Momi, obiecuję, że fotki do każdej części relacji wstawię wieczorem.
Bereciku, na Kefalonii byłyśmy w pobliżu, ja byłam w Skali. Śliczne Twoje fotki, czytałam Twoje wrażenia. Kefalonia jest cudowna!!!!!
W końcu dochodzimy do rozległej zatoki, nad którą leży stolica. Idziemy nadmorskim bulwarem wysadzanym palmami, mając z jednej strony morze, a z drugiej wysokie pasmo wzgórz.
Na jednym z nich znajdują się ruiny dawnej fortecy chroniącej miasto przed atakami piratów. Po drodze mijamy położoną nad samym morzem bardzo oryginalną knajpkę Portofino. Może się ona podobać, lub nie.....
Jest tam masa kiczowatych gadżetów, nic do siebie nie pasuje, a jednak wszystko razem ma swój urok. I jeszcze w dodatku w takiej nadmorskiej scenerii. Jeszcze nie tak dawno mój strych był takim zakurzonym muzeum, zanim nie wyremontowaliśmy go i wszystko to wylądowało w kontenerze na śmieci. Ekscentryczna właścicielka Portofino chyba by mnie ozłociła za taką dostawę "cennych nowości" W tej okolicy są miejskie plaże, ale bardzo marne. Na ogół wąskie, kamieniste, mieszkańcy siedzą na wyleniałych łączkach. Pojawia się coraz gęstsza zabudowa. Niestety brak tu prawie zupełnie starych zabytkowych kamiennych budynków, których jest tak wiele przykładowo w stolicy Korfu. A to z tego powodu, że w 1953 roku Wyspy Jońskie nawiedziło bardzo silne trzęsienie ziemi, które zniszczyło większość domów, kościołów, klasztorów i tp. Ale są i wyjątki....
.Dochodzimy do głównego placu Solomosa- poety, twórcy słów greckiego hymnu.
Oczywiście w centralnym punkcie placu stoi jego pomnik, tuż obok biblioteka miejska i muzeum sztuki bizantyjskiej. Mnie podoba się jednak najbardziej szesnastowieczny kościółek pod wezwaniem św Mikołaja, który przetrwał chyba trzęsienie ziemi. Plac jest bardzo okazały, rosną tu piękne palmy i kwiaty. No i jest fajna kawiarnia, gdzie chwilę odpoczywamy przy frappie po trudach wędrówki. Następnie zapuszczamy się w wąskie, pnące się w górę uliczki ze stolikami licznych knajpek wystawionymi na zewnątrz. W tych urokliwych zaułkach jest ładnie, czysto i dużo kwiatów. Wracamy do morskiego bulwaru zwanego Strada Marina. Mijamy port, w którym cumują statki handlowe, duże pasażerskie oraz promy.
Jest też marina z jachtami i motorówkami. Wzdłuż bulwaru znajdują się reprezentacyjne hotele i restauracje, a na samym jego końcu stoi jeden z najokazalszych kościołów na wyspie, imieniem jej patrona św. Dionizosa. Kościół jest ładny, ale niezbyt zabytkowy, choć jego historia jest ciekawa. Otóż wybudowano go pięć lat przed tragicznym trzęsieniem ziemi, i o dziwo, przetrwał je w stanie nienaruszonym. Wewnątrz kościoła znajduje się bogato rzeźbiony i złocony ikonostas, a także relikwie św Dionizosa. Obok kościoła stoi dzwonnica, oddzielna budowla tak charakterystyczna w greckiej architekturze sakralnej - wzorowana na dzwonnicy przy katedrze św Marka w Wenecji.
Momi, obiecuję, że fotki do każdej części relacji wstawię wieczorem. Bereciku, na Kefalonii byłyśmy w pobliżu, ja byłam w Skali. Śliczne Twoje fotki, czytałam Twoje wrażenia. Kefalonia jest cudowna!!!!!
Apisku, my też spaliśmy niedaleko Skali, a przyznasz,że zdjęcia (a szczególnie moje) nie pokazą tego koloru morza, innego w każdym zakątku
Robi się coraz bardziej gorąco, nogi też z lekka odmawiają posłuszeństwa. Mijamy właśnie ciąg sympatycznych tawern rozlokowanych wzdłuż wybrzeża. Pachnie zachęcająco, wchodzimy na chybił trafił do jednej z nich o nazwie Sokrates. Wybór bardzo dobry, wszystko apetyczne, świeże, pachnące ziołami, chociaż trzeba było trochę czekać. Ale my się przecież nigdzie nie spieszymy...A w takiej knajpce to i posiedzieć przy domowym winku przyjemnie. No i wreszcie zjem moje ukochane tyropitakie - pierożki z ciasta filo, coś jak nasze francuskie z serowym nadzieniem przyprawionym na ostro. Chrupiące, rozpływające się w ustach, z dobrze doprawionym serem wewnątrz. Do tego tzatziki, grecka sałatka i pita. To jest pychota!!!! Mąż w końcu dorwie się do swoich ulubionych owoców morza.
Je grilowaną ośmiornicę i nie może się nachwalić jej smaku. W końcu wmusza i we mnie kawałek. No to ja się też zachwycam i przyznaję, że tak smakowitej dętki rowerowej przyrządzonej z ziołami w białym winie to jeszcze nie jadłam.... Zmęczeni, najedzeni i pełni wrażeń ze stolicznego miasta ruszamy na poszukiwanie dworca autobusowego, by wrócić do siebie. Z planu miasta wynika, że dworzec jest gdzieś w pobliżu. Wleczemy się w upale wąskimi uliczkami, ale nie bardzo mogę sobie wyobrazić, by mógł tu przejechać jakikolwiek autobus - jest po prostu zbyt ciasno.
W końcu trafiamy na posterunek policji turystycznej - oni powinni coś wiedzieć. wchodzimy do środka, pokazujemy im mapę i pytamy gdzie to jest? Oni machają ręką w przeciwnym kierunku i pokazują jakiś plac. To już bardziej realne niż wskazania mapy. Ale gdy dochodzimy do celu, okazuje się, że tam owszem jest przystanek autobusowy, ale w odwrotnym kierunku niż my chcemy jechać. W końcu kolejna zapytana osoba tłumaczy nam, że dworzec jest za miastem u podnóża góry. No to my apiać wspinamy się wąskimi stromymi uliczkami, by po 20 minutach zgrzani i spoceni osiągnąć cel. Już z daleka u stóp wysokiej góry widać nowoczesny budynek, a wokół kilka autobusów. Podchodzimy do kasy pełni nadziei. Dworzec, owszem, jest, ale autobusu do Tsilivi już dzisiaj nie będzie..... Jesteśmy zdecydowani wziąć taxi, chociaż ja bardzo lubię jeździć lokalnymi autobusami i jestem trochę zmartwiona. Ale gdzie tu znaleźć taxi w opustoszałym mieście, gdzie zaległa kilkugodzinna błoga sjesta???? Szukając taxi docieramy ponownie do placu Solomosa, tego z muzeami. No to koniec! teraz mi mąż nie odpuści. No i kolejny raz się na nim nie zawiodłam. Najpierw idziemy do muzeum sztuki bizantyjskiej. Ja w błyskawicznym tempie zaliczam wielowiekowe eksponaty i ewakuuję się na zewnątrz. Kładę się na ławeczce w cieniu palmy w celu odbycia sjesty. Mąż w tym czasie wgryza się szczegółowo w tajniki sztuki bizantyjskiej. I tak, każdy robi, to co lubi, jak w zgodnym małżeństwie przystało.... Jest tu jeszcze jedno muzeum w bibliotece miejskiej. I muszę przyznać, że to mi się podoba. Zawiera mnóstwo starych czarno - białych fotografii miasta sprzed trzęsienia ziemi i tuż po nim. Naprawdę można tu zobaczyć ogrom zniszczeń i tragedii mieszkańców. Mam nadzieję, że tym samym wyczerpaliśmy limit muzeo - zaliczeń na Wyspach Jońskich. Teraz już bez trudu łapiemy taxi i jedziemy do nas zupełnie inną drogą. Szerszą, mniej zakręciastą, ale już nie tak malowniczą, jak ta, którą przyszliśmy.
haha..Mika mi to samo napisała w ubiegłym tygodniu
wiecie że ja ciągle buszuje w poszukiwaniu lazurków po picassach, cholidaycheckach, tripadvizor itp..tylko niedługo to ja na żywo nie dojrze lazurku bo taki mam kiepski wzrok z roku na rok.. przez ten komputer..
Apisku alez Ty robisz piękne zdjęcia , z roku na rok jeszcze piekniejsze, cieszę sie jak skądś wracasz bo wtedy jest uczta dla oczu
Momi, obiecuję, że fotki do każdej części relacji wstawię wieczorem.
Bereciku, na Kefalonii byłyśmy w pobliżu, ja byłam w Skali. Śliczne Twoje fotki, czytałam Twoje wrażenia. Kefalonia jest cudowna!!!!!
Mariola
W końcu dochodzimy do rozległej zatoki, nad którą leży stolica. Idziemy nadmorskim bulwarem wysadzanym palmami, mając z jednej strony morze, a z drugiej wysokie pasmo wzgórz.
Na jednym z nich znajdują się ruiny dawnej fortecy chroniącej miasto przed atakami piratów. Po drodze mijamy położoną nad samym morzem bardzo oryginalną knajpkę Portofino. Może się ona podobać, lub nie.....
Jest tam masa kiczowatych gadżetów, nic do siebie nie pasuje, a jednak wszystko razem ma swój urok. I jeszcze w dodatku w takiej nadmorskiej scenerii. Jeszcze nie tak dawno mój strych był takim zakurzonym muzeum, zanim nie wyremontowaliśmy go i wszystko to wylądowało w kontenerze na śmieci. Ekscentryczna właścicielka Portofino chyba by mnie ozłociła za taką dostawę "cennych nowości" W tej okolicy są miejskie plaże, ale bardzo marne. Na ogół wąskie, kamieniste, mieszkańcy siedzą na wyleniałych łączkach. Pojawia się coraz gęstsza zabudowa. Niestety brak tu prawie zupełnie starych zabytkowych kamiennych budynków, których jest tak wiele przykładowo w stolicy Korfu. A to z tego powodu, że w 1953 roku Wyspy Jońskie nawiedziło bardzo silne trzęsienie ziemi, które zniszczyło większość domów, kościołów, klasztorów i tp. Ale są i wyjątki....
.Dochodzimy do głównego placu Solomosa- poety, twórcy słów greckiego hymnu.
Oczywiście w centralnym punkcie placu stoi jego pomnik, tuż obok biblioteka miejska i muzeum sztuki bizantyjskiej. Mnie podoba się jednak najbardziej szesnastowieczny kościółek pod wezwaniem św Mikołaja, który przetrwał chyba trzęsienie ziemi. Plac jest bardzo okazały, rosną tu piękne palmy i kwiaty. No i jest fajna kawiarnia, gdzie chwilę odpoczywamy przy frappie po trudach wędrówki. Następnie zapuszczamy się w wąskie, pnące się w górę uliczki ze stolikami licznych knajpek wystawionymi na zewnątrz. W tych urokliwych zaułkach jest ładnie, czysto i dużo kwiatów. Wracamy do morskiego bulwaru zwanego Strada Marina. Mijamy port, w którym cumują statki handlowe, duże pasażerskie oraz promy.
Jest też marina z jachtami i motorówkami. Wzdłuż bulwaru znajdują się reprezentacyjne hotele i restauracje, a na samym jego końcu stoi jeden z najokazalszych kościołów na wyspie, imieniem jej patrona św. Dionizosa. Kościół jest ładny, ale niezbyt zabytkowy, choć jego historia jest ciekawa. Otóż wybudowano go pięć lat przed tragicznym trzęsieniem ziemi, i o dziwo, przetrwał je w stanie nienaruszonym. Wewnątrz kościoła znajduje się bogato rzeźbiony i złocony ikonostas, a także relikwie św Dionizosa. Obok kościoła stoi dzwonnica, oddzielna budowla tak charakterystyczna w greckiej architekturze sakralnej - wzorowana na dzwonnicy przy katedrze św Marka w Wenecji.
Mariola
Apisku,Twoje opisy sa TAK SUGESTYWNE,że ja oczyma wyobrazni....podążam ....krok w krok za Tobą
...oby mi się chciało,tak jak mi się nie chce...
Apisku, my też spaliśmy niedaleko Skali, a przyznasz,że zdjęcia (a szczególnie moje) nie pokazą tego koloru morza, innego w każdym zakątku
a ja własnie wyczaiłam fotki Apiska i mam szczękę pod biurkiem, ale PIEKNE !!!
Bepi, Ty to jesteś genialna, bo ja ich jeszcze nie widziałam. Musisz mieć jakieś telepatyczne kontakty z moimi "siłami technicznymi"
Mariola
Robi się coraz bardziej gorąco, nogi też z lekka odmawiają posłuszeństwa. Mijamy właśnie ciąg sympatycznych tawern rozlokowanych wzdłuż wybrzeża. Pachnie zachęcająco, wchodzimy na chybił trafił do jednej z nich o nazwie Sokrates. Wybór bardzo dobry, wszystko apetyczne, świeże, pachnące ziołami, chociaż trzeba było trochę czekać. Ale my się przecież nigdzie nie spieszymy...A w takiej knajpce to i posiedzieć przy domowym winku przyjemnie. No i wreszcie zjem moje ukochane tyropitakie - pierożki z ciasta filo, coś jak nasze francuskie z serowym nadzieniem przyprawionym na ostro. Chrupiące, rozpływające się w ustach, z dobrze doprawionym serem wewnątrz. Do tego tzatziki, grecka sałatka i pita. To jest pychota!!!! Mąż w końcu dorwie się do swoich ulubionych owoców morza.
Je grilowaną ośmiornicę i nie może się nachwalić jej smaku. W końcu wmusza i we mnie kawałek. No to ja się też zachwycam i przyznaję, że tak smakowitej dętki rowerowej przyrządzonej z ziołami w białym winie to jeszcze nie jadłam.... Zmęczeni, najedzeni i pełni wrażeń ze stolicznego miasta ruszamy na poszukiwanie dworca autobusowego, by wrócić do siebie. Z planu miasta wynika, że dworzec jest gdzieś w pobliżu. Wleczemy się w upale wąskimi uliczkami, ale nie bardzo mogę sobie wyobrazić, by mógł tu przejechać jakikolwiek autobus - jest po prostu zbyt ciasno.
W końcu trafiamy na posterunek policji turystycznej - oni powinni coś wiedzieć. wchodzimy do środka, pokazujemy im mapę i pytamy gdzie to jest? Oni machają ręką w przeciwnym kierunku i pokazują jakiś plac. To już bardziej realne niż wskazania mapy. Ale gdy dochodzimy do celu, okazuje się, że tam owszem jest przystanek autobusowy, ale w odwrotnym kierunku niż my chcemy jechać. W końcu kolejna zapytana osoba tłumaczy nam, że dworzec jest za miastem u podnóża góry. No to my apiać wspinamy się wąskimi stromymi uliczkami, by po 20 minutach zgrzani i spoceni osiągnąć cel. Już z daleka u stóp wysokiej góry widać nowoczesny budynek, a wokół kilka autobusów. Podchodzimy do kasy pełni nadziei. Dworzec, owszem, jest, ale autobusu do Tsilivi już dzisiaj nie będzie..... Jesteśmy zdecydowani wziąć taxi, chociaż ja bardzo lubię jeździć lokalnymi autobusami i jestem trochę zmartwiona. Ale gdzie tu znaleźć taxi w opustoszałym mieście, gdzie zaległa kilkugodzinna błoga sjesta???? Szukając taxi docieramy ponownie do placu Solomosa, tego z muzeami. No to koniec! teraz mi mąż nie odpuści. No i kolejny raz się na nim nie zawiodłam. Najpierw idziemy do muzeum sztuki bizantyjskiej. Ja w błyskawicznym tempie zaliczam wielowiekowe eksponaty i ewakuuję się na zewnątrz. Kładę się na ławeczce w cieniu palmy w celu odbycia sjesty. Mąż w tym czasie wgryza się szczegółowo w tajniki sztuki bizantyjskiej. I tak, każdy robi, to co lubi, jak w zgodnym małżeństwie przystało.... Jest tu jeszcze jedno muzeum w bibliotece miejskiej. I muszę przyznać, że to mi się podoba. Zawiera mnóstwo starych czarno - białych fotografii miasta sprzed trzęsienia ziemi i tuż po nim. Naprawdę można tu zobaczyć ogrom zniszczeń i tragedii mieszkańców. Mam nadzieję, że tym samym wyczerpaliśmy limit muzeo - zaliczeń na Wyspach Jońskich. Teraz już bez trudu łapiemy taxi i jedziemy do nas zupełnie inną drogą. Szerszą, mniej zakręciastą, ale już nie tak malowniczą, jak ta, którą przyszliśmy.
Mariola
" że tak smakowitej dętki rowerowej przyrządzonej z ziołami w białym winie to jeszcze nie jadłam...."
Apisku...dokładnie jak ja !!!
hahaha....apisku...ośmiornica by się obraziła za porównanie....
Bepi ...Ty to chyba zamiast do szkoły to na jakies kursy dl aszpiegów chodzilaś......zobaczysz oślepniesz od tego szpiegowania...hehehe
Apisku pogon ekupę bo mnie już nosi i doczekać sie nie mogę.
http://sznupkowiewpodrozyzycia.blogspot.co.uk/
haha..Mika mi to samo napisała w ubiegłym tygodniu
wiecie że ja ciągle buszuje w poszukiwaniu lazurków po picassach, cholidaycheckach, tripadvizor itp..tylko niedługo to ja na żywo nie dojrze lazurku bo taki mam kiepski wzrok z roku na rok.. przez ten komputer..
Apisku alez Ty robisz piękne zdjęcia , z roku na rok jeszcze piekniejsze, cieszę sie jak skądś wracasz bo wtedy jest uczta dla oczu