Aga heee Filipiny takie jakie sa heee nie jest to europa ( My zamówilismy sobie aoto tyko dla naszej 4, ale burdel w papierach i jechalismy jak w puszce w sardynek na Alona. Płacilismy tyle ile było umówione - czyli jak za auto tylko dla nas. Na Filipinach trzeba sie nastawić, ze tam jest iscie po Filipisnsku. Nawek funkcjonuje taki sktót na forach opisujacy te relaia - " TIP. A po naszemu było by to sa Filipiny - Dlatego nerwy, kurwienie, to wszystko trzeba zostawić w domu, bo takie sa Filipiny i już.
Osobiscie lubie te wszystkie " niespodzianki ", ale moi chłopcy już na maxa przyzwyczajeni do zachodniego porzadku. Nie zawsze tak tolerancyjni ja My A tak poatym, to już mi teskono za Filipinami
Realia kontra przemyslenia dotyczace Alony i Rejonu Bohol Beach Club w 100 % zbiezne z moimi, było o tym w relacji. Nie mniej na Filipinach mam z regoły trzy rozsterki - czas trwania podrozy wewnatrz Filipin. Druga sprawa : gdzie zamieszkac, bo na Filipinach nie jest to takie oczywiste ( wazne jest dla mnie by nie było zbyt lokalnie, tuż za hotelem tj. wole plaze takie bardziej deptkowe. Gdzie jest wiecej hoteli i prawdopodobienstwo ładu i cywilizacji wieksze . Fajnie by było wakacyjnie i cywilizowanie na tym deptaku. To czy są tłumy już mniej mnie interesuje. A jak mam być na wycieczkach cały czas ( tak jak to było na Boholu ) to wolę cywilizacje, knajpy i miła pllaze pod wieczorne jedzenie na plazy. Kocham to na Filipinach - szum morza i piasek pod stopami, i rosterki co do knajp i drinów.... Jak to na wakacjach...
Ps. Czekam na rekinki - ostatnim razem odpusciłam, choć tak blisko bylismy - ale ciagle kusi,a potem nie kusi, takke tam rozstreki .....
Twoja relacja to prawdziwa skarbnica wiedzy. Pozwolisz, że sobie ją skopiuję i zachowam, bo nigdzie nie znajdę tak super zebranych informacji .
W tym „putinku” nie można się nie zakochać .
Następne Filipiny muszą być z czekoladowymi wzgórzami i „putinkami”, no pewnie rekiny też .
Zip line super przygoda, jak czytałam to widzę, że odczucia miałaś podobne do moich kiedy to skakałam ze spadochronem . To są niesamowite przeżycia .
Wasz hotelik bardzo sympatycznie wygląda. Fajnie, że mieliście generator i nie było kłopotów z prądem i ciepłą wodą. W takim upale i kurzu „dzień dziecka” nie jest wskazany i raczej częste mycie wydłuża tu życie .
Edi , Zajączku - kopiujcie i zachowujcie ku pamięci - bardzo się ciesze, że informacje sie przydadzą
Zajączku- a gdzie ty ze spadachronu skakałaś????? na taką atrakcje nikt by mnie nie namówił, ten zip line przy skoku ze spadachronu to jakis żart
Mara- masz rację tak tam jest, ale nie zawsze nas spotykały takie akcje. Taka sytaucja zdarzyła sie wyłacznie raz, poczulismy sie jak w lokalnym jeapneyu Ja mam poprostu problem z podróżowaniem, czy przebywaniem w takich ciasnych środkach lokomocji, na klaustrofobie nic nie poradzisz, przychodzi panika i tyle, trza zamknąć oczy i zając mysli czyms innym...Dobrze, że ta droga była w miare krótka, inaczej bym nie dała rady i pewnie bym wysiadła. Cała reszta była dla nas totalną przygodą i wole ten filipiński burdel niz poukładane życie w Europie gdzie z kazdej strony nakazy, zakazy , a jakby dobrze poszukać to i w Europie znajdziesz taki burdel- duzo sie mówiło nie raz o podróżowaniu przez ludzi w busach , którzy jechali do pracy poupychani jak sardynki w puszkach, nie raz kończyło sie to tragicznym wypadkiem, także to nie tylko przypadłośc Filipin.
Agus mi nie szło o ten bus i te sardynki. (Ten bus taki tam przykład, a kolejny tej laski opis - co sie popłakała prawie etc...) Filipiny są specyficzne, mozna by mnozyc przykłady - kazdy kto był na Filipinach ten wie o co biega. za duzo pisania. Do tego stopnia iż wydaje mi sie, ze na miejscu na Filipinach duzo łatwiej wszystko sie załatwia, niz siedzać na dupie w europie - poprostu taka specyfika. Ot bodaj te łodzie z wyspy na wyspe - bez rokładu, siedzisz i myslisz czarna magia, a na miejscu wszystko jasne. czasem nie dokonca tak jak miało byc, ale to sa Filipiny - tam troche inaczej sie załatwia rzeczy, zamawiasz w restauracji, czekasz i czekasz, dostaja chłopcy, po nasze kucharz podskoczył do ogrodu - bo nie bylo składników :0) No nic zjemy kiedy bedzie :-0) Ot i tyle :0) Nie to ze zawsze tak było, ale faktycznie czasem moze tak byc - nikt nie wpadł by ci powiedziec, ze nie ma tego co pan chciał :0)
Jedziemy zatem w stronę Tumalog Falls- droga do jazdy bardzo dobra, zero jakis dziur czy nierówności, aż byliśmy zaskoczeni dobrym stanem nawierzchni jaki tam mają . Widoczki po drodze przepiękne, same palemki, a że droga położona wzdłuż morza to co chwila mijamy coraz ładniejsze krajobrazki, oczywiście najlepsze tam gdzie górki. Pojawia się tabliczka informująca o skręcie na Tumalog Falls- z drogi głównej skręcamy w prawo- a tu przed nami wielka góra, podjazd taki na słowo honoru, ale po rozpędzeniu się daliśmy radę- przed zakrętami, których było dość sporo bo trasa trochę jak serpentyna , należy trąbić, dawać sygnał, że się jedzie , podpatrzyliśmy ten zwyczaj u miejscowych, a więc trąbiliśmy ile wlazło aby nikt w nas nie wjechał
Na samej górze mieści się postój dla skuterów z miejscowymi kierowcami, jest też oczywiście lokalny biznes, można zakupić coś do jedzenia, picia, pamiątki, itd.
A po co jest tutaj postój skuterów- ? - a po to, że do wodospadu trzeba zejść jeszcze jakieś pół kilometra w dół i to bardzo, ale to bardzo stromą górką z zakrętem. Można więć zapłacić za podwózkę zarówno w dół jak i z powrotem - swoim skuterem nie można zjechać- zresztą w życiu byśmy się na to nie porwali- bo na sam widok tej górki aż mi ciarki przeszły, a ci miejscowi skuterowcy śmigali tam jak po maśle
My postanawaimy iść pieszo- wydaje mi się, że to o wiele bezpieczniejsza opcja no i widoki po drodze niesamowite!!!!!
Po kąpieli w chłodnej, a nawet zimnej wodzie ruszamy z powrotem - tym razem niestety pod górkę - mogliśmy przecież zabrać się skuterkiem , ale co tam trzeba kondycje ćwiczyć i się nie poddawać, a jak to wpływa świetnie na mięśnie ud, fiuf, fiu
Wdrodze powrotnej kilka pstryków z trasy:
Jedziemy sobie poporostu przed siebie na południe, droga prosta , słoneczko świeci , widoczki ekstra- jedzie sie wyśmienicie, finalnie dotarlismy do jakiegos portu na samym końcu półwyspu, hahahaha. Zakupilismy tam sobie obiadek, który okazał sie jednym z lepszych jaki jedlismy na Filipinach i to w porcie, kto by pomyślał...Ogólnie stanowilismy tak chyba jakąś mega atrakcję, Pani która nam sprzedawała żarcie nie odrywała od nas oczu, a ziomki miejscowe, którzy czakali na odpłynięcie statku też na nas patrzyli jakoś dziwnie, ja aż w pewnym momencie zwątpiłam, czy napewno powinniśmy tutaj zrobić przystanek na jedzenie...nic sie nie stało złego, ale szybko zjedliśmy i ruszyliśmy dalej, czuliśmy sie jakoś nieswojo, a poza tym nigdy człowiek do końca nie wie co go może spotkać, ludzie mili, życzliwi, ale gdy wkoło innych białych nagle brak sytuacja wygląda juz troche inaczej...tym bardziej, że grupka miejscowych zaczęła na nas pokazywać palcami i coś tam gadali, ...
Skuter to był świetny wybór, mieliśmy mozliwość obejżeć trochę lokalnego życia, które toczy sie wzdług drogi głównej, przy każdej kolejnej miejscowości pojawia sie tablica z napisem witającym oraz żegnającym, co jakiś czas trafiamy do małej wioseczki, a miejscowi z reguły na nasz widok odrazu nam machają i pozdrawiają, najlepsze sa oczywiście dzieciaczki, które prawie zawsze biagną za nami ile sił w nogach
Kilka pstryków z trasy:
Wieczorkiem zostawiamy skuterek u nas na posesji i idziemy w miasto. W miejscowym markecie zaopatrujemy sie w piwko, chipsy i inne pierdoły. Atmosfera w markecie zajebista- to nie zwykły klimatyzowany market, tylko wielki miejscowy skład wszystkiego, od szamponów do włosów, poprzez żarcie, środki czystości az po pasze dla świn i karmę dla innych zwirzat...Panie, które nas obsługują i wogóle wszyscy, którzy sie tam znajduja w srodku patrza na nas jak na małpy w zoo, hahahaha, bylismy tam jedyni biali w tym składzie wszystkiego..ale najlepsza była sytuacja, kiedy Pani nie miała nam wydać reszty i zamiast reszty wydała nam cukierki na pozegnanie przy wyjściu jeszcze nam pomachali, niesamowita sytuacja
W Oslob mają taki fajny park, plac integracyjny gdzie wieczorami spotyka sie miejscowa społeczność i odpoczywają całe rodziny. Natrafiliśmy także na grupkę tańczących chłopaków, którzy mieli treningi do swoich nowych układów tanecznych- aż miło sie patrzyło jak wywijali breakdance, a te wszystkie małe dzieciaczki tańcowały jak szalone...chyba kochają tam muzykę Chwile tam spędzone - bezcenne
Na głownej ulicy wystawiły sie wózeczki z żarciem, coś jak w Taj, ale daleko im do tego standardu- jakoś jedzenia- ABSOLUTNIE NIEZJADLIWA- kto chce zaryzykować ten jest bohater całe mięso, kurczaki, i inne coś tam obklejone od krwi, i lokalnych muszek - czytość to chyba pojęcie nieznane, jakieś warzywa i owoce także na maxa obklejone, brudne, wszystko od ręki płukane wodą z wiadra na ulicy...żeby nie było wiochy stoją też stoliki gdzie można usiąść i zjeść wybrane mięso z grilla, no a z tyłu płynie sobie taki rynsztok z którego śmierdzi, że aż mnie odzuciło....miejscowi owszem tam siadają, nawet jakieś turysty widzieliśmy, że podjeli wyzwanie...siadamy sobie zatem na krawężniku i obserwujemy ten cudowny serwis
Brudne talerze wędruja do Pani myjącej w jednej misce wszystko jak leci, w drugiej misce płuczą to wszystko, tylko po co jak ta woda to ma juz wszystkie kolory tęczy, a potem do trzeciej miski lądują te ledwo opłukane naczynia gdzie Pan wycierający jedną szmatą dokonuje wątpliwej polerki , a potem ta woda nagle chlus na ulicę, a co tam- wszystkie lokalne psy pija te pomyje i wyżerają resztki
No więc my nie chcemy jeść na czymś takim i czegoś takiego- chcemy jeszcze pożyć- a tak zupełnie serio istny pierdolnik i koszmar, w tym smrodzie nie ruszyłabym nawet wody z butelki Jedyna w miare fajna knajpka jest juz zamknięta, Idziemy zatem do miejscowej budki z hamburgerami- ta sama opcja , która była w Panglao- "kup jednego weż dwa" - nie chce wiedzieć jakie mięso właśnie jemy, ale cóż wyboru nie mieliśmy, więc wybraliśmy z dwojga złego znane nam hamburgery.
Kilka pstryków z tego lokalnego placu- fajne tam były zachody słonca, fotek z wózeczków nie mam, nie miałam ochoty fotografowac tego syfku.
Aga, muszę oblookać na mapce, w jakim miejscu w Oslob mieszkaliście, bo chyba w zupełnie innej części niż my, choć hamburgerownia też była, też jadłyśmy i jeszcze żyjemy
Aguś, Kienia- sie uśmiałam, my po hamburgerach tez żyjemy i odziwo sensacji żadnych po tym cudzie nie było. Ale, żeby tam coś zjeść z ulicy to chyba by mi musieli przystawić pistolet do głowy . Jeśli sie odważyłyście na te cuda na tym stoisku w mieście- głównym miasteczku- tam stacjonowaliśmy- to ja nie będe sie do tego odnosić bo dla mnie to była masakra jak ja patrzyłam na to oblepione od krwi i muszek mięso
Żarty żartami, ale dla mnie filipińskie specjały z lokalnych wózków były ponizej jakiejkolwiek normy. Te w El Nido na tych stoiskach loklanych koło coron również. Szczerze to ja naprawde bałabym się to zjeść, nigdy człowiek nie wie jak zareaguje, inne bakterie, i wogóle ten brud w tym upale mnie przerażał jak patrzyłam na to jak to wygląda, a nie daj boże jakiś syf by sie złapało, który może sie dopiero w póżniejszym czasie ujawnić- nawet nie chce mysleć....
Z ulicy jadaliśmy wiele razy w róznych miejscach zarówno w Taj, czy Kuala Lumpur, ale tak to tam nie wyglądało nawet w połowie jak to co widzielismy na Filipinach, pisze zupełnie serio. Może trafiłyście na jakieś lepsze miejsce, chociaż ja tam nic takiego naprawde nie widziałam . Jesli chodzi o jedzenie uliczne to było to najgorsze jakie widziałam do tej pory. O jakiejkolwiek higienie można zapomnieć.
Kienia za mało rumu piłaś , że sraczki dostałaś wiesz,że ja tez dostałam sraczki przy końcu podrózy na Filipinach właśnie po Oslob jak juz rum odstawiliśmy na dwa dni bo ten skuter mielismy i nie było jak, a wieczorami tylko piwko kupilismy. A tak nic a nic nas nie czyściło jak procenty sie przyjmowało regularnie, to niezawodna jednak metoda jest.
Ja mam podobne odczucia co do Agi - nie jemy na tych lokalnych budach i takich tego typu rzeczach na Filipinach. I odpukać ani razu problemów natury zoładkowej nie mielismy na Filipinach. Małż był za pierwszym razem na Filipinach w trakcie kuracji anybiotykowej, która dokonczył na Filipinach. Dlatego przez cześc wakacji nie pił rumu i naprawde nić, a nic natury trawiennej go nie dopadło - ale fakt faktem sołowalismy sie w hotelowych knajpach. Dwa prawda jest taka, ze nas na Filipinach ani razu nic nie dopadło z natury trawiennj !!!!!!!!! Nie wiem, moze szczescie, a moze dlatego ze stołujemy sie w knajpach i restauracjach takich cywilizowanych - gdzie widać białasów. Z praktyki wiem, ze na Filipinach ludzie horuja własnie z braku higieny ( Tam dostep do biezacej wody czy toalety, jest mega problem i nie jest taki oczywisty. A to jest baza wszystkiego - w tym do chórób ) Takze ja mam tak jak Aga - nie to ze luksusowa babka ze mnie. Naprawdę daleko mi do lususów, ale poprstu filipinskie realia sa dla mnie zbyt filipinskie. Generalnie kilka razy ( za pierwszym razem ) skusilismy sie na taki tanszy wypust. Nie wiem chyba coś koło 60-80 PHP kosztowało za porcję... By zobaczyć co to jest - Nie ze lokalny, ale poprstu tanszy był to obiekt, cos ale fast food czy jakaś siec - jako ze brali tam tez inni turysci - nie wygladało to zle .... Ale ile kosztowało, takie też było ! Szybko po zakupie okazywało sie, ze to jest nie do jedzenia. Gnaty , sieczka bleeee pies pomielony z buda - no bez jakosci i bez smaku. Krew na kosciach, stare podłe.... Poszło w kosz i poszlismy na normale restauracyjne jedzenie. Tym razem jakosć i smak pod europejczyków. Takze z tego co widziałam i próbowałam, to mam tak jak Aga - Dodam, ze w Taj tez jadłam z wózków - ale tam to inna bajka. Filipiny lokalne są zbyt lokalne jak dla mnie. Jako ze Filipiny to bardzo biedny kraj, to taka tez jest lokalna kuchnia - jedza co mają i gotuja w takich waryunkach w jakich zyja ( bez higieny. Do tego jedzą co maja, lub co znajdą - a maja naprawde niewiele ... ) Na Filipinach sprawdza sie zasada - omijaj wszystkiego co najtansze - tyczy sie to też najtanszych knajp i jedenia z ulicy.
przewodnik! po prostu wydrukuje i polece
...................................................................
www.smakowanie-swiata.pl
....................................................................
Aga heee Filipiny takie jakie sa heee nie jest to europa ( My zamówilismy sobie aoto tyko dla naszej 4, ale burdel w papierach i jechalismy jak w puszce w sardynek na Alona. Płacilismy tyle ile było umówione - czyli jak za auto tylko dla nas. Na Filipinach trzeba sie nastawić, ze tam jest iscie po Filipisnsku. Nawek funkcjonuje taki sktót na forach opisujacy te relaia - " TIP. A po naszemu było by to sa Filipiny - Dlatego nerwy, kurwienie, to wszystko trzeba zostawić w domu, bo takie sa Filipiny i już.
Osobiscie lubie te wszystkie " niespodzianki ", ale moi chłopcy już na maxa przyzwyczajeni do zachodniego porzadku. Nie zawsze tak tolerancyjni ja My A tak poatym, to już mi teskono za Filipinami
Realia kontra przemyslenia dotyczace Alony i Rejonu Bohol Beach Club w 100 % zbiezne z moimi, było o tym w relacji. Nie mniej na Filipinach mam z regoły trzy rozsterki - czas trwania podrozy wewnatrz Filipin. Druga sprawa : gdzie zamieszkac, bo na Filipinach nie jest to takie oczywiste ( wazne jest dla mnie by nie było zbyt lokalnie, tuż za hotelem tj. wole plaze takie bardziej deptkowe. Gdzie jest wiecej hoteli i prawdopodobienstwo ładu i cywilizacji wieksze . Fajnie by było wakacyjnie i cywilizowanie na tym deptaku. To czy są tłumy już mniej mnie interesuje. A jak mam być na wycieczkach cały czas ( tak jak to było na Boholu ) to wolę cywilizacje, knajpy i miła pllaze pod wieczorne jedzenie na plazy. Kocham to na Filipinach - szum morza i piasek pod stopami, i rosterki co do knajp i drinów.... Jak to na wakacjach...
Ps. Czekam na rekinki - ostatnim razem odpusciłam, choć tak blisko bylismy - ale ciagle kusi,a potem nie kusi, takke tam rozstreki .....
www. Podróże z globusem w torebce, gdzie skrobię swe relacje od czasu do czasu
Aguś nadrobione .
Twoja relacja to prawdziwa skarbnica wiedzy. Pozwolisz, że sobie ją skopiuję i zachowam, bo nigdzie nie znajdę tak super zebranych informacji .
W tym „putinku” nie można się nie zakochać .
Następne Filipiny muszą być z czekoladowymi wzgórzami i „putinkami”, no pewnie rekiny też .
Zip line super przygoda, jak czytałam to widzę, że odczucia miałaś podobne do moich kiedy to skakałam ze spadochronem . To są niesamowite przeżycia .
Wasz hotelik bardzo sympatycznie wygląda. Fajnie, że mieliście generator i nie było kłopotów z prądem i ciepłą wodą. W takim upale i kurzu „dzień dziecka” nie jest wskazany i raczej częste mycie wydłuża tu życie .
To teraz czekam na rekinki .
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/
Edi , Zajączku - kopiujcie i zachowujcie ku pamięci - bardzo się ciesze, że informacje sie przydadzą
Zajączku- a gdzie ty ze spadachronu skakałaś????? na taką atrakcje nikt by mnie nie namówił, ten zip line przy skoku ze spadachronu to jakis żart
Mara- masz rację tak tam jest, ale nie zawsze nas spotykały takie akcje. Taka sytaucja zdarzyła sie wyłacznie raz, poczulismy sie jak w lokalnym jeapneyu Ja mam poprostu problem z podróżowaniem, czy przebywaniem w takich ciasnych środkach lokomocji, na klaustrofobie nic nie poradzisz, przychodzi panika i tyle, trza zamknąć oczy i zając mysli czyms innym...Dobrze, że ta droga była w miare krótka, inaczej bym nie dała rady i pewnie bym wysiadła. Cała reszta była dla nas totalną przygodą i wole ten filipiński burdel niz poukładane życie w Europie gdzie z kazdej strony nakazy, zakazy , a jakby dobrze poszukać to i w Europie znajdziesz taki burdel- duzo sie mówiło nie raz o podróżowaniu przez ludzi w busach , którzy jechali do pracy poupychani jak sardynki w puszkach, nie raz kończyło sie to tragicznym wypadkiem, także to nie tylko przypadłośc Filipin.
życie to nieustająca podróż
Agus mi nie szło o ten bus i te sardynki. (Ten bus taki tam przykład, a kolejny tej laski opis - co sie popłakała prawie etc...) Filipiny są specyficzne, mozna by mnozyc przykłady - kazdy kto był na Filipinach ten wie o co biega. za duzo pisania. Do tego stopnia iż wydaje mi sie, ze na miejscu na Filipinach duzo łatwiej wszystko sie załatwia, niz siedzać na dupie w europie - poprostu taka specyfika. Ot bodaj te łodzie z wyspy na wyspe - bez rokładu, siedzisz i myslisz czarna magia, a na miejscu wszystko jasne. czasem nie dokonca tak jak miało byc, ale to sa Filipiny - tam troche inaczej sie załatwia rzeczy, zamawiasz w restauracji, czekasz i czekasz, dostaja chłopcy, po nasze kucharz podskoczył do ogrodu - bo nie bylo składników :0) No nic zjemy kiedy bedzie :-0) Ot i tyle :0) Nie to ze zawsze tak było, ale faktycznie czasem moze tak byc - nikt nie wpadł by ci powiedziec, ze nie ma tego co pan chciał :0)
www. Podróże z globusem w torebce, gdzie skrobię swe relacje od czasu do czasu
Jedziemy zatem w stronę Tumalog Falls- droga do jazdy bardzo dobra, zero jakis dziur czy nierówności, aż byliśmy zaskoczeni dobrym stanem nawierzchni jaki tam mają . Widoczki po drodze przepiękne, same palemki, a że droga położona wzdłuż morza to co chwila mijamy coraz ładniejsze krajobrazki, oczywiście najlepsze tam gdzie górki. Pojawia się tabliczka informująca o skręcie na Tumalog Falls- z drogi głównej skręcamy w prawo- a tu przed nami wielka góra, podjazd taki na słowo honoru, ale po rozpędzeniu się daliśmy radę- przed zakrętami, których było dość sporo bo trasa trochę jak serpentyna , należy trąbić, dawać sygnał, że się jedzie , podpatrzyliśmy ten zwyczaj u miejscowych, a więc trąbiliśmy ile wlazło aby nikt w nas nie wjechał
Na samej górze mieści się postój dla skuterów z miejscowymi kierowcami, jest też oczywiście lokalny biznes, można zakupić coś do jedzenia, picia, pamiątki, itd.
A po co jest tutaj postój skuterów- ? - a po to, że do wodospadu trzeba zejść jeszcze jakieś pół kilometra w dół i to bardzo, ale to bardzo stromą górką z zakrętem. Można więć zapłacić za podwózkę zarówno w dół jak i z powrotem - swoim skuterem nie można zjechać- zresztą w życiu byśmy się na to nie porwali- bo na sam widok tej górki aż mi ciarki przeszły, a ci miejscowi skuterowcy śmigali tam jak po maśle
My postanawaimy iść pieszo- wydaje mi się, że to o wiele bezpieczniejsza opcja no i widoki po drodze niesamowite!!!!!
Po kąpieli w chłodnej, a nawet zimnej wodzie ruszamy z powrotem - tym razem niestety pod górkę - mogliśmy przecież zabrać się skuterkiem , ale co tam trzeba kondycje ćwiczyć i się nie poddawać, a jak to wpływa świetnie na mięśnie ud, fiuf, fiu
Wdrodze powrotnej kilka pstryków z trasy:
Jedziemy sobie poporostu przed siebie na południe, droga prosta , słoneczko świeci , widoczki ekstra- jedzie sie wyśmienicie, finalnie dotarlismy do jakiegos portu na samym końcu półwyspu, hahahaha. Zakupilismy tam sobie obiadek, który okazał sie jednym z lepszych jaki jedlismy na Filipinach i to w porcie, kto by pomyślał...Ogólnie stanowilismy tak chyba jakąś mega atrakcję, Pani która nam sprzedawała żarcie nie odrywała od nas oczu, a ziomki miejscowe, którzy czakali na odpłynięcie statku też na nas patrzyli jakoś dziwnie, ja aż w pewnym momencie zwątpiłam, czy napewno powinniśmy tutaj zrobić przystanek na jedzenie...nic sie nie stało złego, ale szybko zjedliśmy i ruszyliśmy dalej, czuliśmy sie jakoś nieswojo, a poza tym nigdy człowiek do końca nie wie co go może spotkać, ludzie mili, życzliwi, ale gdy wkoło innych białych nagle brak sytuacja wygląda juz troche inaczej...tym bardziej, że grupka miejscowych zaczęła na nas pokazywać palcami i coś tam gadali, ...
Skuter to był świetny wybór, mieliśmy mozliwość obejżeć trochę lokalnego życia, które toczy sie wzdług drogi głównej, przy każdej kolejnej miejscowości pojawia sie tablica z napisem witającym oraz żegnającym, co jakiś czas trafiamy do małej wioseczki, a miejscowi z reguły na nasz widok odrazu nam machają i pozdrawiają, najlepsze sa oczywiście dzieciaczki, które prawie zawsze biagną za nami ile sił w nogach
Kilka pstryków z trasy:
Wieczorkiem zostawiamy skuterek u nas na posesji i idziemy w miasto. W miejscowym markecie zaopatrujemy sie w piwko, chipsy i inne pierdoły. Atmosfera w markecie zajebista- to nie zwykły klimatyzowany market, tylko wielki miejscowy skład wszystkiego, od szamponów do włosów, poprzez żarcie, środki czystości az po pasze dla świn i karmę dla innych zwirzat...Panie, które nas obsługują i wogóle wszyscy, którzy sie tam znajduja w srodku patrza na nas jak na małpy w zoo, hahahaha, bylismy tam jedyni biali w tym składzie wszystkiego..ale najlepsza była sytuacja, kiedy Pani nie miała nam wydać reszty i zamiast reszty wydała nam cukierki na pozegnanie przy wyjściu jeszcze nam pomachali, niesamowita sytuacja
W Oslob mają taki fajny park, plac integracyjny gdzie wieczorami spotyka sie miejscowa społeczność i odpoczywają całe rodziny. Natrafiliśmy także na grupkę tańczących chłopaków, którzy mieli treningi do swoich nowych układów tanecznych- aż miło sie patrzyło jak wywijali breakdance, a te wszystkie małe dzieciaczki tańcowały jak szalone...chyba kochają tam muzykę Chwile tam spędzone - bezcenne
Na głownej ulicy wystawiły sie wózeczki z żarciem, coś jak w Taj, ale daleko im do tego standardu- jakoś jedzenia- ABSOLUTNIE NIEZJADLIWA- kto chce zaryzykować ten jest bohater całe mięso, kurczaki, i inne coś tam obklejone od krwi, i lokalnych muszek - czytość to chyba pojęcie nieznane, jakieś warzywa i owoce także na maxa obklejone, brudne, wszystko od ręki płukane wodą z wiadra na ulicy...żeby nie było wiochy stoją też stoliki gdzie można usiąść i zjeść wybrane mięso z grilla, no a z tyłu płynie sobie taki rynsztok z którego śmierdzi, że aż mnie odzuciło....miejscowi owszem tam siadają, nawet jakieś turysty widzieliśmy, że podjeli wyzwanie...siadamy sobie zatem na krawężniku i obserwujemy ten cudowny serwis
Brudne talerze wędruja do Pani myjącej w jednej misce wszystko jak leci, w drugiej misce płuczą to wszystko, tylko po co jak ta woda to ma juz wszystkie kolory tęczy, a potem do trzeciej miski lądują te ledwo opłukane naczynia gdzie Pan wycierający jedną szmatą dokonuje wątpliwej polerki , a potem ta woda nagle chlus na ulicę, a co tam- wszystkie lokalne psy pija te pomyje i wyżerają resztki
No więc my nie chcemy jeść na czymś takim i czegoś takiego- chcemy jeszcze pożyć- a tak zupełnie serio istny pierdolnik i koszmar, w tym smrodzie nie ruszyłabym nawet wody z butelki Jedyna w miare fajna knajpka jest juz zamknięta, Idziemy zatem do miejscowej budki z hamburgerami- ta sama opcja , która była w Panglao- "kup jednego weż dwa" - nie chce wiedzieć jakie mięso właśnie jemy, ale cóż wyboru nie mieliśmy, więc wybraliśmy z dwojga złego znane nam hamburgery.
Kilka pstryków z tego lokalnego placu- fajne tam były zachody słonca, fotek z wózeczków nie mam, nie miałam ochoty fotografowac tego syfku.
życie to nieustająca podróż
Aga, muszę oblookać na mapce, w jakim miejscu w Oslob mieszkaliście, bo chyba w zupełnie innej części niż my, choć hamburgerownia też była, też jadłyśmy i jeszcze żyjemy
I nawet jadłyśmy z grilla ulicznego i też żyjemy Kurczaczek i świnka bardzo dobre były
Sraczki dostałam dopiero, podczas pobytu w Greenviews
Przynajmniej słońce jest zawsze za darmo ...
http://pieczatki-w-paszporcie.blogspot.com/
https://www.youtube.com/channel/UCf99mvhfOem4kTfGH5qBOGQ?sub_confirmation=1/
Aguś, Kienia- sie uśmiałam, my po hamburgerach tez żyjemy i odziwo sensacji żadnych po tym cudzie nie było. Ale, żeby tam coś zjeść z ulicy to chyba by mi musieli przystawić pistolet do głowy . Jeśli sie odważyłyście na te cuda na tym stoisku w mieście- głównym miasteczku- tam stacjonowaliśmy- to ja nie będe sie do tego odnosić bo dla mnie to była masakra jak ja patrzyłam na to oblepione od krwi i muszek mięso
Żarty żartami, ale dla mnie filipińskie specjały z lokalnych wózków były ponizej jakiejkolwiek normy. Te w El Nido na tych stoiskach loklanych koło coron również. Szczerze to ja naprawde bałabym się to zjeść, nigdy człowiek nie wie jak zareaguje, inne bakterie, i wogóle ten brud w tym upale mnie przerażał jak patrzyłam na to jak to wygląda, a nie daj boże jakiś syf by sie złapało, który może sie dopiero w póżniejszym czasie ujawnić- nawet nie chce mysleć....
Z ulicy jadaliśmy wiele razy w róznych miejscach zarówno w Taj, czy Kuala Lumpur, ale tak to tam nie wyglądało nawet w połowie jak to co widzielismy na Filipinach, pisze zupełnie serio. Może trafiłyście na jakieś lepsze miejsce, chociaż ja tam nic takiego naprawde nie widziałam . Jesli chodzi o jedzenie uliczne to było to najgorsze jakie widziałam do tej pory. O jakiejkolwiek higienie można zapomnieć.
Kienia za mało rumu piłaś , że sraczki dostałaś wiesz,że ja tez dostałam sraczki przy końcu podrózy na Filipinach właśnie po Oslob jak juz rum odstawiliśmy na dwa dni bo ten skuter mielismy i nie było jak, a wieczorami tylko piwko kupilismy. A tak nic a nic nas nie czyściło jak procenty sie przyjmowało regularnie, to niezawodna jednak metoda jest.
życie to nieustająca podróż
Ja mam podobne odczucia co do Agi - nie jemy na tych lokalnych budach i takich tego typu rzeczach na Filipinach. I odpukać ani razu problemów natury zoładkowej nie mielismy na Filipinach. Małż był za pierwszym razem na Filipinach w trakcie kuracji anybiotykowej, która dokonczył na Filipinach. Dlatego przez cześc wakacji nie pił rumu i naprawde nić, a nic natury trawiennej go nie dopadło - ale fakt faktem sołowalismy sie w hotelowych knajpach. Dwa prawda jest taka, ze nas na Filipinach ani razu nic nie dopadło z natury trawiennj !!!!!!!!! Nie wiem, moze szczescie, a moze dlatego ze stołujemy sie w knajpach i restauracjach takich cywilizowanych - gdzie widać białasów. Z praktyki wiem, ze na Filipinach ludzie horuja własnie z braku higieny ( Tam dostep do biezacej wody czy toalety, jest mega problem i nie jest taki oczywisty. A to jest baza wszystkiego - w tym do chórób ) Takze ja mam tak jak Aga - nie to ze luksusowa babka ze mnie. Naprawdę daleko mi do lususów, ale poprstu filipinskie realia sa dla mnie zbyt filipinskie. Generalnie kilka razy ( za pierwszym razem ) skusilismy sie na taki tanszy wypust. Nie wiem chyba coś koło 60-80 PHP kosztowało za porcję... By zobaczyć co to jest - Nie ze lokalny, ale poprstu tanszy był to obiekt, cos ale fast food czy jakaś siec - jako ze brali tam tez inni turysci - nie wygladało to zle .... Ale ile kosztowało, takie też było ! Szybko po zakupie okazywało sie, ze to jest nie do jedzenia. Gnaty , sieczka bleeee pies pomielony z buda - no bez jakosci i bez smaku. Krew na kosciach, stare podłe.... Poszło w kosz i poszlismy na normale restauracyjne jedzenie. Tym razem jakosć i smak pod europejczyków. Takze z tego co widziałam i próbowałam, to mam tak jak Aga - Dodam, ze w Taj tez jadłam z wózków - ale tam to inna bajka. Filipiny lokalne są zbyt lokalne jak dla mnie. Jako ze Filipiny to bardzo biedny kraj, to taka tez jest lokalna kuchnia - jedza co mają i gotuja w takich waryunkach w jakich zyja ( bez higieny. Do tego jedzą co maja, lub co znajdą - a maja naprawde niewiele ... ) Na Filipinach sprawdza sie zasada - omijaj wszystkiego co najtansze - tyczy sie to też najtanszych knajp i jedenia z ulicy.
www. Podróże z globusem w torebce, gdzie skrobię swe relacje od czasu do czasu