięcie, ale choć polizaliśmy tam tych smakowitości zbyt mało, to jednak z ogromnym apetytem i dzięki temu wiemy na pewno, że z wielką chęcią zjedlibyśmy kiedyś całe to saskie danie a danie jest naprawdę wyśmienite, a zwie się - Saksonia.
Oczywiście uszczknęliśmy tylko malutki kawałeczek tego saksońskiego tortu i ograniczyliśmy się tylko do uroczego regionu zwanego Saską Szwajcarią, ale jak się nie ma co się lubi…. to się jedzie tylko na jeden dzień. Wiem, wiem że to błąd, ale takie coś można potraktować jako rekonesans i wiemy, że zastanowimy się kiedyś poważniej nad tym, żeby spędzić tu co najmniej osobny tygodniowy urlop.
Pośród setek rozsypanych po tym regionie pięknych formacji skalnych - jedna z nich wzbudza szczególne emocje – mowa tu oczywiście o słynnych skałach Bastei. Z jednej strony to miejsce dosłownie urzeka nas wspaniałymi widokami, szczególnie jak trafimy na piękny słoneczny dzień, ale z drugiej - przeraża płynąca tu we wszystkich możliwych kierunkach gęsta rzeką turystów. Takie tłumy zawsze odbierają mi radość ze zwiedzania gdziekolwiek bym się nie znalazła a dla mnie jest to o tyle dość bolesne, bo ja w ogóle nie lubię zwiedzania w tłumie i zawsze jeśli tylko mogę schodzę z „utartych ścieżek”, no ale tu się raczej nie da inaczej jak chce się zobaczyć słynne Bastei;
malownicze widoki Szwajcarii Saskiej - tutaj Lillenstein (415 m n.p.m); O Lillenstein mawiają tutaj, że to "skalny kapelusz" , bo góra wygląda naprawdę jakby ktoś obciął jej stożek i powstał taki kapelutek
ta sama górka z bliska, ale widziana od jej drugiej strony
takich skalnych ostańców i maczug znajdziemy tu naprawdę sporo...
Bastei - to obowiązkowe (ale bardzo zatłoczone) miejsce w tym regionie
piękny widok na malownicze zakole Łaby widziane ze skał Bastei
przyznam, że te widoki tutaj na zakole Łaby są niezwykle malownicze...
małe miasteczko Rathen
A więc Bastei, bo o nim mowa, swoją sławą przerosły chyba samą Saksońską Szwajcarię i stały się jedną z największych atrakcji tej części Niemiec i to dość łakomym kąskiem dla masowego turysty, który w tym miejscu obrodził dosłownie jak niegdyś stonka:) (jeśli myślicie, że przesadzam, to sami oceńcie, jak napiszę tylko tylko tyle, że tłum na moście Bastei Brucke był większy niż na moście Karola w Pradze!!! ) Jak więc zwiedzać to piękne miejsce i nie dać się tu zadeptać tłumowi? Trzeba wziąć mocny wdech i uzbroić się w tonę cierpliwości i … zwiedzać sobie po prostu...
Widoki z punktów widokowych Bastei są obłędne; a podziwiać jest tu naprawdę co! głównie chodzi o skupiska skalnych ostańców a wśród nich pionowe ściany, baszty, iglice, wąwozy, szczeliny, głębokie doliny, kaniony, i bazaltowe wzniesienia w kształcie stożków, ale mnie urzekły również widoki na malownicze zakole Łaby i śliczne miasteczko Rathen w dole.
Most Bastei Brucke - piękny drewniany most zbudowany w 1826 roku na kamiennych podporach osadzonych bezpośrednio na skałach ; sam w sobie jest bardzo malowniczy i zbudowany w cudnych plenerach, ale i widoki jakie się stąd rozpościerają - powodują zachwyt oglądających
Skały Bastei, czyli Baszty, zwiedzaliśmy z zupełnie innej perspektywy niż Skalne Miasto w czeskim Adršpachu rok wcześniej: tam chodzi się po lesie i z wysoko zadartą głową podziwia się te twory natury „od dołu” , tu, w Bastei chodzi się po wysoko zainstalowanych kładkach i mostkach i tymi skalnymi cudami zachwyca się patrząc na to wszystko „od góry”; szkoda, że nie mogliśmy popodziwiać tego miejsca równeż z dołu, oczywiście tylko w naszej opcji „wycieczkowej”, bo szlaków „dolnych” wśród skał jest tu całe mnóstwo, ale to trzeba sobie przyjechać tu indywidualnie na kilka dni i z opracowanymi trasami, spokojnym tempem i z zapasem czasowym - zanurzyć się w głąb tej czarodziejskiej skalnej krainy... dla jednodniowców taka opcja jest jednak niedostępna, bo niemożliwa czasowo, wiec koniecznie musimy się tu wybrac kiedyś na dłużej...
malowniczo wkomponowany w krajobraz Teatr na świeżym powietrzu, który może pomieścić 2000 osób; co roku odbywają się tutaj różne występy i przedstawienia
to samo miejsce co powyżej (ale bez zoomu)
tutaj skałki - podobnie jak te w Ardspachu - też
mają swoje nazwy i precyzyjnie (jak to u Helmutów) podają nawet ich wysokości
Witam moich wiernych Czytaczy ; Nel, Radek, a tak zapytam Was na maryginesie: byliście kiedyś w Saskiej Szwajcarii? podpytuję, bo to bardzo blisko polskiej granicy, w zasadzie tuż za miedzą, więc sporo osób "przy okazji" pobytów w Sudetach - zagląda tam choć na chwilkę.
Nie będę się jakoś specjalnie rozpisywać w temacie pobytu w tym regionie, tym bardziej że całkiem niedawno, chyba wiosną tego roku opisała pięknie to miejsce nasza forumowa Basia, która była tam znacznie dłużej jak my, ale oprócz skał Bastei - wycieczka nasza obejmowała jeszcze wizytę w potężnej Fortecy Festung Königstein
do której można się dostać na górę dwiema windami, w tym jedną mniejszą "zewnętrzną"
i drugą większą wewnętrzną w środku skały (kolejka do windy)
Twierdza Koenigstein, jest wręcz sztandarowym miejscem zwiedzania tego regionu, głownie z powodu wspaniałych widoków jakie się z niej roztaczają na Saską Szwajcarię i Góry Połabskie - niż dla samej twierdzy, chociaż ta – dla miłośników militariów i budownictwa wojskowego – jest z pewnością szalenie ciekawym kąskiem do zobaczenia, zwłaszcza, że jest to Twierdza nigdy nie zdobyta.
Twierdza jest naprawdę ogromna, to największy tego typu obiekt w Europie; wzniesiona w miejscu starego czeskiego zamku na wzgórzu na wysokości 247 metrów nad Łabą; otoczona murami o wysokości 42 metry z imponującą powierzchnią aż 9.5 hektara, czyli mniej więcej tyle co 10 boisk piłkarskich, nieźle co?
widoczki z Twierdzy na okolicę....
W obrębie murów Twierdzy znajduje się aż 50 różnych budynków, m.in: Stara i Nowa Zbrojownia, zamek Magdaleny, w którego piwnicach znajdowała się olbrzymia beczka do wina o pojemności 238.000 litrów !!! , Dom Komendanta, Skarbiec, Zbrojownia, Zamek Fryderyka - ładny barokowy pałacyk, zbudowany przez największego saskiego amanta - króla Augusta II Mocnego, który urządzał w nim dworskie zabawy, czy Brunnenhaus, czyli dom studzienny, gdzie mieści się wykuta w skale studnia imponującej głębokości 152 metry! ; Miejsc i obiektów wartych odwiedzenia jest tu tyle, że nie wystarczy na to wszystko kilkugodzinny spacer, bo trzeba by tu spędzić bez mała cały dzień.
My przeszliśmy tylko tzw. „koroną twierdzy” czyli ścieżką wzdłuż murów, skąd rozciągają się wspaniałe widoki na okolice i zajrzeliśmy do kilku ważniejszych obiektów, bo na więcej nie starczyło nam już czasu, ale ponad 800-letnia historia tej twierdzy z pewnością zachęca do jej bliższego poznania.
z widokiem na "Kapelusz"
malownicza Wieża Głodu, z której kiedyś zdarzało się w historii zakończyć żywot niektórych skazańców
widoczek na malowniczy pałacyk Fryderyka
Bez wątpienia ta Twierdza - to imponujące miejsce z przepięknymi widokami warte jest odwiedzenia, dlatego co roku przybywają tu takie tłumy turystów, do których dołączyliśmy i my.
słynna wykuta w skale studnia posiadająca aż 152,5m głebokości; nie słychać chlupotu kamyka rzuconego w dół czy wlanej wody (które lecą tam kilkanaście sekund), dlatego przy studni zamontowana jest kamera, gdzie na ekranie można zobaczyć ruch wody, jak nasz kamyk już tam doleci
wejście do piwnic w Zamku Magdaleny
ryt olbrzymiej kadzi z winem
(zwróćcie uwagę na proporcje ludzi) gdzie pierwszy opój saski- August II Mocny trzymał zapasy wina , a oficerów którzy nie chcieli z nim pić (czytaj: chlać) - karał dotkliwie
Piea, ja z tych okolic to byłam tylko w Karpaczu . Aż mi smutno jak to pisze..
no tak... Nel to częste zjawisko, ale nie martw się, nie Ty jedna masz: świat zjeżdżony i zwiedzony, a rodzime Sudety nieznane ; kiedyś pewnie dotrzesz i tam .....
Ostatnim przystankiem podczas naszej saskiej wycieczki było jeszcze jedno miejsce - piękny Pałac Pillnitz położony nieopodal Drezna;
( w karpackich biurach wycieczki do Szwajcarii Saskiej istnieją do wyboru w zasadzie w dwóch opcjach we wszystkich lokalnych Biurach) : Skały Bastei i Twierdza Koenigstein są zawsze zawarte w programie zwiedzania każdego organizatora, natomiast trzeci punkt wybieramy sobie w zależności od własnego gustu: niektóre Biura oferują albo wizytę w Zamku Stolpen, albo w Pałacu Pillnitz; nam się trafiła druga opcja, (bo w ofercie last kupowanej o 18.00 na następny dzień na raniutko, nie było już żadnego wyboru) ale i bardzo dobrze! - bo zamków takich jak Stolpen i tak posadowionych widziałam już sporo, natomiast Pałac Pillnitz w rzadkim w Europie japońskim stylu chinoiserie i piękny ogród z unikatową i praktycznie niespotykaną w Europie - kamelią – był dla mnie znacznie bardziej łakomym kąskiem ; Małżowi było wszystko jedno, jemu najbardziej i tak chodziło tylko o skały Bastei .
W źródłach można znaleźć informację że na terenie dzisiejszego Pałacu w Pillnitz istniała posiadłość rycerska już w XIV wieku, którą pod koniec XVII wieku zakupił książe Johan Georg IV, ale po jego śmierci posiadłość trafia w ręce brata nieboszczyka- Fryderyka Augusta- znanemu potem całemu światu jako August II Mocny z saskiej dynastii Wettynów, który zasłynął jako władca głównie z próżności, rozwiązłości, rozpusty, hulaszczego trybu życia i wyjątkowego pijaństwa ; no cóż król czy nie król - ale przede wszystkim straszny PIJAK !
Pałac w Pillnitz był więc w czasach Augusta Mocnego świadkiem wielu prawdziwych barokowych fet: wesel i uroczystości (jakbyśmy to ładnie ujęli), ale mówiąc językiem współczesnym (gdybyśmy pogrzebali nieco w biografiach tychże) : odbywały się tam po prostu prawdziwe pijackie imprezy czasem wręcz orgiastyczne .
August Mocny - znany ze swoich miłosnych podbojów i słabości do płci niewieściej jak już zbałamucił piekną Annę Konstancję, którą sobie wcześniej upatrzył - przekazał jej posiadłość w Pillnitz - jako swej najbardziej umiłowanej i znanej metresie - Annie Konstancji znanej światu bardziej jako Hrabina von Cosel, która mieszkała tutaj przez 2 lata na początku XVIII wieku. W tym okresie powstały najpiękniejsze zakamarki ogrodowe, jak również wspaniałe komnaty z żywopłotów zwane - charmillen.
Jednak jak na prawdziwego kobieciarza przystało - August w końcu z upływem czasu zaczął się nudzić swą „zdobytą Twierdzą” i wręcz irytować coraz bardziej roszczeniową hrabiną, która popadła w końcu w niełaskę i mimo potężnej władzy na drezdeńskim dworze i wysokiej pozycji jako głównej faworyty królewskiej, król pozbawił ją wpływów, głównie za sprawą wmówienia jej udziału w spisku przeciw niemu i jako zdrajczynię osadzono ją na zamku Stolpen, gdzie spędziła 50 lat do końca swojego życia....;
…. ale tę historię znacie zapewne chociażby z powieści Kraszewskiego, więc nie będę tu dłużej nudzić.
Po pozbyciu się Cosel kompleks pałacowy w Pillnitz ponownie przejął w swoje posiadanie król, który dalej w najlepsze rozkoszował się tutaj hulaszczymi urokami życia, łąmiąc serca kolejnym niewiastom i urządzając przy tym liczne i gwarne jak również mocno zakrapiane festyny, wesela, zabawy łowieckie, i wszelkie imprezki jakie uwielbiał ten rozwiązły król
królewska gondola, którą król pływał sobie po Łabie
Po pożarze w początkach XIX wieku, który częściowo strawił pałacowe zabudowania, powstał Pałac Nowy wraz z nowymi bocznymi skrzydłami i od tego momentu Pillnitz stało się letnią rezydencją saksońskiej rodziny królewskiej na kilkanaście dziesięcioleci.
Pod koniec II drugiej wojny światowej kompleks pałacowy został przeobrażony w muzeum, gdzie funkcjonował aż do powodzi stulecia. Po przeprowadzonych remontach i konserwacjach Pałac jak i Park wraz z Palmiarnią nabierają nowego blasku a ich wnętrza kryjące zbiory muzealne i liczne wystawy tematyczne zostają otwarte dla zwiedzających w 2002 roku.
Miejsce to bardzo ładnie wpasowuje się w harmonijnie łagodny krajobraz doliny Łaby, a dzięki swojej urodzie jest niezwykle miłym celem turystycznym zarówno dla miłośników architektury, kultury i ogrodów, jak i dla zwykłych spacerowiczów czy rodzin z dziećmi.
no to teraz trochę Wam poprzynudzam o kamelii ,
bo bardzo chciałam przyjechać do Pillnitz właśnie z tego powodu – a mianowicie chodzi o słynną Kamelię i jej jeżdżący po szynach domek
Każdego roku późną zimą i wczesną wiosną- w porze kwitnienia Kamelii (luty-marzec) - zjeżdżają się tu do Pillnitz istne tłumy a wszyscy w jednym celu- każdy chce zobaczyć unikatową kwitnąca Kamelię, jedno z trzech drzewek jakie jeszcze zachowały się w Europie (drugie jest w Ogrodach Chiswick House and Gardens w Anglii, a trzecie w Ogrodach Pałacu Schonnbrunn w Wiedniu).
Słynna Kamelia, bo o niej mowa, to niezwykłej urody niewysokie drzewko, których kilka sadzonek sprowadził do Europy ówczesny botanik Peter Thunberg. To bardzo rzadka, chyba obecnie jedyna na świecie odmiana kamelii „Middlemist Red”. W 1801 roku Kamelia ta – jako około 15 letni krzew została przesadzona przez ówczesnego królewskiego ogrodnika Terschecka w obecne miejsce, w którym rośnie do dziś; jej wiek szacuje się na 230 lat.
Naturalnym środowiskiem jej występowania jest daleka Azja (głównie ciepłe rejony Chin i Japonii), więc jej hodowla w Europie wymaga szczególnych zabiegów chroniących ją zimą. (w uprawie szklarniowej kamelia nigdy nie osiągnie takich rozmiarów, jak nasza bohaterka z Pillnitz rosnąca na wolnym powietrzu: ma 9 metrów wysokości i 11 szerokości).
Kamelia z Pillnitz posiada więc specjalny kamelienhaus – to wielka, szklana konstrukcja, ważąca ponad 50 ton, jeżdżąca po specjalnie skonstruowanych szynach, latem stojąca obok drzewka, a zimą zapewniająca mu odpowiednie warunki klimatyczno-wilgotnościowo-temperaturowe i kosztująca zapewne jakieś astronomiczne ilości EURO - a wszystkie te zabiegi tylko po to, by chronić to unikatowe drzewko, które posiadają tylko 3 ogrody w Europie!.
Niestety w czasie naszej wizyty w Pillnitz, kamelia nie była w momencie kwitnienia, bo dawno już przekwitła i mogliśmy ją ujrzeć wyłącznie w pełni "liścienia", ale i tak już samo zapoznanie się z historią tego drzewka i z budową tej niesamowitej jeżdżącej konstrukcji, o której istnieniu nie wiedzieliśmy, że w ogóle istnieją takie rozwiązania dla drzew – już to było dla mnie na tyle ciekawe, że bardzo się cieszę że wybrałam Pillnitz zamiast zamku Stolpen
a tak wygląda nasza bohaterka schowana w swoim Kamelienhausie w porze kwitnienia zimą (fota zapożyczona z sieci)
kamelia w całej okazałości
no koniec świata! widział kto takie grzyby hubowate rosnące wprost na ziemii?
jakiś dziwoląg!
i to w zasadzie był już koniec naszej jednodniowej wycieczki do Szwajcarii Saskiej; jeszcze tylko mała przerwa na kawkę i piwko w czasie wolnym i wróciliśmy późnym wieczorem z powrotem do Karpacza.
Taka jednodniowa wycieczka, mimo, że była to tylko maleńka namiastka poznania tej częsci Niemiec- pozwoliła jednak przekonac się o niezwykłaej urodzie tego regionu i rozbudziła chęć powrotu w przyszłości - na nieco dłużej.
Dzięki Huragan; lista sudecka "do odkrycia" wciąż mi się wydłuża, bo choć już kończę tą relację, to być może wrócę do niej za rok i dopiszę to, co dopiero w planach na 2020, a za rok ma być: Przedgórze Sudeckie z Górami Kaczawskimi i kilka miejsc w okolicy... , więc mi się ponownie wzbogaci podróżnicze odkrywanie Dolnego Śląska...
na koniec jeszcze tylko jedno zamczysko w uroczym Otmuchowie
idziemy na Zamek
dziś mieści się tu hotel z restauracją
sudeckie Dziady i inne Trolle
droga z zamku wiedzie do tzw. Zamku Dolnego - to mały barokowy pałacyk ufundowany przez Biskupów wrocławskich ; pełnił funkcję siedziby biskupów w czasach wojen śląskich
obecnie w Zamku Dolnym ulokował się otmuchowski Urząd Miejski
i na chwilkę zagladamy na otmuchowski rynek z łądnym Ratuszem i ciekawym zegarem słonecznym
na elewacji Ratusza znajdziemy ciekawy zegar słoneczny, który został przeniesiony na budynek Ratusza w 1827 r. z kaplicy zamkowej. Wg legendy zegar ten został wykonany przez szwajcarskiego uczonego Paracelsusa
i tym otmuchowskim akcentem zakańczam już te moje sudeckie wypociny, bo chyba nikt tu już nie zagląda, oprócz garstki komentujących; ale bardzo dziękuję tym wszystkim, którzy zechcieli popatrzec i poczytać; być może kogoś zainspiruje ta Relacja do odwiedzin w tym najwspanialszym południowo-zachodnim "narożniku" naszego kraju .
na zakończenie pokażę Wam jeszcze jedno miejsce, do którego trafiliśmy stąd na tej samej zasadzie co do Ardspachu - Zapraszam więc do Saskiej Szwajcarii po stronie niemieckiej;
jednakże wszystko tego dnia odbyło się "na wariata" , bo w ogóle się tam nie wybieraliśmy, nawet nie zamierzaliśmy... a wyszło to zupełnie przypadkowo: spacerując sobie jakimś późnym popołudniem po uliczkach Karpacza, zatrzymaliśmy się przy oświetlonej i ładnie wyeksponowanej witrynie tutejszego Biura lokalnego (bodajże chyba "Sudety" ) i zaczęliśmy przyglądać się i czytać sobie oferty wycieczek które mają, tak bardziej z ciekawości, żeby zobaczyć gdzie już byliśmy a gdzie jeszcze nie; interesowały nas głównie nasze krajowe trasy po polskiej stronie; aż tu nagle wychodzi jakaś Pańcia zza drzwi i woła nas: - jesteście Państwo czymś konkretnym zainteresowani? - bo w zasadzie to już zamykam! ; a my do niej -nie,nie... dziękujemy, tak sobie tylko zerkamy; ale ona dalej: - to zapraszam do środka, może jednak coś Państwu wpadnie do głowy?
- a że nie mieliśmy nic zaplanowane na jutro, zapytaliśmy tak z głupia frant gdzie moglibyśmy się wybrać jutro? - a Pańcia na to: - jutro jedziemy do Niemiec (tylko raz w tygodniu to wypada) i mamy jeszcze miejsca... i rabat last minute no i wywiązała się gatka-szmatka i.... kupilismy taką 1-dniową wycieczkę chyba za jakieś coś ok. 90 zeta od osoby
Zapytacie pewnie czemu wycieczka? - skoro mieliśmy na miejscu własny samochód do dyspozycji w każdej chwili? - ... ano pewnie tylko dlatego, że to się jakoś tak z nienacka do nas przyplątało, ot taki chwilowy spontan podczas spaceru i to decyzja z dnia na dzień, zupełnie bez żadanego przygotowania, planu, żadnej wiedzy na temat trasy i miejsc, całej logistyk, dojazdu, itd… a zupełnie nie chciało nam się spędzić wieczoru nad laptopkiem w wyszukiwaniu tego wszystkiego ; postanowiliśmy więc tak na szybko tylko rzucić okiem z wycieczką na zasadzie: zawiozą, pokażą, opowiedzą i odwiozą no i powiem Wam, że …. totalnie zaczarowało nas to miejsce .
ale wiadomo jak to jest: jak wczesnym rankiem opuszcza się Karpacz, a późnym wieczorem trzeba do niego wrócić – to tak naprawdę nie jest żadna tam prawdziwa wycieczka, tylko takie tam ledwo co liźnięcie, ale choć polizaliśmy tam tych smakowitości zbyt mało, to jednak z ogromnym apetytem i dzięki temu wiemy na pewno, że z wielką chęcią zjedlibyśmy kiedyś całe to saskie danie a danie jest naprawdę wyśmienite, a zwie się - Saksonia.
Oczywiście uszczknęliśmy tylko malutki kawałeczek tego saksońskiego tortu i ograniczyliśmy się tylko do uroczego regionu zwanego Saską Szwajcarią, ale jak się nie ma co się lubi…. to się jedzie tylko na jeden dzień. Wiem, wiem że to błąd, ale takie coś można potraktować jako rekonesans i wiemy, że zastanowimy się kiedyś poważniej nad tym, żeby spędzić tu co najmniej osobny tygodniowy urlop.
Pośród setek rozsypanych po tym regionie pięknych formacji skalnych - jedna z nich wzbudza szczególne emocje – mowa tu oczywiście o słynnych skałach Bastei. Z jednej strony to miejsce dosłownie urzeka nas wspaniałymi widokami, szczególnie jak trafimy na piękny słoneczny dzień, ale z drugiej - przeraża płynąca tu we wszystkich możliwych kierunkach gęsta rzeką turystów. Takie tłumy zawsze odbierają mi radość ze zwiedzania gdziekolwiek bym się nie znalazła a dla mnie jest to o tyle dość bolesne, bo ja w ogóle nie lubię zwiedzania w tłumie i zawsze jeśli tylko mogę schodzę z „utartych ścieżek”, no ale tu się raczej nie da inaczej jak chce się zobaczyć słynne Bastei;
malownicze widoki Szwajcarii Saskiej - tutaj Lillenstein (415 m n.p.m); O Lillenstein mawiają tutaj, że to "skalny kapelusz" , bo góra wygląda naprawdę jakby ktoś obciął jej stożek i powstał taki kapelutek
ta sama górka z bliska, ale widziana od jej drugiej strony
takich skalnych ostańców i maczug znajdziemy tu naprawdę sporo...
Bastei - to obowiązkowe (ale bardzo zatłoczone) miejsce w tym regionie
piękny widok na malownicze zakole Łaby widziane ze skał Bastei
przyznam, że te widoki tutaj na zakole Łaby są niezwykle malownicze...
małe miasteczko Rathen
A więc Bastei, bo o nim mowa, swoją sławą przerosły chyba samą Saksońską Szwajcarię i stały się jedną z największych atrakcji tej części Niemiec i to dość łakomym kąskiem dla masowego turysty, który w tym miejscu obrodził dosłownie jak niegdyś stonka:) (jeśli myślicie, że przesadzam, to sami oceńcie, jak napiszę tylko tylko tyle, że tłum na moście Bastei Brucke był większy niż na moście Karola w Pradze!!! ) Jak więc zwiedzać to piękne miejsce i nie dać się tu zadeptać tłumowi?
Trzeba wziąć mocny wdech i uzbroić się w tonę cierpliwości i … zwiedzać sobie po prostu...
Widoki z punktów widokowych Bastei są obłędne; a podziwiać jest tu naprawdę co! głównie chodzi o skupiska skalnych ostańców a wśród nich pionowe ściany, baszty, iglice, wąwozy, szczeliny, głębokie doliny, kaniony, i bazaltowe wzniesienia w kształcie stożków, ale mnie urzekły również widoki na malownicze zakole Łaby i śliczne miasteczko Rathen w dole.
Most Bastei Brucke - piękny drewniany most zbudowany w 1826 roku na kamiennych podporach osadzonych bezpośrednio na skałach ; sam w sobie jest bardzo malowniczy i zbudowany w cudnych plenerach, ale i widoki jakie się stąd rozpościerają - powodują zachwyt oglądających
Skały Bastei, czyli Baszty, zwiedzaliśmy z zupełnie innej perspektywy niż Skalne Miasto w czeskim Adršpachu rok wcześniej: tam chodzi się po lesie i z wysoko zadartą głową podziwia się te twory natury „od dołu” , tu, w Bastei chodzi się po wysoko zainstalowanych kładkach i mostkach i tymi skalnymi cudami zachwyca się patrząc na to wszystko „od góry”; szkoda, że nie mogliśmy popodziwiać tego miejsca równeż z dołu, oczywiście tylko w naszej opcji „wycieczkowej”, bo szlaków „dolnych” wśród skał jest tu całe mnóstwo, ale to trzeba sobie przyjechać tu indywidualnie na kilka dni i z opracowanymi trasami, spokojnym tempem i z zapasem czasowym - zanurzyć się w głąb tej czarodziejskiej skalnej krainy... dla jednodniowców taka opcja jest jednak niedostępna, bo niemożliwa czasowo, wiec koniecznie musimy się tu wybrac kiedyś na dłużej...
malowniczo wkomponowany w krajobraz Teatr na świeżym powietrzu, który może pomieścić 2000 osób; co roku odbywają się tutaj różne występy i przedstawienia
to samo miejsce co powyżej (ale bez zoomu)
tutaj skałki - podobnie jak te w Ardspachu - też
mają swoje nazwy i precyzyjnie (jak to u Helmutów) podają nawet ich wysokości
z jakąś mistrzynią drugiego planu
Piea
nooo taki spontan to rozumiem !!! dobrze,że daliście się namówić tak w ostatniej chwili
Przepiekne formacje skalne
No trip no life
...te drzewa "trzymajace się kurczowo skał", fantastyczne !!!!!!!
...no to w drogę... żeby się oburzać i podziwiać
...zdumiewać i wzruszać ramionami...wybrzydzać i zachwycać...Radoslav
Witam moich wiernych Czytaczy ; Nel, Radek, a tak zapytam Was na maryginesie: byliście kiedyś w Saskiej Szwajcarii? podpytuję, bo to bardzo blisko polskiej granicy, w zasadzie tuż za miedzą, więc sporo osób "przy okazji" pobytów w Sudetach - zagląda tam choć na chwilkę.
Nie będę się jakoś specjalnie rozpisywać w temacie pobytu w tym regionie, tym bardziej że całkiem niedawno, chyba wiosną tego roku opisała pięknie to miejsce nasza forumowa Basia, która była tam znacznie dłużej jak my, ale oprócz skał Bastei - wycieczka nasza obejmowała jeszcze wizytę w potężnej Fortecy Festung Königstein
do której można się dostać na górę dwiema windami, w tym jedną mniejszą "zewnętrzną"
i drugą większą wewnętrzną w środku skały (kolejka do windy)
Twierdza Koenigstein, jest wręcz sztandarowym miejscem zwiedzania tego regionu, głownie z powodu wspaniałych widoków jakie się z niej roztaczają na Saską Szwajcarię i Góry Połabskie - niż dla samej twierdzy, chociaż ta – dla miłośników militariów i budownictwa wojskowego – jest z pewnością szalenie ciekawym kąskiem do zobaczenia, zwłaszcza, że jest to Twierdza nigdy nie zdobyta.
Twierdza jest naprawdę ogromna, to największy tego typu obiekt w Europie; wzniesiona w miejscu starego czeskiego zamku na wzgórzu na wysokości 247 metrów nad Łabą; otoczona murami o wysokości 42 metry z imponującą powierzchnią aż 9.5 hektara, czyli mniej więcej tyle co 10 boisk piłkarskich, nieźle co?
widoczki z Twierdzy na okolicę....
W obrębie murów Twierdzy znajduje się aż 50 różnych budynków, m.in: Stara i Nowa Zbrojownia, zamek Magdaleny, w którego piwnicach znajdowała się olbrzymia beczka do wina o pojemności 238.000 litrów !!! , Dom Komendanta, Skarbiec, Zbrojownia, Zamek Fryderyka - ładny barokowy pałacyk, zbudowany przez największego saskiego amanta - króla Augusta II Mocnego, który urządzał w nim dworskie zabawy, czy Brunnenhaus, czyli dom studzienny, gdzie mieści się wykuta w skale studnia imponującej głębokości 152 metry! ; Miejsc i obiektów wartych odwiedzenia jest tu tyle, że nie wystarczy na to wszystko kilkugodzinny spacer, bo trzeba by tu spędzić bez mała cały dzień.
My przeszliśmy tylko tzw. „koroną twierdzy” czyli ścieżką wzdłuż murów, skąd rozciągają się wspaniałe widoki na okolice i zajrzeliśmy do kilku ważniejszych obiektów, bo na więcej nie starczyło nam już czasu, ale ponad 800-letnia historia tej twierdzy z pewnością zachęca do jej bliższego poznania.
z widokiem na "Kapelusz"
malownicza Wieża Głodu, z której kiedyś zdarzało się w historii zakończyć żywot niektórych skazańców
widoczek na malowniczy pałacyk Fryderyka
Bez wątpienia ta Twierdza - to imponujące miejsce z przepięknymi widokami warte jest odwiedzenia, dlatego co roku przybywają tu takie tłumy turystów, do których dołączyliśmy i my.
słynna wykuta w skale studnia posiadająca aż 152,5m głebokości; nie słychać chlupotu kamyka rzuconego w dół czy wlanej wody (które lecą tam kilkanaście sekund), dlatego przy studni zamontowana jest kamera, gdzie na ekranie można zobaczyć ruch wody, jak nasz kamyk już tam doleci
wejście do piwnic w Zamku Magdaleny
ryt olbrzymiej kadzi z winem
(zwróćcie uwagę na proporcje ludzi) gdzie pierwszy opój saski- August II Mocny trzymał zapasy wina , a oficerów którzy nie chcieli z nim pić (czytaj: chlać) - karał dotkliwie
i opuszczamy Twierdzę
Piea
Piea, ja z tych okolic to byłam tylko w Karpaczu . Aż mi smutno jak to pisze..
No trip no life
Piea
Ostatnim przystankiem podczas naszej saskiej wycieczki było jeszcze jedno miejsce - piękny Pałac Pillnitz położony nieopodal Drezna;
( w karpackich biurach wycieczki do Szwajcarii Saskiej istnieją do wyboru w zasadzie w dwóch opcjach we wszystkich lokalnych Biurach) : Skały Bastei i Twierdza Koenigstein są zawsze zawarte w programie zwiedzania każdego organizatora, natomiast trzeci punkt wybieramy sobie w zależności od własnego gustu: niektóre Biura oferują albo wizytę w Zamku Stolpen, albo w Pałacu Pillnitz; nam się trafiła druga opcja, (bo w ofercie last kupowanej o 18.00 na następny dzień na raniutko, nie było już żadnego wyboru) ale i bardzo dobrze! - bo zamków takich jak Stolpen i tak posadowionych widziałam już sporo, natomiast Pałac Pillnitz w rzadkim w Europie japońskim stylu chinoiserie i piękny ogród z unikatową i praktycznie niespotykaną w Europie - kamelią – był dla mnie znacznie bardziej łakomym kąskiem ; Małżowi było wszystko jedno, jemu najbardziej i tak chodziło tylko o skały Bastei .
W źródłach można znaleźć informację że na terenie dzisiejszego Pałacu w Pillnitz istniała posiadłość rycerska już w XIV wieku, którą pod koniec XVII wieku zakupił książe Johan Georg IV, ale po jego śmierci posiadłość trafia w ręce brata nieboszczyka- Fryderyka Augusta- znanemu potem całemu światu jako August II Mocny z saskiej dynastii Wettynów, który zasłynął jako władca głównie z próżności, rozwiązłości, rozpusty, hulaszczego trybu życia i wyjątkowego pijaństwa ; no cóż król czy nie król - ale przede wszystkim straszny PIJAK !
Pałac w Pillnitz był więc w czasach Augusta Mocnego świadkiem wielu prawdziwych barokowych fet: wesel i uroczystości (jakbyśmy to ładnie ujęli), ale mówiąc językiem współczesnym (gdybyśmy pogrzebali nieco w biografiach tychże) : odbywały się tam po prostu prawdziwe pijackie imprezy czasem wręcz orgiastyczne .
August Mocny - znany ze swoich miłosnych podbojów i słabości do płci niewieściej jak już zbałamucił piekną Annę Konstancję, którą sobie wcześniej upatrzył - przekazał jej posiadłość w Pillnitz - jako swej najbardziej umiłowanej i znanej metresie - Annie Konstancji znanej światu bardziej jako Hrabina von Cosel, która mieszkała tutaj przez 2 lata na początku XVIII wieku. W tym okresie powstały najpiękniejsze zakamarki ogrodowe, jak również wspaniałe komnaty z żywopłotów zwane - charmillen.
Jednak jak na prawdziwego kobieciarza przystało - August w końcu z upływem czasu zaczął się nudzić swą „zdobytą Twierdzą” i wręcz irytować coraz bardziej roszczeniową hrabiną, która popadła w końcu w niełaskę i mimo potężnej władzy na drezdeńskim dworze i wysokiej pozycji jako głównej faworyty królewskiej, król pozbawił ją wpływów, głównie za sprawą wmówienia jej udziału w spisku przeciw niemu i jako zdrajczynię osadzono ją na zamku Stolpen, gdzie spędziła 50 lat do końca swojego życia....;
…. ale tę historię znacie zapewne chociażby z powieści Kraszewskiego, więc nie będę tu dłużej nudzić.
Po pozbyciu się Cosel kompleks pałacowy w Pillnitz ponownie przejął w swoje posiadanie król, który dalej w najlepsze rozkoszował się tutaj hulaszczymi urokami życia, łąmiąc serca kolejnym niewiastom i urządzając przy tym liczne i gwarne jak również mocno zakrapiane festyny, wesela, zabawy łowieckie, i wszelkie imprezki jakie uwielbiał ten rozwiązły król
królewska gondola, którą król pływał sobie po Łabie
Po pożarze w początkach XIX wieku, który częściowo strawił pałacowe zabudowania, powstał Pałac Nowy wraz z nowymi bocznymi skrzydłami i od tego momentu Pillnitz stało się letnią rezydencją saksońskiej rodziny królewskiej na kilkanaście dziesięcioleci.
Pod koniec II drugiej wojny światowej kompleks pałacowy został przeobrażony w muzeum, gdzie funkcjonował aż do powodzi stulecia. Po przeprowadzonych remontach i konserwacjach Pałac jak i Park wraz z Palmiarnią nabierają nowego blasku a ich wnętrza kryjące zbiory muzealne i liczne wystawy tematyczne zostają otwarte dla zwiedzających w 2002 roku.
Miejsce to bardzo ładnie wpasowuje się w harmonijnie łagodny krajobraz doliny Łaby, a dzięki swojej urodzie jest niezwykle miłym celem turystycznym zarówno dla miłośników architektury, kultury i ogrodów, jak i dla zwykłych spacerowiczów czy rodzin z dziećmi.
no to teraz trochę Wam poprzynudzam o kamelii ,
bo bardzo chciałam przyjechać do Pillnitz właśnie z tego powodu – a mianowicie chodzi o słynną Kamelię i jej jeżdżący po szynach domek
Każdego roku późną zimą i wczesną wiosną- w porze kwitnienia Kamelii (luty-marzec) - zjeżdżają się tu do Pillnitz istne tłumy a wszyscy w jednym celu- każdy chce zobaczyć unikatową kwitnąca Kamelię, jedno z trzech drzewek jakie jeszcze zachowały się w Europie (drugie jest w Ogrodach Chiswick House and Gardens w Anglii, a trzecie w Ogrodach Pałacu Schonnbrunn w Wiedniu).
Słynna Kamelia, bo o niej mowa, to niezwykłej urody niewysokie drzewko, których kilka sadzonek sprowadził do Europy ówczesny botanik Peter Thunberg. To bardzo rzadka, chyba obecnie jedyna na świecie odmiana kamelii „Middlemist Red”. W 1801 roku Kamelia ta – jako około 15 letni krzew została przesadzona przez ówczesnego królewskiego ogrodnika Terschecka w obecne miejsce, w którym rośnie do dziś; jej wiek szacuje się na 230 lat.
Naturalnym środowiskiem jej występowania jest daleka Azja (głównie ciepłe rejony Chin i Japonii), więc jej hodowla w Europie wymaga szczególnych zabiegów chroniących ją zimą. (w uprawie szklarniowej kamelia nigdy nie osiągnie takich rozmiarów, jak nasza bohaterka z Pillnitz rosnąca na wolnym powietrzu: ma 9 metrów wysokości i 11 szerokości).
Kamelia z Pillnitz posiada więc specjalny kamelienhaus – to wielka, szklana konstrukcja, ważąca ponad 50 ton, jeżdżąca po specjalnie skonstruowanych szynach, latem stojąca obok drzewka, a zimą zapewniająca mu odpowiednie warunki klimatyczno-wilgotnościowo-temperaturowe i kosztująca zapewne jakieś astronomiczne ilości EURO - a wszystkie te zabiegi tylko po to, by chronić to unikatowe drzewko, które posiadają tylko 3 ogrody w Europie!.
Niestety w czasie naszej wizyty w Pillnitz, kamelia nie była w momencie kwitnienia, bo dawno już przekwitła i mogliśmy ją ujrzeć wyłącznie w pełni "liścienia", ale i tak już samo zapoznanie się z historią tego drzewka i z budową tej niesamowitej jeżdżącej konstrukcji, o której istnieniu nie wiedzieliśmy, że w ogóle istnieją takie rozwiązania dla drzew – już to było dla mnie na tyle ciekawe, że bardzo się cieszę że wybrałam Pillnitz zamiast zamku Stolpen
a tak wygląda nasza bohaterka schowana w swoim Kamelienhausie w porze kwitnienia zimą (fota zapożyczona z sieci)
kamelia w całej okazałości
no koniec świata! widział kto takie grzyby hubowate rosnące wprost na ziemii?
jakiś dziwoląg!
i to w zasadzie był już koniec naszej jednodniowej wycieczki do Szwajcarii Saskiej; jeszcze tylko mała przerwa na kawkę i piwko w czasie wolnym i wróciliśmy późnym wieczorem z powrotem do Karpacza.
Taka jednodniowa wycieczka, mimo, że była to tylko maleńka namiastka poznania tej częsci Niemiec- pozwoliła jednak przekonac się o niezwykłaej urodzie tego regionu i rozbudziła chęć powrotu w przyszłości - na nieco dłużej.
Piea
Pieknie opisujesz Sudety i nawet poza granicami Polski.Bardzo inspirujaca relacja do dalszych wypadow tam
https://marzycielskapoczta.pl/
Napisz pocztowke ze swoich podrozy do chorych dzieci
Dzięki Huragan; lista sudecka "do odkrycia" wciąż mi się wydłuża, bo choć już kończę tą relację, to być może wrócę do niej za rok i dopiszę to, co dopiero w planach na 2020, a za rok ma być: Przedgórze Sudeckie z Górami Kaczawskimi i kilka miejsc w okolicy... , więc mi się ponownie wzbogaci podróżnicze odkrywanie Dolnego Śląska...
Piea
na koniec jeszcze tylko jedno zamczysko w uroczym Otmuchowie
idziemy na Zamek
dziś mieści się tu hotel z restauracją
sudeckie Dziady i inne Trolle
droga z zamku wiedzie do tzw. Zamku Dolnego - to mały barokowy pałacyk ufundowany przez Biskupów wrocławskich ; pełnił funkcję siedziby biskupów w czasach wojen śląskich
obecnie w Zamku Dolnym ulokował się otmuchowski Urząd Miejski
i na chwilkę zagladamy na otmuchowski rynek z łądnym Ratuszem i ciekawym zegarem słonecznym
na elewacji Ratusza znajdziemy ciekawy zegar słoneczny, który został przeniesiony na budynek Ratusza w 1827 r. z kaplicy zamkowej. Wg legendy zegar ten został wykonany przez szwajcarskiego uczonego Paracelsusa
i tym otmuchowskim akcentem zakańczam już te moje sudeckie wypociny, bo chyba nikt tu już nie zagląda, oprócz garstki komentujących; ale bardzo dziękuję tym wszystkim, którzy zechcieli popatrzec i poczytać; być może kogoś zainspiruje ta Relacja do odwiedzin w tym najwspanialszym południowo-zachodnim "narożniku" naszego kraju .
Dziękuję bardzo za uwagę
Piea