Po pierwszej wycieczce trzeba zrobić sobie odpoczynek i dalej poznawać okolicę. Tak właściwie, to ta zatoczka przy hotelu bardzo rozleniwia. Jest spokój, można się zrelaksować na plaży i w wodzie, a także chodząc kilka kroków dalej...
to powyżej to takie leniwe spojrzenie w górę
Długo nie da się poleżeć w moim przypadku, trzeba połazić w takich pięknych okolicznościach przyrody
Popatrzę co kryje się na cypelku po prawej stronie plaży. Poszedłem boso z aparatem w ręku, nie wiem jak zajdę daleko.
Widok na plażę hotelową.
Chłopaki czegoś szukają, albo łowią – kilka okazów w tej zatoce widziałem, a także udało mi się wyłowić, ale to w dalszej części.
Idę dalej, zastanawiam się czy dobrze robię tak sobie beztrosko spacerując na bosaka. Nie jest trudno wdepnąć w
ale poza tym są kamienie, a także mogą się trafić jakieś nieznane mi pełzające stwory, które mogą być niebezpieczne.
Wracam, w tamtym kierunku mamy zaplanowaną wycieczkę – więc powrót na plażę.
Po drodze jeszcze raz koniki.
Spojrzenie w górę
i na to co tuż pod nogami
To namiary jak ktoś byłby chętny na rezerwację przejażdżki.
Żeluś, a ja myślałem, że napiszesz - znam te palmy. Ty widziałaś już trochę więcej niż ja, egzotycznych miejsc, sądząc po przeczytanych relacjach. Co do El Cabito, dozowaliśmy sobie wypady poza hotel. To miejsce, też mam zaliczone i jak mi się wydaje trafiliśmy w odpowiednim czasie, ale to będzie po ptakach
Wiktor, czy biedne te konie? Hmm, nie znam się na koniach i ich hodowli czy utrzymaniu, ale sznurki nie miały 1 metra długości. I nie wszystkie były chyba uwiązane. Pamiętam jak ileś lat temu przyglądałem się koniom w Bułgarii. Tam było widać, jakie są biedne i wychudzone.
Nadszedł czas na następną wycieczkę, czyli na Park Narodowy Los Haitises. Jest to park znajdujący się w północno-wschodniej części Republiki Dominikańskiej, który rozciąga się od zatoki San Lorenzo do obszaru na południe i południowy-zachód od zatoki Samana. Obejmuje powierzchnię 208 km2. My mamy dotrzeć tam łodzią. Podobno to jedyna droga. Park położony jest na krasach i żyje w nim wiele rodzajów ptaków. W tym Parku Narodowym mamy zobaczyć wiele cudów przyrody, w tym: subtropikalne i wilgotne lasy, duże obszary lasów namorzynowych, trawa morska, pagórki pokryte roślinnością i piękne plaże. Jaskinie Taino, zajęte przez pierwszych mieszkańców wyspy, są uważane za największą atrakcję turystyczną.
Niestety przed dniem wyjazdu daje o sobie znać ten klimat i zmienność pogody. Kropi
To dlatego jest tu tak zielono, bo mimo pory suchej obficie pada deszcz. Rankiem, ale dopiero po śniadaniu meldujemy się w recepcji. Znoooowu kropi. Jest kilka grup, które rozdzielają się na osobne środki transportu. My jak poprzednio trafiamy do małego busa. Droga ta sama - czyli kierunek do miasteczka w którym już byliśmy - Santa Barbara de Samana.
Mokro, to już około 9 rano, ale w bancas jeszcze śpią. Tych budek jest bardzo dużo w tamtym rejonie.
Ale jak pada to można zrobić też pranie, bo na to wygląda.
Port w Samanie nie zmienił się po kilku dniach, ten sam ruch. Znowu nas grupują i sadzają w jednej z łodzi. Pomimo ponownego rozgardiaszu, który tu widzę idzie to sprawnie. Wyruszamy, oczywiście ponownie widzimy hotel GBP.
A za mostem przemierzamy wody zatoki. Akurat siedzimy z przodu, przed nami młode dziewczyny, które przewodnik upodobał sobie jako obiekt zaczepek i ciągłej konwersacji. Z racji sąsiedztwa, automatycznie jesteśmy wciągnięci do jego gierek. Czas upływa na śmiechach i raczeniu się kuba libre.
Dopływamy do parku, pierwsze ptaszyska widziane z daleka.
A to trochę bliżej, pelikany brunatne których było bardzo dużo.
Ze względu na to, że na łodzi jest około 10 rzędów siedzeń, podzielonych mniej więcej po cztery osoby na burtę to rytm pływania jest podzielony na fotografowanie z lewej i prawej burty. Mijamy małe wysepki, na których te pelikany maja swoje gniazda.
A tutaj inny przedstawiciel latającego towarzystwa, nie mam pojęcia jak nazywa się ten gatunek ptaka (ten z rozpostartymi skrzydłami). Nasz przewodni uparcie po angielsku określał go jako batman.
W planach jest jeszcze zobaczenie jaskini z rysunkami naskalnymi Indian Taino.
Podziwiamy przyrodę brzegów parku, aż nagle poruszenie na statku - dodatkowa atrakcja. Szkoda, że tak sporadycznie się pokazują, ale są to delfiny.
Do jaskiń warto zabrać własne latarki, choć na łodzi było kilka do wypożyczenia. Jak to w jaskiniach, stalagmity i stalaktyty oraz rysunki naskalne
a także prześwity w suficie
a także w podłodze:)
wychodzimy z groty. Jest to pewnie atrakcja dla miłośników takich miejsc.
Płyniemy dalej do zatoczki pełnej drzew namorzynowych, plątanina korzeni, taki widok mam na wyciągnięcie ręki.
Jeśli na wyciągnięcie ręki, to trzeba pozbierać kilka krabów. Wpatrując się w te korzenie trudno było zauważyć kraby, ale jak łowca przystąpił do łowów to okazało się tam siedzi pełno zamaskowanych krabików.
o takich:)
Po zabawach z krabikami, które pouciekały po łodzi. Oczywiście zostały zebrane i wypuszczone na wolność. Następnie kierujemy się ponownie w stronę wyspy Cayo Levantado, gdzie byliśmy w czasie poprzedniej wycieczki. Ptaki za nami.
Po drodze podziwiamy dzikie plaże i taki stateczek.
Jako, że na Cayo Levantado już byliśmy, więc sprawnie po lunchu przechodzimy do stanu leniuchowania. Oczywiście powtórzyła się rybka, równie smaczna. Tym razem zamiast fotek były jakieś filmiki i błogie lenistwo, a także moje przekomarzania się lokalnymi sprzedawcami cygar. Nie warto tam kupować, ceny lepsze są przy wylocie na lotnisku i zakup pewny.
A w następnej części coś o skutkach załamania pogody.
Ło matko....co z tą pogodą w tym roku...to my chyba jednak mieliśmy szczęście....
Wiktor...z tego co zauważyłam to faktycznie kilka koni było tam uwiązanych...ale te sznurki dawały im sporo swobody za to większość pasła się bez skrępowania się na bardzo sporym terenie)))
Pogoda, nie była zła, trochę popadało przez może trzy dni. Ale na tyle się wpasowaliśmy, że zupełnie nie było to uciążliwe. A już chyba napisałem zachwycało wszystko, bo nigdy wcześniej nie byłem w tych rejonach. Przede wszystkim przyroda - nie lubię zimy.
Teraz czas na mały wypad w najbliższą okolicę. To taki przerywnik, aby się nie zasiedzieć na plaży i w hotelu. Decydujemy się na zobaczenie restaurację:) na klifie, która znajduje się na prawo od hotelu. To tam, gdzie po drodze widziałem konie. Nie wiemy jaka będzie droga po opadach.
Kierunek ElCabito.
O, będziemy się trochę taplać w błocku. Nie było tak źle, kilka miejsc gdzie trzeba było zaliczyć wdepnięcie w grząski grunt. Zgubić się właściwie nie ma gdzie. Po drodze oczywiście oglądamy to wszystko co jest za każdym zakrętem.
Po drodze w większości to plantacje bananowców – ale jaki gatunek to nie mam pojęcia. I między nimi inne drzewa.
a na wzgórzu niezła hacjenda
jakby ktoś był chętny
spojrzenie za siebie
Docieramy do El Cabito, jesteśmy tam dość rano jak na warunki dominikańskie, przekonamy się o tym za kilka minut.
Jak widać można się tam zatrzymać, a także mieć wyżywienie. Miejsce bardzo klimatyczne. Na dzień dobry wita nas drób.
Mijamy dość spory dom, a tam mała zagroda dla psa i ...
trochę zdezorientowani, dla kogo jest ten hamak
Pies był oczywiście łagodny jak baranek. Tylko, że szybko zapomnieliśmy o psie, bo w miarę zbliżania się na klif dźwięki były bardziej niż interesujące. Niesamowity huk rozbijanych fal. Pełen zachwyt, trafiliśmy tam we właściwym momencie.
Małe zamówienie z karty i obserwacja oceanu, wzburzonego, niesamowitego i głośnego tutaj. Te fale rozbijają się, za nami jest wąska gardziel gdzie woda wciska się z sykiem i za plecami coś od czasu do czasu straszy. Oczywiście zajęliśmy miejsce przy barierce, rozłożyliśmy klamoty na stole. Popijając trunki delektujemy się pięknym widokiem. Na śniadanie schodzą się rezydenci, ale zajmują miejsca pod dachem z dala od barierki. Przyjeżdżają jeszcze dwie pary. Można powiedzie, że jest familijno rodzinnie.
Trzeba też kilka fotek zrobić
No i stało się, zalało nas i stoliki przy barierce. Uratowałem aparat, który pochłonął trochę wody. Było trochę radości pomimo ewentualnej straty – jak dzieci.
Opuściliśmy stoliki całkowicie zlane wodą.
Czas wracać do hotelu, spojrzenie na ocean z tego pięknego miejsca.
Powrót to chłonięcie oczami tego co dookoła głowy
ciekawiły drzewa z nieznanymi owocami
i ta zieleń
plantacje
powrót, to też mijanie głębszego błocka
a po drodze
no i jeden uwiązany konik
Te ptaszyska mają pola bananowe do swojej dyspozycji
a to takie okratowane pokoiki do wynajęcia
Następna część, no nie wiem o czym będzie. Może o rozrywkach hotelowych, albo o trzeciej wycieczce z biura, tym razem pod znakiem TB.
Buenas noches y Feliz Navidad
PS Wiem, zająca zabrakło, za to drób był w tej części i jajka też tam gdzieś były w kurniku.
Po pierwszej wycieczce trzeba zrobić sobie odpoczynek i dalej poznawać okolicę. Tak właściwie, to ta zatoczka przy hotelu bardzo rozleniwia. Jest spokój, można się zrelaksować na plaży i w wodzie, a także chodząc kilka kroków dalej...
to powyżej to takie leniwe spojrzenie w górę
Długo nie da się poleżeć w moim przypadku, trzeba połazić w takich pięknych okolicznościach przyrody
Popatrzę co kryje się na cypelku po prawej stronie plaży. Poszedłem boso z aparatem w ręku, nie wiem jak zajdę daleko.
Widok na plażę hotelową.
Chłopaki czegoś szukają, albo łowią – kilka okazów w tej zatoce widziałem, a także udało mi się wyłowić, ale to w dalszej części.
Idę dalej, zastanawiam się czy dobrze robię tak sobie beztrosko spacerując na bosaka. Nie jest trudno wdepnąć w
ale poza tym są kamienie, a także mogą się trafić jakieś nieznane mi pełzające stwory, które mogą być niebezpieczne.
Wracam, w tamtym kierunku mamy zaplanowaną wycieczkę – więc powrót na plażę.
Po drodze jeszcze raz koniki.
Spojrzenie w górę
i na to co tuż pod nogami
To namiary jak ktoś byłby chętny na rezerwację przejażdżki.
a w następnej części to będzie o ... ptakach?
Jer
Cudnie...a ja myslałam,że jak na prawo to będzie El Cabito)))
Biedne konie, bardzo krótko uwiązane przy drzewach
Żeluś, a ja myślałem, że napiszesz - znam te palmy. Ty widziałaś już trochę więcej niż ja, egzotycznych miejsc, sądząc po przeczytanych relacjach. Co do El Cabito, dozowaliśmy sobie wypady poza hotel. To miejsce, też mam zaliczone i jak mi się wydaje trafiliśmy w odpowiednim czasie, ale to będzie po ptakach
Wiktor, czy biedne te konie? Hmm, nie znam się na koniach i ich hodowli czy utrzymaniu, ale sznurki nie miały 1 metra długości. I nie wszystkie były chyba uwiązane. Pamiętam jak ileś lat temu przyglądałem się koniom w Bułgarii. Tam było widać, jakie są biedne i wychudzone.
Jer
Nadszedł czas na następną wycieczkę, czyli na Park Narodowy Los Haitises. Jest to park znajdujący się w północno-wschodniej części Republiki Dominikańskiej, który rozciąga się od zatoki San Lorenzo do obszaru na południe i południowy-zachód od zatoki Samana. Obejmuje powierzchnię 208 km2. My mamy dotrzeć tam łodzią. Podobno to jedyna droga. Park położony jest na krasach i żyje w nim wiele rodzajów ptaków.
W tym Parku Narodowym mamy zobaczyć wiele cudów przyrody, w tym: subtropikalne i wilgotne lasy, duże obszary lasów namorzynowych, trawa morska, pagórki pokryte roślinnością i piękne plaże. Jaskinie Taino, zajęte przez pierwszych mieszkańców wyspy, są uważane za największą atrakcję turystyczną.
Niestety przed dniem wyjazdu daje o sobie znać ten klimat i zmienność pogody. Kropi
To dlatego jest tu tak zielono, bo mimo pory suchej obficie pada deszcz. Rankiem, ale dopiero po śniadaniu meldujemy się w recepcji. Znoooowu kropi. Jest kilka grup, które rozdzielają się na osobne środki transportu. My jak poprzednio trafiamy do małego busa. Droga ta sama - czyli kierunek do miasteczka w którym już byliśmy - Santa Barbara de Samana.
Mokro, to już około 9 rano, ale w bancas jeszcze śpią. Tych budek jest bardzo dużo w tamtym rejonie.
Ale jak pada to można zrobić też pranie, bo na to wygląda.
Port w Samanie nie zmienił się po kilku dniach, ten sam ruch. Znowu nas grupują i sadzają w jednej z łodzi. Pomimo ponownego rozgardiaszu, który tu widzę idzie to sprawnie. Wyruszamy, oczywiście ponownie widzimy hotel GBP.
A za mostem przemierzamy wody zatoki. Akurat siedzimy z przodu, przed nami młode dziewczyny, które przewodnik upodobał sobie jako obiekt zaczepek i ciągłej konwersacji. Z racji sąsiedztwa, automatycznie jesteśmy wciągnięci do jego gierek. Czas upływa na śmiechach i raczeniu się kuba libre.
Dopływamy do parku, pierwsze ptaszyska widziane z daleka.
A to trochę bliżej, pelikany brunatne których było bardzo dużo.
Ze względu na to, że na łodzi jest około 10 rzędów siedzeń, podzielonych mniej więcej po cztery osoby na burtę to rytm pływania jest podzielony na fotografowanie z lewej i prawej burty. Mijamy małe wysepki, na których te pelikany maja swoje gniazda.
A tutaj inny przedstawiciel latającego towarzystwa, nie mam pojęcia jak nazywa się ten gatunek ptaka (ten z rozpostartymi skrzydłami). Nasz przewodni uparcie po angielsku określał go jako batman.
W planach jest jeszcze zobaczenie jaskini z rysunkami naskalnymi Indian Taino.
Podziwiamy przyrodę brzegów parku, aż nagle poruszenie na statku - dodatkowa atrakcja. Szkoda, że tak sporadycznie się pokazują, ale są to delfiny.
Do jaskiń warto zabrać własne latarki, choć na łodzi było kilka do wypożyczenia. Jak to w jaskiniach, stalagmity i stalaktyty oraz rysunki naskalne
a także prześwity w suficie
a także w podłodze:)
wychodzimy z groty. Jest to pewnie atrakcja dla miłośników takich miejsc.
Płyniemy dalej do zatoczki pełnej drzew namorzynowych, plątanina korzeni, taki widok mam na wyciągnięcie ręki.
Jeśli na wyciągnięcie ręki, to trzeba pozbierać kilka krabów. Wpatrując się w te korzenie trudno było zauważyć kraby, ale jak łowca przystąpił do łowów to okazało się tam siedzi pełno zamaskowanych krabików.
o takich:)
Po zabawach z krabikami, które pouciekały po łodzi. Oczywiście zostały zebrane i wypuszczone na wolność. Następnie kierujemy się ponownie w stronę wyspy Cayo Levantado, gdzie byliśmy w czasie poprzedniej wycieczki. Ptaki za nami.
Po drodze podziwiamy dzikie plaże i taki stateczek.
Jako, że na Cayo Levantado już byliśmy, więc sprawnie po lunchu przechodzimy do stanu leniuchowania. Oczywiście powtórzyła się rybka, równie smaczna. Tym razem zamiast fotek były jakieś filmiki i błogie lenistwo, a także moje przekomarzania się lokalnymi sprzedawcami cygar. Nie warto tam kupować, ceny lepsze są przy wylocie na lotnisku i zakup pewny.
A w następnej części coś o skutkach załamania pogody.
Jer
Ale mnóstwo pelikanów !! Fajne miejsce dla fanów ptaków. Moj mąż to by pewnie mogł tu zacząć i zakończyć wycieczke he he
No trip no life
Ło matko....co z tą pogodą w tym roku...to my chyba jednak mieliśmy szczęście....
Wiktor...z tego co zauważyłam to faktycznie kilka koni było tam uwiązanych...ale te sznurki dawały im sporo swobody za to większość pasła się bez skrępowania się na bardzo sporym terenie)))
Super świetne korzenie - takie giganty
Pogoda, nie była zła, trochę popadało przez może trzy dni. Ale na tyle się wpasowaliśmy, że zupełnie nie było to uciążliwe. A już chyba napisałem zachwycało wszystko, bo nigdy wcześniej nie byłem w tych rejonach. Przede wszystkim przyroda - nie lubię zimy.
Jer
Teraz czas na mały wypad w najbliższą okolicę. To taki przerywnik, aby się nie zasiedzieć na plaży i w hotelu. Decydujemy się na zobaczenie restaurację:) na klifie, która znajduje się na prawo od hotelu. To tam, gdzie po drodze widziałem konie. Nie wiemy jaka będzie droga po opadach.
Kierunek ElCabito.
O, będziemy się trochę taplać w błocku. Nie było tak źle, kilka miejsc gdzie trzeba było zaliczyć wdepnięcie w grząski grunt.
Zgubić się właściwie nie ma gdzie. Po drodze oczywiście oglądamy to wszystko co jest za każdym zakrętem.
Po drodze w większości to plantacje bananowców – ale jaki gatunek to nie mam pojęcia.
I między nimi inne drzewa.
a na wzgórzu niezła hacjenda
jakby ktoś był chętny
spojrzenie za siebie
Docieramy do El Cabito, jesteśmy tam dość rano jak na warunki dominikańskie, przekonamy się o tym za kilka minut.
Jak widać można się tam zatrzymać, a także mieć wyżywienie. Miejsce bardzo klimatyczne. Na dzień dobry wita nas drób.
Mijamy dość spory dom, a tam mała zagroda dla psa i ...
trochę zdezorientowani, dla kogo jest ten hamak
Pies był oczywiście łagodny jak baranek. Tylko, że szybko zapomnieliśmy o psie, bo w miarę zbliżania się na klif dźwięki były bardziej niż interesujące. Niesamowity huk rozbijanych fal. Pełen zachwyt, trafiliśmy tam we właściwym momencie.
Małe zamówienie z karty i obserwacja oceanu, wzburzonego, niesamowitego i głośnego tutaj. Te fale rozbijają się, za nami jest wąska gardziel gdzie woda wciska się z sykiem i za plecami coś od czasu do czasu straszy. Oczywiście zajęliśmy miejsce przy barierce, rozłożyliśmy klamoty na stole. Popijając trunki delektujemy się pięknym widokiem. Na śniadanie schodzą się rezydenci, ale zajmują miejsca pod dachem z dala od barierki. Przyjeżdżają jeszcze dwie pary. Można powiedzie, że jest familijno rodzinnie.
Trzeba też kilka fotek zrobić
No i stało się, zalało nas i stoliki przy barierce. Uratowałem aparat, który pochłonął trochę wody. Było trochę radości pomimo ewentualnej straty – jak dzieci.
Opuściliśmy stoliki całkowicie zlane wodą.
Czas wracać do hotelu, spojrzenie na ocean z tego pięknego miejsca.
Powrót to chłonięcie oczami tego co dookoła głowy
ciekawiły drzewa z nieznanymi owocami
i ta zieleń
plantacje
powrót, to też mijanie głębszego błocka
a po drodze
no i jeden uwiązany konik
Te ptaszyska mają pola bananowe do swojej dyspozycji
a to takie okratowane pokoiki do wynajęcia
Następna część, no nie wiem o czym będzie. Może o rozrywkach hotelowych, albo o trzeciej wycieczce z biura, tym razem pod znakiem TB.
Buenas noches y Feliz Navidad
PS Wiem, zająca zabrakło, za to drób był w tej części i jajka też tam gdzieś były w kurniku.
Jer