--------------------

____________________

 

 

 



Mauritius - dlaczego warto tam jechać ?

214 posts / 0 nowych
Ostatni wpis
Strony
apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 3 tygodnie temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Kolka, Kariska, dzięki.

Właśnie dzięki tobie odnalazła się ta relacja, bo ja oczywiście żadnej kopii nie zrobiłam sobie. I trochę mi było żal, że gdzieś tę relację na dobre wcięło. A tu jeszcze w dodatku znajome się na Mau wybierają. Zrobiłam im kopię, bez fotek i wszystkich komentarzy, no to zabrałam się również za wrzucanie tutaj....

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 3 tygodnie temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Następnego dnia budzę się przed świtem. Ale to nic dziwnego, bo tu słońce wschodzi dopiero po wpół do siódmej, a do polskiego czasu jest 2 godziny później ( jak tu 10, to w Polsce 8).

Właściwie to budzi mnie świergot ptaków. Otwieram drzwi na taras, a tam całe kolorowe towarzystwo głodomorów. Trzy rodzaje synogarlic , czerwony kardynał z wyblakłą małżonką, parka czarnobiałych ptaszków ze śmiesznymi czubkami na głowie i czerwonymi plamkami . Znajduję tylko jakieś krakersy gwizdnięte z samolotu, ale i to je zadowala.

Ubieram się w kostium kąpielowy i idę - dosłownie 15 kroków - na plażę. Wdycham ciepłe, wilgotne powietrze, tak charakterystyczne dla tropików. Trawa jest mokra, albo ją podlewali, albo w nocy padał deszczyk. Rosnące wzdłuż brzegu palmy rzucają długie cienie na piasek. Niebo niebieskie z licznymi chmurkami, a malutkie fale cicho pluskają o brzeg. Jakieś 200 m od plaży jest rafa koralowa, o którą rozbijają się całkiem spore fale, ale przy brzegu woda spokojna.

 

Kilka osób biega już wzdłuż plaży, ktoś tam ćwiczy jakieś wschodnie gimnastyki. W wodzie widać trochę żyjątek, rybki, rozgwiazda, wielki koralowiec wyglądajacy jak purchawa a na nim rodzina nemo z jednym młodym oraz kilka jeżowców w różnych odcieniach fioletowo-czarnych.

Chłopacy z przystani dźwigają na brzeg sprzęt wodny wyniesiony na noc dalej od wody. Ogrodnicy grabią opadłe liście i zbierają kokosy.

Idziemy na śniadanie i znów siadamy w tym samym miejscu, tuż nad wodą. Kelnerka proponuje kawę lub herbatę, resztę sami bierzemy z bufetu.

Tu znowu wielki wybór. Soki, kila rodzajów musli i jogurtów. Na zamówienie smażą omlety z dowolnymi dodatkami, lub jajka sadzone. Obok bekony, boczki, parówki , kiełbaski. Na zimno kilka rodzajów wędlin, sery żółte i pleśnoiwe, a nawet twarożki, a także świeże pomidory, ogórki, oliwki. Są dania dla Anglików, tzn fasolka w sosie pomidorowym i pieczone pomidory. Jest spora sekcja dla Hindusów, to samo było w czasie wczorajszej kolacji, o czym zapomniałam wspomnieć. Tam się nie zbliżam, bo nie lubię tej kuchni. Jest stanowisko z naleśnikami i goframi, oblegane przez dzieciaczki.

Dużo ciast francuskich i krosantów z różnym nadzieniem, owoce swieże i sałatki owocowe.

Pieczwo ciemne i jasne, małe bułeczki, bagietki.

Jest też ekspres do kawy, gdzie samemu robi się dobrą, mocną kawusię, lepszą od tej serwowanej przez kalnerkę.

Po takim obżarstwie zalegamy na plaży. Daje znać zmęczenie podróżą i ekspresowym zwiedzaniem Dubaju.

Ale my długo nie możemy uleżeć. Idziemy na dzienny obchód włości hotelowych.

Nasz hotel zbudowano w 1976 roku, jako pierwszy w tej okolicy, obok jest drugi należący do tej samej sieci Sugar Beach. Goście obu hoteli mogą korzystać z wszystkich udogodnień tzn restauracji, animacji, sportów wodnych, SPA w jednym i drugim hotelu.

Nasz położony jest w 14 hektarowym ogrodzie palmowym, a domki ustawione są w półkolach, a więc z każdego jest choćby boczny widok na ocean.

Bardzo ładny basen wyłożony jest nie błękitnymi kafelkami, a płytkami z naturalnego kamienia. Jest zjeżdżalnia i jacuzzi ,a wokół dużo leżaków. Niestety moje ulubione drzewa frangipani są łyse jak kolano, ani liści, ani kwiatów, no ale tu jest teraz zima, to im wybaczam.

Co kawałek są huśtawko - ławeczki i hamaki do relaksu lub medytacji.

Dzieci można podrzucić na 12 godzin do Kids klubu i odpoczywać pełną gębą.

Są też jakieś mini golfy, stoły do ping-ponga, rzutki itp, no i korty tenisowe, mozliwość przejażdżki konnej i skorzystania z pola golfowego ( dwie ostatnie atrakcje – odpłatnie).

Mariola

Asia
Obrazek użytkownika Asia
Offline
Ostatnio: 7 lat 8 miesięcy temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

Apisku przy czytaniu każdej Twojej relacji jestem pod ogromnym wrażeniem Twojej pamięci. Pamiętasz wszystkie szczególiki, co gdzie, w którą stronę. Niesamowite Clapping

...nieważne gdzie, ważne z kim...

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 3 tygodnie temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Asia, dzięki. Przygotowuję się  przed każdym wyjazdem, wiem czego się tam - dokąd jadę - spodziewać, to i jakoś zapadają mi w pamięci szczegóły. Choć ostatnio zauważyłam, że nazwy miast, hoteli, zatoczek itp jakoś mi się zapominają....

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 3 tygodnie temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Minęło leniwe przedpołudnie. Popołudnie będzie bardziej atrakcyjne. Coś się wydarzy!!!

Otóż przed wyjazdem nawiązałam kontakt z facetem za pośrednictwem naszego forum, mieszkającym na Mau. Facet zapraszał forumowiczów do swojej willi Agawa. Nie wiem dlaczego, ale zrobiło się trochę nieprzyjemnie, parę osób z forum na niego naskoczyło. Może i próbował się trochę reklamować, ale nie on pierwszy i nie ostatni.

Mnie w każdym razie ta znajomość wirtualna pozwoliła znacznie lepiej - pod względem teoretycznym i praktycznym - przygotować się do wyjazdu. I jestem mu za to bardzo wdzięczna.

Po przeszło miesięcznym kontakcie mailowym, ciekawe było spotkanie - znajomej nieznajomej- osoby w realu. Ja przy okazji przyjazdu, zrobiłam mu drobną przysługę, przywożąc ważne dokumenty.

Darek przyjechał do naszego hotelu po południu. Spotykamy się w hotelowym lobby i od razu poznajemy się, choć nie wymieniliśmy poprzednio zdjęć. Zaprasza nas na fajną wycieczkę po południowo - zachdniej części wyspy.

Tym razem widzimy sąsiadujący z nami kurorcik Flic en Flac za dnia. Sporo ładnych domów, pensjonatów, nie ma dużych hoteli. Są też uboższe domki, nawet przy głównej ulicy kurortu, jak wszędzie na świecie.

Mijamy publiczną plażę, na której zamiast palm rosną długowłose sosny filao, zwane też kazuarinami. W cieniu odpoczywają zarówno turyści, jak i grupy miejscowych. W miasteczku jest centrum handlowe z dobrze zaopatrzonym sklepem spożywczym Spar, kilka bankomatów, punków wymiany walut oraz wiele knajpek. Jest też cmentarz, tak pięknie położony - z jednej strony z widokiem na góry, a z drugiej poprzez lasek na morze. To chyba prawdziwa przyjemność tu spocząć na wieki....

Jest bardzo czysto, nie ma hałaśliwych, zatłoczonych motorowerami ulic ani zdezelowanych samochodów. Taka nieafrykańska Afryka. Gdyby ktoś się tu przebudził ze snu, nawet by mu do głowy nie przyszło, że jest w Afryce. No, może by przyszło, bo zbyt wiele ciemnych mordek tu widać...

Dojeżdżając do głównej drogi widzimy po lewej stronie duże, nowoczesne centrum handlowe i stację benzynową. Skręcamy na południe, całkiem dobra droga wije się wśród wszechobecnych plantacji trzciny cukrowej. Po prawej stronie za jaskrawo zielonym polem trzciny widać błękitne morze.

Mijamy Park Casela położony na stoku malowniczej góry, wsród bujnej roślinności i kolorowych kwiatów.

Bardzo ładnie to z zewnątrz wygląda, ale dla mnie, Park Casela to nic innego jak fajnie położone ZOO. A ja raczej nie chodzę do ogrodów zoologicznych, bo nie znoszę widoku więzionych zwierząt.

Tam piękne kolorowe ptaki siedzą zamknięte w wolierach, podczas gdy ich pobratymcy fruwają sobie tuż obok na wolności. Może to są pradziadki tych, które ja codziennie rano karmię przed chatką????

Czy to przyjemny widok???...bo dla mnie raczej nie...

Jak chcę zobaczyć zwierzęta w pełnej okazałości, to wiem gdzie pojechać. Byłam w Kenii i RPA na safarii i tam z wielką przyjemnością oglądałam zwierzęta biegające luzem w swym naturalnym środowisku.

W Casela można jeszcze pospacerować z wyleniałymi, otumanionymi lwami i innymi kotopodobnymi na smyczy. Wiem, że to marzenie wielu, bo trzeba się na tę przyjemność zapisywać kilka dni wcześniej. Ale taka rozrywka też mnie nie bawi. Na smyczy to ja mogę poprowadzić swego psa, bo on to uwielbia, a nie dzikie zwierzę, które nierzadko w brutalny sposób było do tego tresowane....

Można tam też zrobić sobie fotkę z małymi lwiątkami, ale to też nie moje klimaty.

Jeżeli ktoś lubi powyższe rozrywki – to pewnie mu się spodoba w Casela Park.

Dla mnie atrakcją byłaby jedynie przejażdżka po malowniczych wzgórzach i okolicznej dżungli samochodami 4x4, bo to też tutaj serwują. Ale na szczęście Darek powoził nas po tych bezdrożach swoim dżipem, więc wytrzęsło nas wystarczająco, ale fantastyczne widoki w pełni to zrekompensowały.

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 3 tygodnie temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Wjeżdżamy do miejscowości Tamarin, nie ma tu wielu hoteli, są natomiast liczne wille do wynajecia, co chwilę się reklamujące. Tamarin leży u ujścia rzeki i nie ma tu rafy koralowej, a więc fale bywają potężne. Poza tym miejscowość słynie z tego, że jest celem licznych wycieczek katamaranami, czy łódkami w celu podglądania baraszkujących w zatoce delfinów. Jest również możliwość zejścia do wody i pływania z tymi sympatycznymi zwierzakami będącymi na wolności. Nigdy nie uczestniczyłam w żadnych cyrkowych pokazach co też one potrafią, ani w pływamiu z nimi w ciasnych basenach. Ale tutaj, kto wie, może i popływałabym z nimi, podobno to wielka przyjemność. Zobaczymy, na ile czasu starczy...no i czy delfinki będą na tyle łaskawe, że się pokażą....

W Tamarin jest ciemna wulkaniczna plaża, optycznie taka sobie, niewielu turystów, raczej lokalesi.

To własnie u stóp tej łysej góry leży Tamarin

 A to wioska Tamarin widoczna z samego końca naszej plaży

 

Przejeżdżając przez centrum wioski Darek pokazuje nam solanki ( nie wiem czy to poprawna nazwa???), tzn miejsca, gdzie z wody morskiej pozyskuje się sól. W niewielkich basenikach zbudowanych amfiteatralnie pracują prawie wyłącznie kobiety. Napełnione są ( baseny, nie kobiety) słoną wodą, która pod wpływem słońca i wiatru odparowywuje pozostawiając skrystalizowaną sól. Kobiety drewnianymi łopatami zgarniają odparowaną sól, którą następnie ładuje się w kosze i poddaje oczyszaniu. Mauritius jest samowystarczalny pod tym względem.

Za wioską objeżdżamy łukiem górę o nazwie Tourelle du Tamarin, ale tak, jak generalnie lubię góry , to ta mi podpadła. A czym??? Tym, że od naszej hotelowej strony czyli od północy jest niezbyt ładna, taka rudawo - brązowa, jakby wypalona przez słońce, a od południa, czyli od Darka miejscowości - śliczna zielona. Co za niesprawiedliwość!!!

Jedziemy teraz drogą wysadzaną tamaryndowcami. Czyżby wioska przyjęła nazwę od tych drzew? Tamaryndowce są trochę podobne do akacji, też mają długie mięsiste strąki, a w nich maziowato - galaretowatą substancję o charakterystycznym zapachu, z której wyrabia się dżemy, dodaje do sosów, deserów. W naszym hotelu podawano mus tamaryndowy, smaczny kwaskowaty o przyjemnym aromacie.

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 3 tygodnie temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Mijamy małe wioski, tutaj już jest trochę syfu, a najbardziej mnie denerwują płoty wykonane z rozprostowanych blaszanych beczek. Ile taki jeden z drugim właściciel obejścia udekorowanego takim płotkiem musiał się namęczyć, żeby taką beczkę przerobić na płaską blachę??? Poszedłby raczej w krzaczory, wyciął parę kijów bambusowych, wsadził do ziemi i wkrótce miałby piękny, naturalny, zielony żywopłot.

Mijamy malowniczą wioskę La Gaulette, w której willę ma Darek i kierujemy się ku górującej nad wybrzeżem La Morne Brabant. Góra ta o wysokości ponad 500 m znajduje się na południowo - zachodnim skrawku wyspy.

Wygląda jak potężna skalista naturalna twierdza, strzegąca wyspę od tej strony.

Wiąże się z nią następująca legenda: skałę, a właściwie znajdujące się w niej groty i pieczary, upodobali sobie niewolnicy uciekający od katorżniczej pracy na plantacjach trzciny cukrowej.

Gdy w połowie 19 wieku angielscy kolonizatorzy znieśli niewolnictwo, wysłali swych żołnierzy, by zakomunikowali ową radosną wieść zbiegłym niewolnikom i uświadomili im,że już są wolnymi ludźmi. Niewolnicy, gdy jednak zobaczyli okrążających górę żołnierzy, byli pewni, że przyszli oni ich wyłapać. By nie popaść ponownie w niewolę, woleli skoczyć w przepaść i zginąć, niż poddać się wojskom kolonizatora.

Pierwszy raz jak widzieliśmy górę La Morne z bliska, niezbyt pięknie się prezentowała skąpana w chmurach.

Później już była o wiele bardziej fotogeniczna.

Tyle mówi mroczna legenda. A u nas tymczasem też jest coraz mroczniej... Gdzieś tam zza gór wiatr przygnał czarne chmurzyska.

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 3 tygodnie temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

W ogóle to z tą pogodą na Mau jest nieprzewidywalnie. Początkowo stale bałam się, że zaraz zacznie padać. Nawet jak nad morzem świeciło słońce, to nad górami kłębiły się złowieszcze chmury. Właściwie to przez dwa tygodnie nie było dnia, żeby przez cały czas była lampa. Na szczęście padać też nie padało zbytnio, bo może ze 3-4 razy przeleciała 15-20 minutowa mżawka. I jeden dzień, kiedy akurat objeżdżaliśmy wyspę, był ponury i co chwila łapała nas mżawka. Nie było jednak ani razu takiej typowej, tropikalnej ulewy. Natomiast w nocy często padało, bo na ścieżkach z rana bywało wilgotno.

Były też dwa dni z przewagą chmur w ciągu dnia. Ale te częste opady są zbawienne dla przyrody, bo choć to zima i podobno stosunkowo jest mało kwiatów, to roślinność jest zaiste fascynująca.

Te przelotne mżawki mają jeszcze jeden plus: na granicy mżawki i promieni słonecznych tworzą się tęcze. Kiedyś naliczyłam ich pięć w zasięgu wzroku. Tylu tęcz to ja w całym życiu swoim nie widziałam, co tam, w ciągu dwóch tygodni

Wjeżdżamy na południowe wybrzeże i zatrzymujemy się przy punkcie widokowym Maconde. Wdrapujemy sie stromymi schodkami na wysoką skałę, sterczącą nad oceanem. W dole widać lejkowate ujście rzeki do morza, które może kojarzyć się z fiordem ze względu na otaczające je góry.

Od strony oceanu fale wściekle uderzają o skały.

To już wcale nie sielsko - anielski widok Mauritiusa.

Przejeżdżając przez okoliczne wioski widzimy rybaków sprzedających różne stworzenia morskie, rozłożone na zbitych z surowych desek prymitywnych stołach. Tutaj nie ma pięknych plaż, a więc brak wczasowiczów, na których możnaby zarobić. Jest więc zdecydowanie biedniej.....

W drodze powrotnej okrążamy górę La Morne od południowej strony.Tu nie ma normalnej drogi, ale dla nas to nie problem. Jedziemy terenowym Nissanem Darka przez jakieś błotka i mangrowce. Rosną tu również śliczne agawy, a ja zawsze myślałam, że agawy to raczej suche tereny preferują, a nie takie bagienno - zalewowe.

Docieramy do zatoczki otoczonej górami, plaża wąska, wokół trawka i rachityczne smagane wiatrem kazuariny. Widok na te góry byłby piękny, ale w słońcu, teraz jest tu dość ponuro.

Ale ludzi, od cholery, co też ich tu tak przyciąga????

Otóż wiatr ich tu przygnał na ich kite i wind surfingach. To miejsce słynie z fantastycznych wręcz warunków do uprawiania tych ekstremalnych sportów. Zjeżdża się tu młódź ( i nie tylko ) z całego świata.

W drodze powrotnej siedziałam w samolocie koło młodego Francuza, który spędził tu trzy tygodnie i z zachwytem opowiadał o swych wyczynach i warunkach tu panujących. A ma chłopak porównanie, bo mając bogatego tatusia, nic innego nie robi, tylko śmiga z jednego do drugiego wygwizdowa przez cały rok, w zależności od aktualnych prognoz wiatrowych. Teraz akurat najlepiej wiało na Mauritiusie - więc on tu był.

Kolorowe kity wirują nad wodą na wietrze, na trawie ćwiczą na sucho poczatkujący. Wokół mnóstwo młodzieży porozumiewającej się w różnych językach. Stoją kolorowe busiki szkółek surferskich, większość składa już swój ekwipunek.

Fajna amosfera....

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 3 tygodnie temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Wracamy do La Gaulette, Darek zaprasza nas na drinka do swej nowowybudowanej willi.

Sama miejscowość urocza, leżąca u podnóża gór, ładne wille i domki tonące w kwiatach i bujnej roślinności, wąskie uliczki pnace się w górę.

Wielu Europejczyków ma tutaj swoje domy. To od razu widać! Mieszkańcy o wiele bardziej dbają o czystość i ogólny ład wokół swoich obejść..

Mamy szczęście, wkrótce będzie zachód słońca, a ono właśnie jak na zawołanie, wyłania się zza chmur. I jeszcze w dodatku ta tęcza!

To między innymi po takie widoki jechaliśmy tutaj...

Willa Agawa bieli się wśród palm w promieniach zachodzącego słońca. W ogrodzie są też oczywiście tytułowe agawy monstrualnej wielkości, jest i basenik przy tarasie do opalania.

Wchodzimy zewnętrznymi schodkami na najwyższą kondygnację, gdzie znajduje się fantastyczny taras widokowy na piękne zachody słońca. Poprzez palmy prześwituje ocean, a w dali widać wyspę Ile aux Benitiers z piaszczystymi plażami.

 Z minuty na minutę robi się coraz ciemniej. Szkoda, że w tropikach tak krótko trwają zachody słońca....

Nad tym wszystkim złocista poświata zachodzacego słońca i my ze szklaneczkami pysznego drinka na bazie lokalnego waniliowego rumu z kolą i limonką.

Mariola

bepi
Obrazek użytkownika bepi
Offline
Ostatnio: 3 lata 5 dni temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

Man in love

Strony

Wyszukaj w trip4cheap