--------------------

____________________

 

 

 



Madera - dlaczego warto tam jechać?

69 posts / 0 nowych
Ostatni wpis
Strony
apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 2 dni temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Darek, dla mnie Madera jest najpiękniejszą wyspą w Europie. Może dlatego, że uwielbiam kwiaty, roślinki, góry,wędrówki - a tam tego co lubię jest mnóstwo....

Kolejny punkt zwiedzania to miejscowość Machico.

To właśnie tu wylądowali w 1419 roku  pierwsi osadnicy i stąd zaczęli obłaskawiać dziką wyspę. Tym pierwszym odkrywcą wyspy był Zarco, którego pomnik stoi na głównym placyku miasteczka. Oczom osadników ukazała się górzysta wyspa, pokryta gęstym lasem. Prawdopodobnie dlatego, nowoodkrytą wyspę nazwano Madera - co po portugalsku oznacza - drewno.

Rzeka dzieli miasteczko na pół. Wschodnia część jest starsza, znajduje się tam kapliczka Capela Dos Milagres, z oryginalnym średniowiecznym krucyfiksem, a także dzielnica skromnych, ale ładnych domków rybackich.

Zachodnia część ma miejski charakter. Na trójkątnym placu stoi również XV - wieczny kościół parafialny, obok ratusz. Wąskimi brukowanymi uliczkami idziemy w kierunku morza. Na ocienionym bulwarze eleganckie restauracje i kawiarnie, w pobliżu żółty fort, chroniący niegdyś miasto przed piratami. Dziś fortu strzegą stare armaty i okazałe drzewa figowe obsypane dojrzewającymi owocami. Rozciąga się stąd widok na morze i ujście prawie wyschniętej teraz rzeki. 

Ostatnią miejscowością na naszej dzisiejszej trasie jest Canical, potem już tylko obcować będziemy z przyrodą. A tak wygląda droga na wschodnie krańce wyspy.....

Canical było niegdyś centrum wielorybniczym, łowiono je tu aż do 1981 roku, gdy ostatecznie zakazano tego niecnego procederu. Jest tutaj Muzeum Wielorybnictwa, gdzie cały proces połowu i obróbki zabitych zwierząt jest podobno dokładnie pokazany, ale nie chcemy tego oglądać z wiadomych względów.

Sama miejscowość jest cicha, spokojna, tylko w okolicy portu rybackiego kręci się trochę turystów.

Postanawiamy zjeść tu lunch. Znajdujemy sympatyczną knajpkę Carbestante zbudowaną z tak rzadko spotykanego tu beżowego kamienia. Stoi przy samym porcie, z tarasu - czekając na jedzonko - obserwujemy wpływające i wypływające łodzie rybackie.

Dostajemy po trzy różne ryby i nie zawiedliśmy się, są znakomite i na pewno świeże. Jeszcze chwilę po zjedzeniu siedzimy na zacienionym tarasie, przypatrując się powolnemu życiu mieszkańców.

Starsi panowie grają w warcaby na ławce w parku naprzeciwko portu, kilku innych rozplątuje sieci rybackie, młody chłopak maluje jaskrawo czerwoną farbą łódkę, starsza kobieta podlewa małą koneweczką kwiaty zawieszone w doniczkach na ścianie starej chałupki. Na błękitnym niebie śmigają mewy, z piskiem dopadając małe rybki wyrzucane przez rybaków porządkujących sieci.

I jeszcze chwila odpoczynku na kamienistej plaży....

W drodze na najbardziej wysunięty na wschód przylądek Madery mijamy przemysłowe przedmieścia Canical, chyba jakieś zakłady przetwórstwa rybnego, bo cóż by tu mogło być innego? Taka przemysłowa zabudowa to rzadkość na wyspie.

Mariola

Darek K.
Obrazek użytkownika Darek K.
Offline
Ostatnio: 3 lata 1 dzień temu
Rejestracja: 05 wrz 2013

Fakt, duzo roślinności. Piękne kwiaty...

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 2 dni temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Po kilku kilometrach dojeżdżamy do parkingu, sporo tu samochodów. Teraz czeka nas trzygodzinna wędrówka po półwyspie Sao Lourenco. Po drodze mijamy plaże, na których jest wielu ludzi, czyżby woda była tu cieplejsza?

Widoki zapierające dech w piersiach!!!!

Początkowo trasa wiedzie ścieżką biegnącą zboczem góry w widokiem na południowe zatoczki i spokojne, błękitne morze.

Tylko ta roślinność jakaś taka nie maderska, dość uboga. Obawiam się, że gdybym zobaczyła tylko zdjęcia z tej okolicy, Madera by mnie tak nie pociągała.

Spalona słońcem sucha trawa, od czasu do czasu jakaś kępka bardziej zielona, ale za to kolczasta, jedyne kwiaty to liliowe....osty.

Niby też urokliwe, ale jakieś takie mało egzotyczne. Po pół godzinie ścieżka wspina się w górę i skręca ku północy. Mamy przed sobą wysokie klify, a w dole uderzające w nie potężne fale, rozbryzgujące się o przybrzeżne skały. Ocean już nie jest taki spokojny, jak ten na południu. Aż wierzyć się nie chce, że ten kilkusetmetrowej szerokości półwysep odgradza od siebie tak różne morza.

 

Od północy widoki są piękne, choć surowe i groźne. Większość turystów wraca z tego punktu widokowego na parking. Dalsza droga tylko dla wytrawnych wędrowców. Chwilami ścieżka biegnie stromą granią między przepaściami, ale są barierki.

W dali ukazuje się jakby fatamorgana - ładny dom otoczony palmami i kolorowymi kwiatami, sam jeden na całym tym pustkowiu...Gdy podchodzimy bliżej okazuje się, że biegnie od niego wąska ścieżka do małej zatoczki, potem schodki wykute w skale i mini porcik z kołyszącą się na falach motorówką. A na morzu kilkaset metrów od lądu kilka okręgów, jakby pływających kół ratunkowych, tylko o średnicy kilkudziesięciu metrów. To hodowla łososi, a jej właściciel mieszka właśnie w tym jedynym na półwyspie domu, a wyłączną łączność z cywilizowanym światem ma dzięki tej motorówce. Samochodem, nawet terenowym, tutaj się nie dojedzie....

Podejście staje się coraz bardziej strome, teraz już nie widać, którędy biegnie ścieżka. Coraz mniej wyschniętej trawy, za to więcej gołych skał. Widoki piękne, sporo wynurzających się z morza skał, jakby oderwanych od lądu. Ich kolory też niesamowite, widać wyraźne warstwy różnych rodzajów kamieni: czarne, rude, pomarańczowe, brązowe, piaskowe. W niektórych miejscach widoczne są jęzory zastygłej spływającej lawy.

Wieje tu bardzo silny wiatr, chwilami wydaje się, że zdmuchnie nas do jakiejś rozpadliny skalnej lub z klifu do morza. Wokół nie widać żadnych ludzi. Wspinamy się prawie na czworakach - na czuja- bo ścieżki już tu nie ma. Ale na szczęście do szczytu już niedaleko...

Wreszcie osiągnęliśmy go. Warto było!!! Widok przepiękny!!!

Na szczycie o dziwo jest jeszcze jedna para. Mówimy kulturalnie hello, ale w tym samym momencie pani odzywa się do pana: uważaj, żebyś się nie poślizgnął!.

I już wszystko jasne, to są rodacy - sympatyczne małżeństwo z Poznania. Żadni Niemcy, czy Anglicy, których tu wszędzie pełno, tylko nasi - Polacy - jesteśmy zdobywcami najwyższego wzniesienia na wschodnim krańcu Madery. Hurrrrrra!!!!

Wspólnie podziwiamy widoki. Jeszcze bardziej na wschód leżą dwie wysepki, na ostatniej znajduje się latarnia morska.

Rozmawiamy, wymieniamy się spostrzeżeniami na temat wyspy, doradzamy sobie wzajemnie gdzie i co warto zwiedzić. Miło mija czas w drodze do parkingu. Ani się spostrzeżemy, a już cała powrotna droga do parkingu za nami. Czas się rozstać, ale jak się wkrótce okaże, za dwa dni znów spotkamy się przypadkowo na szlaku jednej z lewad. Tak zupełnie bez żadnego umawiania. Jednak świat jest mały...

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 2 dni temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Piąty dzień zwiedzania wyspy.

Trasa: Ribeira Brava - Encumeada - Rabacal - przejechaliśmy 84 km.

Dzisiaj będziemy wędrować wzdłuż dwóch najpopularniejszych lewad.

Jedziemy znaną nam już doskonale Rapidą do drogi Ribeira Brava - Sao Vicente. W miejscowości Serra de Agua należy skręcić w lewo na Encumeadę, bo na wprost jedzie się do Sao Vicente.

Encumeada to przełęcz położona na wysokości 1000 m., z której roztacza się fantastyczny widok w kierunku wschodnim na najwyższe pasmo gór Madery , a na zachodzie jest płaskowyż Paul de Serra. W dole wije się szosa dzieląca całą wyspę na pół z południa na północ. Szczególnie pięknie wyglądają stąd postrzępione skalne szczyty na tle niebieskiego nieba, poniżej których płyną białe obłoczki.

Jedziemy teraz przez najwyższe rejony płaskowyżu Paul de Serra. I znów widzimy pasące sie tu krowy - tym razem na wolności, a nie w zamkniętych chałupkach jak w okolicy Santany. Ruch na szosie spory, ale to przecież sobota, a w soboty przyjeżdża tu wielu Portugalczyków z kontynentu, mających tu swe apartamenty.

Po mniej więcej 20 km.dojeżdżamy do parkingu Rabacal, tu trzeba zostawić samochód. I teraz są dwie opcje do wyboru, albo drałować piechotką dwa kilometry w dół do poczatku trasy, albo złapać kursujący tu mały busik za 5 E od osoby. Decydujemy się na ten drugi wariant, do szkoda czasu na spacer drogą.

Po kilku minutach zjazdu stromą waską dróżką - wysiadka - tu rozpoczyna się szlak lewady.

W okolicy domku przeznaczonego dla robotników leśnych ruszamy najpierw w prawo na Lewadę de Risco. Wygodna, szeroka ścieżka prowadzi wzdłuż strumienia przez las wrzosowy. Chwilami z jednej strony są przepaście, ale wszystko świetnie zabezpieczone. Po niecałej godzinie dochodzimy do wysokiego wodospadu Risco, znajduje się tu punkt widokowy, gdzie można usiąść i popatrzyć na kaskadę wodną lecącą jakby z nieba.

Niestety trzeba wrócić tą samą drogą. Ruch staje się coraz większy, mijamy się nawet z jakąś polską grupą.

Dochodzimy do punktu wyjściowego i skręcamy w drugą lewadę o nazwie Lewada 25 Źródeł. Jest tutaj kilka stromych podejść i spadków terenu, ale są schodki więc idzie się wygodnie. Sceneria podobna do poprzedniej lewady, ale nieco więcej przestrzeni, więc są ładniejsze widoki.

Nie ma tu niestety tej intymności, jakiej doświadczyliśmy w poprzednich dniach chodząc po lewadach . Może przyczyną tego jest fakt, że dziś jest sobota, a może to, że jest to chyba najpopularniejsza lewada. To właśnie tę lewadę wybierają osoby, które nie są zbytnimi fanami pieszych wedrówek, ale jednak będąc na Maderze chcą zaliczyć jedną z nich.

Tłok jest już prawie jak na deptaku w kurorcie. Co chwilę trzeba się mijać z kimś idącym z naprzeciwka. Chwilami idzie się po wąskiej betonowej obudowie lewady, więc w jakimś szerszym miejscu trzeba poczekać i przepuścić nadchodzących z naprzeciwka. Nie można iść takim tempem jakim się chce - niezbyt to miłe...

W końcu dochodzimy do skalnego kotła, w dole jest jeziorko, a ze wszystkich stron z wysokich prawie pionowych skał lecą strumienie wody. To niby te 25 źródeł, ciekawe kto je policzył. Na skałkach wokół jeziorka siedzi pełno ludzi, piją napoje, jedzą kanapki - pełna sielanka. Byłaby.... gdyby nie te tłumy wędrowców.

I znów wracamy tą samą drogą, prawie ceprostradą, bo teraz jeszcze więcej ludzi nią wali....

Wjeżdżamy do góry busikiem, bo za te 5 E ma się zjazd i wjazd. Mijamy po drodze zmęczonych turystów, owszem rano można było bez problemu zejść, gorzej teraz - po przejściu tych obu lewad - wspinać się pod górę, gdy jeszcze słońce przypieka.

Z parkingu kierujemy się wąską drogą wiodącą przez płaskowyż porośnięty żarnowcami, jakimiś kolczastymi krzewami i ogromnymi paprociami. Na tej drodze nie ma prawie w ogóle ruchu. Ale powiedziano nam, że gdzieś w tej okolicy rosną w naturalnych warunkach bardzo stare drzewa til. Obecnie można je spotkać głównie na starych placach, skwerach, przy kościołach, niegdyś - w czasach odkrycia Madery - występowały bardzo licznie na całej wyspie.

Wreszcie widzimy po prawej stronie zabudowania straży leśnej, a obok ich ogrodzonego terenu rośnie rzeczywiście kilkanaście starych, powyginanych drzew til. Ponieważ w międzyczasie - jak to często na Maderze bywa - naszły na nas chmury, czy też mgła, widok jest trochę niesamowity. Drzewa til o nieproporcjonalnie grubych, nierównych pniach, z ogromnymi koronami liści spowite tym białym oparem, wygladają jak duchy....

Wracamy na przełęcz Encumeada i zatrzymujemy sie przy hotelu Estalagem Encumeada przypominającym nieco nasze górskie schroniska. Jest tu wprawdzie restauracja, ale trwają właśnie przygotowania do jakiejś imprezy, tak że nas z lekka olewają. W końcu przynoszą nam sałatki ze swieżutkim wiejskim chlebem.

Pogoda jakaś taka niepewna, a w dodatku wieje całkiem chłodny wiatr. Zastanawiamy się nawet czy nie przenieść się z jedzeniem z tarasu do środka restauracji. Ale jakoś wytrzymujemy na zewnątrz ...

Po obiedzie zapuszczamy się jeszcze kawałek w kolejną lewadę płynącą w pobliżu przełęczy, ale jesteśmy już zmęczeni, no i ta pogoda też nie zachęca do spacerów.

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 2 dni temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Dzisiaj szósty dzień zwiedzania wyspy.

Trasa: Sao Vicente - Ponta Delgada - Boaventura - Sao Jorge - Santana - Ribeiro Frio - przejechaliśmy 112 km.

Już prawie objechaliśmy całą wyspę, pozostają nam do zobaczenia niewielkie obszary północnej i centralnej Madery. A że wybrzeża północne najbardziej nam się podobają, nie możemy sobie odmówić odwiedzenia i tej części.

I znowu podążamy Rapidą za zachód, dojeżdżamy do drogi Ribeiro Brava - Sao Vicente, i skręcamy tym razem w prawo, kierując się na północ. Znajome widoki tarasowych upraw winorośli po obu stronach drogi, długi na ponad 3 km. tunel, krótsze tunele i jeszcze parę pięknych widoków.

Już jesteśmy w Sao Vicente, tym razem nie zatrzymujemy się tutaj, skręcamy w prawo, na wschód. Mijamy kilka hoteli położonych nad samym morzem, ale jakiś takich wyludnionych. Parę kilometrów dalej przejeżdżamy tunel i zatrzymujemy się w punkcie widokowym. Zauważamy stare schodki wykute w skale i wąską dróżkę biegnącą wśród winnic. Idziemy na rekonesans. Jest cicho i słonecznie, grają cykady i wkrótce naszym oczom ukazuje się niewielka lewada. Zasila w wodę okoliczne winnice. Jest tu mały kamienny domek, prawdopodobnie używany w czasie zbioru winogron.

Na okolicznych zboczach rosną dojrzałe jeżyny w niesamowitych ilościach. Oczywiście częstujemy się nimi. Potem okazało się, że mamy sino - fioletowe usta oraz palce i trudno je było domyć w lewadzie.

Zbocze jest dość strome, lewada płynie tu kaskadami, siadamy w miękkiej trawie i podziwiamy widoki roztaczające się stąd. W dole widać miejscowość Ponta Delgada i długi pas wybrzeża morskiego.

Zjeżdżamy do tej miejscowości. Znajduje się tu jeden dość duży hotel Monte Mar Palace, a oprócz tego kilka starych rezydencji z XVIII wieku bogatych właścicieli winnic. Jest także zabytkowy kościół.

Za Ponta Delgada zjeżdżamy w boczną drogę, która prowadzi nas do małej wioski położonej wysoko w górach Boaventury. Śliczne małe domki, oczywiście otoczone kwitnącymi ogrodami, niewielki kościółek z cmentarzem. Wokół wioski sady owocowe, po raz pierwszy widzimy kwiaty i owoce marakui. Jest to pnącze wspinające się na krzaki i drzewa, ma piękne duże różowe kwiaty, a po przekwitnięciu widać zawiązki owoców.

Teraz jedziemy starą wąską droga Antiguą w kierunku Sao Jorge. Tym razem Antigua jest dwukierunkowa, a nie tak jak na trasie Sao Vicente - Porto Moniz - jednokierunkowa.

Jest naprawdę niebezpiecznie, miejscowi kierowcy przed ostrymi zakrętami klaksonują ostrzegawczo. Co chwilę - my lub auto z naprzeciwka - musimy cofać do specjalnie przystosowanych do mijanki miejsc. Ale jest bardzo malowniczo!

Zatrzymujemy się na punkcie widokowym Cabanas, gdzie miejscowi rolnicy sprzedają świeże owoce pochodzące z własnych sadów. Jeden z nich mówi dobrze po angielsku, daje nam spróbować kilka rodzajów marakui oraz jakieś dziwolągi podobne do zielonych szyszek, które nazywa filodendro . Kupujemy sporo owoców, rzeczywiście wyglądają i smakują doskonale. Na pobliskim wzgórzu małe domki do wynajęcia, to chyba te Cabanas.

W Sao Jorge jest stary kościół, gdy podjeżdżamy pod niego wyładowują z furgonetki ogromne bukiety egzotycznych kwiatów. Chcę je koniecznie sfotografować i przy okazji pomagamy je wnosić do zakrystii. Okazuje się, że jutro odbędzie się tu wyświęcenie nowego księdza i duże uroczystości z tym związane.

Oglądamy jeszcze latarnię morską i nowy kompleks basenowy.

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 2 dni temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Dojedżamy malowniczą drogą do Santany. Pora na lunch. Ależ mamy szczęście!!!

Na centralnym placyku Santany trwa kilkudniowy Festiwal Gastronomiczny.

Pozjeżdżali się z całej okolicy lokalni kuchmistrze i przyrządzają licznie przybyłym turystom i mieszkańcom regionalne specjały. Każda knajpka ma swoje wydzielone stanowisko kuchenne oraz stoliki, przy których można się delektować potrawami. Niektórzy specjalizują się w stworzonkach morskich, inni w rozmaitych kanapkach na bazie bolo de caco, jeszcze gdzie indziej smakowicie pachną grillowane kurczaki. Ale największy jest tłok przy espetadas, czyli odpowiedniku naszych szaszłyków z wołowiny, poprzetykanych bakłażanami, cebulą, cukinią i czymś tam jeszcze, co nie wiem jak się nazywa.

Ustawiamy się grzecznie w kolejce i już wkrótce czujemy prawdziwy miód w gębie.....świetnie podgrilowane na wrzosowym drewnie szaszłyczki. Jedzenie uprzyjemniają występy zespołów ludowych, odbywające się na specjalnie zbudowanej estradzie. Występy, jak to występy, ale za to dekoracje kwietne estrady zachwycają nas naprawdę. Kompozycje z różnorodnych żółtych i białych kwiatów są niesamowicie piękne...

Na stoisku opodal próbujemy na deser ciasta z jadalnych kasztanów, takie sobie, ale my nie jesteśmy fanami słodyczy.

Najedzeni podjeżdżamy pod taką tutejszą atrakcję Parque Tematico da Madera. Ale po zapoznaniu się ( teoretycznym z folderka ) rezygnujemy ze zwiedzania. Owszem jeżeli ktoś jest z dziećmi, może to stanowić dla nich atrakcję, właściwie można by tu spędzić pół dniaw tym wielkim skansenie. Szkoda nam czasu, a także pieniędzy - za dwie osoby trzeba zapłacić 20 E, wolimy w zamian zaliczyć jeszcze jedną lewadę.

Santana słynie z charakterystycznych kolorowych domków, krytych strzechą.

Stoi ich kilka w okolicy centralnego placyka, niekoniecznie trzeba iść do Parku Tematycznego, żeby je zobaczyć. Podobno takie właśnie chatki budowali pierwsi osadnicy przybywający na wyspę. Teraz w podobnych chatkach żyją sobie krowy, w wielu miejscach jest zbyt stromo, by mogły chodzić po zboczach swobodnie, siedzą więc sobie całe życie biedulki w tych domkach – często bez ścian bocznych - i czekają by właściciele przynieśli im żarcie i je wydoili. Takie marne ich życie, ale za to widoki mają ładne.....

Za Santaną kierujemy sie na Faial, a następnie na Funchal. Gdzieś w połowie drogi jest miejscowość Ribeiro Frio, skąd powędrujemy lewadą.

Zatrzymujemy się przy schronisku Victor w górskim stylu, obok jest hodowla pstrągów. Niedaleko są ruiny jakiejś okazałej restauracji lub hotelu, nie wiemy co się stało, może spłonęła???? Ale musiała być elegancka!

Lewada zaczyna się na wysokości 800 m, cały czas biegnie przez las. Miejscami drzewa tworzą naturalny tunel, widać, że często tu pada lub jest mgła, bo z drzew zwieszają się długie postrzępione seledynowe porosty, a na nich błyszczą kropelki wody. Ludzi mało, cisza i spokój, jak na większości lewad. Można upajać się widokami i bliskim kontaktem z tą cudowną przyrodą. Przechodzimy przez kilka tuneli, znowu błotko aż chlupie....

Na skałach miękkie poduchy mchów, co chwilę z gór spływają wodospady zasilające lewadę..... bajkowo.....Oczywiście nie przechodzimy całej trasy, po 4 - 5 km zawracamy.

Wracamy tą samą drogą, tak to niestety jest, jak trzeba wrócić na parking po samochód. Niesposób bowiem przejść 12km. w jedną stronę lewadą, a potem tą samą drogą wrócić, w każdym razie dla nas byłoby to zbyt daleko.

Wpadłam wprawdzie na genialny pomysł, że można by się z kimś dogadać i np jedni wyruszają z jednej strony lewady, inni z drugiej strony, w połowie drogi się spotykają, zamieniają się kluczykami od samochodów i każdy wraca cudzym do hotelu. No, ale to już wymaga odpowiedniej logistyki....

Na koniec zachodzimy do schroniska, by się czegoś napić. Sympatyczna atmosfera, sporo ludzi.

Wracamy przez przełęcz Poiso na wysokości 1412 m. Droga zbiega serpentynami w dół, pachną nagrzane słońcem cedry.

Wieczorem poznajemy bliżej Magdę i Piotra z Łodzi, wprawdzie przyjechaliśmy razem do hotelu, to jednak nie było wcześniej okazji do dłuższych rozmów. Od tego dnia nasze wieczorne spotkania stają się tradycją. Codziennie po kolacji spotykamy się przy winku i opowiadamy sobie wrażenia z wojaży po Maderze, doradzamy sobie wzajemnie co jeszcze warto zobaczyć, gdzie dobrze zjeść, dokąd pojechać. Wspominamy także podróże odbyte w poprzednich latach.

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 2 dni temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Siódmy dzień ( i ostatni ) zwiedzania wyspy samochodem

Trasa; Funchal - Eira do Serrado - Curral das Freiras - Santana - Queimadas przejechaliśmy 123 km.

To już niestety ostatni dzień naszego objeżdżania wyspy samochodem. Super słońce od samego rana.

Najpierw przejdziemy jeszcze jedną lewadę z Paul de Serra, której już nie zdążyliśmy zobaczyć parę dni temu, a która to podobno biegnie przez piękne widokowo tereny. Idziemy zboczem góry wzdłuż wijącej się lewady – pejzeże rozpościerające się wokół są rzeczywiście wspaniałe.

Następnym etapem naszej dzisiejszej wycieczki bedzie Curral das Freiras, co oznacza Schronienie Zakonnic. Jest to mała wioska leżąca niecałe 20 km. na północ od Funchal. Swą nazwę zawdzięcza historii, ponoć prawdziwej, która miała miejsce w XVI wieku. W tym czasie w Funchal istniał zakon Santa Clara, a na miasto często napadali piraci żądni bogatych łupów. Widząc z oddali statek piracki zakonnice w obawie przed ich atakiem uciekły trudno dostępną dróżką, a właściwie korytem rzeki Ribeira do Vasco Gil w niezamieszkałe górskie pustkowie. W ten sposób ocaliły swoje życie, a miejsce dokąd uciekły nazwano właśnie Curral das Freiras.

Zanim jednak dotrzemy do tej miejscowości odwiedzamy przepiękny punkt widokowy Eira do Serrado. Znajduje się on na wysokości 1195 m. na skale zawieszonej nad przepaścią. Aby się tam dostać trzeba pokonać masę ostrych zakrętów wspinając się pod górę. Zostawiamy samochód na parkingu w pobliżu restauracji i wygodną ścieżką dochodzimy do punktu widokowego.

Ze skalnej platformy roztacza się przepiękny widok na położoną 500m. poniżej wioskę Curral das Freiras, widać domki przyklejone do stoków górskich, zieleń tarasowych upraw, kręte drogi prowadzące nieomal do każdej chatki, wyschnięte koryta górskich strumieni. A ponad tym wszystkim błękitne niebo usiane drobnymi obłoczkami. I nagle ciszę przerywa dźwięk dzwonów, słyszymy je tak wyraźnie jakby kościół znajdował sie tuż obok nas, a nie w dolinie parę kilometrów stąd. Niesamowita akustyka ......

Zjeżdżamy tą samą drogą do wioski. Niestety znów informacje z przewodnika nie są aktualne. Autor radził zjechać do wioski starą wąską drogą, by móc podziwiać po drodze piękne widoki. My oczywiscie chcieliśmy z tej szosy skorzystać, ale okazało się, że jest zamknięta dla ruchu.

Zjeżdżamy więc nową drogą, która głównie biegnie w tunelach. Szkoda nam tych widoków, które nas omijają, ale cóż robić?

Wjeżdżamy do wioski i zatrzymujemy się przy głównym placu. W pobliżu znajduje się kościół, a tuż za nim malowniczy cmentarzyk z pięknym widokiem na góry. Oj chciałoby się mieć rezydencję z takim widokiem po śmierci.

Obok kościoła na placyku gra sobie orkiestra - złożona z młodszych i starszych mieszkańców - głównie amerykańskie standardy jazowe. Wokół stoją ludzie i klaszczą w dłonie. Fajnie to wygląda: do kościoła na mszę schodzą się odświętnie ubrani mieszkańcy z całej okolicy, a przed kościołem rżnie muzyczka, taka bardziej rozrywkowa. No, ale każdy ma co lubi....

Na ryneczku odbywa się handel owocami i warzywami prosto ze starych furgonetek, obok stoiska z rękodziełem i jakimiś tandetnymi pamiątkami.Zachodzimy do przytulnej knajpki Vale das Freiras. Ciepły, rustykalny wystrój, stare urządzenia do wyciskania soku z winogron, pordzewiałe harpuny służące do połowu wielorybów na ścianach. Sympatycznie...

Można tu spróbować lokalnych specjałów produkowanych z jadalnych kasztanów, rosnących na okolicznych wzgórzach. A zatem pijemy likier kasztanowy, zagryzając pieczonymi kasztanami i ciastem z ich dodatkiem. Może i oryginalny smak, ale na pewno nie będziemy za nim tęsknić.

Jeszcze krótki spacer po okolicznych uliczkach pełnych knajpek i sklepików z suwenirami i odjeżdżamy, żegnając to ciche i przyjemne miejsce z klimatem.

Mariola

marinik
Obrazek użytkownika marinik
Offline
Ostatnio: 2 miesiące 3 tygodnie temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

Apisku, nadal czytam relacje z wypiekami na policzkach i coraz mocniejszym postanowieniem dotarcia na Madere. Wasz sposob zwiedzania wyspy jest mi bardzo bliski - tez zakladam aktywny wypoczynek i duzo, duzo "lewadowania". Mam jedynie obawy, czy wypozyczenie samochodu jest dobrym rozwiazaniem dla samego kierowcy i na ile uniemozliwia kierujacemu podziwianie tych fantastycznych widokow. Z jednej strony majac wypozyczony samochod jest sie bardziej swobodnym, z drugiej - kierowca musi sie skupic na bezpiecznym prowadzeniu samochodu wrod kretych gorskich drog. No i - "zdobywajac" kolejne lewady trzeba dotrzec do miejsca startu - ten element jest eliminowany jesli sie wykupi wycieczki w miejscowych biurach. Majac juz stosowne doswiadczenie poworzylabys wlasna wersje (wypozyczony samochod), czy zdalabys sie na miejscowych?

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 2 dni temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Marynik, cieszę się, że Cię moja relacja zachęciła do odwiedzenia Madery.

Jeśli chodzi o wynajęcie samochodu, to ja zawsze i wszędzie jestem ZA. Oczywiście w takich bardziej egzotycznych krajach ( Kenia, Sri Lanka, Meksyk ) jeździliśmy na wycieczki, na Bali i Mauritiusie mieliśmy samochód z kierowcą, ale wszędzie w pozostałych miejscach woleliśmy wynająć auto.

Na Maderze jeździ się dobrze, drogi może są kręte i wąskie, ale ruch nieduży i jeżdżą wszyscy kulturalnie. My prowadziliśmy na zmianę, więc było łatwiej.
Komunikacja na wyspie dobra jest jedynie na południu, w centrum i na północy - praktycznie nie funkcjonuje (jeden, dwa autobusy dziennie ). W każdym razie tak było w 2008 roku, może teraz się coś zmieniło?????

Z lewadami było trochę problemów, bo trzeba było każdą przejść tam i z powrotem, to się i kilometrów nabiło....

My wjeżdżaliśmy w jakieś boczne drogi i dróżki, i tam się nam najbardziej podobało.

Bez samochodu wynajętego trudno byłoby to wszystko zobaczyć - a nawet byłoby to wręcz niemożliwe.

Wiem, że na lewady są organizowane profesjonalne wyprawy z dowozem i przewodnikiem, ale to sporo kosztuje.

Tak więc, gdybym miała tam jechać jeszcze raz - powtórzyłabym tę samą wersję zwiedzania wynajętym samochodem.

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 2 dni temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Na koniec chcemy zobaczyć jeszcze jedną lewadę, ktoś nam polecił lewadę Caldeirao Verde. Znajduje się ona w pobliżu Santany, korzystamy z odbywającego się tu jeszcze Festiwalu Gastronomicznego i jedziemy coś zjeść.

I znów smakowite jedzonko: mąż je grilowaną ośmiorniczkę z warzywami, a ja nieco bardziej tradycyjnie - stek wołowy, do tego oczywiście bolo da caco.

Po obiedzie pytamy o drogę do Queimadas skąd zaczyna się nasza wędrówka. Sympatyczny młodzieniec chyba nie jest w stanie słownie nam wytłumaczyć jak jechać, ale pokazuje na migi, że nas poprowadzi. Mamy jechać za nim. Kluczymy wąskimi dróżkami najpierw wśród domków Santany, potem wśród pól uprawnych, aż wjeżdżamy w las. Chyba po 10 km. na skrzyżowaniu pokazuje nam na kierunkowskaz z nazwą miejscowości, której szukamy. Dziękujemy mu, a on zawraca, prawdopodobnie specjalnie jechał tą drogą by nas poprowadzić, tacy to uprzejmi ludzie tu są.

Jedziemy przez gęsty eukaliptusowy las starą brukowaną drogą, dojeżdżamy do parkingu, sporo aut. Z tego miejsca rozpoczyna się parę szlaków, my wybieramy Caldeirao Vedre

 

Niestety pogoda zmienia się, gęste chmury zasłaniają słońce, napływa wilgotna mgła....No, ale to już ostatnia szansa na lewadę, jutro rano oddajemy samochód.

Wybrzeże północne też nas żegna ponurą pogodą.

Mijamy schronisko kryte strzechą, chybotliwy mostek nad strumieniem i wchodzimy w las. Nieprawdobodobne bogactwo różnych ogromnych drzew, są tu dęby, świerki, cedry i cyprysy. A co najdziwniejsze nawet wiekowe strzeliste sekwoje, bardzo rzadkie drzewa, o których nawet nie ma wzmianki w przewodniku, że tu rosną.

Chcę tu krótko wspomnieć o tych dostojnych drzewach, rosnących głównie w Kaliforni, choć występują także w niewielkiej ilości w Meksyku i Chinach. Widzieliśmy te drzewa w ogromnych ilościach w Sequoia National Park i Kings Canyon właśnie w Kaliforni. Niektóre okazy miały więcej niż trzy tysiące lat, a ich wysokość sięgała 115 m. Obwód pnia był tak duży, że objąć go mogło siedmiu mężczyzn z rozpostartymi ramionami. Co ciekawe sekwoje nie mają praktycznie wrogów na ziemi. Robaki ich nie jedzą, bo zawierają jakieś substancje trujące, drewno jest tak twarde i zbite, że niegroźne są dla nich pożary ani uderzenia piorunów. I nagle tutaj, na Maderze spotykamy je również - duże zaskoczenie.

Idziemy dalej, czasem ścieżka jest wąska, biegnie zboczem nad przepaścią, gdzie indziej rozszerza się . Nagle przed nami ściana wody, to z góry spływa szereg małych wodospadów. Nie ma możliwosci ich ominięcia, przechodzimy pod strugami wody, wychodzimy - prawie kompletnie przemoknięci. Przechodzimy przez tunele, by w końcu dojść do pięknego wodospadu wpadającego do małego stawu, otoczonego lasem paproci większych ode mnie.

No, ale pora wracać...deszcz leje już porządnie.

Na parkingu - oprócz naszego - stoi jeszcze tylko jeden samochód, wszyscy inni turyści już odjechali.

I tak oto skończył się nasz siedmiodniowy objazd przepięknej Madery.

Pozostaly cztery, a właściwie trzy pełne dni na bierny odpoczynek. Tak sobie obiecujemy, ale sami nie wierzymy, że faktycznie spędzimy je przy basenie na leżakach. Chyba nie wytrzymamy....

Mariola

Strony

Wyszukaj w trip4cheap