Tak, zawsze w opisie przyrody podaję w kolejności zdjęć. bo nie każdy musi zwłaszcza egzotyczne rozpoznawać. Wierzch ciała zielony, gnieżdzi się w wykopanych w skarpie norach i żywi większymi owadami.
Jedziemy dalej, przez góry chociaż teraz zupełnie inne - mniej surowe i całe pokryte roślinnością. Zatrzymujemy się w kolejnym punkcie widokowym - foto w głęboką dolinę. Ruszamy dalej i po kilku minutach elektryzujący okrzyk - DŻELADY. Wypadamy z aparatami z busa - na łące pasą się dżelady. Pasą się? Tak, to jedyna małpa, której podstawą diety jest trawa. Jedni robią foto, inni podchodząc zbyt blisko płoszą małpy, które kawałek się oddalają i tak kilka razy, aż dżelady znikają. Przeszczęśliwi wracamy do busa.
No to dżelady - małpy o krwawiącym sercu; zgadniecie skąd taka nazwa? Tak, dżelada brunatna ma na piersi nagą czerwoną skórę. Najpierw przez szybę busa, a potem z podchodów.
Nel dżelady to endemit północnej Etiopii i Erytrei i raczej rzadko je można spotkać w zoo; jeszcze nie spotkałem. Nie wrzeszczą też bez powodu i żadnych odgłosów nie słyszałem, ale zapewne głosu używają przy jakiś przepychankach. Umieją dla odstraszenia rzucać kamieniami i przy następnym spotkaniu samiec rzucił; i nie wiem czy chciał odstraszyć człowieka (panią w zielonych spodniach) czy był to akt dominacji. Nel, zapraszam więc na dżelady do płn Etiopii.
Tak, dżelady są niesamowite chociaż nie miałem okazji zobaczyć "wszystkiego". Na filmie jedynie widziałem jak strasząc potencjalnego rywala samiec wywijał wargi odsłaniając czerwone dziąsła ze sterczącymi kłami; a kłów to i lampart mógłby pozazdrościć.
Witam zaglądających. Właśnie chciałem se krótką przerwę zrobić w pisaniu i wstawianiu foto, a tu masz babo placek, pojawili się kolejni zainteresowani Etiopią i nie wypada nic innego, tylko kontynuować. Dojeżdżamy do Lalibeli i jeszcze tylko kilka foto z drogi, gdzie pojawiają się piętrowe domy z gliny i zaraz niesamowita Lalibela. Jakieś uprawy, a w całej wiosce dziś generalnie pranie - widać taki harmonogram.
W Lalibeli jest jakieś lotnisko, bo są turyści przylatujący do Etiopii jedynie po to by odwiedzić wykute w XIIw skalne kościoły. To jest naprawdę rewelacja na skalę światową. Nie powiem jak jest z turystami indywidualnymi, ale grupy dostają swego przewodnika, a także "pilnowacza butów". Zaraz po zakupie biletu szok - dostajemy formularz do wypełnienia: imię, nazwisko, nr paszportu ...?? Okazuje się, że bilet jest ważny cały rok i możesz se tu przylecieć po raz drugi ,,, wpisywanych danych nikt nie weryfikuje, ale szok. Oczywiście zwiedzanie następnego dnia, bo po przyjeździe tylko kolacja i spać. Hotel w formie domków dawnych kościelnych kapłanów okrągły domek przedzielony w połowie ścianą dla 2 par turystów. Mam tylko 1 foto z wnętrza - raczej skromnie. Pomimo, iż Lalibela leży na wys. 2650m npm przydają się tu środki antykomarowe - w łazience lata co najmniej jeden, a przez 2cm szparę między progiem, a drzwiami wejściowymi przy odrobinie dobrej woli nie tylko komar się przeciśnie. Tutaj właśnie taka niedoróbka. Pryskam więc próg i otwór drzwiowy sprayem, wynoszę na zewnątrz nieproszonego gościa i na zasłużony odpoczynek. Po śniadaniu zwiedzanie skalnych kościołów. Kościoły wykuto ok. XIIw w dość specyficzny sposób - dach znajduje się na poziomie gruntu. Jak tego dokonano? Jest wiele teorii na ten temat i jedna oficjalna legenda - w dzień kuli ludzie, a nocą aniołowie. I przy tym pozostańmy. Kościoły połączone są systemem przejść i korytarzy, a pod nimi też istnieje system labiryntowych przejść podobno kilkupoziomowy; ale tam wstępu już nie ma. Do tego jakiś system odprowadzania wody, żeby w porze deszczowej nie zostały zalane - jednym słowem wyższa technika z XII wieku. Jak widać, nawet na północ warto zabrać środki na komary, bo w hotelowym pokoju może się zdarzyć. Mieliśmy taki zapachowy wkładany do gniazdka i do pryskania w aerozolu - przydały się. Wnętrze pokoju i szarańcza - nieproszony gość, a może nawet gospodarz oczekujący na gości w pokoju. I sztuka kamuflażu - szarańczak siedział na zasłonie okna o podobnym wzorze.
Nastawiłem się na niższe temperatury, ale było gorąco, a na tej wysokości słońce operuje - więc krem z filtrem również się przydaje. Prawie każdego dnia w programie było zwiedzanie kościoła bądź klasztoru, więc panowie spodnie za kolana, a panie zakryte włosy i ramiona, no i kolana oczywiście. Panie miały duży zapas chust i szali, więc czasem i spódnice z nich robiły.
no to do znudzenia foto skalnych kościołów Część kościołów posiada chroniące je zadaszenia, ale przy kościele św Jerzego zrobisz se foto jak z folderu BP i co więcej - na folderowym foto możesz uwiecznić żonę. Zwiedzanie podzielone na dwie części przedzielone lunchem. Przy kościołach znajdują się czasem wykute groty, gdzie mogli kiedyś nocować pobożni pielgrzymi, a może i dziś?? W kościołach wykuto okna - większość w kształcie krzyża, chociaż czasem stylizowanego; przy kościołach wykute jakieś baptysteria i labirynt przejść. Zwiedzanie Lalibeli śmiało można nazwać dniem spędzonym pod ziemią. Niektóre kościoły w środku dość surowe, ale jeden bardzo bogato zdobiony reliefami; zachowały się w nim także resztki fresków z początków istnienia (św Mikołaj i bodaj archanioł Michał). Grupę oprowadza przewodnik, a towarzyszą adepci na przewodników i człowiek od pilnowania butów. W każdym kościele duchowny - strażnik, czasem coś prezentujący. Zaczynamy od największego - kościół Zbawcy Świata; wewnątrz dość surowy. Oczywiście kościoły to nie tylko zabytek, ale do dziś spełniają funkcje religijne, więc spotkasz na trasie pątników czy modlących się wewnątrz, a nawet ... ale o tym później.
Pątnik i wnętrze Biete Medhani Alem (kśc Zbawcy Świata)
Jorguś, no to pewnikiem oglądaliśmy ten sam film a ponieważ przyrodą interesowałem się od zawsze (no historią też) to wycieczki BP, które oferują takie połączenie są idealne. Nawiasem zostawiłem ślady w Twych wcześniejszych relacjach.
Tak, zawsze w opisie przyrody podaję w kolejności zdjęć. bo nie każdy musi zwłaszcza egzotyczne rozpoznawać. Wierzch ciała zielony, gnieżdzi się w wykopanych w skarpie norach i żywi większymi owadami.
papuas
Jedziemy dalej, przez góry chociaż teraz zupełnie inne - mniej surowe i całe pokryte roślinnością. Zatrzymujemy się w kolejnym punkcie widokowym - foto w głęboką dolinę. Ruszamy dalej i po kilku minutach elektryzujący okrzyk - DŻELADY. Wypadamy z aparatami z busa - na łące pasą się dżelady. Pasą się? Tak, to jedyna małpa, której podstawą diety jest trawa. Jedni robią foto, inni podchodząc zbyt blisko płoszą małpy, które kawałek się oddalają i tak kilka razy, aż dżelady znikają. Przeszczęśliwi wracamy do busa.
No to dżelady - małpy o krwawiącym sercu; zgadniecie skąd taka nazwa? Tak, dżelada brunatna ma na piersi nagą czerwoną skórę. Najpierw przez szybę busa, a potem z podchodów.
papuas
Niesamowite te małpy ! Nigdy nie widziałam takich cudaków .Oczodoły jakie mają czerwone
Głośne są ?
Widoki górskie przepiekne
No trip no life
Nel dżelady to endemit północnej Etiopii i Erytrei i raczej rzadko je można spotkać w zoo; jeszcze nie spotkałem. Nie wrzeszczą też bez powodu i żadnych odgłosów nie słyszałem, ale zapewne głosu używają przy jakiś przepychankach. Umieją dla odstraszenia rzucać kamieniami i przy następnym spotkaniu samiec rzucił; i nie wiem czy chciał odstraszyć człowieka (panią w zielonych spodniach) czy był to akt dominacji. Nel, zapraszam więc na dżelady do płn Etiopii.
papuas
...heee, i ja śledzę "etiopską relację" ; )
zwyczajowo,poczekam "na koniec",przeczytam i poogladam "raz jeszcze i dokładnie" a potem..."odpytam na pare okolicznoiści" ; )))
...no to w drogę... żeby się oburzać i podziwiać
...zdumiewać i wzruszać ramionami...wybrzydzać i zachwycać...Radoslav
Tak, dżelady są niesamowite chociaż nie miałem okazji zobaczyć "wszystkiego". Na filmie jedynie widziałem jak strasząc potencjalnego rywala samiec wywijał wargi odsłaniając czerwone dziąsła ze sterczącymi kłami; a kłów to i lampart mógłby pozazdrościć.
Witam zaglądających. Właśnie chciałem se krótką przerwę zrobić w pisaniu i wstawianiu foto, a tu masz babo placek, pojawili się kolejni zainteresowani Etiopią i nie wypada nic innego, tylko kontynuować. Dojeżdżamy do Lalibeli i jeszcze tylko kilka foto z drogi, gdzie pojawiają się piętrowe domy z gliny i zaraz niesamowita Lalibela. Jakieś uprawy, a w całej wiosce dziś generalnie pranie - widać taki harmonogram.
W Lalibeli jest jakieś lotnisko, bo są turyści przylatujący do Etiopii jedynie po to by odwiedzić wykute w XIIw skalne kościoły. To jest naprawdę rewelacja na skalę światową. Nie powiem jak jest z turystami indywidualnymi, ale grupy dostają swego przewodnika, a także "pilnowacza butów". Zaraz po zakupie biletu szok - dostajemy formularz do wypełnienia: imię, nazwisko, nr paszportu ...?? Okazuje się, że bilet jest ważny cały rok i możesz se tu przylecieć po raz drugi ,,, wpisywanych danych nikt nie weryfikuje, ale szok. Oczywiście zwiedzanie następnego dnia, bo po przyjeździe tylko kolacja i spać. Hotel w formie domków dawnych kościelnych kapłanów okrągły domek przedzielony w połowie ścianą dla 2 par turystów. Mam tylko 1 foto z wnętrza - raczej skromnie. Pomimo, iż Lalibela leży na wys. 2650m npm przydają się tu środki antykomarowe - w łazience lata co najmniej jeden, a przez 2cm szparę między progiem, a drzwiami wejściowymi przy odrobinie dobrej woli nie tylko komar się przeciśnie. Tutaj właśnie taka niedoróbka. Pryskam więc próg i otwór drzwiowy sprayem, wynoszę na zewnątrz nieproszonego gościa i na zasłużony odpoczynek. Po śniadaniu zwiedzanie skalnych kościołów. Kościoły wykuto ok. XIIw w dość specyficzny sposób - dach znajduje się na poziomie gruntu. Jak tego dokonano? Jest wiele teorii na ten temat i jedna oficjalna legenda - w dzień kuli ludzie, a nocą aniołowie. I przy tym pozostańmy. Kościoły połączone są systemem przejść i korytarzy, a pod nimi też istnieje system labiryntowych przejść podobno kilkupoziomowy; ale tam wstępu już nie ma. Do tego jakiś system odprowadzania wody, żeby w porze deszczowej nie zostały zalane - jednym słowem wyższa technika z XII wieku. Jak widać, nawet na północ warto zabrać środki na komary, bo w hotelowym pokoju może się zdarzyć. Mieliśmy taki zapachowy wkładany do gniazdka i do pryskania w aerozolu - przydały się. Wnętrze pokoju i szarańcza - nieproszony gość, a może nawet gospodarz oczekujący na gości w pokoju. I sztuka kamuflażu - szarańczak siedział na zasłonie okna o podobnym wzorze.
Nastawiłem się na niższe temperatury, ale było gorąco, a na tej wysokości słońce operuje - więc krem z filtrem również się przydaje.
Prawie każdego dnia w programie było zwiedzanie kościoła bądź klasztoru, więc panowie spodnie za kolana, a panie zakryte włosy i ramiona, no i kolana oczywiście. Panie miały duży zapas chust i szali, więc czasem i spódnice z nich robiły.
papuas
Twoje info na temat komarów i odpowiedniego ubrania - bardzo cenne.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
no to do znudzenia foto skalnych kościołów Część kościołów posiada chroniące je zadaszenia, ale przy kościele św Jerzego zrobisz se foto jak z folderu BP i co więcej - na folderowym foto możesz uwiecznić żonę. Zwiedzanie podzielone na dwie części przedzielone lunchem. Przy kościołach znajdują się czasem wykute groty, gdzie mogli kiedyś nocować pobożni pielgrzymi, a może i dziś?? W kościołach wykuto okna - większość w kształcie krzyża, chociaż czasem stylizowanego; przy kościołach wykute jakieś baptysteria i labirynt przejść. Zwiedzanie Lalibeli śmiało można nazwać dniem spędzonym pod ziemią. Niektóre kościoły w środku dość surowe, ale jeden bardzo bogato zdobiony reliefami; zachowały się w nim także resztki fresków z początków istnienia (św Mikołaj i bodaj archanioł Michał). Grupę oprowadza przewodnik, a towarzyszą adepci na przewodników i człowiek od pilnowania butów. W każdym kościele duchowny - strażnik, czasem coś prezentujący. Zaczynamy od największego - kościół Zbawcy Świata; wewnątrz dość surowy. Oczywiście kościoły to nie tylko zabytek, ale do dziś spełniają funkcje religijne, więc spotkasz na trasie pątników czy modlących się wewnątrz, a nawet ... ale o tym później.
Pątnik i wnętrze Biete Medhani Alem (kśc Zbawcy Świata)
papuas
papuas super ciekawa relacja.
A o tych zębatych małpiszonach widziałem film na Travel TV lub National Geographic Wild. Atakując stadem chyba by pożarły lwa
Jorguś
Jorguś, no to pewnikiem oglądaliśmy ten sam film a ponieważ przyrodą interesowałem się od zawsze (no historią też) to wycieczki BP, które oferują takie połączenie są idealne. Nawiasem zostawiłem ślady w Twych wcześniejszych relacjach.
papuas