Następnego dnia rano Pouria zawiózł nas na dworzec autobusowy, skąd za 135 tys. riali/osoba pojechaliśmy do Kashan.
Tam mieliśmy się zatrzymać 3 dni u kolejego hosta z couchsurfingu. Tym razem była to Unique, jej mąż Ibrahim i ich kilkuletni syn Medhat. Bardzo żywe dziecko, mówiące płynnie w farsi i po angielsku, bowiem Unique jest nauczycielką angielskiego i postanowiła, że dziecko będzie równolegle się uczyć 2 języków. No przyznam, że byłam pod wrazeniem efektów.
Podobnie jak u Pourii, wybrałam ofertę, gdzie trzeba było ponieśc niewielkie koszty.
Za nocleg ze śniadaniem płaciliśmy 5 € od osoby, lunch lub kolacja to kolejne 4 €/osoba. Do tego gospodarz dorabia jako kierowca, więc kursy wypadało zamawiać u niego, co kosztowało 1 € za każde 3 km. Tak wyglądał główny salon połączony z kuchnią, gdzie wspólnie z gospodarzami jedliśmy śniadania, a także dwa lunche, które sobie zamówiliśmy ekstra. Jadaliśmy na sposób irański, czyli siedząc na podłodze, choć gospodarze zapytali, czy nie wolimy przy stole.
Mieszkaliśmy niedaleko historycznej części miasta, więc zaraz po lunchu przygotowanym przez Unique poszliśmy na spacer.
Pierwszym miejscem jakie zwiedziliśmy był piękny, zabytkowy dom z 1859 roku Khan-e Boroujerdi. Bilet kosztował 150 tys. riali.
Zajrzeliśmy też na chwilę do stojącego w pobliżu małego meczetu- mauzoleum Imamzadeh Sultan Amir Ahmada.
Meczet znajduje się pomiędzy domem Boroujerdi, a kolejnym historycznym budynkiem- zbudowanym około roku 1880 Khan-e Tabatabaei. Bilet kosztuje 150 tys. riali, ale warto nabyć za 350 tys. "combined ticket" obejmujący jeszcze Khan-e Abbasian i Hammam-e Sultan Mir Ahmad. W ten sposób można nieco zaoszczędzić, bo każde z tych miejsc z osobna kosztuje 150 tys. Bilety są ważne kilka dni, nie pamiętam niestety ile dokładnie, ale np. w łaźniach byliśmy 2 dni później.
Idąc dalej mijaliśmy małą księgarnię, w której była jednocześnie agencja turystyczna.Właściciel zaczął nas namawiać na wycieczki po okolicy, ale początkowo odmówiliśmy, bo wyjazd do Abyaneh mieliśmy już uzgodniony z naszym gospodarzem na jutro, a pojutrze na pustynię również mieliśmy zamiar z nim się wybrać. Przekonało nas jednak to, że tutaj oferują przejazd jeepem 4x4, więc ostatecznie umówiliśmy się na pojutrze na trasę: Underground City w Nushabad, Holy Shrine w Aran wa Bidgol, pustynię oraz słone jezioro. Na końcu kolacja w karawanseraju i cena za dwie osoby 40 €. Obiecano nam też, że będziemy sami w samochodzie, bez innych turystów.
Zaczynało już się ściemniać, ale postanowiliśmy odwiedzić jeszcze drugie miejsce z "combo ticketu"- Khan-e Abbasian. Budowę datuje się na koniec XVIII wieku. Jest więc starszy od poprzednich dwóch domów, ale też mniej zdobiony. Poza tym ogromny, obejmuje 6 budynków i kilka podwórek, więc można się zgubić.
Na zobaczenie łaźni było już za ciemno, więc wąskimi i zaniedbanymi uliczkami poszliśmy w kierunku bazaru.
A potem trafiliśmy na piękne miejsce- XVIII wieczny Agha Bozorg Mosque. Jest to meczet połączony ze szkołą teologiczną- medresą
Od razu zdecydowaliśmy, że wrócimy tu później gdy będzie całkiem ciemno, a na razie poszliśmy dalej szukać bazaru.
W środku bazaru oczywiście musi być meczet...a nwet kilka meczetów.
Znaleźliśmy też restauracje, o której czytałam dobre opinie...ale kiedy weszliśmy, nikt nie był zainteresowany naszą obecnością, wiec zrezygnowaliśmy z kolacji w tym miejscu.
Tomeak mówił, że dobrze, że nie zjedliśmy kolacji, bo najedzony nie zwróciłby później uwagi na coś, co mu niesamowicie zasmakowało- perskie lody Paloodeh (Faloodeh). Wyglądem przypominają cienki makaron, który robi się z zamrożonej skrobi i zanurza w częściowo zamrożonym syropie zawierającym cukier i wodę różaną. W wersji bogatszej dodaje się kawałek "zwykłego" loda. Mieli tego 3 rodzaje, a dokładniej 3 smaki wody różanej. Porcja kosztowała 50 tys. riali. Mnie te lody nie przypadły do gustu, ale Tomek zakochał się w nich od pierwszego wejrzenia
Potem wróciliśmy do meczetu Agha Bozorg, gdzie w ostatniej chwili udało się zrobić ładne zdjęcia, bo o 22:00 go zamykali, a o tej właśnie godzinie tam przyszliśmy.
Nastepnego dnia rano, zaraz po śniadaniu, pojechaliśmy z Ibrahimem na wycieczkę.
Oprócz nas, w domu była jeszcze para turystów z Niemiec. Oni również byli zainteresowani taką samą wycieczką jak my, więc padła propozycja od gospodarzy, żebyśmy pojechali razem. Zaprotestowałam gwałtownie. Po pierwsze, samochód Ibrahima nie był wielki, a ja do chudzielców nie należę ( niestety :P), po drugie my z Tomkiem dogadywaliśmy się świetnie co do miejsc, które chcemy zobaczyć i czasu, jaki chcemy poświęcić na robienie zdjęć...a nie chciałam podobnej sytuacji, jak w Yazd, że ktoś będzie kręcił nosem i pytał, czy MUSI jeszcze coś zobaczyć. Pojechaliśmy sami :-), a Niemcy na drugi dzień.
Trzeba przyznać, że jako kierowca i przewodnik Ibrahim spisał się znakomicie. Zatrzymywał się wszędzie gdzie chcieliśmy, a także sam proponował postoje w ciekawszych miejscach. Tak więc w drodze do Abyaneh stawaliśmy w sumie kilka razy fotografując przydrożne krajobrazy.
Między Kashan a Adresan znajduje się łańcuch górski Kuh-e Karkas.Ciągnie się przez ponad 100km. Najwyższy szczyt, Góra Karkas ma 3895m n.p.m.
W górach nie trzeba nosiś hidżabu
Przez chwilę zajęłam się fotografowaniem jaszczurki. Ibrahim pyta: A gdzie jest Tomek?
Rozejrzałam się po okolicy. No gdzie jest Tomek?
Nie wszędzie na tej trasie można robić zdjęcia.
Kawałek dalej jest pilnie strzeżona przez wojsko elektrownia atomowa w Natanz. Jest ona powszechnie uznawana za centralną irańską placówkę do wzbogacania uranu.
Ibrahim ze strachem w oczach prosił nas o respektowanie zakazu fotografowania.
Kolejnym miejscem, do którego musieliśmy odbić kawałek z głównej drogi, było malutkie miasteczko Hanjan, w którym są ruiny starej fortecy. Nawet stałego sklepu tam nie ma, a jedynie obwoźny.
Zdenerwowało mnie to miejsce
Nie wiem jak stary jest ten zamek, ale wygląda na bardzo. Niszczeje, wiadomo, nie ma pieniędzy. Rozumiem. Ale jaki jest powód, żeby wlasnie w tym miejscu postawić maszt od telefonii komorkowej, czy diabli wiedzą czego? A z drugiej strony jakieś koszmarne huśtawki?
i ja widze wszystkie fotki! ( ach, gdyby one były widoczne kilka miesięcy temu....., to nie byłybyśmy dla siebie taką tajemnicą w tym Mexico! )
Pięknie położony ten zamek.... no cóz... maszt pewnie ze względu na odpowiednia wysokość, a te hustawki (chyba to takie rózne ustrojstwa do ulicznej gimnastyki) - pewnie mają przyciagnąć ludzi nie tylko spragnionych ruin zamkowych....
Ciekawe, że w gorach nie obowiązuje noszenie tej chusty ..
Piea, jak bys przed wyjazdem dała znać,że lecisz do Meksyku ,albo żeby cie wpisac na odliczankę, to na bank byśmy wszyscy skojarzyli, że lecicice razem , bo Dany wyjazd był wpisany i tak wyglądał..
Sprawdziłam "na szybko" dwie strony i są
Dzięki mabro
Następnego dnia rano Pouria zawiózł nas na dworzec autobusowy, skąd za 135 tys. riali/osoba pojechaliśmy do Kashan.
Tam mieliśmy się zatrzymać 3 dni u kolejego hosta z couchsurfingu. Tym razem była to Unique, jej mąż Ibrahim i ich kilkuletni syn Medhat. Bardzo żywe dziecko, mówiące płynnie w farsi i po angielsku, bowiem Unique jest nauczycielką angielskiego i postanowiła, że dziecko będzie równolegle się uczyć 2 języków. No przyznam, że byłam pod wrazeniem efektów.
Podobnie jak u Pourii, wybrałam ofertę, gdzie trzeba było ponieśc niewielkie koszty.
Za nocleg ze śniadaniem płaciliśmy 5 € od osoby, lunch lub kolacja to kolejne 4 €/osoba. Do tego gospodarz dorabia jako kierowca, więc kursy wypadało zamawiać u niego, co kosztowało 1 € za każde 3 km.
Tak wyglądał główny salon połączony z kuchnią, gdzie wspólnie z gospodarzami jedliśmy śniadania, a także dwa lunche, które sobie zamówiliśmy ekstra. Jadaliśmy na sposób irański, czyli siedząc na podłodze, choć gospodarze zapytali, czy nie wolimy przy stole.
Mieszkaliśmy niedaleko historycznej części miasta, więc zaraz po lunchu przygotowanym przez Unique poszliśmy na spacer.
Pierwszym miejscem jakie zwiedziliśmy był piękny, zabytkowy dom z 1859 roku Khan-e Boroujerdi. Bilet kosztował 150 tys. riali.
Zajrzeliśmy też na chwilę do stojącego w pobliżu małego meczetu- mauzoleum Imamzadeh Sultan Amir Ahmada.
Meczet znajduje się pomiędzy domem Boroujerdi, a kolejnym historycznym budynkiem- zbudowanym około roku 1880 Khan-e Tabatabaei. Bilet kosztuje 150 tys. riali, ale warto nabyć za 350 tys. "combined ticket" obejmujący jeszcze Khan-e Abbasian i Hammam-e Sultan Mir Ahmad. W ten sposób można nieco zaoszczędzić, bo każde z tych miejsc z osobna kosztuje 150 tys. Bilety są ważne kilka dni, nie pamiętam niestety ile dokładnie, ale np. w łaźniach byliśmy 2 dni później.
Idąc dalej mijaliśmy małą księgarnię, w której była jednocześnie agencja turystyczna.Właściciel zaczął nas namawiać na wycieczki po okolicy, ale początkowo odmówiliśmy, bo wyjazd do Abyaneh mieliśmy już uzgodniony z naszym gospodarzem na jutro, a pojutrze na pustynię również mieliśmy zamiar z nim się wybrać. Przekonało nas jednak to, że tutaj oferują przejazd jeepem 4x4, więc ostatecznie umówiliśmy się na pojutrze na trasę: Underground City w Nushabad, Holy Shrine w Aran wa Bidgol, pustynię oraz słone jezioro. Na końcu kolacja w karawanseraju i cena za dwie osoby 40 €. Obiecano nam też, że będziemy sami w samochodzie, bez innych turystów.
Zaczynało już się ściemniać, ale postanowiliśmy odwiedzić jeszcze drugie miejsce z "combo ticketu"- Khan-e Abbasian. Budowę datuje się na koniec XVIII wieku. Jest więc starszy od poprzednich dwóch domów, ale też mniej zdobiony. Poza tym ogromny, obejmuje 6 budynków i kilka podwórek, więc można się zgubić.
Na zobaczenie łaźni było już za ciemno, więc wąskimi i zaniedbanymi uliczkami poszliśmy w kierunku bazaru.
A potem trafiliśmy na piękne miejsce- XVIII wieczny Agha Bozorg Mosque. Jest to meczet połączony ze szkołą teologiczną- medresą
Od razu zdecydowaliśmy, że wrócimy tu później gdy będzie całkiem ciemno, a na razie poszliśmy dalej szukać bazaru.
W środku bazaru oczywiście musi być meczet...a nwet kilka meczetów.
Znaleźliśmy też restauracje, o której czytałam dobre opinie...ale kiedy weszliśmy, nikt nie był zainteresowany naszą obecnością, wiec zrezygnowaliśmy z kolacji w tym miejscu.
Tomeak mówił, że dobrze, że nie zjedliśmy kolacji, bo najedzony nie zwróciłby później uwagi na coś, co mu niesamowicie zasmakowało- perskie lody Paloodeh (Faloodeh). Wyglądem przypominają cienki makaron, który robi się z zamrożonej skrobi i zanurza w częściowo zamrożonym syropie zawierającym cukier i wodę różaną. W wersji bogatszej dodaje się kawałek "zwykłego" loda. Mieli tego 3 rodzaje, a dokładniej 3 smaki wody różanej. Porcja kosztowała 50 tys. riali. Mnie te lody nie przypadły do gustu, ale Tomek zakochał się w nich od pierwszego wejrzenia
Potem wróciliśmy do meczetu Agha Bozorg, gdzie w ostatniej chwili udało się zrobić ładne zdjęcia, bo o 22:00 go zamykali, a o tej właśnie godzinie tam przyszliśmy.
Dana, przejrzalam strony 8-11, wszystkie foty sa
Bardzo sie ciesze,ze piszesz dalej !
No trip no life
Ja widzę!
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Widzę i ja
Przyszłość to marzenia, przeszłośc to wspomnienia
...heee, "widzę i doczytuję" ; )
...no to w drogę... żeby się oburzać i podziwiać
...zdumiewać i wzruszać ramionami...wybrzydzać i zachwycać...Radoslav
Nastepnego dnia rano, zaraz po śniadaniu, pojechaliśmy z Ibrahimem na wycieczkę.
Oprócz nas, w domu była jeszcze para turystów z Niemiec. Oni również byli zainteresowani taką samą wycieczką jak my, więc padła propozycja od gospodarzy, żebyśmy pojechali razem. Zaprotestowałam gwałtownie. Po pierwsze, samochód Ibrahima nie był wielki, a ja do chudzielców nie należę ( niestety :P), po drugie my z Tomkiem dogadywaliśmy się świetnie co do miejsc, które chcemy zobaczyć i czasu, jaki chcemy poświęcić na robienie zdjęć...a nie chciałam podobnej sytuacji, jak w Yazd, że ktoś będzie kręcił nosem i pytał, czy MUSI jeszcze coś zobaczyć. Pojechaliśmy sami :-), a Niemcy na drugi dzień.
Trzeba przyznać, że jako kierowca i przewodnik Ibrahim spisał się znakomicie. Zatrzymywał się wszędzie gdzie chcieliśmy, a także sam proponował postoje w ciekawszych miejscach. Tak więc w drodze do Abyaneh stawaliśmy w sumie kilka razy fotografując przydrożne krajobrazy.
Między Kashan a Adresan znajduje się łańcuch górski Kuh-e Karkas.Ciągnie się przez ponad 100km. Najwyższy szczyt, Góra Karkas ma 3895m n.p.m.
W górach nie trzeba nosiś hidżabu
Przez chwilę zajęłam się fotografowaniem jaszczurki. Ibrahim pyta: A gdzie jest Tomek?
Rozejrzałam się po okolicy. No gdzie jest Tomek?
Nie wszędzie na tej trasie można robić zdjęcia.
Kawałek dalej jest pilnie strzeżona przez wojsko elektrownia atomowa w Natanz. Jest ona powszechnie uznawana za centralną irańską placówkę do wzbogacania uranu.
Ibrahim ze strachem w oczach prosił nas o respektowanie zakazu fotografowania.
Kolejnym miejscem, do którego musieliśmy odbić kawałek z głównej drogi, było malutkie miasteczko Hanjan, w którym są ruiny starej fortecy. Nawet stałego sklepu tam nie ma, a jedynie obwoźny.
Zdenerwowało mnie to miejsce
Nie wiem jak stary jest ten zamek, ale wygląda na bardzo. Niszczeje, wiadomo, nie ma pieniędzy. Rozumiem. Ale jaki jest powód, żeby wlasnie w tym miejscu postawić maszt od telefonii komorkowej, czy diabli wiedzą czego? A z drugiej strony jakieś koszmarne huśtawki?
i ja widze wszystkie fotki! ( ach, gdyby one były widoczne kilka miesięcy temu....., to nie byłybyśmy dla siebie taką tajemnicą w tym Mexico! )
Pięknie położony ten zamek.... no cóz... maszt pewnie ze względu na odpowiednia wysokość, a te hustawki (chyba to takie rózne ustrojstwa do ulicznej gimnastyki) - pewnie mają przyciagnąć ludzi nie tylko spragnionych ruin zamkowych....
Piea
Piękne góry !!!
Ciekawe, że w gorach nie obowiązuje noszenie tej chusty ..
Piea, jak bys przed wyjazdem dała znać,że lecisz do Meksyku ,albo żeby cie wpisac na odliczankę, to na bank byśmy wszyscy skojarzyli, że lecicice razem , bo Dany wyjazd był wpisany i tak wyglądał..
Dana - 7 dni -Hasta la vista Mexico
No trip no life