W poniedziałek jemy śniadanie jako jedni z pierwszych. Hotel oferuje wprawdzie lunch -boxy w sytuacji, gdy ktoś wybiera się na całodniową wycieczkę, ale rezygnujemy z tego dobrodziejstwa. Teraz grzecznie czekamy na dostawę auta. Nawet punktualnie podjeżdża przedstawiciel wypożyczalni dość zdezelowana pandą. Chcieliśmy wprawdzie coś o większej mocy na te górskie drogi, ale cóż sezon w pełni, aut brakuje, a więc zgodnie z zasadą na bezrybiu i rak ryba..... Facet prosi, by go podrzucić do biura, bo ma jeszcze jedno autko do zawiezienia klientowi. Czemu nie? Tylko jak mąż ruszył, to mu gałka od dźwigni biegów w garści została. A ciągłe przerzucanie biegów metalowym prętem - przy tak stromych, krętych górskich drogach - jakoś go nie satysfakcjonowało. Ale dla facia to nie był żaden problem. Po podjechaniu do biura wkleił gałkę jakąś kropelko - podobną substancją. I wszystko gra....na razie. Mamy tylko nadzieję, że pozostałe części w tym samochodzie nie są robione na kropelkę??? Dostajemy jeszcze mapę - to już trzecia jaką posiadamy. No i dobrze, bo jakby zrobić kompilację z wszystkich trzech, to może wtedy byłaby optymalna wersja. Na każdej jest bowiem co innego, a nierzadko wszystkie trzy okazywały się do d...y. Wyspa Zakynthos jest niewielka, raptem 20 x 40 km, ale dla nas te cztery dni podróżowania po wyspie od rana do nocy wcale się nie dłużyły. Trzeba wziąć pod uwagę wąskie, kręte drogi nie zawsze najlepszej jakości oraz szaleńców testujących wytrzymałość quadów, a nie biorących pod uwagę ich wywrotności - widzieliśmy dwa takie wypadki. Poza tym my nie zaliczamy tylko tych miejsc z przewodnika, ale lubimy się powłóczyć po polnych trudnodostępnych dróżkach, zjechać do jakiejś zatoczki, by się wykąpać, pochodzić po ruinach zagubionej gdzieś w górach wioski, albo po prostu usiąść pod oliwką, wdychać zapach rozgrzanego tymianku i rozmarynu oraz słuchać śpiewu cykad. Albo przysiąść w tawernie z pięcioma stolikami przykrytymi ceratą, w której siedzą tylko miejscowi pijąc kawę i grając w domino, i zjeść coś prostego, a smakowitego, bo świeżo dla nas przyrządzonego . Jeszcze tylko musimy zatankować - 1,75 E za litr - i opuszczamy nasze Tsilivi. Jedziemy na północ wzdłuż wschodniego wybrzeża.
Dość wąska asfaltowa droga przecina małe spokojne wioski, które tylko w czasie lata zamieniają się w tętniące życiem kurorciki. Nie ma tu hoteli, tylko małe pensjonaty i wille do wynajęcia. Te wille to nierzadko rezydencje jak z bajki. Nowoczesne, czyściutkie w ukwieconych ogrodach, tuż nad morzem z własnym zejściem na puściutką plażę. W okolicy jest też kilka kempingów ładnie położonych przy małych plażach w cichych zatoczkach. Na wyspach stosunkowo mało odczuwa się głęboki grecki kryzys. Ja wprawdzie od wielu lat nie byłam w Atenach, ale mąż jeździ tam przynajmniej dwa razy w roku, więc mam w miarę bieżące informacje. Widuje strajki i demonstracje, ulice obstawione policją, podupadające sklepy, zubożałych mieszkańców stolicy. Tutaj tego nie widać. Jedynie rzuciło mi się w oczy pogorszenie koniunktury w budownictwie. Po drodze stoją wszędzie rozpoczęte a niedokończone i niszczejące budynki, hotele, wille i sklepy. Na wyspach tak naprawdę nigdy nie było przemysłu, który to kryzys najdotkliwiej odczuł. Było tylko przetwórstwo spożywcze - oliwa, wino, owoce, warzywa, miód - które dalej jest. A turyści jak przyjeżdżali, tak przyjeżdżają. A może tylko Grecy, z którymi rozmawiałam, tylko tak mówili???? Faktem jest, że wprowadzono jakieś nowe podatki, chyba od nieruchomości, których dotychczas nie było. Zmniejszono również zasiłki dla pracowników sezonowych związanych z turystyką w tych okresach kiedy nie ma dla nich pracy oraz ograniczono dodatki dla rodzin wielodzietnych. Przejeżdżając przez wioski w górskich rejonach, widać, że ludziom żyje się ciężko, ale przecież oni tak żyli na tych jałowych ziemiach od pokoleń, uprawiając oliwki i winorośl oraz hodując kozy, które zjedzą nawet suche badyle
. Przywykli do trudnych warunków, ale prawdę też jest, że przeszli wiele. To czego nie zniszczyła wojna, legło w gruzach w czasie dwóch silnych trzęsień ziemi w 1948 i w 1953 roku, przy tym to ostatnie spowodowało niemal doszczętne straty. Wielu mieszkańców zmuszonych było porzucić swe rodzime wyspy, do których jednak większość wróciła po latach....
Bardzo Wam wszystkim dziękuję za miłe słowa.
Ania, płynie się półtorej godziny, a ile to kosztuje, to nie wiem, bo całość miałam w pakiecie z Grecosa.
Coś mi się obiło o uszy, że 7 E za osobę, ale nie jestem na 100% pewna.
Wrzucanie fotek rozpracował zięć i on mnie cierpliwie uczył....
Teraz jak wrzucałam fotki tych kóz, to mi się coś a propos nich przypomniało. Gdzieś wysoko w górach, z dala od wioski zobaczyliśmy przy drodze mocno kulejącą kozę, ledwo szła. Strasznie mi się zrobiło jej żal, zatrzymaliśmy się. Pomyślałam, że przynajmniej dam jej wody, której zawsze spory zapas woziliśmy.
Wcale się nas nie bała, jakby czuła, że chcemy jej pomóc. Trzymałam jej rozwarty pysk, a mąż lał w niego wodę. Trochę się krztusiła.....chyba nie przyzwyczajona do takiego traktowania.
I nagle - jak spod ziemi - pojawił się na tym pustkowiu facet i to w dodatku dość dobrze mówiący po angielsku.
Same cuda!!!!!
Kozą się nie przejął, a nam powiedział, że te kozy są półdzikie, same wędrują sobie po górach. Miesiącami nic nie piją, bo nie ma tu żadnych źródeł, ani innej wody. Jak są spragnione, to otwierają pyski, ustawiają się pod wiatr i wdychają wilgotną morską bryzę. I to im musi wystarczyć na długie, gorące i suche letnie miesiące.
Momi, Maroko też u mnie w planach. A kiedy tam najlepiej jechać, żeby było zielono i nie za gorąco? Marzec/kwiecień?
Gabi, wyobrażam sobie tę Kefalonię 10 lat temu jaka musiała być fantastyczna, zupełnie niezadeptana przez turystów. Skoro nawet teraz w szczycie sezonu zupełnie nie ma tam tłoku.
Apisku Maj chyba najpiękniejszy - wszystko kwitnie a temperatura jak nasze lato, około czerwca zaczynają sie już upały, ale wciąż fajnie - więc chyba najlepiej celowac w oferty od końca kwietnia do początku czerwca..:)
Ania, nie wiem jak się ten prom nazywał, pływa minimum 2-3 razy dziennie. On jest spory, a ruch niezbyt duży. Jeżeli będziecie bez samochodu, to na pewno nie będzie problemu z biletami. Gorzej gdyby było auto, bo promem pływają autokary z jednodniowymi wycieczkowiczami i one dużo miejsca zajmują. Wówczas może i konieczna byłaby rezerwacja.
Momi, planować to ja se mogę, ale mój chłop??? Zawsze praca jest na pierwszym miejscu! A on ze studentami pracuje, więc najwięcej czasu ma w okresie wakacyjnym. Ale może coś na długi weekend majowy da radę załatwić?
W poniedziałek jemy śniadanie jako jedni z pierwszych. Hotel oferuje wprawdzie lunch -boxy w sytuacji, gdy ktoś wybiera się na całodniową wycieczkę, ale rezygnujemy z tego dobrodziejstwa. Teraz grzecznie czekamy na dostawę auta. Nawet punktualnie podjeżdża przedstawiciel wypożyczalni dość zdezelowana pandą. Chcieliśmy wprawdzie coś o większej mocy na te górskie drogi, ale cóż sezon w pełni, aut brakuje, a więc zgodnie z zasadą na bezrybiu i rak ryba..... Facet prosi, by go podrzucić do biura, bo ma jeszcze jedno autko do zawiezienia klientowi. Czemu nie? Tylko jak mąż ruszył, to mu gałka od dźwigni biegów w garści została. A ciągłe przerzucanie biegów metalowym prętem - przy tak stromych, krętych górskich drogach - jakoś go nie satysfakcjonowało. Ale dla facia to nie był żaden problem. Po podjechaniu do biura wkleił gałkę jakąś kropelko - podobną substancją. I wszystko gra....na razie. Mamy tylko nadzieję, że pozostałe części w tym samochodzie nie są robione na kropelkę??? Dostajemy jeszcze mapę - to już trzecia jaką posiadamy. No i dobrze, bo jakby zrobić kompilację z wszystkich trzech, to może wtedy byłaby optymalna wersja. Na każdej jest bowiem co innego, a nierzadko wszystkie trzy okazywały się do d...y. Wyspa Zakynthos jest niewielka, raptem 20 x 40 km, ale dla nas te cztery dni podróżowania po wyspie od rana do nocy wcale się nie dłużyły. Trzeba wziąć pod uwagę wąskie, kręte drogi nie zawsze najlepszej jakości oraz szaleńców testujących wytrzymałość quadów, a nie biorących pod uwagę ich wywrotności - widzieliśmy dwa takie wypadki. Poza tym my nie zaliczamy tylko tych miejsc z przewodnika, ale lubimy się powłóczyć po polnych trudnodostępnych dróżkach, zjechać do jakiejś zatoczki, by się wykąpać, pochodzić po ruinach zagubionej gdzieś w górach wioski, albo po prostu usiąść pod oliwką, wdychać zapach rozgrzanego tymianku i rozmarynu oraz słuchać śpiewu cykad. Albo przysiąść w tawernie z pięcioma stolikami przykrytymi ceratą, w której siedzą tylko miejscowi pijąc kawę i grając w domino, i zjeść coś prostego, a smakowitego, bo świeżo dla nas przyrządzonego . Jeszcze tylko musimy zatankować - 1,75 E za litr - i opuszczamy nasze Tsilivi. Jedziemy na północ wzdłuż wschodniego wybrzeża.
Dość wąska asfaltowa droga przecina małe spokojne wioski, które tylko w czasie lata zamieniają się w tętniące życiem kurorciki. Nie ma tu hoteli, tylko małe pensjonaty i wille do wynajęcia. Te wille to nierzadko rezydencje jak z bajki. Nowoczesne, czyściutkie w ukwieconych ogrodach, tuż nad morzem z własnym zejściem na puściutką plażę. W okolicy jest też kilka kempingów ładnie położonych przy małych plażach w cichych zatoczkach. Na wyspach stosunkowo mało odczuwa się głęboki grecki kryzys. Ja wprawdzie od wielu lat nie byłam w Atenach, ale mąż jeździ tam przynajmniej dwa razy w roku, więc mam w miarę bieżące informacje. Widuje strajki i demonstracje, ulice obstawione policją, podupadające sklepy, zubożałych mieszkańców stolicy. Tutaj tego nie widać. Jedynie rzuciło mi się w oczy pogorszenie koniunktury w budownictwie. Po drodze stoją wszędzie rozpoczęte a niedokończone i niszczejące budynki, hotele, wille i sklepy. Na wyspach tak naprawdę nigdy nie było przemysłu, który to kryzys najdotkliwiej odczuł. Było tylko przetwórstwo spożywcze - oliwa, wino, owoce, warzywa, miód - które dalej jest. A turyści jak przyjeżdżali, tak przyjeżdżają. A może tylko Grecy, z którymi rozmawiałam, tylko tak mówili???? Faktem jest, że wprowadzono jakieś nowe podatki, chyba od nieruchomości, których dotychczas nie było. Zmniejszono również zasiłki dla pracowników sezonowych związanych z turystyką w tych okresach kiedy nie ma dla nich pracy oraz ograniczono dodatki dla rodzin wielodzietnych. Przejeżdżając przez wioski w górskich rejonach, widać, że ludziom żyje się ciężko, ale przecież oni tak żyli na tych jałowych ziemiach od pokoleń, uprawiając oliwki i winorośl oraz hodując kozy, które zjedzą nawet suche badyle
. Przywykli do trudnych warunków, ale prawdę też jest, że przeszli wiele. To czego nie zniszczyła wojna, legło w gruzach w czasie dwóch silnych trzęsień ziemi w 1948 i w 1953 roku, przy tym to ostatnie spowodowało niemal doszczętne straty. Wielu mieszkańców zmuszonych było porzucić swe rodzime wyspy, do których jednak większość wróciła po latach....
Mariola
Bardzo Wam wszystkim dziękuję za miłe słowa.
Ania, płynie się półtorej godziny, a ile to kosztuje, to nie wiem, bo całość miałam w pakiecie z Grecosa.
Coś mi się obiło o uszy, że 7 E za osobę, ale nie jestem na 100% pewna.
Wrzucanie fotek rozpracował zięć i on mnie cierpliwie uczył....
Mariola
Dokładnie Apisku, 7 euro (cena z przełomu czerwiec/ lipiec )
Teraz jak wrzucałam fotki tych kóz, to mi się coś a propos nich przypomniało. Gdzieś wysoko w górach, z dala od wioski zobaczyliśmy przy drodze mocno kulejącą kozę, ledwo szła. Strasznie mi się zrobiło jej żal, zatrzymaliśmy się. Pomyślałam, że przynajmniej dam jej wody, której zawsze spory zapas woziliśmy.
Wcale się nas nie bała, jakby czuła, że chcemy jej pomóc. Trzymałam jej rozwarty pysk, a mąż lał w niego wodę. Trochę się krztusiła.....chyba nie przyzwyczajona do takiego traktowania.
I nagle - jak spod ziemi - pojawił się na tym pustkowiu facet i to w dodatku dość dobrze mówiący po angielsku.
Same cuda!!!!!
Kozą się nie przejął, a nam powiedział, że te kozy są półdzikie, same wędrują sobie po górach. Miesiącami nic nie piją, bo nie ma tu żadnych źródeł, ani innej wody. Jak są spragnione, to otwierają pyski, ustawiają się pod wiatr i wdychają wilgotną morską bryzę. I to im musi wystarczyć na długie, gorące i suche letnie miesiące.
Mariola
Momi, Maroko też u mnie w planach. A kiedy tam najlepiej jechać, żeby było zielono i nie za gorąco? Marzec/kwiecień?
Gabi, wyobrażam sobie tę Kefalonię 10 lat temu jaka musiała być fantastyczna, zupełnie niezadeptana przez turystów. Skoro nawet teraz w szczycie sezonu zupełnie nie ma tam tłoku.
Mariola
Pamiętacie nazwętego promu? Czy jest problem z miejscami? i trzeba rezerwować prędzej jak np. na Santorini?, jak często pływa?
http://www.followdreams.today/
https://www.facebook.com/followdreams.today/
Apisku Maj chyba najpiękniejszy - wszystko kwitnie a temperatura jak nasze lato, około czerwca zaczynają sie już upały, ale wciąż fajnie - więc chyba najlepiej celowac w oferty od końca kwietnia do początku czerwca..:)
http://sznupkowiewpodrozyzycia.blogspot.co.uk/
Ania, nie wiem jak się ten prom nazywał, pływa minimum 2-3 razy dziennie. On jest spory, a ruch niezbyt duży. Jeżeli będziecie bez samochodu, to na pewno nie będzie problemu z biletami. Gorzej gdyby było auto, bo promem pływają autokary z jednodniowymi wycieczkowiczami i one dużo miejsca zajmują. Wówczas może i konieczna byłaby rezerwacja.
Momi, planować to ja se mogę, ale mój chłop??? Zawsze praca jest na pierwszym miejscu! A on ze studentami pracuje, więc najwięcej czasu ma w okresie wakacyjnym. Ale może coś na długi weekend majowy da radę załatwić?
Mariola
Anusia, tu masz info http://translate.google.pl/translate?hl=pl&sl=en&u=http://www.kefalonia-information.com/ferries/timetable/zakynthos-kefalonia.php&prev=/search%3Fq%3Dkefalonia%2Bprom%2Bna%2Bzakynthos
dzięki dobra kobieto
http://www.followdreams.today/
https://www.facebook.com/followdreams.today/