--------------------

____________________

 

 

 



Madera - dlaczego warto tam jechać?

69 posts / 0 nowych
Ostatni wpis
Strony
apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 3 tygodnie temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Fakt, nigdy przedtem nie widzieliśmy wieloryba, potem zresztą też nie.... Podobno to był kaszalot, czyli największy możliwy. Załoganci mieli na pokładzie album z wszystkimi wielorybami i pokazywali nam go w całej okazałości na zdjęciach. Ale czy to był akurat ten gatunek, to czort ich wie. Wszystkie były do siebie podobne, mogli nam wciskać ciemnotę, że niby największy.

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 3 tygodnie temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Do godziny 20, na którą mamy zarezerwowaną restaurację zostało jeszcze trochę czasu. Postanawiamy odwiedzić Jardim de Santa Clara, coś pośredniego między parkiem a ogrodem botanicznym. Pod każdym drzewem, krzewem lub kwiatem tabliczka z nazwą i krajem pochodzenia rośliny.

Są tu ławeczki w spokojnych, zacienionych alejkach, duża fontanna, kapliczka św. Katarzyny, stojąca na miejscu najstarszego kościoła Funchal z XV wieku. Jest także pomnik Krzysztofa Kolumba, który mieszkał na wyspie, ożenił się z jej mieszkanką, miał z nią dziecko. Niestety w ciągu jednego roku zmarła i żona i dziecko, wówczas samotny, nieszczęśliwy żeglarz podjął decyzję o wyruszeniu w świat w poszukiwaniu nowego życia, a przy okazji i nowych kontynentów.

Posiedzieliśmy trochę, pooglądali roślinki i pora na kolację w Arsenio.

Przypadkowo wybraliśmy w czasie przedpołudniowego spaceru tę restaurację, po prostu nam się spodobała. A teraz okazuje się, że to jedna z najlepszych na Starówce. Również przewodnik Pascala ją poleca, ale mieliśmy nosa....Bez rezerwacji nie ma szans, by się załapać na kolację w sezonie.

Na ukwieconym tarasie kilka stolików, w głębi znacznie wiecej. Ale kto by chciał w tak piękny wieczór siedzieć w środku? Koło naszego stolika cicho szemrze mała fontanna. Przy wejściu rozpalone palenisko, na którym grillują potrawy, wszędzie rozchodzi się aromatyczny zapach pieczonych mięs i ryb. Jest także wielki półmisek różnych rodzajów świeżych ryb, można samemu wybrać tę, na którą ma się ochotę

Zamawiamy espetadę nie mylić z espadą ( rybą ). Espetada to taki jakby szaszłyk. Kawałki miesa lub ryby natarte czosnkiem i przyprawami nadziane na laurowy patyk pieczone nad ogniem.

Zamawiam espetadę z wołowiny, a mąż z rybą i owocami morza.

W oczekiwaniu na danie główne przynoszą przystawki w postaci dwóch rodzajów sera, cieńkich plasterków surowej, wędzonej szynki, oliwek i naszego ukochanego bolo do caco, płaskiego chlebka podanego na gorąco z masłem czosnkowym.

Miód w gębie... Siedzimy, jemy i oglądamy wyelegantowany tłumek turystów, który wyruszył na wieczorną promenadę na kolację lub na podryw.

Przynoszą nasze dania, ogromne porcje na paru półmiskach, cztery osoby, a nie dwie by się najadły. Nadziane na patyki mięso ( dla mnie ), kawałki ryby, poprzetykane małymi osmiorniczkami, wielkimi krewetami i jeszcze jakimiś stworami pochodzącymi z głębin oceanu - dla męża. Do tego na oddzielnym półmichu fryki, gotowane warzywa i sałatka ze swieżych warzyw.

No i wino rekomendowane przez kelnera. Wszystko – pycha...

O godzinie 20.30 rozpoczyna sie koncert muzyki fado. Nie jest to typowa muzyka maderska, pochodzi z Portugalii kontynentalnej. Jest ona rzewna, nostalgiczna, pieśniarzowi lub pieśniarce towarzyszą dźwięki charakterystycznej dwustrunowej gitary . Koncert odbywa się wprawdzie wewnątrz lokalu, to jednak silny, dramatyczny głos wykonawców dociera również do nas na taras.

Śmiało mogę powiedzieć, że była to najlepsza restauracja, krórą odwiedziliśmy w czasie całego pobytu. Fakt - nie było tanio, no ale lokalizacja w centrum starówki, pyszne żarcie i koncert fado zrekompensowało ubytki w portfelu.

Już późno, wracamy taxi do hotelu. Jeszcze krótka wizyta na balkonie. Już zamierzaliśmy iść spać, a tu dalsze atrakcje. Na wzgórzu pod Cabo Girao jest jakaś wielka impreza. Jak się nazajutrz dowiedzieliśmy było to lokalne święto. Na Maderze prawie przez cały rok w każdy weekend odbywa się jakaś festa. Doskonałym pretekstem do zorganizowania festy są dni świętych pod wezwaniem których są lokalne kościoły. I tak właśnie jest dzisiaj w pobliskiej wiosce położonej na zboczu góry.

Huk petard i wybuchy ogni sztucznych zakłócają spokój w całej okolicy. Jeżeli oni tak celebrują lokalne święto, to sobie wyobrażam co tu się dzieje na Sylwestra. Opowiadano nam, że w tym dniu w porcie i na redzie stoi kilkanaście wielkich statków wycieczkowych, z których turyści podziwiają jeden z największych ( podobno ) na świecie pokazów ogni sztucznych.

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 3 tygodnie temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

W ogóle na Maderze jest mnóstwo fest o niewielkim, lokalnym zasięgu, ale są i uroczystości obejmujące całą wyspę.

Największe imprezy odbywają się w czasie Świąt Bożego Narodzenia i na Sylwestra. Przyjeżdża wówczas mnóstwo turystów, a także emigranci maderscy z różnych stron świata. Ulice są udekorowane tysiącami kolorowych lampek, wystawy sklepowe też mają świąteczny wystrój, zabawa trwa dzień i noc. Również zakończenie karnawału jest wielkim świętem, niekończące parady, ognie sztuczne, tańce i korowody na ulicach i placykach.

Dla mnie chyba najbardziej interesujące byłoby Święto Kwiatów. Odbywa sie ono pod koniec kwietnia na cześć wiosny, choć tak naprawdę kwiaty są na Maderze przez okrągły rok. Wówczas miasto tonie w kwiatowych dekoracjach, na platformach jadą dziewczyny wtulone w kolorowe pachnące kwietne kobierce.

We wrześniu z kolei obchodzone jest Święto Wina. Kończą się winobrania, teraz pozostaje już tylko przerobienie dojrzałych gron w smakowite wina. Odbywają się występy lokalnych zespołów tanecznych, rozbrzmiewa muzyka ludowa, trwa degustacja win..

A teraz idziemy spać. Od jutra mamy na cały tydzień wynajęty samochód. Pozwiedzamy sobie dalsze rejony wyspy...

Śniadanie zjadamy w pustej jeszcze restauracji. O godzinie 8 jesteśmy umówieni w recepcji po odbiór samochodu. Facet z wypożyczalni już na nas czeka, super punktualnie...

Formalności trwają 5 minut, można płacić kartą, pan ma ze sobą to ustrojstwo do obsługi kart. Dostajemy małą Corsę 1,4 za 265 E za tydzień z pełnym ubezpieczeniem i z pełnym bakiem ( z taką samą ilością benzyny mamy oddać ).

Samochód jest nowiutki ( 13 tys km ) z radiem, klimą, 5 -drzwiowy.

Ruszamy w trasę na dziś zaplanowaną:

Ribeira Brava - Sao Vicente - Seixal - Porto Monitz - powrót przez płaskowyż Paul da Serra.

Jedziemy Rapidą - czyli nadmorską autostradą w kierunku Ribeira Brava. Jest ona bezpłatna, ale należy jeździć na światłach, limit szybkości 120 km/godz.. Na pozostałych drogach nie trzeba w dzień używać świateł, oczywiście w tunelach, których jest bardzo dużo, jest to konieczne.

Jedzie się wspaniale, im dalej od Funchal, tym ruch jest mniejszy. Kierowcy lokalni bardzo uprzejmie odnoszą się do kierowców - turystów. Nie ponaglają niezdecydowanych światłami, bądź klaksonem, a wręcz ułatwiają jazdę, wpuszczając z drogi podporządkowanej na główną. Zdarzyło nam się nawet parę razy, że nas pilotowali na mało uczęszczanych górskich dróżkach gdzie nie ma drogowskazów. Łatwiej im było nadrobić parę kilometrów, niż tłumaczyć nam na migi jak jechać.

Trzeba również uważać na przejściach dla pieszych, tam pieszy ma bezwzględne pierszeństwo, często wchodzą na pewniaka, prosto pod koła samochodu – tak są przyzwyczajeni....

Niesamowite są te tunele, niektóre krótkie na 100 - 200 m, inne bardzo długie, przekraczające 3 km. W niektórych tunelach spotykamy nawet rozgałęzienia, nagle tunel się rozdwaja i odchodzi inna droga w bok drugim tunelem. Wielka precyzja budowlańców...

Po jakiś 20 km Rapida wpada na normalną drogę z Ribeira Brava do Sao Vicente. Tu już trzeba jechać wolniej. I może być, bo widoki są wspaniałe, a nam się nigdzie nie śpieszy. Droga wiedzie dnem głębokiego, zielonego wąwozu, dzielącego wyspę z południa na północ na pół. Po prawej stronie najwyższe szczyty górskie, przekraczające 1800 m , a po lewej płaskowyż Paul da Serra - niewiele niższy, bo liczący ponad 1500 m wysokości. Po drodze mijamy nieliczne małe wioski, a przy nich winnice na tarasowych polach uprawnych. Gęstość zaludnienia o wiele mniejsza, niż na południowym wybrzeżu wyspy.

Świeci słońce, ale nad górami są chmury. Wjeżdżamy w kolejny tunel, gdy się kończy otacza nas gęsta biała mgła, albo opar wodny, albo chmura ( czort wie co to jest??? ). Jest ponuro - kwiaty już nie mają tych kolorów co przed chwilą, nie widać błękitnego nieba, szosa jest wilgotna, na szybie osadza się mgiełka wodna.

No ładnie zaczyna nam się zwiedzanie...

Przy pochmurnej pogodzie wjeżdżamy do Sao Vicente. To już jest miejscowość po drugiej stronie wyspy, na północnym wybrzeżu. Duży nowoczesny parking, bezpłatny, na nim zaledwie kilka aut. Jak sobie przypomnę te ubiegłoroczne problemy z miejscem do parkowania na Majorce, to tu pełen luksus.

I tak będzie wszędzie...

Obok parkingu kąpielisko, też pustawe. Nic dziwnego, potężne oceaniczne fale biją z łoskotem o skały, zalewają kamienistą wulkaniczną plażę. Tuż obok w małych domkach kilka sympatycznych knajpek. Właściciele z utęsknieniem wypatrują gości.

Wracamy do wioski, schludne domki , barokowy kościół, a obok niego nieduży cmentarz - widać,że ludzie żyją tu długo...

W Sao Vicente znajduje sie Centrum Wulkanizmu, które zwiedzamy. W niezwykle realistyczny sposób, przy użyciu najnowszej techniki ukazane jest, w jaki sposób powstała wyspa w wyniku erupcji potężnego wulkanu 400 tysiecy lat temu. Podziwiamy niesamowite formacje wulkaniczne, stalaktyty, tunele wydrążone przez gorącą lawę, groty, a w nich rozmaite gatunki skał wulkanicznych.

Gdy wychodzimy z mrocznego podziemia, okazuje się, że chmury gdzieś zniknęły i znów świeci słońce. Nasz samochód czeka osamotniony na parkingu.

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 3 tygodnie temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Teraz skręcamy tuż nad morzem w lewo, na zachód. Mamy do wyboru lepszą i nowszą drogę wiodącą często tunelami, chwilami oddalającą się od morza lub starą tzw. Antiguę. Oczywiście decydujemy się na Antiguę malowniczą i krętą drogę - na której miejscami jest dziurawy asfalt, a odcinkami szutrowa nawierzchnia - biegnącą wąską półką wykutą w skale tuż nad oceanem. Na szczęście jest jednokierunkowa, gorzej by było spotkać na niej inny samochód jadący z naprzeciwka.

Droga jest niesamowicie malownicza, widoki zapierają dech w piersiach.

Po prawej stronie strome porośnięte kwiatami urwisko opadające do morza, potężne bałwany rozpryskując pianę uderzają o skały. A po lewej prawie pionowo wznoszące się góry z tarasowymi uprawami winorośli. Tylko ciekawe jak rolnicy zbierają tam dojrzałe winogrona???

Antigua też czasami wpada w tunele, ale one mają dużo wiecej uroku niż te nowoczesne, wysokie, obszerne, jasno oświetlone jarzeniówkami, z zatoczkami do awaryjnego parkowania, kamerami śledzącymi sytuację w tunelu, telefonami, gaśnicami itp.

Stare tunele są raczej krótkie, niskie i wąskie, prymitywnie wykute w skałach, bez oświetlenia, często kapie z góry woda.

Zatrzymujemy się co chwilę w punktach widokowych zwanych miradouros. Nie możemy się wprost napatrzyć na te cuda natury.

Nie polecam w żadnym wypadku wynajęcia kabrio, mieliśmy szyberdach i tylko trzy razy otwieraliśmy. Słońce pali w mózg niemiłosiernie, a jak wjeżdża się w chmury, co zdarza się bardzo często, leci na głowę mgiełka wodna. Jeśli zdecydujecie się jeździć po takich ekstremalnych szlakach, jak my, to w tunelach będzie się na was lała brudna woda spływająca ze skał, a miejscami będzie prysznic ze spadających z gór wodospadów. Natomiast dobrym rozwiązaniem byłby samochód 4 x 4, wówczas możnaby zobaczyć takie malownicze bezdroża, na które my jednak baliśmy się wjeżdżać, by nie stracić podwozia.

Wypożyczalni jest mnóstwo, wszędzie podobne ceny. Czasami wabią niższymi, ale wówczas to może być podejrzane, może bez pełnego ubezpieczenia???? My nigdy nie mieliśmy żadnej stłuczki z naszej winy, ale zawsze bierzemy pełne ubezpieczenie dla świętego spokoju. Raz na Korfu zostawiliśmy samochód na parkingu, i po powrocie okazało się, że ktoś nam dość głęboko przerysował przednie drzwi, no i tylko wówczas w całej naszej długiej historii wynajmowania samochodów przydało się pełne ubezpieczenie.

Na niektórych odcinkach Antigua jest zamknięta, trzeba jechać nową drogą. Prawdopodobnie spadły na nią głazy lub osunęła się skalna półka, po której biegnie droga.

Po chwili znów wracamy na starą poczciwą drogę, pełną dziur w asfalcie, właśnie mijamy niski tunel wybrukowany nierównymi kocimi łbami, z jego ścian skapuje woda na samochód.

Trasa - choć dla mnie chyba najpiękniejsza ( teraz to stwierdzam ) na Maderze jest rzadko uczęszczana. Chyba większość turystów wybiera wygodniejszą drogę, a to karygodny błąd. Ona naprawdę nie jest niebezpieczna, jeśli się jedzie 40 - ką, a jadąc szybciej ryzykuje się, a przede wszystkim traci się wiele cudownych widoków.

Kolejny punkt widokowy - stajemy, na szczęście w pełnym słońcu. W dali widoczny jest Seixal położony na niewielkim półwyspie, w dole małe, piaszczyste plaże w zatoczkach, niedostępne od strony lądu, bo jest zbyt stromo, by tam zejść.

Ocean ma teraz kolor granatowy, tu i ówdzie udekorowany białymi grzywami fal.

W Seixal zatrzymujemy sie koło portu, jest tu również piaszczysta ciemna plaża oraz nowoczesne kąpielisko z knajpką i czystymi toaletami. Są także naturalne baseny utworzone z zastygłej lawy, gdzie woda jest spokojna i trochę cieplejsza. Brodzimy po kolana w wodzie, na więcej nie mamy ochoty. Oprócz nas na całym kąpielisku tylko tatuś z dwójką dzieci. I cisza.... słychać tylko uderzenia groźnych fal oceanu o falochron.

To jest to, po co przyjechaliśmy na Maderę. Żeby uciec od tłumów turystów, gwaru nadmorskich kurortów i napawać się dziką przyrodą. Tego się jednak nie doświadczy siedząc przy hotelowym basenie w Funchal. Trzeba ruszyć w głąb wyspy, a najlepiej na jej północne wybrzeże.

Obok parkingu łąka, na której rosną przepiekne kremowo - różowe dzikie orchidee. Pniemy się w górę wąskimi uliczkami pod pergolami z winorośli, w kierunku centrum. W słońcu wygrzewają się koty, powiewa na wietrze susząca się bielizna, mieszkańców ani turystów w ogóle nie widać. Szkoda tylko, że tak dużo tu nowoczesnych ( wprawdzie całkiem ładnych ) domków, brakuje mi do szczęścia starych chatynek budowanych z lokalnego kamienia. O wiele lepiej komponowałyby się z otaczającym krajobrazem..

Mariola

Anonim (nieaktywny)
Obrazek użytkownika Anonim

Apisku.....Jestem pod wielkim wrażeniem Twojego pisania z lekkością a zarazem ze wszystkimi szczegółami Mail 1 ...Podziwiam OkOkOk

Chciałbym tak umieć Sorry 2

Nel
Obrazek użytkownika Nel
Offline
Ostatnio: 10 godzin 4 minuty temu
admin
Rejestracja: 04 wrz 2013

Apisku, przepiekne twoje focie  Smilei cudowna Madera Dance 4..teraz jak czytam i ogładam to wydaje mi sie jakbym tam była wczoraj..wspomnienia wracaja..

No trip no life

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 3 tygodnie temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Nelcia, Szadi - dzięki.

Wyjeżdżamy z wioski.

Malownicza droga wzdłuż której rosną dziko ( nie sadzone, bo w całym lesie jest ich pełno!) błękitne hortensje i biało niebieskie asparganty wspina się zakosami na zbocze ciągnące się wzdłuż oceanu.

 Zaraz za wioską Ribera da Janela skręcamy w lewo na parking. Wędrujemy jedną z najdłuższych -14 km- lewad. Wiedzie ona krawędzią waskiej doliny, w której płynie rzeczka.

Całej trasy dziś oczywiście nie przejdziemy, ale chcemy mieć pojęcie, jak ona wygląda. Wiedzie przez dziewiczy las – tzw laurosilvę – chwilami ścieżka wzdłuż lewady biegnie skrajem głębokiej przepaści. Po kilkuset metrach dochodzimy do niskiego tunelu, nie mamy latarki, powoli brniemy w ciemnym tunelu. Błotko chlupie pod nogami...wycofujemy się.....

Trochę zmęczeni i głodni jedziemy do Porto Moniz. Wyjeżdżając z lasu w dole ukazuje nam się widok tej wioski. 

Na nabrzeżu jemy lancz w restauracji Kaszalot – nowoczesna, bez wyrazu, ale za to smaczna espada ( ta brzydka ryba ) zapieczona z marakują i bananami.

Okoliczna nowoczesna zabudowa z Akwarium Oceanicznym i Centrum Naukowym też nie przypadła nam do gustu.

Za to słynny kompleks naturalnych basenów robi duże wrażenie. Kilkanaście większych i mniejszych skalno – wulkanicznych akwenów wodnych zachęca do kąpieli. Na zewnątrz basenów potężne fale tonami spienionej wody atakują nabrzeżne skały. A w basenach spokojna, zielonkawa toń...

Najedzeni i zmęczeni rozkładamy się na ręcznikach i zapadamy w błogą sjestę. Długo nie śpimy, budzą nas dzieciaki, które całą grupą przyszły się kąpać. Skoro one mogą się tak radośnie pławić, to i my spróbujemy. Sztucznie zrobione wygodne zejścia do oceanu ułatwiają zadanie. Zanurzamy się szybko i zdecydowanie, pierwszy moment – niezbyt miły, ale wkrótce przyzwyczajamy się do dość chłodnej wody. Ma podobno 22 stopnie, ale wydaje mi się, że mniej. Po pięciu minutach mamy dość, no ale zaliczyliśmy kąpiel w Atlantyku!!!! Jednak jesteśmy zdecydowanymi zwolennikami cieplejszych wód...

Pora ruszać w dalszą trasę.

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 3 tygodnie temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Za wioską Porto Moniz znajduje się rozwidlenie dróg. Jedna z nich prowadzi w kierunku południowego wybrzeża Madery, a druga przecina płaskowyż Paul de Serra położony w środku wyspy.

Skręcamy w tę drugą drogę i wjeżdżamy na wysokość około 1500 m. Początkowo po obu stronach szosy rosną monstrualnej wysokości wrzosy ( 4-5 m ), wielkie paprocie i żarnowce. Im wyżej się wspinamy, tym uboższa roślinność. W najwyższych rejonach rosną już tylko jakieś niskie, ostre krzewy, mchy i porosty, przez które prześwitują skały.

Jakże inny jest ten surowy krajobraz, bardziej przypomina Irlandię lub Szkocję.

Widać również wielkie stada pasących się krów. Ciekawe co one tu jedzą, ale pewnie się czymś żywią, skoro jeszcze żyją.

I nagle wokół nas niesamowity widok. Na wysokości od 1 metra do 2,5 metra ponad ziemią unosi się smuga białej mgły - akurat na wysokości naszych oczu. Poniżej mgielnego tumanu ukośne promienie zachodzącego słońca podświetlają liliowe kobierce kwitnącej macierzanki. Wygląda to dosłownie tak jakby ktoś poukładał na ciemnoszarych wulkanicznych skałach miękkie fioletowe poduchy. W dali majaczą we mgle wiatrowe turbiny, których tylko górne, rytmicznie kręcące się wiatraki wyłaniają się ponad gęstym pasmem mgły. Szkoda tylko, że mgła tak szybko zniknęła - jak się pojawiła....

W drodze przez płaskowyż zatrzymujemy się jeszcze przy parkingu w pobliżu dwóch lewad, wzdłuż których zamierzamy wędrować. Jedna z nich wiedzie z Rabacal do wodospadu Risco, a druga również z Rabacalu do Doliny 25 Źródeł

( 25 Fontes ).

Ale to mamy w planie dopiero za kilka dni.....

Postanawiamy każdego dnia zobaczyć choć jedną lewadę. Chcę teraz trochę opowiedzieć o tych oryginalnych budowlach.

Madera nie była pierwsza, gdzie zrodziła sie idea sieci kanałów doprowadzających wodę do bardziej suchych miejsc. Już w starożytności budowano akwedukty, służące do transportowania życiodajnej wody.

Historia maderskich lewad jest tak samo długa, jak historia samej wyspy.

Gdy tylko przybyli na nią osadnicy, zaczęli karczować dziewicze lasy, tzw. laurissilvę, by w tych miejscach na wykutych w skałach tarasach rozpocząć uprawy rolne, wykorzystując bardzo urodzajne wulkaniczne gleby. Na żyznym południu, gdzie klimat był o wiele korzystniejszy, brakowało jednak wody. Było jej natomiast całkiem sporo w górach.

A skąd się tam wzięło tyle wody - ktoś może spytać?

Otóż wynika to z położenia wyspy. Chmury gnane północno - zachodnim wiatrem przez Atlantyk napotykały na swej drodze Azory, a następnie Maderę - jako pierwsze przeszkody wraz z jej wysokimi górami. Nad tymi górami często wiszą chmury, które się tu skraplały, dając obfite opady, sięgające 2 metrów rocznie, podczas, gdy na południu prez większą część roku w ogóle nie padają deszcze.

Ulewne deszcze w górach wsiąkają w porowate wulkaniczne skały oraz porastającą je roślinność jak w gąbkę. Gdy zaś woda napotka twarde bazaltowe, nieprzepuszczające podłoże - wycieka w postaci licznych źródełek.

 A tu płynie sobie lewada

Już w XV wieku rozpoczęto budowę pierwszych kanałów nawadniających, wykorzystując siłę roboczą niewolników sprowadzanych z Afryki. Początkowo lewady budowano w prymitywny sposób, wykuwając wąskie koryta w skałach na krawędzi stoków górskich. W stromych niedostępnych miejscach spuszczano ludzi ze szczytów klifów w wiklinowych koszach, którzy siedząc w nich drążyli twarde skały. Nierzadko trasę lewady trzeba było prowadzić w kilkusetmetrowych tunelach, tam praca była najtrudniejsza.

Wielu robotników zginęło, wykonując tę ciężką robotę.

Do 1900 roku na Maderze było około 200 lewad o łącznej długości 1000 km. Większość z nich była prywatna, z wody korzystać mógł tylko właściciel lewady.

W 1939 roku rząd portugalski wysłał na Maderę swoich rzeczoznawców, którzy opracowali szczegółowy plan rozwoju systemu nawadniającego. Jednocześnie przeznaczono na ten cel poważne środki finansowe.

Obecnie cała wyspa pokryta jest gęstą siecią lewad o długości ponad 2000 km., w tym 40 km w tunelach. Woda z lewad nie tylko nawadnia pola uprawne , ale również zasila w wodę niewielkie hydroelektrownie. Teraz wszystkie lewady są państwowe i korzystać z nich może każdy wg określonego harmonogramu.

Zapomniałam napisać, że przejechaliśmy w ciągu dnia 132 km.

Mariola

Nel
Obrazek użytkownika Nel
Offline
Ostatnio: 10 godzin 4 minuty temu
admin
Rejestracja: 04 wrz 2013

Apisku,

juz sie miałam pytać, ale  doczytałam i zobaczylam,ze kapałas sie w P.Moniz. Ja tez pamietam,zę woda była zimna.. Biggrin

Co ciekawe na Azorach była duzo cieplejsza..

No trip no life

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 3 tygodnie temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Nelcia, faktycznie dziwna sprawa z tą cieplejszą wodą na Azorach. Dla mnie wszędzie w tych rejonach - Teneryfa, Algavre, rejon Lizbony - Cascais - woda wydawała się chłodnawa, no ale kąpać się kąpałam, przynajmniej w basenach.

Drugi dzień objazdu wyspy: Ponta do Pargo - Faja da Ovelha - Paul de Mar - Jardim do Mar - Calheta - Cabo Girao - przejechaliśmy 126 km.

Dzisiaj postanawiamy zacząć zwiedzanie od najbardziej wysuniętego na zachód cypelka wyspy. Aby się tam dostać znów wjeżdżamy na Rapidę, która doprowadzi nas do drogi, którą jechaliśmy wczoraj z Ribeira Brava do Sao Vicente. Dziś mijamy ją i trzymając się południowego wybrzeża jedziemy aż na koniec wyspy.

Madera ma wymiary 57 km. ze wschodu na zachód i 22 km. z północy na południe, a zatem wydawać by się mogło, że to niewielka wysepka, którą spokojnie można objechać kilka razy w ciągu jednego dnia. Z pewnością objechać by się dało, ale trzeba wziąć poprawkę, że te wymiary liczone są w linii prostej, a tak naprawdę, żeby przejechać 1 km. w linii prostej, trzeba przynajmniej liczyć w tutejszych warunkach 4 km jazdy po tych niesamowicie krętych i stromych drogach.

Praktycznie tylko Rapida ma dłuższe proste odcinki, jak również szosa przecinająca płaskowyż Paul de Serra.

Pozostałe drogi pełne są serpentyn i malowniczych zakrętów, dlatego też, żeby naprawdę zwiedzić całą wyspę, trzebaby przejechać z 1000 km., po tej plątaninie dróg i dróżek wiodących czasem do ostatniego domku w przepastnej dolince.

Teraz już nie jedzie się tak szybko jak Rapidą, szosa prowadzi górą ponad ciągiem małych wioseczko - kurortów nadmorskich.

Decydujemy sie jechać najpierw do Ponta do Pargo - najbardziej wysuniętego na zachód krańca Madery.

Sama wioska nie jest specjalnie interesująca, jedziemy zatem w kierunku cypelka z latarnią morską. Roślinność jest tu raczej uboga, chłostana silnymi wiatrami północno - zachodnimi.

 

Widok spod latarni bardzo ładny - niewielki miradouro, czyli punkt widokowy otoczony jest ( dla bezpieczeństwa ??? ) prymitywnym płotkiem skleconym z gałęzi olbrzymich wrzośców. Wygląda to bardzo ładnie, naturalnie i ekologicznie, ale jakby się ktoś solidniejszej postury o tę barierkę oparł, to raczej nie spełniłaby swego ochronnego zadania. Prawie 300 m. poniżej huczą fale, uderzając o skały. W słońcu woda mieni się niezliczonymi odcieniami błękitu i granatu w zależności od głębokości. Jest tak kryształowo czysta, że widać w niej każdy kamień czy głaz, nawet na sporej głębokości.

Obserwujemy bardzo oryginalne zjawisko. Wysokie oceaniczne fale napływające z północy spotykają się nagle ze spokojną wodą oblewającą południowe wybrzeże. Na granicy tych wód powstaje dziwny twór, coś jakby grzebień oddzielający obie tonie.

Po obu stronach cypelka strome klify i widok na Ocean Atlantycki aż po daleki zamglony horyzont.

Tu znowu na parkingu tylko dwa samochody oprócz naszego.

Ogromną zaletą Madery -przynajmniej dla nas - jest to, że te wszystkie wspaniałe widoki można podziwiać w kompletnej ciszy i intymności, bez tłumów ludzi, nachalnych sprzedawców pamiątek, dźwięków muzyki rozbrzmiewających z knajpek i wszechogarniającej komercji....

Oglądamy jeszcze pięknie położoną knajpkę Casa de Cha w otoczeniu błękitnych hortensji. Jest jeszcze wcześnie - na razie jest zamknięta, ale wieczorem przyjedzie tu wielu turystów, aby z tarasu położonego tuż nad klifem podziwiać słońce zachodzące w oceanie.

To był najdalej wysunięty na zachód cel naszej podróży, a jednocześnie najbardziej wysunięty na zachód cypelek Madery.

Mariola

Strony

Wyszukaj w trip4cheap