i jedziemy dalej, mijamy czasem małe, urocze wioski
i znów mała nadmorska osada
i wjeżdżamy w okolice Bathsheba i gubimy szczęki co za drogi, co za widoki!
i tak sobie jadąc, nagle widzimy na drodze przebiegającą rodzinkę małpek - green monkey. Zatrzymuemy się i o dziwo one nie uciekają od razu, siedzą na drzewie i tylko się nam przyglądają. No więc tak się gapimy na siebie na wzajem
A te ślizne zwierzaczki zostały tu podobno przywiezione z zachodniej Afryki, 300 lat temu. Ale niestety rozmnożyły sie zbytnio, jest ich tu ponoć za duzo, nam się one ogromnie podobają a tutaj są plagą i zostały nawet przez rząd okrzyknięte szkodnikami i wyznaczono pieniężne nagrody za każdą zabitą sztukę... Niewiarygodne!, No cóż, człowiek rządzi na naszej planecie i fakt, że wyrządzają zbyt duże szkody na plantacjach przesądza o tym, że nikt ich tu nie kocha, a wręcz tępi.
Ja tam bym przytuliła takiego szkodnika...
Dzień powoli się kończy, światło coraz słabsze, więc jedziemy do naszego (tego samego co na początku) hotelu. Dostajemy pokoik i padamy ze zmęczenia... dłuuugi dzień był.
wskakujemy w stroje kąpielowe i idziemy się schłodzić, zrelaksować chwilkę na basenie
a wieczorem, na kolację ponownie idziemy do Oistins do przydrożnych budko-barów.
Tym razem bierzemy latające rybki, które w końcu nam smakują. Nareszcie i Barbados tez się może choć trochę zrehabilituje z jedzeniem.
Mika, bylam tez w tej szkole akurat byla chyba przerwa, wiec wysypaly sie dzieciaczki w mundurkach udalo sie nam tez wejsc do srodka do klasy, skromnie,ale ladnie i czysto
i nadszedł ostatni dzień... wieczorem odlot do Londynu
Pakujemy wszystkie rzeczy i zostawiamy w hotelowej przechowalni bagażu. Ostatni rzut oka na hotel. Ludzie już na leżaczkach, a nam szkoda każdej minutki na opalanie,
mamy niedosyt tej wyspy i jeszcze trochę w planach do zobaczenia.
Pierwszy cel to ogród Welchman Hall Gully. Prawdziwa oaza cienia w tym gorącym klimacie. Aż sie stamtąd wychodzić nie chciało
a to niesamowite korzenie wielkiego drzewa. Tworzą sobie takie zapory, jak stopnie - chyba na wodę, żeby ją zatrzymać, potężna roslina, więc każda kropla deszczu cenna.
a to pień gigantycznego fikusa benjamina.... bo całe drzewo nie mieściło się w kadrze... mamy taki w domu - znaczy kilkaset razy mniejszy...
bambusy, tez XXL rozmiaru
i wchodzimy na punkt widokowy
nie możemy sie doczekac na green monkey, które przychodzą tu na karmienie o okreslonej porze. Czekamy dość długo i nic...
Wystawione dla małpek banany zaczynają zajadać szczurki i ptaki, a małpek nie widać...
Może ktoś je wystrzelał i liczy na nagrodę... Tu jest chyba jedyne miejsce na Barbadosie, gdzie te małpy moga czuć się bezpiecznie, ale kto wie... może poszły na spacer za daleko???
Tak więc nici z karmienia małp, dobrze, że wczoraj widzieliśmy takie dzikie, to nie było nam az tak żal.
No i wspomniany szczurek stołujący się zamiast green monkey
Jeszcze chcemy zobaczyć zachodnie wybrzeże, żeby mieć choćby pogląd na całą wyspę.
Kings Beach jest tu chyba najlepsza, bo na innych to nawet nie chciało mi się aparatu wyciągać. Fajna, ale malutka, gdzie jej do królowej Bottom Bay...
A potem już powrót, przepakowanie w hotelu, rzeczy do bagażnika, na obiadek do Oistins. Oczywiście flying fish - smazone, bo już wiemy co zamówić.
I mimo, że jesteśmy w innej budce, to rybki równie pyszne jak wczoraj. Ostatnie piwko i na lotnisko, oddanie samochodu i odlot do Lądka, a potem do Polski.
urocze te domki, lubię taki kolorowy, kolonialny styl tych domków
urocze te domki, lubię taki kolorowy, kolonialny styl tych domków
i jedziemy dalej, mijamy czasem małe, urocze wioski
i znów mała nadmorska osada
i wjeżdżamy w okolice Bathsheba i gubimy szczęki co za drogi, co za widoki!
i tak sobie jadąc, nagle widzimy na drodze przebiegającą rodzinkę małpek - green monkey. Zatrzymuemy się i o dziwo one nie uciekają od razu, siedzą na drzewie i tylko się nam przyglądają. No więc tak się gapimy na siebie na wzajem
A te ślizne zwierzaczki zostały tu podobno przywiezione z zachodniej Afryki, 300 lat temu. Ale niestety rozmnożyły sie zbytnio, jest ich tu ponoć za duzo, nam się one ogromnie podobają a tutaj są plagą i zostały nawet przez rząd okrzyknięte szkodnikami i wyznaczono pieniężne nagrody za każdą zabitą sztukę... Niewiarygodne!, No cóż, człowiek rządzi na naszej planecie i fakt, że wyrządzają zbyt duże szkody na plantacjach przesądza o tym, że nikt ich tu nie kocha, a wręcz tępi.
Ja tam bym przytuliła takiego szkodnika...
Dzień powoli się kończy, światło coraz słabsze, więc jedziemy do naszego (tego samego co na początku) hotelu. Dostajemy pokoik i padamy ze zmęczenia... dłuuugi dzień był.
wskakujemy w stroje kąpielowe i idziemy się schłodzić, zrelaksować chwilkę na basenie
a wieczorem, na kolację ponownie idziemy do Oistins do przydrożnych budko-barów.
Tym razem bierzemy latające rybki, które w końcu nam smakują. Nareszcie i Barbados tez się może choć trochę zrehabilituje z jedzeniem.
a obok palą znów mięcho na grilu... na czarno...
taka sielska, anielska, kolorowa wieś, prawda? Bardzo nam Kubę te klimaty przypominały, okolice Pinar, ale nie tylko:-)
rybka i kartofle z grilla wygladają apetycznie
Pokoik super ! taki kolorowy, wesoły, jasny , karaibski klimacik
Mika, bylam tez w tej szkole akurat byla chyba przerwa, wiec wysypaly sie dzieciaczki w mundurkach udalo sie nam tez wejsc do srodka do klasy, skromnie,ale ladnie i czysto
No trip no life
Też chętnie bym gapiła
i nadszedł ostatni dzień... wieczorem odlot do Londynu
Pakujemy wszystkie rzeczy i zostawiamy w hotelowej przechowalni bagażu. Ostatni rzut oka na hotel. Ludzie już na leżaczkach, a nam szkoda każdej minutki na opalanie,
mamy niedosyt tej wyspy i jeszcze trochę w planach do zobaczenia.
Pierwszy cel to ogród Welchman Hall Gully. Prawdziwa oaza cienia w tym gorącym klimacie. Aż sie stamtąd wychodzić nie chciało
a to niesamowite korzenie wielkiego drzewa. Tworzą sobie takie zapory, jak stopnie - chyba na wodę, żeby ją zatrzymać, potężna roslina, więc każda kropla deszczu cenna.
a to pień gigantycznego fikusa benjamina.... bo całe drzewo nie mieściło się w kadrze... mamy taki w domu - znaczy kilkaset razy mniejszy...
bambusy, tez XXL rozmiaru
i wchodzimy na punkt widokowy
nie możemy sie doczekac na green monkey, które przychodzą tu na karmienie o okreslonej porze. Czekamy dość długo i nic...
Wystawione dla małpek banany zaczynają zajadać szczurki i ptaki, a małpek nie widać...
Może ktoś je wystrzelał i liczy na nagrodę... Tu jest chyba jedyne miejsce na Barbadosie, gdzie te małpy moga czuć się bezpiecznie, ale kto wie... może poszły na spacer za daleko???
Tak więc nici z karmienia małp, dobrze, że wczoraj widzieliśmy takie dzikie, to nie było nam az tak żal.
No i wspomniany szczurek stołujący się zamiast green monkey
Jeszcze chcemy zobaczyć zachodnie wybrzeże, żeby mieć choćby pogląd na całą wyspę.
Kings Beach jest tu chyba najlepsza, bo na innych to nawet nie chciało mi się aparatu wyciągać. Fajna, ale malutka, gdzie jej do królowej Bottom Bay...
A potem już powrót, przepakowanie w hotelu, rzeczy do bagażnika, na obiadek do Oistins. Oczywiście flying fish - smazone, bo już wiemy co zamówić.
I mimo, że jesteśmy w innej budce, to rybki równie pyszne jak wczoraj. Ostatnie piwko i na lotnisko, oddanie samochodu i odlot do Lądka, a potem do Polski.
The end!