Dochodzimy do centralnego placu (Asarag). Tu toczy się codzienne życie. Pod drzewami, w cieniu siedzą głównie panowie. Dostajemy czas wolny. Mamy pospacerować po uliczkach, można coś zjeść ale też mamy obserwować ludzi na placu, ich zwyczaje. Taroudant jest bardziej naturalny niż Marrakesz, który jest bardziej europejski i nastawiony na komercję.
Najpierw udajemy się na soczek pomarańczowy (po 5DH), potem kupujemy dwa chlebki. W Maroku jest przepyszne pieczywo – jak będziecie musicie koniecznie spróbować!
Wracamy na plac, gdzie jest miejsce zbiórki. Siadamy w cieniu, obok tubylców. Jeden nas zaczepia, pyta czy mówimy po niemiecku. Odpowiadamy, że raczej po angielsku. Nawiązuje się rozmowa. Pan, nauczyciel muzyki, pracował kiedyś w Niemczech. Wie gdzie Polska i poznał kilku Polaków . Nie ma nic przeciwko osobom obcej kultury/ religii. Pozytywnie nastawiony do przyjezdnych.
Korzystamy jeszcze z toalety, we wskazanej przez Pilotkę knajpie. Widoczna na zdjęciu (powyżej). Mamy iść w prawo i po schodach do góry. Wchodząc pytamy się o toaletę. Idziemy do góry gdzie stoi starsza pani. Bierze klucze wręcza papier i otwiera mi pokój i w nim wskazuje łazienkę z toaletą. Mężowi otwiera inny pokój. Lekkie zaskoczenie. Pokoje skromne, toaleta też. Płacimy i wychodzimy.
Potem, już w autobusie Martyna (Pilotka) pyta, kto skorzystał z toalety. Okazuje się, że tam gdzie byliśmy nad knajpą znajduje się pierwszy w tym mieście hotel dla Marokańczyków. Pani Fatima od 25 lat tam pracuje.
Proste hotele dla tubylców są bardzo skromne , właściwie zawierają tylko łóżko, krzesło stolik już nie musi być, lampa też nie musi być (nikt nie czyta) – ale musi być TELEWIZOR!
Taroudant to bardzo ciekawe i takie egzotyczne miasto; mało turystyki a więc i nie ma tyle komerchy; potwierdzam, te marokańskie pomarańcze są przepyszne, a do tego oni serwują je tam pokrojone w plastry i posypane świeżym cynamonem - no przepyszota!!!
( a jeszcze wtrącę taką małą ciekawostkę: otóż kobiety w Taroudant często ubrane są w szaty i chusty we wszelkich odcieniach kobaltowych w kolorze indygo (ale jest to kolor "zarezerwowany" dla błękitnych ludzi pustyni...)- nigdzie indziej w Maroku, poza Taroudant nie spotkacie płci żeńskiej w takiej kolorystyce...)
Piea wcinaj się. Ty masz naprawdę dużą wiedzę i fajne zdjęcia. O tym nie wiedziałam. Przepatrzyłam jeszcze raz zdjęcia i takich kobitek nie znalazłam. Ludzie pustyni to oczywiście Touaregowie. Będzie o nich pewnie w dalszej części.
Dochodzimy do centralnego placu (Asarag). Tu toczy się codzienne życie. Pod drzewami, w cieniu siedzą głównie panowie. Dostajemy czas wolny. Mamy pospacerować po uliczkach, można coś zjeść ale też mamy obserwować ludzi na placu, ich zwyczaje. Taroudant jest bardziej naturalny niż Marrakesz, który jest bardziej europejski i nastawiony na komercję.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Najpierw udajemy się na soczek pomarańczowy (po 5DH), potem kupujemy dwa chlebki. W Maroku jest przepyszne pieczywo – jak będziecie musicie koniecznie spróbować!
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Chlebek wygląda bardzo apetycznie..ja bardzo lubie takie lokalne pieczywko
No trip no life
...Asia-A,czy chlebek pełni "rolę chleba", czy to..."taka kieszeń" do której wkłada się przerózne produkty aby spożyć ?
...no to w drogę... żeby się oburzać i podziwiać
...zdumiewać i wzruszać ramionami...wybrzydzać i zachwycać...Radoslav
Radek, chlebek pełny.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Po wypiciu zjedzeniu (na konkretniejszy posiłek trochę było szkoda czasu) idziemy pozaglądać w uliczki.
Pod murem Marokańczyk w charakterystycznej wyluzowanej pozycji z nogami do góry (wypoczywa).
Piękne marokańskie drzwi.
Świeże mięsko.
Pomarańcze wyglądały przeważnie mało atrakcyjnie, ale były naprawdę bardzo smaczne.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Wracamy na plac, gdzie jest miejsce zbiórki. Siadamy w cieniu, obok tubylców. Jeden nas zaczepia, pyta czy mówimy po niemiecku. Odpowiadamy, że raczej po angielsku. Nawiązuje się rozmowa. Pan, nauczyciel muzyki, pracował kiedyś w Niemczech. Wie gdzie Polska i poznał kilku Polaków . Nie ma nic przeciwko osobom obcej kultury/ religii. Pozytywnie nastawiony do przyjezdnych.
Korzystamy jeszcze z toalety, we wskazanej przez Pilotkę knajpie. Widoczna na zdjęciu (powyżej). Mamy iść w prawo i po schodach do góry. Wchodząc pytamy się o toaletę. Idziemy do góry gdzie stoi starsza pani. Bierze klucze wręcza papier i otwiera mi pokój i w nim wskazuje łazienkę z toaletą. Mężowi otwiera inny pokój. Lekkie zaskoczenie. Pokoje skromne, toaleta też. Płacimy i wychodzimy.
Potem, już w autobusie Martyna (Pilotka) pyta, kto skorzystał z toalety. Okazuje się, że tam gdzie byliśmy nad knajpą znajduje się pierwszy w tym mieście hotel dla Marokańczyków. Pani Fatima od 25 lat tam pracuje.
Proste hotele dla tubylców są bardzo skromne , właściwie zawierają tylko łóżko, krzesło stolik już nie musi być, lampa też nie musi być (nikt nie czyta) – ale musi być TELEWIZOR!
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
oglądam.. patrzę...podziwiam i wspominam...
Taroudant to bardzo ciekawe i takie egzotyczne miasto; mało turystyki a więc i nie ma tyle komerchy; potwierdzam, te marokańskie pomarańcze są przepyszne, a do tego oni serwują je tam pokrojone w plastry i posypane świeżym cynamonem - no przepyszota!!!
( a jeszcze wtrącę taką małą ciekawostkę: otóż kobiety w Taroudant często ubrane są w szaty i chusty we wszelkich odcieniach kobaltowych w kolorze indygo (ale jest to kolor "zarezerwowany" dla błękitnych ludzi pustyni...)- nigdzie indziej w Maroku, poza Taroudant nie spotkacie płci żeńskiej w takiej kolorystyce...)
Piea
Piea wcinaj się. Ty masz naprawdę dużą wiedzę i fajne zdjęcia. O tym nie wiedziałam. Przepatrzyłam jeszcze raz zdjęcia i takich kobitek nie znalazłam. Ludzie pustyni to oczywiście Touaregowie. Będzie o nich pewnie w dalszej części.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
och jakie apetyczne te owocki , Prawie czuje ich zapach
No trip no life