Wstaje wcześnie rano, nasz przechodni pokój nie pozwala na dłuższe spanie, choć inni jeszcze dosypiają. Wychodzę na zewnątrz, jest chłodno, ale to normalne
o takiej godzinie. Przepakowywuję rzeczy i biorę najpotrzebniejsze do motocykla. Śniadanie mamy mieć o 8 rano, oczywiście jajka sadzone są normą we wszystkich
home stay. Wracając ze źródeł po lewej stronie wznosi się jedna z najstarszych twierdz Kacha-Kala, która ma około 2000 lat, to zapewne kawałek historii tego regionu.
Dotarcie na twierdze wymaga trochę podejścia, w tym upale jaki już się wzmaga, rezygnuję z podejścia i czekam przy drodze.
W butach motocyklowych i w spodniach z usztywniaczami taki spacer to porażka. Marek ma dużo lżejszy ubiór więc, wspina się na twierdzę z której roztacza się
piękna panorama na dolinę Wakhan. Niestety widoki trochę przysłania pustynny piasek unoszący sie w powietrzu. Ponoć nawet do miesiąca może tutaj tak wszystko wisieć.
Jadąc po drodze zatrzymujemy się w wyjątkowym miejscu. To tutaj 26 lipca w 2010 roku w Korytarzu Wakhańskim, zginął polski motocyklista Robert "Izi" Gałka.
Do wypadku doszło o godzinie 16.20 w miejscowości Namadgut, 13 kilometrów za Iszkaszimem w stronę Langaru. To była końcówka dwumiesięcznej jego wyprawy
po Kirgistanie, Tadżykistanie i Afganistanie. Nagle stracił panowanie nad motocyklem i najprawdopodobniej przyczyną była gwałtowna utrata powietrza w przednim kole.
Wpadł w niewielką dziurę w asfalcie i wywrócił się. Reanimację rozpoczęto natychmiast. Nie było jednak żadnych szans na uratowanie Iziego. Zmarł na miejscu.
Przykre bardzo....*sad*
Po kilkunastu kilometrach już za Langarem, Marek nagle się zatrzymuje, stwierdza, że chyba brakło nam benzyny. Pomaga nam Tadżyk, od którego kupujemy 3 litry
benzyny, pomimo tego nasz motocykl nie odpala. Okazuje się, że chyba poszła nam pompa paliwowa. Na to wszystko nadjeżdża Puszek z Wojtkiem.
Przez 3 dobre godziny, trwała wymiana pompy. Podczas naprawy, jedno się naprawiło natomiast drugie urwało. Na szczęście wszystkie pomysły Puszka były na tyle
efektowne, że udało się odpalić motocykl. Podczas naprawy motocykla mieliśmy sporo osób przyglądajacych się naprawie.
Od dzieci na osiołkach po starszych opierających się o murek. Głodna, zmęczona długim oczekiwaniem marzę o wypoczynku i wyłożeniu się w namiocie.
To wszystko zaczyna mnie przerastać, ale jak zawsze jestem dobrej myśli.
Po drodze zatrzymujemy się w Iszkaszim. To mała wioska, w której znajduje się szkoła muzyczna, bank, można tutaj wymienić pieniądze i zaopatrzyć się w sklepie w
najpotrzebniejsze artykuły. W sklepie wymieniamy walutę, bo kantoru jakiego takiego to tutaj nie ma. Kupujemy chlep, napoje, koniak o nazwie Biszkek, jeden z lepszych
koniaków jaki kiedykolwiek piłam.
W planach mamy też odwiedzić słynny bazar, który znajduje się właściwie po stronie afgańskiej, za graniczną rzeką Pandż, ale z powodu niestabilnej sytuacji po stronie
afgańskiej został on zamknięty aż do odwołania.
Przy okazji tankujemy benzynę i ruszamy dalej. Szybko zapada zmierzch, więc szukamy miejsca noclegowego. Rozbijamy się nad niewielką rzeczką, Puszek montuje prysznic
z którego każdy może skorzystać, dzięki temu że mamy dostęp do czystej górskiej wody.
Tym razem nie ma z Nami Piotra i Artura, oni rozłożyli się gdzie indziej.
Po drodze mijamy przejście graniczne z Afganistanem , którego pilnują żołnierze.
Z rana budzą nas kozy.... małe stadko kuz, które gdzieś w naszej okolicy będą sobie jadły. Po śniadaniu zwijamy obozowisko i ruszamy w dalszą drogę.
Cały czas jedziemy wzdłuż Afaganistanu, który uroczo wygląda po drugiej stronie rzeki. Afgańczycy na nasz widok machają nam z daleka, ale pamiętam
ostrzeżenia, o których głośno mówili Talibowie, że każdy turysta jest dla nich celem. W zasadzie to najniebezpieczniejsza część naszej drogi.
Zajeżdżamy do kolejnych źródeł, z głównej drogi odbijamy na prawo, jedziemy jeszcze około 6 km. Droga wiedzie wzdłuż rzeki.
Źródła widać już z daleka.
Bardzo podobne są do tych w Turcji Pamukkale. Słyną z wapiennych osadów powstałych na zboczu góry. Wypływająca z gorących źródeł woda, jest bogata w związki
wapnia i dwutkenek węgla, ochładzając się na powierzchni, wytrąca węglan wapnia tworząc nacieki i stalaktyty. Zapewne jest to świetne miejsce na relaks,
ale w przypadku kiedy jest taki upał, nawet nie myślę, aby wejść do tego wrzątku. Jedynie co robimy to zwiedzamy tą atrakcję turystyczną.
SAMSUNG CSC[/caption]
Wracając do głównej drogi, mamy kolejną awarię motocykla. W pierwszej kolejności znowu podejrzewamy brak paliwa, ale przeliczając ile zatankowaliśmy, a ile
przejechaliśmy powinno spokojnie wystarczyć jeszcze na min 100 km, do Chorogu pozostało około 50 km. Z trudem zjeżdżamy do rozwidlenia drogi, czasami jest lekko
pod górkę, więc zmuszeni jesteśmy pchać motocykl, co nie jest łatwe, bo motocykl załadowany na maksa waży ponad 350 kg albo i więcej.
Dodatkowo upał, ograniczenie ruchowe robi swoje. Na szczęście nie daleko jest stacja benzynowa. Marek przynosi benzynę w blaszanym wiaderku z lejkiem. Napełnia
bak, ale motocykl ponownie nie odpala. Za ten czas nadjeżdża Puszek z Wojtkiem. Ściągają kanapę i sprawdzają wszystkie przekaźniki. Przekładają jeden w inne
miejsce i motocykl odpala. Ja za ten czas zabawiam się z kozą
Jedziemy w stronę Chorog, teraz musimy się trzymać w miarę razem, bo coś nasza maszyna robi bunt. Droga nadal wiedzie wzdłuż rzeki Pandż, która u stóp gór
Hindukuszu zatacza łuk na północ, aby potem płynąć z powrotem na południe. Po drodze mijamy żołnierzy którzy patrolują granicę, tak samo po drugiej stronie rzeki
widać żołnierzy z karabinami. Pomimo tego, że mam mieszane uczucia, miło się do nich uśmiecham i przyjaźnie odpowiadam na ich gesty.
Po drodze zatrzymujemy się w miejscu gdzie z gór spływa czysta zimna woda. Jest tutaj zbudowana specjalna tama, w której zapewne tubylcy zażywają kąpieli.
Rozbieramy się z motocyklowych ubrań i wskakujemy do wody. Zdjęć nie ma z tej przyjemności
Naszej kapieli przyglądają się młodzi chłopacy, skąd się wzieli tak nagle tego nie wie nikt. Chętnie pozują nam do zdjęć.
Przyjeżdżamy do Chorog, stolicy Górnego Badachszanu. To najliczniejsze miasto w Pamirze, położone na wysokości 2.100 m n.p.m.
Żyje tutaj przeszło 30 tysięcy ludzi. Znajdują się tutaj budynki rządowe, siedziby zagranicznych organizacji pozarządowych, oraz Uniwersytet Azji Środkowej.
Miasto położone jest nad rzeką Pandż, a jej głównym dopływem jest rzeka Amur Darii. Miasto, nie jest zbyt urocze, ze swoimi domkami porozrzucanymi
bez ładu i składu po dolinie wciśniętej między masywne góry, przypomina raczej sporą wioskę.
W pierwszej kolejności chcemy zwiedzić ogród botaniczny, ale już na samym początku mamy kłopot, aby go odnaleźć, w końcu jest. Żeby się tam dostać
musimy zakupić bilet wstępu. Ogród znajduje się nad miastem, skąd rozpościera się piękna panorama na całą dolinę.
To wspaniałe miejsce na spacery i relaks, podstawą ogrodu są owoce, wspaniałe morwy, morele, brzoskwinie, wiśnie, śliwy, orzechy, jabłka, gruszki, że aż drzewa się uginają.
Pomimo tego zacisznego miejsca znięchęceni jesteśmy spacerowaniem między alejkami pośród drzew z różnych zakątków świata.
Upał jaki nam towarzyszy, nie przynosi zadowolenia ze spaceru.
Jedyną rzeczą na którą zwracam to letnia rezydencja prezydenta Tadżykistanu, piękny zadbany pałacyk wraz ze ślicznie zadbanym ogrodem.
Po krótkiej wizycie w ogrodzie botanicznym zjeżdżamy do centrum miasta.
W Chorogu można pójść na targ, na którym można zaopatrzyć się w najpotrzebniejsze produkty. Zatem robimy ostatnie zakupy, przed wyruszeniem do doliny
Bartang. Warto również zobaczyć stary Gaz-AA, który stoi na zniszczonym postumencie. Wokół niego ani słowa, żadnej tablicy, po prostu nic. A przecież jest to
samochód, który jako pierszy przejechał trasę Duszanbe-Osz. Nawet w internecie nie ma żadnej wzmianki na ten temat, widać że jeszcze Tadżycy nie znają się na tym
co jest cenne dla ich historii. A dla mnie to przecież jedna z najciekawszych rzeczy, jakie można zobaczyć w Chorogu. Dalej jedziemy zatankować na maksa, bo
przed nami długa droga, na której nie ma żadanej stacji, ani sklepów. Okazuje się, że na dwóch stacjach benzyna się skończyła, więc za nim zatankowaliśmy do pełna
i oprócz tego jeszcze do kanistra, musieliśmy zajechać, aż do 4 stacji. Kanister wiózł nam Wojtek, ale szybko staraliśmy się go opróżnić, bo im śmierdziało benzyną.
Pomimo, że był zabepieczony folią i tak było go czuć. Przed wyruszeniem w dalszą drogę idziemy na pyszny obiadek, niczym nie różniący się od naszego
tradycyjnego tutaj w Polsce. Smażony kurczak i frytki.
W Chorogu spotykamy się z całą naszą ekipą, po załatwieniu wszystkich sprawunków ruszamy w poszukiwaniu noclegu. Kolejnego dnia czeka nas niezwykła przygoda.
Całe szczęscie ,że mieliście w składzie osoby znające się na budowie sprzetu. Inaczej byłby problem i przystanek w drodze na dłużej a do tego jakie stresy
Pewnie przyglądali się wam bo byliście nie lada atrakcją. Nie co dzień widzą takie wyprawy turystyczne a juz szczególnie kobiety i to na motorze
Krajobrazy nie do opisania wspaniałe, na prawdę super świetne
Dolina Bartang, ciągle o niej słyszałam od początku wyjazdu, ale tak naprawdę, nie skupiłam się na tyle, aby się dowiedzieć, co w niej takiego jest, że każdy chce tam
jechać. Dzisiaj mogę stwierdzić, że był to najbardziej emocjonujący odcinek naszej trasy. I pod względem krajobrazu i emocji jakie towarzyszyły nam
podczas drogi. To miejsce bardzo rzadko odwiedzane przez turystów, ponieważ droga jest trudna, ciągnie się przez 300 km, zdarza się, że jest nieprzejezdna,
bo jest zalewana, lub całkowicie zniszczona. Jednak podczas jej przejazdu można było spotkać pojedynczych turystów, nawet jadących na rowerach.
Bartang jest bardzo słabo opisany w internecie, więc napiszę tak jak go widziałam. Samo słowo Bartang, oznacza nic innego jak wąskie przejście.
Noc spędzamy na początku doliny, tuż obok olbrzymich wzniesień skalnych. Jesteśmy w komplecie, ustalamy że wstajemy najpóźniej o 5 rano aby uniknąć upałów
bo dużo lepiej się wtedy jedzie. Kiedy już wszyscy jesteśmy gotowi ruszamy, ale nie nasz motocykl, znowu nie odpala. Coś niepokojącego się z nim dzieje.
Znowu panowie zaglądają pod siedzenie i sprawdzają przekaźniki. Na szczęście szybko udaje się znaleźć przyczynę, to ewidentnie przekaźniki.
Ruszamy w drogę, już na początku dostajemy porządną dawkę adrenaliny, droga jest wąska i biegnie wzdłuż bardzo rwącej rzeki Bartang. Słońce dopiero wstaje i
próbuje przedostać się pomiędzy góry. Droga rozpoczyna się w miejscowości Rushan, i wiedzie lekko pod górę ciasną doliną, wciśniętą pomiędzy najwyższymi szczytami
Pamiru.
To rzadko spotykany obrazek na tej trasie, mijający nas samochód, ale tam głęboko w Dolinie są małe wioski, w których żyją ludzie. Jedną z wiosek jest Usoy, obecnie
nazywana Dam Usoy, po wielkim trzęsieniu ziemi jakie miało miejsce z 18 na 19 lutego w 1911 roku. To jedno z największych trzęsień ziemi w historii Tadżykistanu.
Siła wstrząsu oszacowana została na 7,4 stopnia w skali Richtera. W wyniku tego trzęsienia ziemi w dolinie rzeki Murgab i Bartang, na wysokości około 3000 m.n.p.m.
ze zboczy osunęły się ogromne ilości olbrzymich skał, torując koryto rzeki, tworząc jednocześnie najwyższą naturalną zaporę wodną na świecie.
Oprócz tego osuwisko zasypało małą wioskę Usoy, grzebiąc w ten sposób około jej 180 mieszkańców. W wyniku zasypania koryta rzek, spiętrzona woda rzeki Murgab,
zaczęła po kolei zalewać leżące w dolinie rzeki wioski, w tym Sarez. W wyniku tego powstało jezioro, które z czasem nazwano Sarez. Obecnie zapora jest sporym zagrożeniem
dla obszarów położonych poniżej zbiornika. Dlatego największym zagrożeniem dla zapory stanowi trzęsienie ziemi, a w tej cześci regionu rejestruje się ponad tysiąc
wstrząów rocznie, z czego około 300 jest na tyle silnych, że są odczuwalne przez mieszkańców. Innym zagrożeniem może być czynnik ludzki, jak sabotaż, zamach
terrorystyczny, bo sama wytrzymałość zbiornika pod naporem wody jest wystarczająco dobra.
W dolinie Bartang mogliśmy zauważyć, sztucznie zasadzone drzewka, pewnie jest to w ramach umocnienia brzegów.
Dojeżdżamy do miejsca, gdzie woda wygląda na wyjątkowo czystą, ale niemiłosiernie zimną. Pomimo tego, zażywamy kąpieli, gdyż to jedyna okazja umyć się w
tym dziewiczym miejscu. Woda jest tak czysta, że w jednym miejscu możemy dostrzeć koralowce, które są przytwierdzone do dna morskiego. Wyglądają obłędnie.
Dojeżdżamy do miejsca, gdzie woda zabrała drogę, na szczęście został wytyczony objazd, którym jedziemy. Droga wiedzie ostro do góry, widoki zapierają dech w
piersiach. Z góry widać jak zalana jest część drogi i odcinek trasy, który mamy już za sobą. Następnie dolina się rozrzerza, a z nią rzeka, kiedy na horyzoncie
pojawia się trochę zieleni, można podejrzewać, że dojeżdżamy do wioski.
W zasadzie to dobrze, że w ostatnim czasie nie padał tutaj deszcz, bo zapewne nie udałoby się nam przejechać tej trasy. Co jakiś czas droga podmyta jest przez wodę,
ale póki co dajemy radę. Niekiedy muszę zejść z motocykla i jestem jako królik doświadczalny. Sprawdzam głębokość wody. Im głębiej zapuszczamy się w dolinę, tym
więcej nas zaskakuje. Odsłaniają się nam kolejne pasma górskie, w dodatku zupełnie inne, niż do tej pory mogliśmy oglądać na trasie. Mijamy czerwoną
rzekę, której wody spływają z gór o podobnych kolorach. Rzeka niesie ze sobą ogromne ilości czerwonego mułu, robi niesamowite wrażenie.
Przejeżdżamy po mostach, które na wpół są dziurawe, a przejazd po takim czymś powoduje totalny skok ciśnienia.
Formacje skalne z jakimi mamy doczynienia, to po prostu cud natury, znajdujący się po środku pustkowia. Te poszarpane przez wiatr skały, wyglądające jak monolity
urzekły nas najbardziej. Jeszcze piękniej wyglądały o zachodzie słońca, do tego stopnia, że ciężko było oderwać oczy.
Przed nami pierwsza przeprawa przez rzekę, kiedyś był tutaj most, ale w wyniku ogromnych opadów deszczu i spadających kamieni został zerwany.
Rzeka nie wygląda na głęboką, ale z racji tego, że lubi być zdradliwa, sprawdzam jej głębokość. Rozbieram się z odzieży motocyklowej, zakładam sandały i próbuję
przedostać się na drugą stronę rzeki. Z odsieczą przychodzi tubylec, który robi to samo co ja. Rzeka ledwo sięga do kolan, więc nie mamy problemu z przeprawą
motocykla. Po przekroczeniu rzeki, dołapuje nas dwóch młodzieńców, którzy zapraszaja nas w gościnę do swojego domostwa. Motocykl zostawiamy
przy głównej drodze, to znak dla pozostałej ekipy, że jesteśmy gdzieś w pobliżu.
To nie zwykłe wydarzenie zobaczyć jak ludzie żyją na takim odludziu, jaką mają kulturę, jak sobie dają radę w codziennych obowiązkach. To bardzo gościnni i otwarci
ludzie, pomimo że żyją w bardzo skromnych warunkach. Zaproszeni jesteśmy do pomieszczenia w którym sypia cała rodzina, jest bardzo czysto i w zasadzie pusto.
W pomieszczeniu znajduje się jeden mały kredens, lodówka i miejsce do spania. Pomieszczenie jest ogrzewane piecem lub tzw. kozą. Problemem jest jednak zdobycie opału,
którego muszą szukać na własną rękę. Zbierają więc suche badyle, suszą zwierzęce odchodzy, muszą sobie dawać radę, bo nikt innym im tutaj nie pomoże.
Młody mężczyzna częstuje nas herbatą i ziemniakami z warzywami. Poznajemy jego matkę i resztę rodziny. Nie możemy się nadziwić, jak każdy jest tutaj dla siebie
życzliwy, jak służy pomocą, a nawet dachem nad głową.
Starsze dzieci opiekują się młodszymi, noszą wodę z rzeki, bo niestety o bieżącej wodzie mogą tylko pomarzyć.
W tych rejonach nie ma mowy o uprawie czegokolwiek, rolnictwo po prostu nie istnieje. Jest za zimno i za mało tlenu, aby coś wartościowego hodować.
Nie ma więc owoców i warzyw. Dlatego kiedy częstują nas tak wartościowym dla nich jedzeniem, jest nam po prostu głupio, ale oni są uradowani , że przyjęliśmy
ich zaproszenie.
W między czasie zaczyna robić się szarawo, dojeżdża do nas pozostała ekipa. Postanawiamy rozbić się nieopodal wioski. Na pierwszy rzut oka miejsce na biwak
wydaje się fantastyczne, trochę gdzie nie gdzie podmokłe, ale każdy znajduje dla siebie fajny skrawek. Z godziny na godzinę, jednak coraz więcej zbiera się wody.
Zapach też wydaję się podejrzany....... no i w końcu dociera do nas, że rozbiliśmy się na gnojówce.
Jest już za późno na zmianę lokalizacji, miejmy nadzieję, że do rana nie zaczniemy tutaj pływać.
Tuż obok tubylcy wraz z synem Piotra z naszej ekipy na tym podmokłym terenie, rozgrywają mecz piłki nożnej. Jak zrócicie uwagę na zdjęcie, to już widać ile tam jest wody.
Piękna zielona trawa, która przyciągnęła nasz wzrok okazała się zdradliwa. Wieczorową porą, spotykamy grupkę Polaków jadących w przeciwnym kierunku, samochodami
terenowymi. Zatrzymują się przy naszym obozowisku, a w końcowym efekcie rozbiją niedaleko nas.
Panowie, zaglądają również pod maskę motocykla, debatują nad problem jaki się pojawia podczas ponownego uruchomienia motocykla, czy aby znowu nie zastrajkuje
następnego dnia. Pomimo wczesnej pory wstania nie chce się nam spać rozmowy przeciągają się do późna w nocy.
Megi tak się zastanawiam..
Widoki zapierające dech w piersiach, przyroda pełna natura.. a turystów jak na lekarstwo. Czy odczuliście, ze jest tam niebezpiecznie ?
Fajnie na takim odludziu spotkać rodaków i to jeszcze ziomków
No trip no life
odczuwać strach. Staram się o tym nie myśleć. Nie mniej, jak przejeżdżaliśmy przez dolinę Bartang, to tuż obok nas przechodzili żołnierze z giwerami
nie powiem trochę miałam mieszane uczucia. Jednak ludzie bardzo przyjaźni. Nawet z Afganistanu widząc nas na motorze machali do nas.
Fakt turystów mozna zliczyć na palcach u dwóch dłoni.
megi zakopane
Dzień 12
Wstaje wcześnie rano, nasz przechodni pokój nie pozwala na dłuższe spanie, choć inni jeszcze dosypiają. Wychodzę na zewnątrz, jest chłodno, ale to normalne
o takiej godzinie. Przepakowywuję rzeczy i biorę najpotrzebniejsze do motocykla. Śniadanie mamy mieć o 8 rano, oczywiście jajka sadzone są normą we wszystkich
home stay. Wracając ze źródeł po lewej stronie wznosi się jedna z najstarszych twierdz Kacha-Kala, która ma około 2000 lat, to zapewne kawałek historii tego regionu.
Dotarcie na twierdze wymaga trochę podejścia, w tym upale jaki już się wzmaga, rezygnuję z podejścia i czekam przy drodze.
W butach motocyklowych i w spodniach z usztywniaczami taki spacer to porażka. Marek ma dużo lżejszy ubiór więc, wspina się na twierdzę z której roztacza się
piękna panorama na dolinę Wakhan. Niestety widoki trochę przysłania pustynny piasek unoszący sie w powietrzu. Ponoć nawet do miesiąca może tutaj tak wszystko wisieć.
Jadąc po drodze zatrzymujemy się w wyjątkowym miejscu. To tutaj 26 lipca w 2010 roku w Korytarzu Wakhańskim, zginął polski motocyklista Robert "Izi" Gałka.
Do wypadku doszło o godzinie 16.20 w miejscowości Namadgut, 13 kilometrów za Iszkaszimem w stronę Langaru. To była końcówka dwumiesięcznej jego wyprawy
po Kirgistanie, Tadżykistanie i Afganistanie. Nagle stracił panowanie nad motocyklem i najprawdopodobniej przyczyną była gwałtowna utrata powietrza w przednim kole.
Wpadł w niewielką dziurę w asfalcie i wywrócił się. Reanimację rozpoczęto natychmiast. Nie było jednak żadnych szans na uratowanie Iziego. Zmarł na miejscu.
Przykre bardzo....*sad*
Po kilkunastu kilometrach już za Langarem, Marek nagle się zatrzymuje, stwierdza, że chyba brakło nam benzyny. Pomaga nam Tadżyk, od którego kupujemy 3 litry
benzyny, pomimo tego nasz motocykl nie odpala. Okazuje się, że chyba poszła nam pompa paliwowa. Na to wszystko nadjeżdża Puszek z Wojtkiem.
Przez 3 dobre godziny, trwała wymiana pompy. Podczas naprawy, jedno się naprawiło natomiast drugie urwało. Na szczęście wszystkie pomysły Puszka były na tyle
efektowne, że udało się odpalić motocykl. Podczas naprawy motocykla mieliśmy sporo osób przyglądajacych się naprawie.
Od dzieci na osiołkach po starszych opierających się o murek. Głodna, zmęczona długim oczekiwaniem marzę o wypoczynku i wyłożeniu się w namiocie.
To wszystko zaczyna mnie przerastać, ale jak zawsze jestem dobrej myśli.
Po drodze zatrzymujemy się w Iszkaszim. To mała wioska, w której znajduje się szkoła muzyczna, bank, można tutaj wymienić pieniądze i zaopatrzyć się w sklepie w
najpotrzebniejsze artykuły. W sklepie wymieniamy walutę, bo kantoru jakiego takiego to tutaj nie ma. Kupujemy chlep, napoje, koniak o nazwie Biszkek, jeden z lepszych
koniaków jaki kiedykolwiek piłam.
W planach mamy też odwiedzić słynny bazar, który znajduje się właściwie po stronie afgańskiej, za graniczną rzeką Pandż, ale z powodu niestabilnej sytuacji po stronie
afgańskiej został on zamknięty aż do odwołania.
Przy okazji tankujemy benzynę i ruszamy dalej. Szybko zapada zmierzch, więc szukamy miejsca noclegowego. Rozbijamy się nad niewielką rzeczką, Puszek montuje prysznic
z którego każdy może skorzystać, dzięki temu że mamy dostęp do czystej górskiej wody.
Tym razem nie ma z Nami Piotra i Artura, oni rozłożyli się gdzie indziej.
Po drodze mijamy przejście graniczne z Afganistanem , którego pilnują żołnierze.
megi zakopane
Dzień 13
Z rana budzą nas kozy.... małe stadko kuz, które gdzieś w naszej okolicy będą sobie jadły. Po śniadaniu zwijamy obozowisko i ruszamy w dalszą drogę.
Cały czas jedziemy wzdłuż Afaganistanu, który uroczo wygląda po drugiej stronie rzeki. Afgańczycy na nasz widok machają nam z daleka, ale pamiętam
ostrzeżenia, o których głośno mówili Talibowie, że każdy turysta jest dla nich celem. W zasadzie to najniebezpieczniejsza część naszej drogi.
Zajeżdżamy do kolejnych źródeł, z głównej drogi odbijamy na prawo, jedziemy jeszcze około 6 km. Droga wiedzie wzdłuż rzeki.
Źródła widać już z daleka.
Bardzo podobne są do tych w Turcji Pamukkale. Słyną z wapiennych osadów powstałych na zboczu góry. Wypływająca z gorących źródeł woda, jest bogata w związki
wapnia i dwutkenek węgla, ochładzając się na powierzchni, wytrąca węglan wapnia tworząc nacieki i stalaktyty. Zapewne jest to świetne miejsce na relaks,
ale w przypadku kiedy jest taki upał, nawet nie myślę, aby wejść do tego wrzątku. Jedynie co robimy to zwiedzamy tą atrakcję turystyczną.
SAMSUNG CSC[/caption]
Wracając do głównej drogi, mamy kolejną awarię motocykla. W pierwszej kolejności znowu podejrzewamy brak paliwa, ale przeliczając ile zatankowaliśmy, a ile
przejechaliśmy powinno spokojnie wystarczyć jeszcze na min 100 km, do Chorogu pozostało około 50 km. Z trudem zjeżdżamy do rozwidlenia drogi, czasami jest lekko
pod górkę, więc zmuszeni jesteśmy pchać motocykl, co nie jest łatwe, bo motocykl załadowany na maksa waży ponad 350 kg albo i więcej.
Dodatkowo upał, ograniczenie ruchowe robi swoje. Na szczęście nie daleko jest stacja benzynowa. Marek przynosi benzynę w blaszanym wiaderku z lejkiem. Napełnia
bak, ale motocykl ponownie nie odpala. Za ten czas nadjeżdża Puszek z Wojtkiem. Ściągają kanapę i sprawdzają wszystkie przekaźniki. Przekładają jeden w inne
miejsce i motocykl odpala. Ja za ten czas zabawiam się z kozą
Jedziemy w stronę Chorog, teraz musimy się trzymać w miarę razem, bo coś nasza maszyna robi bunt. Droga nadal wiedzie wzdłuż rzeki Pandż, która u stóp gór
Hindukuszu zatacza łuk na północ, aby potem płynąć z powrotem na południe. Po drodze mijamy żołnierzy którzy patrolują granicę, tak samo po drugiej stronie rzeki
widać żołnierzy z karabinami. Pomimo tego, że mam mieszane uczucia, miło się do nich uśmiecham i przyjaźnie odpowiadam na ich gesty.
Po drodze zatrzymujemy się w miejscu gdzie z gór spływa czysta zimna woda. Jest tutaj zbudowana specjalna tama, w której zapewne tubylcy zażywają kąpieli.
Rozbieramy się z motocyklowych ubrań i wskakujemy do wody. Zdjęć nie ma z tej przyjemności
Naszej kapieli przyglądają się młodzi chłopacy, skąd się wzieli tak nagle tego nie wie nikt. Chętnie pozują nam do zdjęć.
Przyjeżdżamy do Chorog, stolicy Górnego Badachszanu. To najliczniejsze miasto w Pamirze, położone na wysokości 2.100 m n.p.m.
Żyje tutaj przeszło 30 tysięcy ludzi. Znajdują się tutaj budynki rządowe, siedziby zagranicznych organizacji pozarządowych, oraz Uniwersytet Azji Środkowej.
Miasto położone jest nad rzeką Pandż, a jej głównym dopływem jest rzeka Amur Darii. Miasto, nie jest zbyt urocze, ze swoimi domkami porozrzucanymi
bez ładu i składu po dolinie wciśniętej między masywne góry, przypomina raczej sporą wioskę.
W pierwszej kolejności chcemy zwiedzić ogród botaniczny, ale już na samym początku mamy kłopot, aby go odnaleźć, w końcu jest. Żeby się tam dostać
musimy zakupić bilet wstępu. Ogród znajduje się nad miastem, skąd rozpościera się piękna panorama na całą dolinę.
To wspaniałe miejsce na spacery i relaks, podstawą ogrodu są owoce, wspaniałe morwy, morele, brzoskwinie, wiśnie, śliwy, orzechy, jabłka, gruszki, że aż drzewa się uginają.
Pomimo tego zacisznego miejsca znięchęceni jesteśmy spacerowaniem między alejkami pośród drzew z różnych zakątków świata.
Upał jaki nam towarzyszy, nie przynosi zadowolenia ze spaceru.
Jedyną rzeczą na którą zwracam to letnia rezydencja prezydenta Tadżykistanu, piękny zadbany pałacyk wraz ze ślicznie zadbanym ogrodem.
Po krótkiej wizycie w ogrodzie botanicznym zjeżdżamy do centrum miasta.
W Chorogu można pójść na targ, na którym można zaopatrzyć się w najpotrzebniejsze produkty. Zatem robimy ostatnie zakupy, przed wyruszeniem do doliny
Bartang. Warto również zobaczyć stary Gaz-AA, który stoi na zniszczonym postumencie. Wokół niego ani słowa, żadnej tablicy, po prostu nic. A przecież jest to
samochód, który jako pierszy przejechał trasę Duszanbe-Osz. Nawet w internecie nie ma żadnej wzmianki na ten temat, widać że jeszcze Tadżycy nie znają się na tym
co jest cenne dla ich historii. A dla mnie to przecież jedna z najciekawszych rzeczy, jakie można zobaczyć w Chorogu. Dalej jedziemy zatankować na maksa, bo
przed nami długa droga, na której nie ma żadanej stacji, ani sklepów. Okazuje się, że na dwóch stacjach benzyna się skończyła, więc za nim zatankowaliśmy do pełna
i oprócz tego jeszcze do kanistra, musieliśmy zajechać, aż do 4 stacji. Kanister wiózł nam Wojtek, ale szybko staraliśmy się go opróżnić, bo im śmierdziało benzyną.
Pomimo, że był zabepieczony folią i tak było go czuć. Przed wyruszeniem w dalszą drogę idziemy na pyszny obiadek, niczym nie różniący się od naszego
tradycyjnego tutaj w Polsce. Smażony kurczak i frytki.
W Chorogu spotykamy się z całą naszą ekipą, po załatwieniu wszystkich sprawunków ruszamy w poszukiwaniu noclegu. Kolejnego dnia czeka nas niezwykła przygoda.
Dolina Bartang, ale o tym w następnym poście.
megi zakopane
Megi ale ty dzielna dziewczyna jesteś !!! jestem pełna podziwu dla ciebie
Tak patrząc na granicę na twojej fotce, to myśle sobie,że Afganistan też musi byc pieknym krajobrazowo krajem
No trip no life
Całe szczęscie ,że mieliście w składzie osoby znające się na budowie sprzetu. Inaczej byłby problem i przystanek w drodze na dłużej a do tego jakie stresy
Pewnie przyglądali się wam bo byliście nie lada atrakcją. Nie co dzień widzą takie wyprawy turystyczne a juz szczególnie kobiety i to na motorze
Krajobrazy nie do opisania wspaniałe, na prawdę super świetne
Jestem w szoku jak piękne są tam góry i zielone doliny. Zachwycające!!!
I jestem pełna podziwu, że robicie taką długą trasę w tak wymagających warunkach. Jak na te szutry patrze to od razu mnie nogi bolą.
Dzień 14
Dolina Bartang, ciągle o niej słyszałam od początku wyjazdu, ale tak naprawdę, nie skupiłam się na tyle, aby się dowiedzieć, co w niej takiego jest, że każdy chce tam
jechać. Dzisiaj mogę stwierdzić, że był to najbardziej emocjonujący odcinek naszej trasy. I pod względem krajobrazu i emocji jakie towarzyszyły nam
podczas drogi. To miejsce bardzo rzadko odwiedzane przez turystów, ponieważ droga jest trudna, ciągnie się przez 300 km, zdarza się, że jest nieprzejezdna,
bo jest zalewana, lub całkowicie zniszczona. Jednak podczas jej przejazdu można było spotkać pojedynczych turystów, nawet jadących na rowerach.
Bartang jest bardzo słabo opisany w internecie, więc napiszę tak jak go widziałam. Samo słowo Bartang, oznacza nic innego jak wąskie przejście.
Noc spędzamy na początku doliny, tuż obok olbrzymich wzniesień skalnych. Jesteśmy w komplecie, ustalamy że wstajemy najpóźniej o 5 rano aby uniknąć upałów
bo dużo lepiej się wtedy jedzie. Kiedy już wszyscy jesteśmy gotowi ruszamy, ale nie nasz motocykl, znowu nie odpala. Coś niepokojącego się z nim dzieje.
Znowu panowie zaglądają pod siedzenie i sprawdzają przekaźniki. Na szczęście szybko udaje się znaleźć przyczynę, to ewidentnie przekaźniki.
Ruszamy w drogę, już na początku dostajemy porządną dawkę adrenaliny, droga jest wąska i biegnie wzdłuż bardzo rwącej rzeki Bartang. Słońce dopiero wstaje i
próbuje przedostać się pomiędzy góry. Droga rozpoczyna się w miejscowości Rushan, i wiedzie lekko pod górę ciasną doliną, wciśniętą pomiędzy najwyższymi szczytami
Pamiru.
To rzadko spotykany obrazek na tej trasie, mijający nas samochód, ale tam głęboko w Dolinie są małe wioski, w których żyją ludzie. Jedną z wiosek jest Usoy, obecnie
nazywana Dam Usoy, po wielkim trzęsieniu ziemi jakie miało miejsce z 18 na 19 lutego w 1911 roku. To jedno z największych trzęsień ziemi w historii Tadżykistanu.
Siła wstrząsu oszacowana została na 7,4 stopnia w skali Richtera. W wyniku tego trzęsienia ziemi w dolinie rzeki Murgab i Bartang, na wysokości około 3000 m.n.p.m.
ze zboczy osunęły się ogromne ilości olbrzymich skał, torując koryto rzeki, tworząc jednocześnie najwyższą naturalną zaporę wodną na świecie.
Oprócz tego osuwisko zasypało małą wioskę Usoy, grzebiąc w ten sposób około jej 180 mieszkańców. W wyniku zasypania koryta rzek, spiętrzona woda rzeki Murgab,
zaczęła po kolei zalewać leżące w dolinie rzeki wioski, w tym Sarez. W wyniku tego powstało jezioro, które z czasem nazwano Sarez. Obecnie zapora jest sporym zagrożeniem
dla obszarów położonych poniżej zbiornika. Dlatego największym zagrożeniem dla zapory stanowi trzęsienie ziemi, a w tej cześci regionu rejestruje się ponad tysiąc
wstrząów rocznie, z czego około 300 jest na tyle silnych, że są odczuwalne przez mieszkańców. Innym zagrożeniem może być czynnik ludzki, jak sabotaż, zamach
terrorystyczny, bo sama wytrzymałość zbiornika pod naporem wody jest wystarczająco dobra.
W dolinie Bartang mogliśmy zauważyć, sztucznie zasadzone drzewka, pewnie jest to w ramach umocnienia brzegów.
Dojeżdżamy do miejsca, gdzie woda wygląda na wyjątkowo czystą, ale niemiłosiernie zimną. Pomimo tego, zażywamy kąpieli, gdyż to jedyna okazja umyć się w
tym dziewiczym miejscu. Woda jest tak czysta, że w jednym miejscu możemy dostrzeć koralowce, które są przytwierdzone do dna morskiego. Wyglądają obłędnie.
Dojeżdżamy do miejsca, gdzie woda zabrała drogę, na szczęście został wytyczony objazd, którym jedziemy. Droga wiedzie ostro do góry, widoki zapierają dech w
piersiach. Z góry widać jak zalana jest część drogi i odcinek trasy, który mamy już za sobą. Następnie dolina się rozrzerza, a z nią rzeka, kiedy na horyzoncie
pojawia się trochę zieleni, można podejrzewać, że dojeżdżamy do wioski.
W zasadzie to dobrze, że w ostatnim czasie nie padał tutaj deszcz, bo zapewne nie udałoby się nam przejechać tej trasy. Co jakiś czas droga podmyta jest przez wodę,
ale póki co dajemy radę. Niekiedy muszę zejść z motocykla i jestem jako królik doświadczalny. Sprawdzam głębokość wody. Im głębiej zapuszczamy się w dolinę, tym
więcej nas zaskakuje. Odsłaniają się nam kolejne pasma górskie, w dodatku zupełnie inne, niż do tej pory mogliśmy oglądać na trasie. Mijamy czerwoną
rzekę, której wody spływają z gór o podobnych kolorach. Rzeka niesie ze sobą ogromne ilości czerwonego mułu, robi niesamowite wrażenie.
Przejeżdżamy po mostach, które na wpół są dziurawe, a przejazd po takim czymś powoduje totalny skok ciśnienia.
Formacje skalne z jakimi mamy doczynienia, to po prostu cud natury, znajdujący się po środku pustkowia. Te poszarpane przez wiatr skały, wyglądające jak monolity
urzekły nas najbardziej. Jeszcze piękniej wyglądały o zachodzie słońca, do tego stopnia, że ciężko było oderwać oczy.
Przed nami pierwsza przeprawa przez rzekę, kiedyś był tutaj most, ale w wyniku ogromnych opadów deszczu i spadających kamieni został zerwany.
Rzeka nie wygląda na głęboką, ale z racji tego, że lubi być zdradliwa, sprawdzam jej głębokość. Rozbieram się z odzieży motocyklowej, zakładam sandały i próbuję
przedostać się na drugą stronę rzeki. Z odsieczą przychodzi tubylec, który robi to samo co ja. Rzeka ledwo sięga do kolan, więc nie mamy problemu z przeprawą
motocykla. Po przekroczeniu rzeki, dołapuje nas dwóch młodzieńców, którzy zapraszaja nas w gościnę do swojego domostwa. Motocykl zostawiamy
przy głównej drodze, to znak dla pozostałej ekipy, że jesteśmy gdzieś w pobliżu.
To nie zwykłe wydarzenie zobaczyć jak ludzie żyją na takim odludziu, jaką mają kulturę, jak sobie dają radę w codziennych obowiązkach. To bardzo gościnni i otwarci
ludzie, pomimo że żyją w bardzo skromnych warunkach. Zaproszeni jesteśmy do pomieszczenia w którym sypia cała rodzina, jest bardzo czysto i w zasadzie pusto.
W pomieszczeniu znajduje się jeden mały kredens, lodówka i miejsce do spania. Pomieszczenie jest ogrzewane piecem lub tzw. kozą. Problemem jest jednak zdobycie opału,
którego muszą szukać na własną rękę. Zbierają więc suche badyle, suszą zwierzęce odchodzy, muszą sobie dawać radę, bo nikt innym im tutaj nie pomoże.
Młody mężczyzna częstuje nas herbatą i ziemniakami z warzywami. Poznajemy jego matkę i resztę rodziny. Nie możemy się nadziwić, jak każdy jest tutaj dla siebie
życzliwy, jak służy pomocą, a nawet dachem nad głową.
Starsze dzieci opiekują się młodszymi, noszą wodę z rzeki, bo niestety o bieżącej wodzie mogą tylko pomarzyć.
W tych rejonach nie ma mowy o uprawie czegokolwiek, rolnictwo po prostu nie istnieje. Jest za zimno i za mało tlenu, aby coś wartościowego hodować.
Nie ma więc owoców i warzyw. Dlatego kiedy częstują nas tak wartościowym dla nich jedzeniem, jest nam po prostu głupio, ale oni są uradowani , że przyjęliśmy
ich zaproszenie.
W między czasie zaczyna robić się szarawo, dojeżdża do nas pozostała ekipa. Postanawiamy rozbić się nieopodal wioski. Na pierwszy rzut oka miejsce na biwak
wydaje się fantastyczne, trochę gdzie nie gdzie podmokłe, ale każdy znajduje dla siebie fajny skrawek. Z godziny na godzinę, jednak coraz więcej zbiera się wody.
Zapach też wydaję się podejrzany....... no i w końcu dociera do nas, że rozbiliśmy się na gnojówce.
Jest już za późno na zmianę lokalizacji, miejmy nadzieję, że do rana nie zaczniemy tutaj pływać.
Tuż obok tubylcy wraz z synem Piotra z naszej ekipy na tym podmokłym terenie, rozgrywają mecz piłki nożnej. Jak zrócicie uwagę na zdjęcie, to już widać ile tam jest wody.
Piękna zielona trawa, która przyciągnęła nasz wzrok okazała się zdradliwa. Wieczorową porą, spotykamy grupkę Polaków jadących w przeciwnym kierunku, samochodami
terenowymi. Zatrzymują się przy naszym obozowisku, a w końcowym efekcie rozbiją niedaleko nas.
Panowie, zaglądają również pod maskę motocykla, debatują nad problem jaki się pojawia podczas ponownego uruchomienia motocykla, czy aby znowu nie zastrajkuje
następnego dnia. Pomimo wczesnej pory wstania nie chce się nam spać rozmowy przeciągają się do późna w nocy.
megi zakopane
...ten odcineki "z drzewkami" fajnie odbiega od reszty ; )
...no to w drogę... żeby się oburzać i podziwiać
...zdumiewać i wzruszać ramionami...wybrzydzać i zachwycać...Radoslav