Nelcia, urokliwe miejsce, choć miasto....a ja miasta to rzadko które lubię.....
U podnóża góry znajduje się stacja kolejki górskiej, podobnej do tej na Gubałówkę, którą postanawiamy wjechać na szczyt – bilety po 3 Euro od łepka.
Kolejka jest stara, dwa lata temu obchodziła setne urodziny, ale sprawnie pokonuje prawie 500-metrową różnicę wysokości. W trakcie wjeżdżania mamy jedną mijankę oraz możliwość podziwiania miasta z coraz wyższej perspektywy.
I już wysiadamy w pobliżu tarasu widokowego, z którego roztacza się niesamowita panorama całego miasta wraz z zatoką La Concha.
W czasie ładnej pogody widok jest wręcz magiczny!!!! Wprawdzie w czasie naszego wjazdu na szczyt zaczynają napływać chmury, to jednak nie przeszkadzają one aż tak bardzo w podziwianiu widoków całej okolicy. Tak się tylko pocieszam....ale fakt, faktem, że przy pełnym słoneczkui błękitnym niebie, to by była zajebioza....
Na wzgórzu znajduje się fajne wesołe miasteczko, tak że i dla dzieci jest to atrakcyjne miejsce. Jest tu także latarnia morska, w dawnych czasach pewno ostrzegała żeglarzy przed niebezpiecznymi skalistymi brzegami...
Ponadto rozpoczyna się stąd kilka szlaków turystycznych. Dzisiaj chcemy zwiedzić jeszcze miasto, ale być może któregoś dnia wyruszymy na te malownicze dróżki...
Z tej perspektywy szczególnie dobrze widać przepiękne położenie miasta! Głęboko wcinająca się w ląd zatoka, wzdłuż której ciągną się złociste plaże, nadmorski bulwar, a dalej miejska zabudowa wspinająca się na wzgórza. Uwielbiam te kręte ulice tonące w zieleni, stylowe kamienice, strzeliste wieże kościołów i pałacyków, a wszystko to na tle majaczących w oddali gór...
Koneserzy dobrego jedzonka ( ale i grubego portfela) znajdą tu również coś dla siebie. W pobliżu znajduje się wykwintna restauracja Akelare, posiadająca trzy gwiazdki Michelina. Wprawdzie już jesteśmy trochę głodni, to jednak nie ryzykujemy zaspokojenia w niej apetytu, gdyż tuż przed wyjazdem przeczytałam na Tripadvisorze, że przeciętny posiłek z winem kosztuje tu 300 E na osobę!!!! A poza tym trzeba ze znacznym wyprzedzeniem zamawiać tu stolik. Widać – chętnych nie brakuje... To pewno ta sama kategoria ludzi, którzy jeżdżą do hotelu Dinarobin Paradis na Mauritiusie, o którym właśnie Bepi pisze?????
Jeszcze trochę spacerujemy po wzgórzu, a następnie zjeżdżamy kolejką w dół.
Kolka, Trina, Marynik – widoki z góry świetne. Tu nie aż tak, bo i sprzęt nie taki i rączka i chmurki nachodziły, ale pojęcie można mieć z grubsza.
Teraz zapuszczamy się w ulice nieco oddalone od morza w poszukiwaniu jakiegoś baru z pintxos – takiego na naszą kieszeń. Albowiem trzeba przyznać, że ceny są tu i owszemmmmm niemałe!!!
Jedyny problem, to który wybrać – jest ich takie zatrzęsienie....
Wędrujemy trochę dalej od morza, gdyż zaczyna wiać silny i dość chłodny wiatr od oceanu. Przed nami rzeka Urumea, przepływająca przez całe miasto i tu też mająca ujście do oceanu.
Wzdłuż jej nabrzeża jest fajny bulwar z parkami, ławkami. Od czasu do czasu ustawione są jakieś pomniki, ale nie za bardzo wiem kogo przedstawiają, bądź z jakiej okazji je zbudowano. Wolę podziwiać widoczki....
A groźne granatowe chmury coraz bardziej napływają z zachodu.
Wybieramy bar , kierując się tym, że mnóstwo w nim mieszkańców miasta, a nie turystów. Tym razem bardzo dobrze trafiamy. Przepyszne wielopiętrowe kanapeczki, tak pięknie udekorowane, że aż żal je zjadać. Tylko by się na nie patrzyło i pożerało wzrokiem.
Po zjedzeniu kilku pintxos i popiciu piwkiem wychodzimy z półmroku knajpki na ulicę.
I pełne zaskoczenie, wchodziliśmy w słońcu, choć już na górze widać było zbliżające się chmury, ale teraz zrobiło się prawie ciemno!!! Na szczęście jeszcze nie pada, ale deszcz dosłownie wisi w powietrzu.
W takiej sytuacji nie ryzykujemy i nie oddalamy się zbytnio od hoteliku. Oczywiście nie mamy parasola, ani żadnych kurtek przeciwdeszczowych.
Siadamy w parku nad morzem, bo już czujemy sie trochę zmęczeni tymi dzisiejszymi wędrówkami, a tak naprawdę to bardziej zniechęceni sytuacją pogodową. W tym rejonie dość często padają deszcze i czuję, że czegoś takiego wkrótce doświadczymy na własnej skórze.
Jedynym pocieszeniem jest fakt, że jak na razie, z naszej ławki jest fajny widok na ocean i podświetlone ostatnimi promieniami zachodzcego słońca – nadciągające chmury.
Po przebudzeniu ze strachem podnoszę roletę okienną: co też nas dzisiaj za pogoda czeka????
Oddycham z ulgą – widać płaty niebieskiego nieba usiane chmurkami, ale raczej takimi niedeszczowymi....
W nocy chyba padało, bo dachy i chodniki są mokre.
Po śniadaniu ja bym chciała posiedzieć choć trochę na plaży i podelektować się widokami.
Mąż niezbyt chętnie reaguje na moją propozycję. Na jego szczęście – piasek na plaży też jest wilgotny, więc teraz wiem już na pewno, że w nocy padało, a nie żadna mgła osiadła, czy coś tam zaparowało, jak to bywa w tropikach.
Wczoraj z punktu widokowego na cypelku widziałam piękną dzielnicę willową dość daleko od morza na wzgórzu. Idziemy w tamtym kierunku.
Początkowo towarzyszą nam kilkupiętrowe kamienice stojące wzdłuż szerokich alei. Trzeba przyznać – bardzo ciekawe architektonicznie, z kutymi balkonikami, ozdobnymi fasadami, czyste, zadbane.
Za nimi zaczynają się wzgórza z dużą ilością drzew, wijącymi się ulicami, ruch samochodowy nieduży, pieszych też jak na lekarstwo.
I tu właśnie zaczynają się te stylowe wille. Idziemy przez tą elegancką dzielnicę mieszkaniową podziwiając wspaniałe rezydencje, nierzadko przypominające pałacyki. Już od przeszło 100 lat mają tu swe letnie siedziby hiszpańskie rody arystokratyczne, bogaci biznesmeni, politycy i artyści.
Kiedyś bardzo modne było posiadanie tu swojego letniego domu. Miała go tutaj rodzina królewska, to i bardziej snobistycznie nastawiona elita towarzyska – też chciała mieć. Z tego czasu pozostało tu wiele przepięknych budynków.
Później co strachliwsi zaczęli stąd uciekać – kiedy to nasiliła się działalność ugrupowań terrorystycznych.
Po upadku ETA San Sebastian znowu zaczęło przyciagać możnych tego świata. W jednej z agencji nieruchomości wzięłam ich ofertę, i rzeczywiście ceny ładnych willi są porażające. Ale faktem jest, że w San Sebastian nie spotkaliśmy Rosjan, a w czasie jednodniowego pobytu w Biarritz kilkakrotnie słyszeliśmy ich język. Widać w kręgach rosyjskiej finansjery Francja jest lepiej notowana niż kryzysowa Hiszpania??????
Wille są bardzo różne, rozrzut stylów ogromny. Niektóre przeładowane ozdobami, inne bardzo gustowne. Czułam się tu trochę jak w magazynie dekoracji filmowych lub teatralnych. Takie niektóre chatki zupełnie nie z naszej epoki.
Apsku i ja jestem. Jak zwykle u Ciebie, kolorowo, pięknie i ze szczegołami
Bez podróży się duszę....
http://kolekcjonujacchwile.blogspot.com/
Apisku, przyznam ,ze San Sebastian podbilo moje serce. Bardzo mi sie podoba to miasto
No trip no life
Ależ pięknie położone San Sebastian !
Makono, witaj
Nelcia, urokliwe miejsce, choć miasto....a ja miasta to rzadko które lubię.....
U podnóża góry znajduje się stacja kolejki górskiej, podobnej do tej na Gubałówkę, którą postanawiamy wjechać na szczyt – bilety po 3 Euro od łepka.
Kolejka jest stara, dwa lata temu obchodziła setne urodziny, ale sprawnie pokonuje prawie 500-metrową różnicę wysokości. W trakcie wjeżdżania mamy jedną mijankę oraz możliwość podziwiania miasta z coraz wyższej perspektywy.
I już wysiadamy w pobliżu tarasu widokowego, z którego roztacza się niesamowita panorama całego miasta wraz z zatoką La Concha.
W czasie ładnej pogody widok jest wręcz magiczny!!!! Wprawdzie w czasie naszego wjazdu na szczyt zaczynają napływać chmury, to jednak nie przeszkadzają one aż tak bardzo w podziwianiu widoków całej okolicy. Tak się tylko pocieszam....ale fakt, faktem, że przy pełnym słoneczkui błękitnym niebie, to by była zajebioza....
Na wzgórzu znajduje się fajne wesołe miasteczko, tak że i dla dzieci jest to atrakcyjne miejsce. Jest tu także latarnia morska, w dawnych czasach pewno ostrzegała żeglarzy przed niebezpiecznymi skalistymi brzegami...
Ponadto rozpoczyna się stąd kilka szlaków turystycznych. Dzisiaj chcemy zwiedzić jeszcze miasto, ale być może któregoś dnia wyruszymy na te malownicze dróżki...
Z tej perspektywy szczególnie dobrze widać przepiękne położenie miasta! Głęboko wcinająca się w ląd zatoka, wzdłuż której ciągną się złociste plaże, nadmorski bulwar, a dalej miejska zabudowa wspinająca się na wzgórza. Uwielbiam te kręte ulice tonące w zieleni, stylowe kamienice, strzeliste wieże kościołów i pałacyków, a wszystko to na tle majaczących w oddali gór...
Koneserzy dobrego jedzonka ( ale i grubego portfela) znajdą tu również coś dla siebie. W pobliżu znajduje się wykwintna restauracja Akelare, posiadająca trzy gwiazdki Michelina. Wprawdzie już jesteśmy trochę głodni, to jednak nie ryzykujemy zaspokojenia w niej apetytu, gdyż tuż przed wyjazdem przeczytałam na Tripadvisorze, że przeciętny posiłek z winem kosztuje tu 300 E na osobę!!!! A poza tym trzeba ze znacznym wyprzedzeniem zamawiać tu stolik. Widać – chętnych nie brakuje... To pewno ta sama kategoria ludzi, którzy jeżdżą do hotelu Dinarobin Paradis na Mauritiusie, o którym właśnie Bepi pisze?????
Jeszcze trochę spacerujemy po wzgórzu, a następnie zjeżdżamy kolejką w dół.
Mariola
A mi sie bardzo Pampeluna spodobała, świetny pomnik biegnących bykow
No i te góry..
W takich miejscach rzeczywiście można się wyciszyć, aż dziwię się, że nie było innych turystow
Każdy ma swój kawałek świata, który go woła...
Podoba mi się San Sebastian, bardzo malownicza zatoczka. I chyba Biarritz tez mi się spodoba, na początku była fajna fotka
Alez widoki z gory !!!!!!!!!
BOMBA !!!!!!
Moje Pstrykanie i nie tylko
Kolka, Trina, Marynik – widoki z góry świetne. Tu nie aż tak, bo i sprzęt nie taki i rączka i chmurki nachodziły, ale pojęcie można mieć z grubsza.
Teraz zapuszczamy się w ulice nieco oddalone od morza w poszukiwaniu jakiegoś baru z pintxos – takiego na naszą kieszeń. Albowiem trzeba przyznać, że ceny są tu i owszemmmmm niemałe!!!
Jedyny problem, to który wybrać – jest ich takie zatrzęsienie....
Wędrujemy trochę dalej od morza, gdyż zaczyna wiać silny i dość chłodny wiatr od oceanu. Przed nami rzeka Urumea, przepływająca przez całe miasto i tu też mająca ujście do oceanu.
Wzdłuż jej nabrzeża jest fajny bulwar z parkami, ławkami. Od czasu do czasu ustawione są jakieś pomniki, ale nie za bardzo wiem kogo przedstawiają, bądź z jakiej okazji je zbudowano. Wolę podziwiać widoczki....
A groźne granatowe chmury coraz bardziej napływają z zachodu.
Wybieramy bar , kierując się tym, że mnóstwo w nim mieszkańców miasta, a nie turystów. Tym razem bardzo dobrze trafiamy. Przepyszne wielopiętrowe kanapeczki, tak pięknie udekorowane, że aż żal je zjadać. Tylko by się na nie patrzyło i pożerało wzrokiem.
Po zjedzeniu kilku pintxos i popiciu piwkiem wychodzimy z półmroku knajpki na ulicę.
I pełne zaskoczenie, wchodziliśmy w słońcu, choć już na górze widać było zbliżające się chmury, ale teraz zrobiło się prawie ciemno!!! Na szczęście jeszcze nie pada, ale deszcz dosłownie wisi w powietrzu.
W takiej sytuacji nie ryzykujemy i nie oddalamy się zbytnio od hoteliku. Oczywiście nie mamy parasola, ani żadnych kurtek przeciwdeszczowych.
Siadamy w parku nad morzem, bo już czujemy sie trochę zmęczeni tymi dzisiejszymi wędrówkami, a tak naprawdę to bardziej zniechęceni sytuacją pogodową. W tym rejonie dość często padają deszcze i czuję, że czegoś takiego wkrótce doświadczymy na własnej skórze.
Jedynym pocieszeniem jest fakt, że jak na razie, z naszej ławki jest fajny widok na ocean i podświetlone ostatnimi promieniami zachodzcego słońca – nadciągające chmury.
Mariola
Po przebudzeniu ze strachem podnoszę roletę okienną: co też nas dzisiaj za pogoda czeka????
Oddycham z ulgą – widać płaty niebieskiego nieba usiane chmurkami, ale raczej takimi niedeszczowymi....
W nocy chyba padało, bo dachy i chodniki są mokre.
Po śniadaniu ja bym chciała posiedzieć choć trochę na plaży i podelektować się widokami.
Mąż niezbyt chętnie reaguje na moją propozycję. Na jego szczęście – piasek na plaży też jest wilgotny, więc teraz wiem już na pewno, że w nocy padało, a nie żadna mgła osiadła, czy coś tam zaparowało, jak to bywa w tropikach.
Wczoraj z punktu widokowego na cypelku widziałam piękną dzielnicę willową dość daleko od morza na wzgórzu. Idziemy w tamtym kierunku.
Początkowo towarzyszą nam kilkupiętrowe kamienice stojące wzdłuż szerokich alei. Trzeba przyznać – bardzo ciekawe architektonicznie, z kutymi balkonikami, ozdobnymi fasadami, czyste, zadbane.
Za nimi zaczynają się wzgórza z dużą ilością drzew, wijącymi się ulicami, ruch samochodowy nieduży, pieszych też jak na lekarstwo.
I tu właśnie zaczynają się te stylowe wille. Idziemy przez tą elegancką dzielnicę mieszkaniową podziwiając wspaniałe rezydencje, nierzadko przypominające pałacyki. Już od przeszło 100 lat mają tu swe letnie siedziby hiszpańskie rody arystokratyczne, bogaci biznesmeni, politycy i artyści.
Kiedyś bardzo modne było posiadanie tu swojego letniego domu. Miała go tutaj rodzina królewska, to i bardziej snobistycznie nastawiona elita towarzyska – też chciała mieć. Z tego czasu pozostało tu wiele przepięknych budynków.
Później co strachliwsi zaczęli stąd uciekać – kiedy to nasiliła się działalność ugrupowań terrorystycznych.
Po upadku ETA San Sebastian znowu zaczęło przyciagać możnych tego świata. W jednej z agencji nieruchomości wzięłam ich ofertę, i rzeczywiście ceny ładnych willi są porażające. Ale faktem jest, że w San Sebastian nie spotkaliśmy Rosjan, a w czasie jednodniowego pobytu w Biarritz kilkakrotnie słyszeliśmy ich język. Widać w kręgach rosyjskiej finansjery Francja jest lepiej notowana niż kryzysowa Hiszpania??????
Wille są bardzo różne, rozrzut stylów ogromny. Niektóre przeładowane ozdobami, inne bardzo gustowne. Czułam się tu trochę jak w magazynie dekoracji filmowych lub teatralnych. Takie niektóre chatki zupełnie nie z naszej epoki.
Mariola
Apisku jak dla mnie San Sebastian niezwykle urokliwe Chociaż Pampeluna również ma "to coś"
...nieważne gdzie, ważne z kim...