I choć współczesna architektura to nie jest do końca to, co mnie zachwyca, to jednak wypada też mieć pojęcie o australijskiej sztuce budowlanej...
Idziemy zatem powłóczyć się po ulicach Centralnego Dystryktu Biznesowego.
Niektóre ulice to przewaga super nowoczesnych drapaczy chmur, gdzie znajdują się banki, biura światowych korporacji, znanych firm, przedstawicielstwa linii lotniczych.
Ponad tym wszystkim góruje wysoka wieża Sydney Tower, na której wierzchołek można wjechać. Widok może być fajny, ale najważniejsze symbole miasta, czyli opera i most Harbour Bridge zasłaniają niestety inne wieżowce.
Najbardziej prestiżowe ulice to George St, Market St i Pitt st.
Są tu także zamknięte dla ruchu deptaki z eleganckimi sklepami światowych marek.
Wśród tej nowoczesnej architektury nie brak na szczęście pozostałości stylowych kolonialnych budowli.
Główny ratusz miasta ma także siedzibę w bardzo pięknym wiktoriańskim budynku. Urody dodają mu jeszcze kwitnące wokół jacarandy.
W pobliżu na zacienionym skwerze znajduje się kolejna katedra, tym razem anglikańska pod wezwaniem St Andrew. Jest to nieduży kościół w neogotyckim stylu z ciekawymi witrażami.
Sporo jest pojedynczych wspaniale zdobionych budynków przytłumionych jednak nieco przez sąsiadujące molochy.
No, ale i tak dobrze, że się ostały...
W Centralnym Dystrykcie Biznesowym nie brakuje też wytwornych sklepów z autentyczną sztuką aborygeńską. Ciekawa kolorystyka, w tonacji takiej, jaką lubię.
Ceny tych autentyków są wysokie.
Ale są także sklepy z typowymi pamiątkami dla turystów z takimi pseudoaborygeńskimi wyrobami. Tam już każdy może sobie pozwolić na zakupy...
Właśnie w takim sklepiku kupujemy dla wnuczki bumerang. Gdy żartując ze sprzedawcą pytam, czy aby na pewno wróci do rzucającego, uśmiecha się niepewnie i mamrocze po cichutku, że raczej nie jest pewny...
Wieczorem spotykamy się ze znajomymi poznanymi w Hobart.
Zorganizowali dla nas super atrakcyjną niespodziankę!!!!Pojedziemy z ich znajomym w prawdziwy australijski outback, zobaczyć choć kawałeczek dzikiej krainy...
Szkoda tylko, że już się nie zobaczymy, bo jutro jadą do córki mieszkającej w Perth, która wkrótce urodzi pierwsze dziecko ...
My też po drodze zrobilismy sobie stopa, bo pot nam oczy zalewał. Usiedliśmy na trawie w cieniu olbrzymiego drzewa, zdegustowaliśmy po piwku i...ciężko się było podnieść he he
Mi się trail z Bondi bardzo podobał,ale nie mogę porównać do Manly.
Jednym z najlepszych przykładów takiej kolonialnej perełki może być budynek Queen Victoria Building, w którym obecnie znajduje się wytworne centrum handlowe.
Jeszcze 120 lat temu było w tym miejscu wielkie targowisko.
W 1898 roku oddano do użytku budynek, który od tego czasu pełnił wiele różnych funkcji. Przed głównym wejściem stoi pomnik królowej Victorii, patronki budynku.
Wewnątrz na galeryjkach znajduje się kilkadziesiąt luksusowych sklepów, z jeszcze bardziej luksusowymi cenami.
Witraże, mozaiki podłogowe, przepych, bogate zdobnictwo, ale trzeba przyznać, że to wszystko razem elegancko się prezentuje...
My traktujemy Galerię Victorii na zasadzie muzeum, przyjemnie się je ogląda, ale kupować tu nic nie będziemy...choć niewątpliwie co nieco by się wybrało...
Jest nawet kawiarnio-cukiernia wiedeńska, gdzie można spróbować australijskiej wersji tortu Sachera. A może jest on faktycznie sprowadzany codziennie z Wiednia???? Nie próbujemy, bo mi i ten oryginalny nie smakuje...pewnie znowu herezje wypisuję, bo przecież wszyscy się zachwycają tortem Sachera!!!!
Dwa kolejne dni spędzamy na pełnym luzie. To będą takie prawdziwie leniwe wakacje....a potem ostatni dzień na ziemi australijskiej, który zapowiada się bardzo interesująco, ale i wyczerpująco...
Jak dotąd przez trzy tygodnie prawie każdy dzień był bardzo intensywny.
I w końcu nastąpiło „zmęczenie materiału”.
Nie chce nam się już chodzić po mieście... nawet po takim niezwykłym mieście!!!
Ale my tak już mamy, że wolimy czas spędzać na łonie przyrody. Tam jakoś nigdy nam się nie znudzi.
Rozważamy ponowny wyjazd w góry Blue Mountains, tym razem w mniej popularne turystycznie rejony. Ale w końcu trochę przeraża nas perspektywa spędzenia czterech godzin w pociągu i decydujemy się na powtórne odwiedziny Manly oraz dokładne spenetrowanie ogrodu botanicznego. Dotychczas - tak naprawdę - tylko go przelatywaliśmy, w drodze gdzieś tam...
Byliśmy tu już dwa razy, ale nigdy nie zagłębialiśmy się w boczne ścieżki, czy bardziej ustronne miejsca.
Królewski Ogród Botaniczny , którego historia sięga 19 wieku to miejsce magiczne. To nie tylko ogromne zbiorowisko egzotycznych drzew, krzewów i kwiatów oraz tereny rekreacyjne dla mieszkańców, ale także ostoja dla niektórych gatunków zwierząt i ptaków. Zachwycają także przepiękne widoki rozciągające się stąd!!!
Ta zielona enklawa miasta jest rajem między innymi dla białych papug kakadu, ja akurat dostrzegam jedną z nich siedzącą w gnieździe.
Niesamowite wrażenie robią kolonie wielkich nietoperzy zwanych tu - flying fox. W ciągu dnia wiszą na starych, rozłożystych drzewach, a o zmierzchu podrywają się do lotu i krążą ogromnymi stadami nad miastem, tworząc widok jakby żywcem wyjęty z jakiegoś horroru.
Znacznie sympatyczniejsze są ibisy, które żyją sobie licznie nie tylko w ogrodzie botanicznym, ale i w innych parkach Sydney.
Najciekawszym budynkiem znajdującym się w Ogrodzie Botanicznym jest Goverment House, będący od 200 lat – z małymi przerwami – siedzibą gubernatora Nowej Południowej Walii.
Niestety cały teren wokół niego, wraz z ogromnym ogrodem, jest ogrodzony i nie ma możliwości zwiedzenia go.
No to sobie chociaż przez płot polukamy na piękny zabytkowy pałacyk!!!!
I choć współczesna architektura to nie jest do końca to, co mnie zachwyca, to jednak wypada też mieć pojęcie o australijskiej sztuce budowlanej...
Idziemy zatem powłóczyć się po ulicach Centralnego Dystryktu Biznesowego.
Niektóre ulice to przewaga super nowoczesnych drapaczy chmur, gdzie znajdują się banki, biura światowych korporacji, znanych firm, przedstawicielstwa linii lotniczych.
Ponad tym wszystkim góruje wysoka wieża Sydney Tower, na której wierzchołek można wjechać. Widok może być fajny, ale najważniejsze symbole miasta, czyli opera i most Harbour Bridge zasłaniają niestety inne wieżowce.
Najbardziej prestiżowe ulice to George St, Market St i Pitt st.
Są tu także zamknięte dla ruchu deptaki z eleganckimi sklepami światowych marek.
Mariola
Wśród tej nowoczesnej architektury nie brak na szczęście pozostałości stylowych kolonialnych budowli.
Główny ratusz miasta ma także siedzibę w bardzo pięknym wiktoriańskim budynku. Urody dodają mu jeszcze kwitnące wokół jacarandy.
W pobliżu na zacienionym skwerze znajduje się kolejna katedra, tym razem anglikańska pod wezwaniem St Andrew. Jest to nieduży kościół w neogotyckim stylu z ciekawymi witrażami.
Sporo jest pojedynczych wspaniale zdobionych budynków przytłumionych jednak nieco przez sąsiadujące molochy.
No, ale i tak dobrze, że się ostały...
W Centralnym Dystrykcie Biznesowym nie brakuje też wytwornych sklepów z autentyczną sztuką aborygeńską. Ciekawa kolorystyka, w tonacji takiej, jaką lubię.
Ceny tych autentyków są wysokie.
Ale są także sklepy z typowymi pamiątkami dla turystów z takimi pseudoaborygeńskimi wyrobami. Tam już każdy może sobie pozwolić na zakupy...
Właśnie w takim sklepiku kupujemy dla wnuczki bumerang. Gdy żartując ze sprzedawcą pytam, czy aby na pewno wróci do rzucającego, uśmiecha się niepewnie i mamrocze po cichutku, że raczej nie jest pewny...
Wieczorem spotykamy się ze znajomymi poznanymi w Hobart.
Zorganizowali dla nas super atrakcyjną niespodziankę!!!!Pojedziemy z ich znajomym w prawdziwy australijski outback, zobaczyć choć kawałeczek dzikiej krainy...
Szkoda tylko, że już się nie zobaczymy, bo jutro jadą do córki mieszkającej w Perth, która wkrótce urodzi pierwsze dziecko ...
Mariola
Nie wróciliście dokończyć jeszcze szlak przy Bondi ?
No trip no life
Nelcia, powiem ci szczerze, że miałam dość!!!
To był najgorętszy dzień w Sydney, a sama wiesz, że cała ta trasa prawie nie ma zacienionych miejsc.
A poza tym Bondi mnie jakoś nie urzekło, o wiele bardziej podoba mi się rejon Manly...
Choć te skałki w okolicy Bondi są piękne, ale tam jakoś mało zieleni w porównaniu z Manly. No i wszędzie domy...
Mariola
My też po drodze zrobilismy sobie stopa, bo pot nam oczy zalewał. Usiedliśmy na trawie w cieniu olbrzymiego drzewa, zdegustowaliśmy po piwku i...ciężko się było podnieść he he
Mi się trail z Bondi bardzo podobał,ale nie mogę porównać do Manly.
No trip no life
Tak naprawdę, to mało tam drzew po drodze było, więc i cienia, jak na lekarstwo...
Mariola
Jednym z najlepszych przykładów takiej kolonialnej perełki może być budynek Queen Victoria Building, w którym obecnie znajduje się wytworne centrum handlowe.
Jeszcze 120 lat temu było w tym miejscu wielkie targowisko.
W 1898 roku oddano do użytku budynek, który od tego czasu pełnił wiele różnych funkcji. Przed głównym wejściem stoi pomnik królowej Victorii, patronki budynku.
Wewnątrz na galeryjkach znajduje się kilkadziesiąt luksusowych sklepów, z jeszcze bardziej luksusowymi cenami.
Witraże, mozaiki podłogowe, przepych, bogate zdobnictwo, ale trzeba przyznać, że to wszystko razem elegancko się prezentuje...
My traktujemy Galerię Victorii na zasadzie muzeum, przyjemnie się je ogląda, ale kupować tu nic nie będziemy...choć niewątpliwie co nieco by się wybrało...
Jest nawet kawiarnio-cukiernia wiedeńska, gdzie można spróbować australijskiej wersji tortu Sachera. A może jest on faktycznie sprowadzany codziennie z Wiednia???? Nie próbujemy, bo mi i ten oryginalny nie smakuje...pewnie znowu herezje wypisuję, bo przecież wszyscy się zachwycają tortem Sachera!!!!
Mariola
Dwa kolejne dni spędzamy na pełnym luzie. To będą takie prawdziwie leniwe wakacje....a potem ostatni dzień na ziemi australijskiej, który zapowiada się bardzo interesująco, ale i wyczerpująco...
Jak dotąd przez trzy tygodnie prawie każdy dzień był bardzo intensywny.
I w końcu nastąpiło „zmęczenie materiału”.
Nie chce nam się już chodzić po mieście... nawet po takim niezwykłym mieście!!!
Ale my tak już mamy, że wolimy czas spędzać na łonie przyrody. Tam jakoś nigdy nam się nie znudzi.
Rozważamy ponowny wyjazd w góry Blue Mountains, tym razem w mniej popularne turystycznie rejony. Ale w końcu trochę przeraża nas perspektywa spędzenia czterech godzin w pociągu i decydujemy się na powtórne odwiedziny Manly oraz dokładne spenetrowanie ogrodu botanicznego. Dotychczas - tak naprawdę - tylko go przelatywaliśmy, w drodze gdzieś tam...
Byliśmy tu już dwa razy, ale nigdy nie zagłębialiśmy się w boczne ścieżki, czy bardziej ustronne miejsca.
Królewski Ogród Botaniczny , którego historia sięga 19 wieku to miejsce magiczne. To nie tylko ogromne zbiorowisko egzotycznych drzew, krzewów i kwiatów oraz tereny rekreacyjne dla mieszkańców, ale także ostoja dla niektórych gatunków zwierząt i ptaków. Zachwycają także przepiękne widoki rozciągające się stąd!!!
Mariola
Ta zielona enklawa miasta jest rajem między innymi dla białych papug kakadu, ja akurat dostrzegam jedną z nich siedzącą w gnieździe.
Niesamowite wrażenie robią kolonie wielkich nietoperzy zwanych tu - flying fox. W ciągu dnia wiszą na starych, rozłożystych drzewach, a o zmierzchu podrywają się do lotu i krążą ogromnymi stadami nad miastem, tworząc widok jakby żywcem wyjęty z jakiegoś horroru.
Znacznie sympatyczniejsze są ibisy, które żyją sobie licznie nie tylko w ogrodzie botanicznym, ale i w innych parkach Sydney.
Mariola
Najciekawszym budynkiem znajdującym się w Ogrodzie Botanicznym jest Goverment House, będący od 200 lat – z małymi przerwami – siedzibą gubernatora Nowej Południowej Walii.
Niestety cały teren wokół niego, wraz z ogromnym ogrodem, jest ogrodzony i nie ma możliwości zwiedzenia go.
No to sobie chociaż przez płot polukamy na piękny zabytkowy pałacyk!!!!
Mariola