Oj pamiętam ten wąwóz, * piękne miejsce (z przykrą zdrowotną przygodą mi się będzie kojarzył *blum3*, pierwszy raz w życiu ze zmęczenia i gorąca krew z nosa mi ciurkała ). Nad rzeką pamiętam miejsce, gdzie marokanki prały i suszyły dywany, nisamowicie to wyglądało. Z niecierpliwością czekam na cdn
Dnia następnego po śniadaniu jedziemy w stronę Marakeszu. Przed nami jeszcze ksar Ait Benhaddou, przejazd przez jedną z najwyższych przełęczy w górach Wysokiego Atlasu i wieczorny spacer po placu Jemma el Fna w Marakeszu.
Ruszamy w drogę
Dojeżdżamy do najbardziej filmowego ksaru Maroka Ait Benhaddou nad rzeką Warzazat. To najlepiej zachowany w tym regionie ksar, który pochodzi z XVI wieku a należał do rodu Haddou przeciwników Glawich. Jest w nie najgorszym stanie, bo w latach 70, filmowcy szukali miejsca do taniego nakręcenia 'Jezusa z Nazaretu'. Zachwycili się tą okolicą i postanowili odrestaurować całą wioskę, wraz z budową nowej bramy pokrywając wszystkie koszty.
Przez to wioska, i sama twierdza została wpisana na listę UNESCO. *biggrin
Rosnące gdzieniegdzie palmy nadają budowli wygląd bajkowego pałacu w środku oazy.
Ta urtyfikowana twierdza to istny labirynt stworzony z domów, z zaułków wychodzi się na mniejsze i większe tarasy. Mury domów zdobione są w geometryczne wzory:
romby, kwadraty, trójkąty. Charakterystyczne są też łukowe blendy czyli ślepe wnęki w kształcie oślego grzbietu.
Liczące około 700 mieszkańców Ait Benhaddou sławę zawdzięcza Hollywood. Powstały tu zdjęcia m. in. do słynnego "Gladiatora", "Lawrence a Arabii", "Klejnot Nilu", "Legionista"
"Książę Persji", "Kleopatra", "Ostatnie kuszenie Chrystusa", "Ben Hur", "Gra o tron" i niejeden członek rodziny grał wraz ze swoim inwentarzem jako statysta.
Po kazbie oprowadzal nas Marokańczyk, który grał epizod w "Gladiatorze" (biegał w okół sceny krzycząc Hiszpania, Hiszpania). Jest bardzo dumny z tego chwaląc się turystom zdjęciami z planu filmowego, bądź z aktorami. Udajemy się wąskimi uliczkami na szczyt twierdzy z którego rozpościerają się piękne widoki.
Po zwiedzeniu kazby jedziemy w stronę Wysokiego Atlasu na przełęcz Tizi-n-Tichka. Droga wiodąca przez przełęcz liczy ponad 800 ostrych wiraży. Uderzający jest kontrast między zielonymi, stromymi zboczami na północy a łagodniejszymi partiami gór na południu.
Szlak wiodący przełęczą Tizi-n-Tichka prowadzi z Quarzazat do Marakeszu. Wąską asfaltową drogę, liczącą około 200 km, zbudowali Francuzi w 1936 r w celach militarnych. W ten sposób zostały połączone te dwa strategiczne miasta znajdujące się po obu stronach łańcucha górskiego. Na całej trasie wzdłuż drogi pojawiają się co jakis czas małe wioski. Niewiele się od siebie różnią, w każdej stoja stragany i przydrożne bary na wolnym powietrzu.
Niezapomnianym przeżyciem było spotkanie na swej drodze miejscowych kierowców ciężarówek dostawczych bądź do przewozu bydła. W swych wysłużonych, wyładowanych po brzegi samochodach czują się jak władcy szos. Nie wiadomo do końca czy manewry wyprzedzania czy skręcania bez użycia hamulców to popis umiejętności, czy raczej bezgranicznej marokańskiej beztroski.
Najpierw trasa biegnie przez łagodne wzniesienia a krajobrazy są wypalone słońcem i są bardzo suche. Im wyżej tym pejzaże się zmieniają, a wokół piętrzą się wysokie na ponad 3000 m n.p.m. szczyty. Najwyższy w tym rejonie jest Jbel Ourir 3573 m n.p.m.widoczny po prawej stronie jadąc od Marakeszu. Swój najwyższy punkt trasa osiąga na wysokości 2260 m n.p.m. to właśnie przełęcz Tizi-n-Tichka. Widać z niej twierdze-rezydencje paszy Marakeszu z początku XX w, m in.kazbę Telouet.
Po zjechaniu z przełęczy zatrzymujemy się w małej wiosce Taddert na wys. 1650m n.p.m. otoczonej drzewami orzecha włoskiego.
Tutaj udajemy się do restauracji i zamawiamy potrawę marokańską zwaną Tażin.
To klasyczne danie berberyjskie składające się z duszonego mięsa ( baraniny, wołowiny, drobiu) w warzywach z pomidorami, cebulą, ziemniakami, groszkiem z oliwkami
w specjalnym glinianym naczyniu. Naczynie jest gliniane i składa się z głębokiego talerza oraz przykrywki w kształcie dzwonka.
Taki tażin podgrzewany jest na prowizorycznych kuchenkach opalanych drzewem. Siadamy najpierw na zewnątrz ale dym unoszący się z grilla nie pozwala nam swobodnie siedzieć więc przenosimy się do środka. Tam zjadamy zamówionego Tażina wraz colą. Następnie udajemy się w dalszą drogę.
Tak dla ciekawostki jeszcze wrócę na temat kuchni Marokańskiej.
Marokańczycy nie jadają zup, wyjątkiem jest harira, obowiązkowy posiłek podczas ramadanu. Jest to smaczny wywar z wołowiny, do którego dodaję się ciecierzycę, soczewicę,
Jedziemy dalej przed nami niecałe 100 km do Marakeszu. Droga wiedzie wśród zielonych wzgórz wijąc się między sennymi wioskami oddalając się od szczytów Atlasu Wysokiego. Im bliżej Marakeszu tereny się zmieniają są piaszczyste, suche i czerwone od tlenku żelaza.
Na godz. 16:00 dojeżdżamy do Marakeszu. W pierwszej kolejności idziemy zwiedzać słynny ogród Majorelle należący kiedyś do Yves Saint Laurenta. To jeden z najpiękniejszych ogrodów Marakeszu, niektórzy nawet mówią, że tak wygląda muzułmański raj i brakuje tu jedynie hurys czyli pięknych młodych kobiet w wieku 33 lat i pięknych młodzieńców, o których mowa w Koranie.
Ostatnim właścicielem Ogrodu Majorelle był sam kreator mody Yves Saint Laurent. Obecnie zarządza nim Fundacja. Ogród jest przepiękny, kolorowy z wieloma fontannami, kanałami i basenem.
Las bambusowy oraz kilkaset rodzai kaktusów to tylko namiastka tego co można tu zobaczyć. Piękne kwiaty, krzewy oraz palmy cudownie komponują się z mozaiką w kolorze błękitu, turkusu, czy zielonego.
Pod wieczór po zameldowaniu się w hotelu ruszamy na podbój Marrakeszu, a konkretnie na słynny plac Jemma el Fna. Marakesz postrzegany jest jako symbol kraju i stolica południa Maroka.
Według legendy czerwień tutejszych murów i budynków odpowiada krwi przelanej podczas bitwy z czasów budowy miasta. Plac Jemma el Fna uznany jest przez UNESCO za dziedzictwo światowej kultury mówionej.
Kolor czerwonej gliny (ochry), z której zbudowano stary Marrakesz, jest dziś obowiązkowy dla wszystkich domów, nawet nowoczesnych apartamentowców. Marrakesz dzieli się na medynę i francuskie nowe miasto. Stare misto to oczywiście centralnie położony, gwarny i tłoczny plac Jemma el Fna oraz stojący nieopodal meczet Koutoubia z dominuącym minaretem.
Uliczki są tutaj tak pokręcone, że bardzo łatwo można się zgubić. W staromiejskim labiryncie pełno jest sklepików, stoisk i mniejszych targów.
Można tu kupić niemal wszystko: od dżelabów, butów przez dywany, garnki, ubranie, biżuterię, zegarki czy perfumy.
Udajemy się na plac, ludzi tłum, gwar i nie ukrywam, że jestem lekko poddenerwowana.
Na każdym kroku stoją trubadurzy, którzy opowiadają tu wielkie i małe historie, makaki pozując do zdjęć, a ich właściciele próbują wsadzić taką małpę turystom na głowę, aby tylko namówić do zdjęcia. Kobry z sykiem tańczą w takt melodii wygrywanych na fujarkach. Tu nawet przyszłość staje się jasna - dla magików wróżących z rąk i oczu nie ma tajemnic.
Póki jest w miarę jasno, ukradkiem próbuję zrobić kilka zdjęć, choć jest to bardzo ryzykowne, gdyż możesz zostać pozbawiony aparatu, jeśli nie zapłacisz za owe zrobienie zdjęcia. Niemniej im bardziej robi się ciemniej tym bardziej gdzieś zaczynam odczuwać niepokój. Nie czuję się komfortowo w takim gwarze, mając dookoła kobry, małpy i dzieciaki żebrzące o pieniądze. Nad placem zaczyna unosić się dym z przenośnych kuchni, roztacza się przy tym smakowity zapach szaszłyków z wołowiny, pieczonej w ziołach baraniny, różnego rodzaju ryb, sałatek czy gotowanych w ziołowym wywarze ślimaków. Odważni mogą nawet spróbować głowę kozła. Masakra ale ponoć super smakuje.
Na straganach piętrzą się sterty pomarańczy, grejpfrutów, i suszonych daktyli. Wypijamy świeży sok z pomarańczy naprawdę jest wyśmienity. Wokół osób biesiadujących na placu muzycy grają hipnotyzującą muzykę gnaoua.
Ścisk i tłok doprowadza nas do tego, że rezygnujemy z dalszego chodzenia po placu i udajemy się na taras do jednej z kawiarenek. Wejściem jest zakup chociaż coca coli. Z tarasu widokowego oglądamy piękny zachód słońca i przyglądamy się całemu temu zgiełkowi, który z góry wygląda naprawdę inponująco
Kolejny dzień rozpoczynamy od wizyty w nietypowej aptece berberyjskiej. Półki tam się uginają pod ciężarem wszelakich ziół, przypraw, korzeni, olejków argonowych.
Wygodnie zasiadamy na ławkach i czekamy na pokaz zielarza. Gość świetnie w tej dziedzinie wyszkolił się w mówieniu po polsku.
Przedstawia nam najważniejsze zioła, herbatki, olejki argonowe i opowiada do jakich celów się je używa i na co mają pomóc. Każdy może od razu zakupić sobie to co go najbardziej interesuje.
Krótko mówiąc można tutaj zostawić trochę kasy, no nam się udało
Następnie ponownie zwiedzamy Plac Jemma el Fna, tym razem zwiedzamy suk idąc wąskimi uliczkami po których oprowadza nas przewodnik.
Mamy przyjemność zobaczyć jak pracują farbiarze i wyczarowują kolory, z których słynie Maroko. Oglądamy marokańskie rękodzieło jak kolorowe babusze ( czyli kapcie), misternie zdobione lampy ze szkła i miedzi. Zewsząd słychać nawoływanie do zakupów, trzykołowe motorki wjeżdżają w tak wąskie uliczki, że dla nas jest nie do pojęcia. Znajdziemy tu również suk producentów obuwia skórzanego czy też suk kowali. Przechodząc między zaczadzonymi pracowniami, aż czuć spawany i polerowany metal.
Zaglądamy również do suku z biżuterią, zegarkami czy markowymi podrabianymi ciuchami.
Suki są barwne, prawdziwe, a ludzie bardzo przemili i wyjątkowo nienachalni. Mówili do nas nawet w języku polskim. "Jak się masz" "super wyglądasz" "lewandowski" "Zobacz" i inne.
Dokonujemy drobnych zakupów i idziemy do jednej z najpiękniejszej w Marrakeszu medresie Ben Youssefa, czyli największej szkoły koranicznej w północnej Afryce.
W szkołach koranicznych nauczano Koranu, prawa oraz języka arabskiego. W Medresie Ibn Jusufa uczyło się około 900 studentów, a nauczania zaprzestano dopiero w 1960 roku. Medresa robi imponujące wrażenie głównie swoimi bogatymi zdobieniami i rzeźbieniami, które zachowały się tu w pierwotnym stanie.
Centralnym jej miejscem jest niewielki dziedziniec otoczony przez cztery wysokie ściany o skomplikowanych dekoracjach. Na środku dziedzińca znajduje się prostokątny basen do ablucji, czyli rytuału obmycia. Naprzeciw wejścia do Medresy mieści się ciemna sala modlitewna z bardzo ważnym elementem mihrabem, który wskazuje kierunek Mekki.
Oj pamiętam ten wąwóz, * piękne miejsce (z przykrą zdrowotną przygodą mi się będzie kojarzył *blum3*, pierwszy raz w życiu ze zmęczenia i gorąca krew z nosa mi ciurkała ). Nad rzeką pamiętam miejsce, gdzie marokanki prały i suszyły dywany, nisamowicie to wyglądało. Z niecierpliwością czekam na cdn
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/
Megi, zwiedzam południowe Maroko razem z Tobą. Jest pięknie !! A najbardziej podoba mi się takie połączenie architektury, gór i oazy:
Zgadzam się! Ale takie nauki są bardzo przyjemne
Nawet najdalszą podróż zaczyna się od pierwszego kroku!
Dnia następnego po śniadaniu jedziemy w stronę Marakeszu. Przed nami jeszcze ksar Ait Benhaddou, przejazd przez jedną z najwyższych przełęczy w górach Wysokiego Atlasu i wieczorny spacer po placu Jemma el Fna w Marakeszu.
Ruszamy w drogę
Dojeżdżamy do najbardziej filmowego ksaru Maroka Ait Benhaddou nad rzeką Warzazat. To najlepiej zachowany w tym regionie ksar, który pochodzi z XVI wieku a należał do rodu Haddou przeciwników Glawich. Jest w nie najgorszym stanie, bo w latach 70, filmowcy szukali miejsca do taniego nakręcenia 'Jezusa z Nazaretu'. Zachwycili się tą okolicą i postanowili odrestaurować całą wioskę, wraz z budową nowej bramy pokrywając wszystkie koszty.
Przez to wioska, i sama twierdza została wpisana na listę UNESCO. *biggrin
Rosnące gdzieniegdzie palmy nadają budowli wygląd bajkowego pałacu w środku oazy.
Ta urtyfikowana twierdza to istny labirynt stworzony z domów, z zaułków wychodzi się na mniejsze i większe tarasy. Mury domów zdobione są w geometryczne wzory:
romby, kwadraty, trójkąty. Charakterystyczne są też łukowe blendy czyli ślepe wnęki w kształcie oślego grzbietu.
Liczące około 700 mieszkańców Ait Benhaddou sławę zawdzięcza Hollywood. Powstały tu zdjęcia m. in. do słynnego "Gladiatora", "Lawrence a Arabii", "Klejnot Nilu", "Legionista"
"Książę Persji", "Kleopatra", "Ostatnie kuszenie Chrystusa", "Ben Hur", "Gra o tron" i niejeden członek rodziny grał wraz ze swoim inwentarzem jako statysta.
Po kazbie oprowadzal nas Marokańczyk, który grał epizod w "Gladiatorze" (biegał w okół sceny krzycząc Hiszpania, Hiszpania). Jest bardzo dumny z tego chwaląc się turystom zdjęciami z planu filmowego, bądź z aktorami. Udajemy się wąskimi uliczkami na szczyt twierdzy z którego rozpościerają się piękne widoki.
megi zakopane
Rzeczywiście pałac ma taki bajkowy wygląd pasuje mi jak ulał do "Baśni z 1001 nocy"
No trip no life
Po zwiedzeniu kazby jedziemy w stronę Wysokiego Atlasu na przełęcz Tizi-n-Tichka. Droga wiodąca przez przełęcz liczy ponad 800 ostrych wiraży. Uderzający jest kontrast między zielonymi, stromymi zboczami na północy a łagodniejszymi partiami gór na południu.
Szlak wiodący przełęczą Tizi-n-Tichka prowadzi z Quarzazat do Marakeszu. Wąską asfaltową drogę, liczącą około 200 km, zbudowali Francuzi w 1936 r w celach militarnych. W ten sposób zostały połączone te dwa strategiczne miasta znajdujące się po obu stronach łańcucha górskiego. Na całej trasie wzdłuż drogi pojawiają się co jakis czas małe wioski. Niewiele się od siebie różnią, w każdej stoja stragany i przydrożne bary na wolnym powietrzu.
Niezapomnianym przeżyciem było spotkanie na swej drodze miejscowych kierowców ciężarówek dostawczych bądź do przewozu bydła. W swych wysłużonych, wyładowanych po brzegi samochodach czują się jak władcy szos. Nie wiadomo do końca czy manewry wyprzedzania czy skręcania bez użycia hamulców to popis umiejętności, czy raczej bezgranicznej marokańskiej beztroski.
Najpierw trasa biegnie przez łagodne wzniesienia a krajobrazy są wypalone słońcem i są bardzo suche. Im wyżej tym pejzaże się zmieniają, a wokół piętrzą się wysokie na ponad 3000 m n.p.m. szczyty. Najwyższy w tym rejonie jest Jbel Ourir 3573 m n.p.m.widoczny po prawej stronie jadąc od Marakeszu. Swój najwyższy punkt trasa osiąga na wysokości 2260 m n.p.m. to właśnie przełęcz Tizi-n-Tichka. Widać z niej twierdze-rezydencje paszy Marakeszu z początku XX w, m in.kazbę Telouet.
Po zjechaniu z przełęczy zatrzymujemy się w małej wiosce Taddert na wys. 1650m n.p.m. otoczonej drzewami orzecha włoskiego.
Tutaj udajemy się do restauracji i zamawiamy potrawę marokańską zwaną Tażin.
To klasyczne danie berberyjskie składające się z duszonego mięsa ( baraniny, wołowiny, drobiu) w warzywach z pomidorami, cebulą, ziemniakami, groszkiem z oliwkami
w specjalnym glinianym naczyniu. Naczynie jest gliniane i składa się z głębokiego talerza oraz przykrywki w kształcie dzwonka.
Taki tażin podgrzewany jest na prowizorycznych kuchenkach opalanych drzewem. Siadamy najpierw na zewnątrz ale dym unoszący się z grilla nie pozwala nam swobodnie siedzieć więc przenosimy się do środka. Tam zjadamy zamówionego Tażina wraz colą. Następnie udajemy się w dalszą drogę.
Tak dla ciekawostki jeszcze wrócę na temat kuchni Marokańskiej.
Marokańczycy nie jadają zup, wyjątkiem jest harira, obowiązkowy posiłek podczas ramadanu. Jest to smaczny wywar z wołowiny, do którego dodaję się ciecierzycę, soczewicę,
świeże warzywa, cebulę, bób, jajko, mąkę, imbir, kolendrę, pieprz, szafran i masło.
Jedziemy dalej przed nami niecałe 100 km do Marakeszu. Droga wiedzie wśród zielonych wzgórz wijąc się między sennymi wioskami oddalając się od szczytów Atlasu Wysokiego. Im bliżej Marakeszu tereny się zmieniają są piaszczyste, suche i czerwone od tlenku żelaza.
megi zakopane
Na godz. 16:00 dojeżdżamy do Marakeszu. W pierwszej kolejności idziemy zwiedzać słynny ogród Majorelle należący kiedyś do Yves Saint Laurenta. To jeden z najpiękniejszych ogrodów Marakeszu, niektórzy nawet mówią, że tak wygląda muzułmański raj i brakuje tu jedynie hurys czyli pięknych młodych kobiet w wieku 33 lat i pięknych młodzieńców, o których mowa w Koranie.
Ostatnim właścicielem Ogrodu Majorelle był sam kreator mody Yves Saint Laurent. Obecnie zarządza nim Fundacja. Ogród jest przepiękny, kolorowy z wieloma fontannami, kanałami i basenem.
Las bambusowy oraz kilkaset rodzai kaktusów to tylko namiastka tego co można tu zobaczyć. Piękne kwiaty, krzewy oraz palmy cudownie komponują się z mozaiką w kolorze błękitu, turkusu, czy zielonego.
megi zakopane
Pod wieczór po zameldowaniu się w hotelu ruszamy na podbój Marrakeszu, a konkretnie na słynny plac Jemma el Fna. Marakesz postrzegany jest jako symbol kraju i stolica południa Maroka.
Według legendy czerwień tutejszych murów i budynków odpowiada krwi przelanej podczas bitwy z czasów budowy miasta. Plac Jemma el Fna uznany jest przez UNESCO za dziedzictwo światowej kultury mówionej.
Kolor czerwonej gliny (ochry), z której zbudowano stary Marrakesz, jest dziś obowiązkowy dla wszystkich domów, nawet nowoczesnych apartamentowców. Marrakesz dzieli się na medynę i francuskie nowe miasto. Stare misto to oczywiście centralnie położony, gwarny i tłoczny plac Jemma el Fna oraz stojący nieopodal meczet Koutoubia z dominuącym minaretem.
Uliczki są tutaj tak pokręcone, że bardzo łatwo można się zgubić. W staromiejskim labiryncie pełno jest sklepików, stoisk i mniejszych targów.
Można tu kupić niemal wszystko: od dżelabów, butów przez dywany, garnki, ubranie, biżuterię, zegarki czy perfumy.
Udajemy się na plac, ludzi tłum, gwar i nie ukrywam, że jestem lekko poddenerwowana.
Na każdym kroku stoją trubadurzy, którzy opowiadają tu wielkie i małe historie, makaki pozując do zdjęć, a ich właściciele próbują wsadzić taką małpę turystom na głowę, aby tylko namówić do zdjęcia. Kobry z sykiem tańczą w takt melodii wygrywanych na fujarkach. Tu nawet przyszłość staje się jasna - dla magików wróżących z rąk i oczu nie ma tajemnic.
Póki jest w miarę jasno, ukradkiem próbuję zrobić kilka zdjęć, choć jest to bardzo ryzykowne, gdyż możesz zostać pozbawiony aparatu, jeśli nie zapłacisz za owe zrobienie zdjęcia. Niemniej im bardziej robi się ciemniej tym bardziej gdzieś zaczynam odczuwać niepokój. Nie czuję się komfortowo w takim gwarze, mając dookoła kobry, małpy i dzieciaki żebrzące o pieniądze. Nad placem zaczyna unosić się dym z przenośnych kuchni, roztacza się przy tym smakowity zapach szaszłyków z wołowiny, pieczonej w ziołach baraniny, różnego rodzaju ryb, sałatek czy gotowanych w ziołowym wywarze ślimaków. Odważni mogą nawet spróbować głowę kozła. Masakra ale ponoć super smakuje.
Na straganach piętrzą się sterty pomarańczy, grejpfrutów, i suszonych daktyli. Wypijamy świeży sok z pomarańczy naprawdę jest wyśmienity. Wokół osób biesiadujących na placu muzycy grają hipnotyzującą muzykę gnaoua.
Ścisk i tłok doprowadza nas do tego, że rezygnujemy z dalszego chodzenia po placu i udajemy się na taras do jednej z kawiarenek. Wejściem jest zakup chociaż coca coli. Z tarasu widokowego oglądamy piękny zachód słońca i przyglądamy się całemu temu zgiełkowi, który z góry wygląda naprawdę inponująco
Słychać przytłumione dżwięki bębnów, akompaniujące ostremu klekotaniu żelaznych kołatek.
a teraz kilka zdjęć
Po nocnym zwiedzaniu placu wracamy do hotelu.
megi zakopane
Kolejny dzień rozpoczynamy od wizyty w nietypowej aptece berberyjskiej. Półki tam się uginają pod ciężarem wszelakich ziół, przypraw, korzeni, olejków argonowych.
Wygodnie zasiadamy na ławkach i czekamy na pokaz zielarza. Gość świetnie w tej dziedzinie wyszkolił się w mówieniu po polsku.
Przedstawia nam najważniejsze zioła, herbatki, olejki argonowe i opowiada do jakich celów się je używa i na co mają pomóc. Każdy może od razu zakupić sobie to co go najbardziej interesuje.
Krótko mówiąc można tutaj zostawić trochę kasy, no nam się udało
Następnie ponownie zwiedzamy Plac Jemma el Fna, tym razem zwiedzamy suk idąc wąskimi uliczkami po których oprowadza nas przewodnik.
Mamy przyjemność zobaczyć jak pracują farbiarze i wyczarowują kolory, z których słynie Maroko. Oglądamy marokańskie rękodzieło jak kolorowe babusze ( czyli kapcie), misternie zdobione lampy ze szkła i miedzi. Zewsząd słychać nawoływanie do zakupów, trzykołowe motorki wjeżdżają w tak wąskie uliczki, że dla nas jest nie do pojęcia. Znajdziemy tu również suk producentów obuwia skórzanego czy też suk kowali. Przechodząc między zaczadzonymi pracowniami, aż czuć spawany i polerowany metal.
Zaglądamy również do suku z biżuterią, zegarkami czy markowymi podrabianymi ciuchami.
Suki są barwne, prawdziwe, a ludzie bardzo przemili i wyjątkowo nienachalni. Mówili do nas nawet w języku polskim. "Jak się masz" "super wyglądasz" "lewandowski" "Zobacz" i inne.
Dokonujemy drobnych zakupów i idziemy do jednej z najpiękniejszej w Marrakeszu medresie Ben Youssefa, czyli największej szkoły koranicznej w północnej Afryce.
W szkołach koranicznych nauczano Koranu, prawa oraz języka arabskiego. W Medresie Ibn Jusufa uczyło się około 900 studentów, a nauczania zaprzestano dopiero w 1960 roku. Medresa robi imponujące wrażenie głównie swoimi bogatymi zdobieniami i rzeźbieniami, które zachowały się tu w pierwotnym stanie.
Centralnym jej miejscem jest niewielki dziedziniec otoczony przez cztery wysokie ściany o skomplikowanych dekoracjach. Na środku dziedzińca znajduje się prostokątny basen do ablucji, czyli rytuału obmycia. Naprzeciw wejścia do Medresy mieści się ciemna sala modlitewna z bardzo ważnym elementem mihrabem, który wskazuje kierunek Mekki.
megi zakopane
Megizak,
Pięknie nam tu Maroko pokazujesz.
Ja jeszcze nie byłam, ale czytając twoją relację i ogladając foty nabieram coraz bardziej ochoty!!!Nawet mi do wiersza wyszło, hahaha.
Mariola