Jesteś tutaj
Jesteś tutaj
Wraz z Grzesiem zostaliśmy postawieni pod ścianą. Mamy zorganizować wyjazd pod żonę, która ma bardzo mocną chorobę lokomocyjną i Gruzja z jej stanem dróg, górzystym terenem itd. był dużym problemem....No problem
Dla nas to kolejny powód żeby zawitać do tego kraju
Bilety, hotele, przejazdy ogarnęliśmy migusiem co nie dziwi, bo wystarczy nam z Grzesiem rzucić hasło "Gruzja"
No i w lutym Grześ po raz enty, nie wie sam który, ja piąty a żonka pierwszy meldujemy się na lotnisku w Kutaisi, skąd busem jedziemy do naszej znanej już gruzińskiej rodzinki, czyli Medico&Suliko
Tradycyjnie czekała nas już wypasiona uczta Damasznyje wino lało się strumieniami, osobny talerz z moim ukochanym sulguni oczywiście był
Żonka doskonale wiedziała z naszych opowieści i zdjęć jak wyglądają supry u M&S, ale czytając a uczestnicząc na żywo to dwie inne sprawy
A tu jeńców nie biorą, nie ma że boli, chrzest bojowy trzeba przejść
Na nas takie szklaneczki wrażenia już nie robią
Nie macie pojęcia jak Ci ludzie się cieszą za każdym razem kiedy do nich przyjeżdzamy razem z Grzesiem, czy on sam....To jest szczera, prawdziwa radość którą widać w Ich oczach.
Impreza niebezpiecznie się rozkręcała, ale my jutro zostawiamy część bagaży i wyruszamy w trasę.
Zaczyna się nieżle ha ha . Ciekawe czy zobaczysz coś nowego ?
No trip no life
Będzie dużo "grzeczniej" niż na męskim urodzinowym wyjeździe
Raczej odkurzenie znajomych miejsc w innej bo zimowej odsłonie
Rano Suliko przed śniadaniem wyciąga lekarstwa na lepsze trawienie
Z doświadczenia wiemy już że pomagają, więc bierzemy po jednej tabletce czaczy i grzecznie dziękujemy mając w głowach że zaraz wyjeżdżamy. Żonka nie wypiła, bo zbliżając kielonek wciągnęła wysokoprocentowe opary tak że oczy wyszły Jej z orbit, krztusząc się i prychając na wszystkie strony 
Prosimy Medico żeby nie szalała ze śniadaniem, tylko zrobiła coś na ząb...no to zrobiła obłędnie przepyszne mielone
Sulguni, domowa śmietana i chleb
Jedziemy na dworzec autobosowy skąd marszrutką śmigamy do stolicy, Tbilisi.
Takie widoki na ustostradzie to normalka
Po dosyć męczącej podróży, niby tylko 220 kilometrów, ale jedzie się ponad pięć godzin docieramy do stolicy.
Meldujemy się w świetnej miejscówie. Rodzinny guesthose którego właściciel jest wielkim fanem największego gruzińskiego malarza
https://pl.wikipedia.org/wiki/Niko_Pirosmani
Widoczek z okna sztosik!
Idziemy w miasto.
Najpierw coś zjeść do restauracji z "listy" Ja oczywiście sulguni z ziemniakami na gorąco
potem wjechały ogromne chinkali z mięsem i grzybami.. To był sztos!!! Ciasto tak delikatne że dosłownie rozpływało się w ustach, farsz mięsny i grzybowy przyprawiony idealnie, rosołek tak samo, no i nadzienia po brzegi
Nie wiem czy ktoś był kiedyś u nas w gruzińskiej restauracji....Byłem w kilku, w Wawie, Katowicach, Wrocku ...I we wszystkich mimo gruzińskiej załogi to jedzenie nie umywa się do tego w Gruzji....Taki policzek i robienie klientów w wała
Kilkukrotnie rozmawialiśmy o tym z Grzesiem i nie umiemy tego pojąć. Zrozumiałbym jeszcze jakby pracowali tam nasi, ale tam wszędzie byli Gruzini ...No i jeszcze te chore, wywalone w kosmos ceny

Pojedli....No to trza coś kraftowego wychylić

Idziemy do naszej ulubionej knajpki Tsota Tsota, która ma piwka z najlepszego gruzińskiego browaru Megobrebi.
Piwka? Hmmmm...z konsystencji to bardziej mus lub pulpa niż tradycyjne piwko. Do tego o bardzo ciekawych smakach
O ile piwo? gruszkowe jeszcze przejdzie
notabene przepyszne, bez żadnych aromatów, wszystko naturalne 
No to piwa o smaku....rosołu z chinkali nie pił chyba nikt
Dosłownie był to rosołek z puchy, ale bardzo dobry! Świetnie im to wyszło 
Panowie barmani po jakimś czasie zaczęli chyba nas kojarzyć (oprócz żonki oczywista
) a kiedy wyjęliśmy polskie gifty w postaci naszych kraftów nooooo to już poszło...... 
Magicznie spod lady wyjechały.....nalewki.
Oj, będzie chyba grubo
bo chłopaki nie żałowali i lali po kreskę 
Na szczęście mamy "zawór bezpieczeństwa"
. Po dwóch kolejkach dziękujemy za gościnę i obiecujemy że jeszcze wrócimy. idziemy na miasto.
Słynna figurka Tamady. Jak nie pisałem o tym w poprzedniej relacji, to skrobnę tutaj o tej bardzo ważnej osobie podczas supr.
Przepiękna wieczorna panorama na Narikalę
https://vagabonds.pl/twierdza-narikala-strazniczka-tbilisi/
Chcieliśmy wbić do polskiej knajpki...Niestety jest bardzo mała, w środku full, musieliśmy obejść się smakiem
Wracamy do guesta gdzie czeka na nas właściciel, który jak się okazuje jest nie tylko fanem Pirosmaniego, ale też dobrego piwa i wina.
Wina którego ma niezłą kolekcję
Umawiamy się za kilka minut w salonie na dole....Przynosimy nasze krafciki, polską wódeczkę i kabanosy. Gospodarz jak to zobaczył zszedł do piwniczki....
Mina żonki chyba mówi wszystko
Kużwa, w co Ja się wpakowalam,Gruzji mi się zachciało 
Prostuję....Wszystko odbyło się z pełną kulturką
Kilka zarąbistych butelek winka pękło, ale jutro jedziemy dalej i wiadomo nie można szaleć 
Fotki na dobranoc i idziemy do wyrek
Rano Boltem jedziemy na przystanek, bardzo charakterystyczny
skąd darmowy bus ma nas zabrać na małe lokalne lotnisko Natakhtari.
Nawet małe, lokalne to brzmi dumnie z tą namiastką lotniska
Mały terminalik po którym latały sobie psiaki obsługi 
Klimat nie do zapomnienia
Po godzinie obsuwy dostajemy komunikat że lot z powodu złych warunków zostaje odwołany....I tu pozytywne zaskoczenie
Obsługa bardzo szybko i sprawnie podchodziła do każdego pasażera z zapytaniem czy chce odwołać lot i wtedy pieniądze są szybko zwracane, czy chce przebukować lot na jutro....My oczywiście bukujemy lot na jutro.
Darmowym busem wracamy do miasta. Troszku zdegustowani i głodni idziemy do Maca.
Nie pamiętam czy kiedyś o tym pisałem, ale mam taką "niepisaną" tradycję...Otoż w każdym odwiedzonym kraju, jak jest taka możliwość to staram się zjeść kanapkę, która jest "przypisana" dla tylko i wyłącznie danego kraju.
No i tutaj ucieszyłem swoje kubki smakowe podwójnie
Z racji tego że jestem zakręconym na maxa fanatykiem żeberek 
Wracamy do guesta z klamotami. Mama właściciela wogóle nie zdziwiona sytuacją z lotami, miejsce na nocleg jest bez problemu.
Zostawiamy klamoty i idziemy na miasto.
Wjeżdżamy kolejką na górę...Na górze jesteśmy sami
Kiedy jesteśmy w połowie koła Grzesiu wyciąga z plecaczka świetnego, znanego na całym świecie koniaczka ....No to za udany wyjazd trza wychylić
Chyba w poprzedniej relacji wspominałem o autach....Tu nie jest ważny stan techniczny samochodu, najważniejsze to że musi być rejestracja
Z racji wolnego czasu robimy sobie rekonesans po knajpkach...Na dzień dobry wjechał przepyszny, świeżutki mass weizena
Następnie wizyta u ziomali w Tsota
...na koniec było grubo
Eeeeee tam jakie grubo
Wbijamy na kolację ...I tu jak już wspominałem, winko zamawia się bez pytania o cenę
.....następnie wjechała przeogromna deska z mięchem i grilowanymi warzywami....
Jedzenie przeeeepyszne!!!
W pokoju na dobre spanie kielonek miejscowego winka
Byłam w 2 gruzińskich knajpach i jedzonko bardzo mi smakowało. Nie porównam go do tego w Gruzji , bo nie byłam . Pewnie jest więc tak jak mówisz niestety
No trip no life
liznąłem trochę Gruzji i ja, oczywiście biurowo bardzo ciekawy kraj nie tylko widokowo, ale i historycznie - to jeden z nielicznych pretendujących do miana pierwszego kraju chrześcijańskiego, więc i świątynie tu stareńkie jeden dzień na Tbilisi to trochę mało bo i twierdza, katedra Sioni, dzielnica łaźni, wąwóz Kury, najstarsza bazylika Anczischati - to może być na jeden dzień, a pozostaje jeszcze Muzeum Narodowe i Aleja Rustawelego z monumentalnymi gmachami na foto widzę taką lokalną ciekawostkę - Gruzini czasem burzą budynek pozostawiając oryginalny fronton, a później dobudowują nowu budynek do frontonu a żonie się specjalnie nie dziwię, bo ile można żyć na winie i czaczy
chociaż przyznaję, że czacza to najlepszy samogon jaki w życiu piłem
papuas
No właśnie dla mnie to jest niepojęte Nelciu....Przyjeżdżają tutaj Gruzini, otwierają swoje knajpy, a wiedzą że nasi bardzo ten kierunek lubią...No i odwalają taką chałę i manianę....