--------------------

____________________

 

 

 



Kraj Basków (Północna Hiszpania) - dlaczego warto tam jechać ?

108 posts / 0 nowych
Ostatni wpis
Strony
apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 2 dni temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Asia, dzięki.

Schodzimy w dół ku morzu. Piaseczek już suchy, no to trochę odzipniemy. Z godzinkę ..... więcej nie wytrzymamy.

Po zejściu z plaży wpadamy na kilka kanapeczek i gdy chcemy do tego zamówić coś do picia - mając na myśli wino lub piwo - przypomina nam się o samochodzie. Rezygnujemy z procentów na rzecz czegoś bezalkoholowego i decydujemy się zwiedzić nieco dalsze rejony wybrzeża Zatoki Biskajskiej.

Zabieramy z parkingu auto i kierujemy się na zachód.

Wybieramy oczywiście bardziej krajobrazową drogę nadmorską, gdzie początkowo towarzyszą nam wysokie klify opadające stromo do morza, a następnie teren się obniża i pojawiają się zatoki z szerokimi piaszczystymi plażami, no i te dłuuuugie oceaniczne fale.

Co chwilę zatrzymujemy się by luknąć w dół ku oceanowi. A nieco dalej roślinność zmienia się. W głębokim jarze jest wilgotno, chyba płynie tu jakiś okresowy strumyczek.  Dla mnie jeszcze dodatkowego uroku dodają kwitnące hortensje i powyginane od wiejących tu wiatrów tamaryszki.

Miejscami jest tu mniej mojej ukochanej zieleni. Rosną smagane wiatrami niskie krzaki, wysokie trawy i jakieś mchy i porosty, a pomiędzy nimi widać skałki. Za to plaże są przepiękne i zupełnie puste....

W ogóle w okolicy mało jest wiosek i osiedli, turyści także się tu nie zapuszczają.

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 2 dni temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Następnego dnia jedziemy do Francji - zapłaciliśmy za tę fanaberię kupę forsy dodatkowo za ubezpieczenie autka z tytułu przekraczania granicy hiszpańskiej. Oj, liczą sobie zdrowo za taką przyjemność!!! No ale chcemy zobaczyć - choć pobieżnie – cały Kraj Basków, a jego terytorium obejmuje także kawałek Francji. Fakt, że mogliśmy tę dopłatę zrobić na dwa – trzy dni, a nie na cały czas pobytu, ale my nie wiedzieliśmy tuż po przylocie, kiedy akurat przyjdzie nam chęć wybrania się do Francji

No to w drogę. Dzisiaj odwiedzimy niezbyt oddalony od granicy kurorcik Saint Jean de Luz. Jedziemy nadmorską drogą, podobną do tej wczorajszej, znów wzdłuż wysokich klifów, a co za tym idzie z pięknymi widokam i - chyba z tego wrażenia fotka nieco skrzywiona!!!! 

No i oczywiście zatrzymujemy się co parę kilometrów...Dzisiaj możemy sobie na to pozwolić, mamy do pokonania niewielki dystans i do zobaczenia tylko jedną miejscowość. Zgodnie postanawiamy, że w drodze powrotnej zatrzymamy się w najbardziej malowniczych miejscach na dłuższy postój.

Po oblukaniu wybrzeża dojeżdżamy na miejsce. Miejscowość ma zupełnie inny charakter niż San Sebastian. Jest nieduża, kameralna, taka właściwie wioska turystyczna. Znajdujemy bez problemu parking i wchodzimy w brukowane uliczki starej dzielnicy. Tu już nie ma wytwornych pałacyków, rezydencji, stylowych kamienic.

Są za to kolorowe, wesołe domki, dużo knajpek i sklepików. W parku rozsiedli sie malarze, którzy tworzą na poczekaniu pastelowe widoczki uliczek, plaży, łodzi rybackich.

Tutaj nikt się nie śpieszy, panuje luźna, spokojna atmosfera.

Mariola

wojtek1
Obrazek użytkownika wojtek1
Offline
Ostatnio: 4 lata 4 miesiące temu
Rejestracja: 09 mar 2014

Apisku , bardzo interesujący kierunek , merytoryczna opowieść i bardzo dobre zdjecia Smile

... posiedzę i pooglądam , wszystko bardzo ciekawe . Hiszpania , ma tyle jeszcze do odkrycia przede mną .

Pozdrawiam

Kolka
Obrazek użytkownika Kolka
Offline
Ostatnio: 8 lat 3 miesiące temu
Rejestracja: 09 wrz 2013

WOW! ale te hiszpańskie wille piękne! mieszkać w jednej z nich Biggrin Pięknie tam i tyle kwiatów! 

Każdy ma swój kawałek świata, który go woła...

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 2 dni temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Wojtek, Kolka, dzięki

Tutejsza plaża jest szeroka, piaszczysta, gdzieś za nami zostały skaliste klifowe wybrzeża.

Plaża jest prawie pusta, bo to jeszcze przed sezonem. Rozsiadamy się na piasku i zjadamy brzoskwinie kupione na pobliskim straganie.

Woda - jak dla mnie - chłodna, ale widzimy kilku amatorów kąpieli, widać zahartowani...

Lunch jemy z małej przytulnej knajpce, gdzie są tylko cztery stoliki. Menu dnia to typowo francuska gęsta zupa rybna, mąż bierze cały garnek gotowanych małży, a ja miskę zieleniny, do tego bagietki, niestety tym razem bez wina z uwagi na auto. Knajpka skromna, wybór dań mały, ale fajny nastrój....

Snujemy się jeszcze po cichych uliczkach, trafiamy nad rzeczkę wpadającą tuż obok do oceanu.

Wzdłuż niej stoją ładne kolorowe domki, a po rzece pływają łodzie rybackie.

W drodze powrotnej zatrzymujemy się parokrotnie, by podziwiać widoczki.

Po powrocie do San Sebastian, idziemy na wieczorny spacer bulwarem przy plaży. Tu życie dopiero się zaczyna. Restauracje powoli się zapełniają. Grupy turystów przemieszczają się z jednego baru do drugiego, dochodzi z nich muzyka, mieszają się smakowite zapachy.

I jak tu nie skorzystać z tak bogatej oferty kulinarnej????

Kraj Basków słynie z dobrego jedzenia! To właśnie Baskowie są najlepszymi kucharzami nie tylko w całej Hiszpanii, ale i we Francji.

Przy czym to San Sebastian jest prawdziwą Mekką doskonałego jedzenia. Restauracje znajdujące się w tym mieście zdobyły aż 18 gwiazdek Michelina, czyli wyróżnienia za najbardziej wykwintną kuchnię. W skali całego świata tylko Paryż jest pod tym względem lepszy!!!!!

Dla mnie najdziwniejsze było to, że największą popularnością nie cieszą się te wytworne, cholernie drogie restauracje, tylko zwykłe bary....Pewnie mają znaczenie zaporowe ceny, ale podejrzewam, że i napuszona, snobistyczna atmosfera robi swoje. Nie każdy ją lubi...

Tutaj też istnieje Uniwersytet Nauk Gastronomicznych, którego absolwenci mają wykształcenie zarówno teoretyczne, jak i praktyczne. Widać więc, jaką wagę przywiązuje się tu do dobrego jedzenia.

Bardzo klimatyczne są bary. Na ogół panuje w nich półmrok, który pogłębia nierzadko boazeria z ciemnego rustykalnego drewna.

Nad barem pod sufitem wiszą giczki wędzonych szynek, po kopytkach poznaje się gatunek szyneczki.

Niewątpliwie najbardziej znaną baskijską potrawą są pintxos, czyli małe przekąski w formie kanapek z różnego rodzaju zawartością. Ich nazwa pochodzi od słowa "pintxos", co po baskijsku oznacza "szpadę", a w tym wypadku "wykałaczkę". Wzięło się to stąd, że większość tych kanapeczek przekłuta jest wykałaczką, by ułożone piętrowo na kromeczce bagietki różne produkty nie pospadały. A tymi produktami mogą być pieczone mięsa, wędliny takie jak szynki serrano, kiełbaski, mnóstwo różnorodnych serów, ryby, krewetki, mięczaki, papryczki, grzyby, pomidory, oliwki i wiele, wiele innych rzeczy – wszystko zależy od inwencji kucharza.

Do kanapek wykorzystuje sie bardzo dużo szyneczek

Trzeba przyznać, że na ogół każde pintxos to prawdziwe dzieło sztuki...

Zwykle jest tak, że cały blat baru zastawiony jest półmiskami z pintxos, a obok stoi stos talerzyków. Samemu nakłada się na talerz kanapki, na które ma się ochotę i zamawia to tego drinka. Najczęściej jest to wino, piwo lub lokalny napój niskoprocentowy cydr.

W różnych barach panują bardzo różnorodne zwyczaje. Może być tak, że wszystkie pintxos mają takiego samego koloru wykałaczki i wówczas cena jest taka sama, choć kanapeczki są różnorakie.

Spotkałam się z tym, że wykałaczki były na przykład w czterech kolorach, oznaczających zróżnicowane ceny poszczególnych rodzajów.

Najciekawsze z tego jest płacenie rachunku za konsumpcję!!!

Każdy po posiłku przynosi do kasy swój kieliszek lub szklankę – kasjer poznaje po naczyniu co było pite - oraz puste wykałaczki, po których wiadomo, jakie pintxos i ile ich się zjadło.

Tutaj uczciwość jest sprawą honoru. Bywało, że Baskowie zorganizowani w organizacjach terrorystycznych mordowali przeciwników politycznych, ale nikt tu nie oszuka w knajpie!!!! 

U nas by chyba coś takiego nie przeszło?????

Najpopularniejsze spędzanie wolnego czasu to "ruta de pintxos", czyli rajd po knajpkach z przekąskami i winem, z angielska "bar hopping", któremu ulegają i rodowici mieszkańcy, i turyści. Nam się to również bardzo spodobało. Wprawdzie mąż dojadał konkretami, mnie w zasadzie wystarczały te smakowite, kolorowe, świeżo robione zakąski.

Lokalesi wpadają na jedno pintxos, wypijają jednego drina, pogadają chwilę z barmanem lub znajomymi i już pędzą do następnego baru. I tak obskoczyć mogą kilka w czasie jednej rundki...

Pintxos to nie tylko zimne kanapki, mogą być również wybierane z menu gorące, robione na zamówienie zakąski. Tak że wybór jest wręcz niesamowity!

Musimy jednak wziąć pod uwagę, że nie są to darmowe tapas jak serwowane w całej Hiszpanii w oczekiwaniu na główny posiłek. Za każde pintxos trzeba zapłacić....

Najtańsze, które udało nam się zjeść w małej wiosce w górach, oddalonej trochę od wybrzeża, kosztowało półtora Euro, przeciętna cena w drogim San Sebastian to 3-4 Euro za sztukę.

A już szczytem było policzenie za dwie wybrane przez męża kanapeczki – wprawdzie z homarem – 15 Euro. Tak więc ostrzegam przed barem Zeruko, gdzie ceny są raczej porażające!!!!

Ale pintxos to naturalnie nie wszystko, co oferuje kuchnia baskijska. Podstawą jej są oczywiście ryby i owoce morza. Wystarczy pójść na lokalny rynek, by zobaczyć jakie cuda wyławiane są z okolicznych wód oceanu., lub przejść się uliczkami, gdzie przed restauracjami wystawione są na wabia różne okazy na lodzie lub w akwarium.

Nie znam ich nazw, ale popatrzeć warto!

Mój mąż się oczywiście zajadał tymi wszystkimi ślimaczkami, krewetkami, ośmiornicami czy kalmarami, ja tam wolałam pintxos!!! I przyznam szczerze bardzo mi ich brakuje...

W tutejszych lokalach raczej nie uświadczy się jednak – tak popularnej w całej Hiszpanii – paelli.

A że jest sobota - starówka San Sebastian będzie się bawić do białego rana. I tej nocy świetna lokalizacja trochę nam obrzydła, bo ja osobiście przysnęłam dopiero nad ranem...choć mąż pochrapywał smacznie, a mnie tym bardziej szlag trafiał, że ja nie mogę.

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 2 dni temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Kolejnego dnia jestem nieprzytomna! Nigdzie mi się nie chce jechać, ani niczego zwiedzać. Choć ten jeden dzień chyba możemy spędzić na błogim nic-nie-robieniu.

Tak jak większość normalnych ludzi tu przyjeżdżajacych idziemy na plażę.

Rozkładamy się na nielegalnie pożyczonym kocu z hotelu wbrew napisowi na drzwiach surowo zabraniającemu takich praktyk.

Ja od razu zapadam w drzemkę, jak się budzę po dłuższym czasie stwierdzam brak męża.

Pewnie nie wytrzymał bezczynnego siedzenia na plaży. Tylko, że teraz i ja chciałabym gdzieś powędrować, ale wówczas możemy się tak szukać do wieczora, bo ja oczywiście nie mam komórki. Jak to zresztą zwykle bywa i za co jestem notorycznie opierniczana przez córkę i męża. Że niby ze mną kontaktu nie ma w ciągu dnia....

To tak sobie siedzę i przyglądam się plażowym sąsiadom. Sami Hiszpanie, nie ma nawet do kogo zagadać, bo nie znam języka. Same rodzinki z dziećmi.

Idę do oceanu, brrrr, ale zimno.

Dzieciaczkom to nie przeszkadza, ale i niektórym dorosłym również. No to sobie zbieram muszelki, niektóre całkiem ciekawe.

W końcu widzę sylwetkę męża na horyzoncie.

Oczywiście chodził po mieście i teraz mnie ciągnie....

Był nad rzeką, którą jedynie widzieliśmy z wysokości obu wzgórz ograniczających zatokę i w czasie krótkiego spaceru. A spacer wzdłuż jej brzegów wydaje się interesujący. Teraz idziemy razem...

Zmierzając ku rzece Urumea przechodzimy przez park, przy którym stoi okazały budynek kasyna gry.

Wędrujemy dalej bulwarem ciągnącym się wzdłuż rzeki. Nagle widzę dziwne zjawisko, rzeka zaczyna płynąć w przeciwnym kierunku!!!! Czy to jakieś amoki z niewyspania?????

Czy coś ze mną nie tak? Ale mąż też przygląda się z niedowierzaniem. Okazuje się, że właśnie zaczyna się przypływ i fale oceaniczne wtłaczają wodę w koryto rzeki z taką siłą, że przez jakiś czas płynie ona w odwotnym kierunku.

Ładnie tu, szczególnie stylowe mosty bardzo mi się podobają. W sumie jest ich w mieście siedem, każdy jest w innym stylu, przy czym w samym centrum są stare zabytkowe., natomiast w dalszych i nowszych dzielnicach - nowoczesne.

Dla mnie najpiękniejszy jest most Santa Cristina z bogato rzeźbionymi pomnikami po jednej i drugiej stronie rzeki stojącymi przy samym wejściu na most oraz ozdobną balustradą. Niedyś przy ujściu rzeki do oceanu były pomokłe, bagienne tereny, a obecnie ciągną się po obu stronach bulwary spacerowe, parki i eleganckie domy. Przeszliśmy kilka kilometrów jedną stroną nabrzeża, a wracamy – drugą.

Spacer kończymy na kolejnej plaży o nazwie Zurriola, równie szerokiej i piaszczystej jak pozostałe. Na tej plaży częściej są duże fale atlantyckie, gdyż nie leży ona w zatoce. Upodobali sobie ją surferzy, generalnie jest to plażą młodzieżowa. Z okolicznych knajpek dobiega głośna muzyka, panuje tu znacznie bardziej luzacka atmosfera niż na dwóch pozostałych, które mają raczej charakter rodzinny.

Mariola

Nel
Obrazek użytkownika Nel
Offline
Ostatnio: 8 godzin 9 minut temu
admin
Rejestracja: 04 wrz 2013

Apsiku, alez piekne te latarni-zegary , super Wacko widze, ze pokazuja rózny czas wiec pewnie już nie chodzą, ale wygladają  świetnie Good

No trip no life

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 2 dni temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Witaj, Nelcia.

A że jesteśmy już w pobliżu drugiego górzystego przylądka ograniczającego zatokę La Concha, postanawiamy spojrzeć na miasto z innej perspektywy.

Żeby się do niego dostać musimy przejść przez całą starówkę.

Zagłębiamy się więc w ciasne, gwarne uliczki.

A teraz będzie serial kościelny...nie żebym była fanką tej tematyki, ale i o tym wspomnieć trzeba. Nie będę was tu zanudzać kolejnymi kościołami, przez które przeciągnął mnie mąż, wspomnę tylko o dwóch, które utkwiły mi w pamięci. Pierwszy ze względu na swą monumentalność, a drugi – bo taki stary...z klimatem.

Nieomal od razu wchodzimy na plac, przy którym stoi potężna katedra Buen Pastor, czyli Dobrego Pasterza. Rzeczywiście robi wrażenie swym ogromem.

Tych kościołów, jak na każdej chyba starówce, jest bardzo dużo. Mam już lekki przesyt, mąż oblatuje wszystkie kolejne wnętrza, ja mam już dość.

Ale na koniec trafiamy jeszcze do ciekawego gotyckiego kościoła San Vincente, który jest tak gęsto obstawiony innymi budynkami, że trudno mu się przyjrzeć z dalszej perspektywy. Na szczęście wewnątrz jest makieta całego kościoła, a więc można go dokładnie oblukać. Jest to najstarszy tak dobrze zachowany budynek w całym mieście, pochodzący z początku 16 wieku.

Idziemy dalej wśród zabytkowych kamieniczek, gdzie na parterach znajdują się setki sklepikow, barów i knajpek. Niektóre są tak malutkie, że nie ma w nich w ogóle stolików, je się i pije na stojąco przy barze.

Dochodzimy teraz na duży prostokątny Plac Konstytucji zabudowany kamienicami z charakterystycznymi balkonikami. Niby plac, jak wiele innych. Jednak w dawnych czasach odbywały się tu korridy, nie tak jak w innych miastach hiszpańskich na specjalnie do tego celu zbudowanych arenach.

Tutaj torreadorzy walczyli z bykami na zwyczajnym placu, a lepiej niż z poziomu placu widać było zmagania człowieka ze zwierzęciem właśnie z tych balkoników. Jak się lepiej im przyglądam, widzę nad każdym balkonem kolejne numery. Tak właśnie były ponumerowane loże dla uprzywilejowanych widzów, czyli ówczesnych VIP-ow.

Obecnie na placu jest wiele knajpek, a z okazji licznie obchodzonych tu świąt odbywaja się fiesty i zabawy publiczne.

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 2 dni temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Na półwysep Monte Urgull nie wjedziemy kolejką, bo takowej nie ma, trzeba zdobyć szczyt na własnych nóżkach. U podnóża góry mijamy stary port rybacki – Puerto Pescadero, w którym kołyszą się łodzie rybaków, a na nabrzeżu stoją ich zabytkowe kolorowe domki, które teraz przekształcone są w eleganckie kamieniczki.

 I jakiś patron rybaków, przed którego figurką modlili się wypływając na wzburzone wody Zatoki Biskajskiej

To właśnie tutaj powstała w średniowieczu mała osada, która była zalążkiem obecnego miasta. Jest tu również marina z wytwornymi jachtami.

W miejscu, gdzie w 12 wieku powstała rybacka wioska, od której rozpoczęła się historia San Sebastian, znajduje się nieduże muzeum historyczne, w którym mnie osobiście najbardziej interesuje makieta najstarszej osady.

Po drodze jest jeszcze Akwarium, do którego jednak nie wchodzimy i już krętą kamienistą drogą wspinamy się na górę.

Pachnie sosnowy las, co chwilę wyłaniają się skałki z zielonego poszycia, na które składają się mchy, bluszcze i paprocie. Im wyżej wchodzimy, tym szersza panorama się przed nami roztacza. Na razie mamy tylko widok na szeroką zatokę La Concha z wysepką Santa Clara pośrodku.

Ale już za chwilkę liczne serpentyny prowadzą nas na wschodnią stronę wzgórza i oczom naszym ukazuje się nieznany widok miasta, wprawdzie niezbyt dobrze widocznego, bo widok zasłaniają wysokie drzewa.

Na pierwszym planie - plaża Zuriola, nieco dalej ujście rzeki Urumea do Atlantyku, no i nowoczesna hala konferencyjno-widowiskowa ( ta szaro-bura), w której odbywają się festiwale filmowe.

Na szczycie góry wznosi się 30-metrowa figura Chrystusa, podobna do tej, górujacej nad Rio de Janeiro.

W pobliżu jeszcze jedna atrakcja wzgórza – ruiny 12-wiecznej fortecy Castillo de Santa Cruz, wokół której ustawiono stare armaty.

Ale najlepszy z tego wszystkiego jest widok na okoliczne góry, miasto leżące u naszych stóp oraz piekną zatokę.

Jeszcze kolacyjka. Mąż oczywiście korzysta z bogatej oferty owoców morza, a ja skromnie pozostaję przy moich ulubionych pintxos.

Dzień kończymy nocnym widokiem morza.

Mariola

trina
Obrazek użytkownika trina
Offline
Ostatnio: 3 miesiące 3 tygodnie temu
Rejestracja: 30 sty 2014

Apisku, bardzo mi się to San Sebastian podoba, jest tam wszystko, co lubię - plaża i twierdza na wzgórzu i starówka i w ogóle... Dance 4

Strony

Wyszukaj w trip4cheap