Alhambra jest przepiękna. Zwiedziliśmy się, nacieszyliśmy się i... wróciliśmy na kemping. Wieczór spokojny, uzupełniliśmy zapasy w pobliskim markecie, dzieci się wyszalały jeszcze na placu zabaw (wierzyć się nie chce, że jeszcze mieli siły), bo już kolejnego ranka ruszaliśmy dalej w drogę. W pierwszej kolejności dojechaliśmy do Kordoby. Co nas tutaj przyciągnęło?
Kordoba zrobiła na nas ciekawe wrażenie. Co prawda dotarliśmy tu w połowie dnia. Sjesta i te sprawy. Więc nasze wrażenie, że okolica cicha i spokojna, choć miejsce turystyczne, może być z lekka zahwiana przez tę właśnie sjestę. Ale tak właśnie wspominam Kordobę. Miejsce parkingowe, choć z wielkim trudem, udało nam się znaleźć. Pełno wąskich, jednokierunkowych uliczek. Ta w połowie zamknięta, tamta pod prąd... GPS prowadzi pod prąd, my po znakach dookoła. Ale udało się. I to w nawet niewielkiej odległości od katedry. Bo to właśnie katedrę przyjechaliśmy zobaczyć. Upał, czystę niebieskie niebo, a w środku tego my. Wakacje pełną gębą
La Mezquita, czyli Wielki Meczet. No tak, miało być o katedrze, a ja tu z meczetem wyjeżdżam. Nie, nie jest to błąd ani przypadek. I tak, wciąż mówię o tym samym miejscu. I to właśnie czyni ją wyjątkową. Najpierw kościół Wizygotów, na którego miejscu powstał Wielki Meczet. Wielokrotnie przebudowywany, zmieniany, służy obecnie jako katedra rzymskokatolicka. Wskutek rekonkwisty trafił w ręce Hiszpanów, którzy na środku meczetu wybudowali gotycką katedrę. Mezquita jest największym byłym meczetem w Europe (23 tys. m2), a słynie głównie z lasu kolumn.
Dziedziniec. Po lewej kasy, po prawej wejście do Mezquity (niewidoczne na zdjęciu):
Cennik:
Bilety kupione. Niestety, wieżę zamknęli tuż przed naszym dotarciem (spóźniliśmy się jakieś 10 min... sjesta...). Wchodzimy więc do Mezquity. Na pierwszy ogień idzie las kolumn...
Przejście między jedną a drugą częścią jest swobodne. Można spacerować, można przysiąść i odpocząć. Co kto woli. Można cieszyć oko. Można być. Korzystamy z tego. Tym bardziej, że w środku jest zdecydowanie przyjemniej (czyli mniej gorąco) niż na zewnątrz.
Wychodzimy z Mezquity. Idziemy na szybki lunch. Swoją drogą, jeden z lepszych w Hiszpanii. Lekki, a sycący, w uroczej małej knajpce, z lekka na uboczu. A jeszcze na koniec zostaliśmy poczęstowani kieliszeczkiem lokalnej naleweczki. Niby niewiele, a miłe zakończenie i tak fajnego posiłku.
Wolnym krokiem zmierzamy do samochodu. Czeka nas jeszcze kawałek drogi, bo nocleg planujemy dopiero pod Meridą. Kluczymy wąskimi uliczkami. Czasem mniej, czasem bardziej zagubieni. W końcu docieramy do samochodu. Ruszamy w dalszą drogę.
Docieramy pod Meridę. Nie zwiedzamy już miejscowości. Pamiętałam, że coś tam można zobaczyć, ale nie mogłam sobie przypomnieć, co. A moje magiczne notatki gdzieś się zapodziały. Chociaż nie, żebym ich jakoś specjalnie szukała. Idziemy więc już tylko na basen. Odpoczywamy.
Kolejnego dnia czeka nas przejazd przez góry. Trasa piękna, malownicza. Ale jednocześnie pełna ostrych zakrętów pod górę. Odradzam wszystkim, którzy (podobnie jak ja), zmagają się z jakąkolwiek formą choroby lokomocyjnej Choć są też alternatywne drogi, bo jako taki cel naszej podróży polecam Jak już przejechaliśmy przełęcz, to się okazało, że z drugiej strony górka płaska i łagodna... Widoki z okien mieliśmy przepiękne, ale tu musicie mi uwierzyć na słowo. Przynajmniej w większości
Prawie jak nasz Giewont
Dojeżdżamy do miejscowości, do której znaki na jednym z powyższych zdjęć prowadzą. Do Avili. Dlaczego akurat tutaj? Niech to zdjęcie będzie odpowiedzią (pierwszy rzut oka na miasto):
Wojtek - to chyba jedna z ciekawszych katedr w Europie.
No dobrze, to zwiedźmy tę Avilę
Avila to kastylijskie miasteczko wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. To właśnie z Avilą związana była św. Teresa od Dzieciątka Jezus. Symbolem miasta jest Las Murillas, czyli średniowieczne mury obronne z licznymi wieżami.
Pozwolę sobie zacytować opis miasteczka:
Średniowieczne mury obronne, wzniesione w IX wieku przez Alfonsa VI Kastylijskiego w stylu romańskim i rozbudowane w roku 1596 przez Filipa II Hiszpańskiego, do dziś nienaruszone okalają miasto, stanowiąc hermetyczną strukturę. Niezwykłe wrażenie robią ich rozmiary: dwa i pół kilometra długości, dwanaście metrów wysokości, trzy metry grubości; ponadto dziewięćdziesiąt baszt i dziewięć bram, każda otoczona dwiema basztami.
Po wałęsaniu, przyszedł czas na chwilę odpoczynku od upału... w katedrze budynek ogromny, stanowiący część murów obronnych (czy raczej jakoś w nie wkomponowany, jakkolwiek by się to fachowo nie nazywało ;)).
Zdjęcie nieostre, ale w katedrze mamy mały bonusik, czyli tajne przejście
Miasto z murów słynie, to i na Las Murillas trzeba się przejść. Najpierw udajemy się na krótszy odcinek murów udostępniony dla spacerowiczów. Schody na niego prowadzące są bardzo strome, stopnie wysokie, więc trzeba uważać. Na górze już jest na tyle szeroko, że można spokojnie chodzić, a niski murek odgradza nas od "urwiska"
Alhambra rzeczywiscie przepiękna
Nadrabiam zaległości caly czas, aż miło poczytac.
Pięknie
Alhambra jest przepiękna. Zwiedziliśmy się, nacieszyliśmy się i... wróciliśmy na kemping. Wieczór spokojny, uzupełniliśmy zapasy w pobliskim markecie, dzieci się wyszalały jeszcze na placu zabaw (wierzyć się nie chce, że jeszcze mieli siły), bo już kolejnego ranka ruszaliśmy dalej w drogę. W pierwszej kolejności dojechaliśmy do Kordoby. Co nas tutaj przyciągnęło?
Kordoba zrobiła na nas ciekawe wrażenie. Co prawda dotarliśmy tu w połowie dnia. Sjesta i te sprawy. Więc nasze wrażenie, że okolica cicha i spokojna, choć miejsce turystyczne, może być z lekka zahwiana przez tę właśnie sjestę. Ale tak właśnie wspominam Kordobę. Miejsce parkingowe, choć z wielkim trudem, udało nam się znaleźć. Pełno wąskich, jednokierunkowych uliczek. Ta w połowie zamknięta, tamta pod prąd... GPS prowadzi pod prąd, my po znakach dookoła. Ale udało się. I to w nawet niewielkiej odległości od katedry. Bo to właśnie katedrę przyjechaliśmy zobaczyć. Upał, czystę niebieskie niebo, a w środku tego my. Wakacje pełną gębą
La Mezquita, czyli Wielki Meczet. No tak, miało być o katedrze, a ja tu z meczetem wyjeżdżam. Nie, nie jest to błąd ani przypadek. I tak, wciąż mówię o tym samym miejscu. I to właśnie czyni ją wyjątkową. Najpierw kościół Wizygotów, na którego miejscu powstał Wielki Meczet. Wielokrotnie przebudowywany, zmieniany, służy obecnie jako katedra rzymskokatolicka. Wskutek rekonkwisty trafił w ręce Hiszpanów, którzy na środku meczetu wybudowali gotycką katedrę. Mezquita jest największym byłym meczetem w Europe (23 tys. m2), a słynie głównie z lasu kolumn.
Dziedziniec. Po lewej kasy, po prawej wejście do Mezquity (niewidoczne na zdjęciu):
Cennik:
Bilety kupione. Niestety, wieżę zamknęli tuż przed naszym dotarciem (spóźniliśmy się jakieś 10 min... sjesta...). Wchodzimy więc do Mezquity. Na pierwszy ogień idzie las kolumn...
Zostajemy w tymże samym budynku, wchodzimy w część katolicką... Zmieniają się kolory, zmienia się styl, zmienia się religia...
Przejście z jednej części w drugą...
Przejście między jedną a drugą częścią jest swobodne. Można spacerować, można przysiąść i odpocząć. Co kto woli. Można cieszyć oko. Można być. Korzystamy z tego. Tym bardziej, że w środku jest zdecydowanie przyjemniej (czyli mniej gorąco) niż na zewnątrz.
Wychodzimy z Mezquity. Idziemy na szybki lunch. Swoją drogą, jeden z lepszych w Hiszpanii. Lekki, a sycący, w uroczej małej knajpce, z lekka na uboczu. A jeszcze na koniec zostaliśmy poczęstowani kieliszeczkiem lokalnej naleweczki. Niby niewiele, a miłe zakończenie i tak fajnego posiłku.
Wolnym krokiem zmierzamy do samochodu. Czeka nas jeszcze kawałek drogi, bo nocleg planujemy dopiero pod Meridą. Kluczymy wąskimi uliczkami. Czasem mniej, czasem bardziej zagubieni. W końcu docieramy do samochodu. Ruszamy w dalszą drogę.
Docieramy pod Meridę. Nie zwiedzamy już miejscowości. Pamiętałam, że coś tam można zobaczyć, ale nie mogłam sobie przypomnieć, co. A moje magiczne notatki gdzieś się zapodziały. Chociaż nie, żebym ich jakoś specjalnie szukała. Idziemy więc już tylko na basen. Odpoczywamy.
Kolejnego dnia czeka nas przejazd przez góry. Trasa piękna, malownicza. Ale jednocześnie pełna ostrych zakrętów pod górę. Odradzam wszystkim, którzy (podobnie jak ja), zmagają się z jakąkolwiek formą choroby lokomocyjnej Choć są też alternatywne drogi, bo jako taki cel naszej podróży polecam Jak już przejechaliśmy przełęcz, to się okazało, że z drugiej strony górka płaska i łagodna... Widoki z okien mieliśmy przepiękne, ale tu musicie mi uwierzyć na słowo. Przynajmniej w większości
Prawie jak nasz Giewont
Dojeżdżamy do miejscowości, do której znaki na jednym z powyższych zdjęć prowadzą. Do Avili. Dlaczego akurat tutaj? Niech to zdjęcie będzie odpowiedzią (pierwszy rzut oka na miasto):
W Cordobie jeszcze nie byłem, katedra bardzo nietypowa i interesująca
Wojtek - to chyba jedna z ciekawszych katedr w Europie.
No dobrze, to zwiedźmy tę Avilę
Avila to kastylijskie miasteczko wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. To właśnie z Avilą związana była św. Teresa od Dzieciątka Jezus. Symbolem miasta jest Las Murillas, czyli średniowieczne mury obronne z licznymi wieżami.
Pozwolę sobie zacytować opis miasteczka:
Średniowieczne mury obronne, wzniesione w IX wieku przez Alfonsa VI Kastylijskiego w stylu romańskim i rozbudowane w roku 1596 przez Filipa II Hiszpańskiego, do dziś nienaruszone okalają miasto, stanowiąc hermetyczną strukturę. Niezwykłe wrażenie robią ich rozmiary: dwa i pół kilometra długości, dwanaście metrów wysokości, trzy metry grubości; ponadto dziewięćdziesiąt baszt i dziewięć bram, każda otoczona dwiema basztami.
Źródło: http://www.pch24.pl/avila---warowne-serce-hiszpanii,652,i.html#ixzz4Qpc7gxYE W pierwszej kolejności postanawiamy poszwendać się trochę po uliczkach zamkniętych między murami. Akurat w trasie czytaliśmy o przygodach Charliego i Pana WonkiPo wałęsaniu, przyszedł czas na chwilę odpoczynku od upału... w katedrze budynek ogromny, stanowiący część murów obronnych (czy raczej jakoś w nie wkomponowany, jakkolwiek by się to fachowo nie nazywało ;)).
Zdjęcie nieostre, ale w katedrze mamy mały bonusik, czyli tajne przejście
Tu opisane:
Miasto z murów słynie, to i na Las Murillas trzeba się przejść. Najpierw udajemy się na krótszy odcinek murów udostępniony dla spacerowiczów. Schody na niego prowadzące są bardzo strome, stopnie wysokie, więc trzeba uważać. Na górze już jest na tyle szeroko, że można spokojnie chodzić, a niski murek odgradza nas od "urwiska"
No to idziemy na mury:
A tu widok na część miasta poza murami: