Aby godnie zakończyć dzionek zawitałyśmy do sąsiadującego z naszym "namiotem" baru na plaży pod iście Karaibską nazwą :PiratBay. Plaża całkiem sympatyczna,z pomostem.....ale nam,po dniu pełnym wrażeń ,chwilowo były potrzebne "inne" doznania oo (tu) i na takowe tam postawiłyśmy
Kolejnego dnia uderzyłyśmy w przeciwny kraniec wyspy,czyli w kierunku potocznie nazywanym Seaaquarium, Mieści się tam sławna plaża Mambo ,przy której "zadomowiły" się hotel Lions i Kontiki ( we wstępnej fazie,też brane przez nas pod uwagę ) oraz osadzone w naturalnych zatoczkach Aquarium z całą bogatą florą i fauną . Koszt wejscia do Aquarium wynosi 20 $ i w cenie jest możliwe spędzie większości dnia w/g programu obejmującego m.in pokaz delfinów,lwów morskich,karmienie płaszczek,flamingów itp itp.Osobno płatne jest pływanie z delfinami ( jako,że już to "przerabiałam",nie skorzystałam ). Obiekt jest nie za wielki,wykorzystujący w pełni naturalne warunki ukształtowania terenu,tak aby przebywające tam zwierzęta miały jak najwięcej swobody ( aczkolwiek,jak widział rekiny,które od "normalnego akwenu" ,w którym mogą pływać ludzie, dzieliła tylko siatka podwodna......to wyobrażnia podpowiadała mi cd.Szczęk VI
Samo Aquarium,nie rzuciło nas na kolana,ale za to jego pracownicy tak(tu) Gdy odłączyłyśmy się od ogólnej grupy zwiedzających,podeszłą do nas sympatyczna dziewczyna i do wszelkich atrakcji zabrała nas indywidualnie,nawet do tych ,których nie było w programie.I tak o to w 4-5 os.składzie ( ktoś jeszcze póżńiej do nas dołączył ),dane nam było karmić z ręki mięsożerne rybki:,płaszczki :,głaskać flamingi,zobaczyć jedne z grożniejszych rekinów,które przebywają w wydzielonym sektorze,oraz brać na ręce mega-ślimaki,rozgwiazdy i inne morskie stworzonka(tu)
Show ,które póżniej sobie zrobiłyśmy jako "syrenki" uwięzione w akwarium,to była............ nasz inwencja własna><
Po pobycie w Aquarium,z miłą chęcią obrałyśmy kierunek na plażę przy hotelu Lions,a najbardziej to zaintrygował nas tam bar Heminguey,który drinki miał the best,jedzonko całkiem,całkiem za to fatalną obsługę i najniewygodniejsze krzesła na jakich kolwiek przyszło mi siedzieć. Całe szczęście,że leżaki okazały się o wiele bardziej wygodne a woda w morzu wyjątkowo ciepła.....
Kolejny dzionek,to kolejna wyprawa,tym razem rejon bardzo zbliżony do Seaaquarium ,a mianowicie Jan Thiel - odrazu skojarzyło mi się nazewnictwo z tzw.osadą holenderską i......się nie pomysliłam. Okolica za Willemstadt widać,że bogatsza,wieżdża się alejkami jak na osiedle,tyle że mnoga tam wypaśnych willi i innych ośrodków wypoczynkowych.Samej "betonowej struktury" nie zwiedzałyśmy,nas najbardziej interesowała plaża. Wjazd był płatny ok.8 $ za samochód,który można było zaparkować zaraz przy wejściu na plażę
Pierwsze wrażenie,jak najbardziej na plus......(tu) gaj palmowy,eleganckie wystylizowane białe leżaczki,DJ za konsoletą puszczający chillautowe kawałki,barek z drinkami....oooo....tak clubing by Karaiby Ogólnie atmosferka jak najbardziej na (tu)....same "och i "ach"....ale.....po jakieś godzinie .....zaczęło to wszystko być lekko uciążliwe.Niby "wymuskany" świat dizajnu i Pań w złotych RayBanach nie jest zły,ale ....niezbyt to wszsytko Karaibskie 8-).Zdecydowanie bardziej odpowiadały mi "normalne" drinki typu pina-colada czy mojito niż prężący się kelner z tacą szampana Moet.Za parasolniki też wolałam pospolite palapas niż obszyte frendzelkami białe "abażurki". No cóż......mamy w końću XXI w,nawet pod "szczechę" dociera "markowośc",którą ja osobiście pozostawiłabym dalej w clubach Amsterdamu,a tu na Karaibskiej plaży dała pierwszeństwo salsie lub mambo
Aby godnie zakończyć dzionek zawitałyśmy do sąsiadującego z naszym "namiotem" baru na plaży pod iście Karaibską nazwą :PiratBay.
Plaża całkiem sympatyczna,z pomostem.....ale nam,po dniu pełnym wrażeń ,chwilowo były potrzebne "inne" doznania oo (tu) i na takowe tam postawiłyśmy
...oby mi się chciało,tak jak mi się nie chce...
Kolejnego dnia uderzyłyśmy w przeciwny kraniec wyspy,czyli w kierunku potocznie nazywanym Seaaquarium,
Mieści się tam sławna plaża Mambo ,przy której "zadomowiły" się hotel Lions i Kontiki ( we wstępnej fazie,też brane przez nas pod uwagę ) oraz osadzone w naturalnych zatoczkach Aquarium z całą bogatą florą i fauną .
Koszt wejscia do Aquarium wynosi 20 $ i w cenie jest możliwe spędzie większości dnia w/g programu obejmującego m.in pokaz delfinów,lwów morskich,karmienie płaszczek,flamingów itp itp.Osobno płatne jest pływanie z delfinami ( jako,że już to "przerabiałam",nie skorzystałam ).
Obiekt jest nie za wielki,wykorzystujący w pełni naturalne warunki ukształtowania terenu,tak aby przebywające tam zwierzęta miały jak najwięcej swobody ( aczkolwiek,jak widział rekiny,które od "normalnego akwenu" ,w którym mogą pływać ludzie, dzieliła tylko siatka podwodna......to wyobrażnia podpowiadała mi cd.Szczęk VI
...oby mi się chciało,tak jak mi się nie chce...
Samo Aquarium,nie rzuciło nas na kolana,ale za to jego pracownicy tak(tu)
Gdy odłączyłyśmy się od ogólnej grupy zwiedzających,podeszłą do nas sympatyczna dziewczyna i do wszelkich atrakcji zabrała nas indywidualnie,nawet do tych ,których nie było w programie.I tak o to w 4-5 os.składzie ( ktoś jeszcze póżńiej do nas dołączył ),dane nam było karmić z ręki mięsożerne rybki:,płaszczki :,głaskać flamingi,zobaczyć jedne z grożniejszych rekinów,które przebywają w wydzielonym sektorze,oraz brać na ręce mega-ślimaki,rozgwiazdy i inne morskie stworzonka(tu)
Show ,które póżniej sobie zrobiłyśmy jako "syrenki" uwięzione w akwarium,to była............ nasz inwencja własna><
I tak o to po kolei
flamingi
...oby mi się chciało,tak jak mi się nie chce...
chodzące lobsterki (tu)(tu)
rozgwiazdy
płaszczki i ich karmienie
kolczaki
...oby mi się chciało,tak jak mi się nie chce...
karmienie mięsożernych rybek
zaznajamianie się z....ślimakiem
...oby mi się chciało,tak jak mi się nie chce...
Po pobycie w Aquarium,z miłą chęcią obrałyśmy kierunek na plażę przy hotelu Lions,a najbardziej to zaintrygował nas tam bar Heminguey,który drinki miał the best,jedzonko całkiem,całkiem za to fatalną obsługę i najniewygodniejsze krzesła na jakich kolwiek przyszło mi siedzieć.
Całe szczęście,że leżaki okazały się o wiele bardziej wygodne a woda w morzu wyjątkowo ciepła.....
...oby mi się chciało,tak jak mi się nie chce...
Kolejny dzionek,to kolejna wyprawa,tym razem rejon bardzo zbliżony do Seaaquarium ,a mianowicie Jan Thiel - odrazu skojarzyło mi się nazewnictwo z tzw.osadą holenderską i......się nie pomysliłam.
Okolica za Willemstadt widać,że bogatsza,wieżdża się alejkami jak na osiedle,tyle że mnoga tam wypaśnych willi i innych ośrodków wypoczynkowych.Samej "betonowej struktury" nie zwiedzałyśmy,nas najbardziej interesowała plaża.
Wjazd był płatny ok.8 $ za samochód,który można było zaparkować zaraz przy wejściu na plażę
...oby mi się chciało,tak jak mi się nie chce...
Pierwsze wrażenie,jak najbardziej na plus......(tu)
gaj palmowy,eleganckie wystylizowane białe leżaczki,DJ za konsoletą puszczający chillautowe kawałki,barek z drinkami....oooo....tak clubing by Karaiby
Ogólnie atmosferka jak najbardziej na (tu)....same "och i "ach"....ale.....po jakieś godzinie .....zaczęło to wszystko być lekko uciążliwe.Niby "wymuskany" świat dizajnu i Pań w złotych RayBanach nie jest zły,ale ....niezbyt to wszsytko Karaibskie 8-).Zdecydowanie bardziej odpowiadały mi "normalne" drinki typu pina-colada czy mojito niż prężący się kelner z tacą szampana Moet.Za parasolniki też wolałam pospolite palapas niż obszyte frendzelkami białe "abażurki".
No cóż......mamy w końću XXI w,nawet pod "szczechę" dociera "markowośc",którą ja osobiście pozostawiłabym dalej w clubach Amsterdamu,a tu na Karaibskiej plaży dała pierwszeństwo salsie lub mambo
...oby mi się chciało,tak jak mi się nie chce...
dobrze,że choć lazurek pozostał bez zmian,nie "zdizajnowany"
...oby mi się chciało,tak jak mi się nie chce...
a na dobranoc kilka "ckliwych" zachodów słońca....widzianych z naszej plaży przy "namiocie"(:
...oby mi się chciało,tak jak mi się nie chce...