gdzieś "po drodze" zatrzymujemy się w jakiejs "zapadłej" mieścinie na obiadek
ja wybieram rybkę faszerowaną zapiekaną z owocami morza, bardzo mi to smakowało; moja psiapsiółka woli ośmiorniczki; ale popróbowałysmy nawzajem do spółki, i.... moja rybka była lepsza
do kotleta przygrywał nam taki straszy Pańcio, ale tak brzmiał.... że jeść się nie dało! wyjątkowo skrzypiąco-charczący głos, no ale idąc za naszym Stuhrem "Śpiewac każdy może...."
az wyszedł za nami na zewnątrz i dalej w te nuty! ...
Ten Pańcio oferował jakieś niedrogie jedzonko, no ale my już własnie po lunchu, więc: sorry, gracias señor!
sklep obwoźny z witaminkami
na parkingu typowe ciężarówy ; wielkie amerykańczańskie krążowniki
i dalej w drogę, bo przed nami jeszcze kupę kilometrów....
pstryki w drodze.... do Puebli...
Przemierzamy dalej meksykańskie bezdroża…. choć to „przemierzanie” często jest spowalniane przez miliony tzw. tope – czyli progów zwalniających zamontowanych chyba na wszystkich drogach w tym kraju; z tym, że ich ilość w Meksyku chyba przekracza wszelkie normy, bowiem ma się wrażenie, szczególnie w okolicach miejscowości ( nie mówiąc już o sporych miastach) , że Meksykanie chyba postanowili znaleźć się pod tym względem w księdze Rekordów Guinessa , bo co dwie minuty zwalniamy przed takim „leżącymi policjantami” ; co ciekawe część z tych tope, to dość nowoczesne rozwiązania posiadające jakieś czujniki prędkości ustawiane do odpowiedniego limitu prędkości na danej drodze, bowiem takie progi podnoszą się same tylko wtedy kiedy zbliżający się pojazd jedzie za szybko; my jechaliśmy - jak to autokar - raczej zgodnie z przepisami, ale co z tego? jak przed nami często byli tacy, co lubili sobie „depnąć po pedałach” i siłą rzeczy co i rusz zwalniali a za nimi i my ! – po co oni wariaci tak gnają, skoro wiedzą, że tyle mają tam tych progów?
Po drodze, udaje mi się przebudzić (pomiędzy drzemkami) i nie przegapić pieknej Orizaby – a raczej pieknego, bo to wulkan i jednocześnie najwyższy szczyt w Meksyku; a owa górka ma ponad 5,600 m n p m, więc całkiem spora ta góreczka ; niestety zdjęcia robione są podczas jazdy – wychodzą więc jak wychodzą – czyli niezbyt ostre, no ale innych nie mam
O zachodzie słońca, dojeżdżąjac do Puebli mamy kolejny spektakl: tym razem to niespokojny dzisiaj Popocatépetl, jeden z kilku wielkich wulkanów otaczających Pueblę – wita nas z daleka plując dymem i gazem; to ponoć dość powszechny tutaj widok, bowiem jest to bardzo aktywny wulkan, który często wprowadza mieszkańców w trwogę a czasami władze zmusza do nieprzewidzianych wydatków związanych z remontami tego, co Popocatépetl zniszczył, ale ponoć wycieczki nie często „mają okazję” zobaczyć jego aktywność; nasz Arturo zarządza nawet z tej okazji nadprogramowy postój na zdjęcia; jest już zmierzch a Popocatépetl daleko, więc wyzoomowane obrazy nie wychodzą najlepiej; ale niech ten wulkan lepiej się już uspokoi i „idzie już spać” - nie potrzeba nam w Puebli żadnych „trzęsących się” atrakcji (choć przyznam się Wam, że im bliżej miasta Meksyk, tym te obawy były większe, bo wiadomo, że w tym regionie Meksyku - ziemia często się trzęsie )
najpierw widzimy go z daleka; jest jeszcze całkiem spokojny... (Popocatépetl mierzy 5426 m npm, więc tez nie mała górka.... )
ale za chwilę już daje po okolicy dymem i gazem....
Piea, pina colada w ananasie, to byl najcudowniejszy trunek jaki pilam w zyciu. Ja ogolnie jestem wielka milosniczka pina colady, pilam w wielu zakatkach swiata, ale ta rozlozyla na lopatki wszystkie poprzednie.
bardzo dobra była, ale nic nie przebiła mojej pinacolady Number One na Kubie - pod wstrętnym niebieskim Muralem de la Prehistoria! - czegoś takiego jak tam w życiu nie piłam!!! i nie moge zapomnieć... (oczywiście wyłącznie wg mojego rankingu)
Piea, wierze na slowo. Do Kuby jeszcze nie dotarlam, ale moge jechac nawet dzisiaj...
Do Puebli dojeżdżamy jak jest już ciemno; po zakwaterowaniu idziemy na kolację a potem „w miasto”, bowiem jest to jedyna okazja, żeby zobaczyć Pueblę nocą, ponieważ jutro po południu już nas tu nie będzie; a jest to możliwe dzięki lokalizacji hotelu, bo na szczęście lokują nas nie na jakichś przedmieściach… tylko nasz hotel mieści się tym razem w samym centrum historycznym Puebli przy Placu Zocalo
pasaż w którym miescił sie nasz hotel w starej, chyba XVIIIw kamienicy
okienko w środku pasażu
i kolejny nasz hotel na jeden nocleg
ten obiekt był świetnie zlokalizowany, ale pokoiki - hmm... no nie można miec wszystkiego były... grzecznie mówiąc bardzo takie sobie.... gorzej niz takie sobie
no dobra nie czepiam się.. czyste łózko było, ciepła woda też i wystarczy ... , a że łazience trzeba się było wykazać niezłą ekwilibrystyką - to juz mniej ważne...
(oczywiście, to Rainbow dostało takie pokoje, bo wiem, że w tym hotelu są też całkiem przyzwoite pokoje, ale dobra tam! jedna noc- nie zbawi! )
za to wychodzimy z Pasażu o od razu jednym krokiem jesteśmy na Zocalo! - no coś za coś....
Katedra nocą...
mnie zawsze zachwycają fasady takich kamienic; tutaj śliczny "Dom Lalek"
to bardzo znana kamienica w puebli , tzw. Dom Lalek ( Casa de Munecas) - oczywiście nie ma tam żadnych lalek bo dzis jest to po prostu Muzeum Uniwersyteckie, ale kamienica była ozdobiona już historycznie różnymi ludzkimi postaciami i stąd ta nazwa.... a te postacie to karykatury członków rady miejskiej ; ponoc to taka zemsta właściciela domu na rajcach, którzy zadrościli , że zwykły mieszczanin miał ładniejszy dom od nich i podali go do sądu ; no więc w akcie zemsty ów mieszczanimn umieścił ich karykaturalne postacie i pewnie do dziś śmieje się z nich z zaświatów
Nocą zawsze wszystko wygląda inaczej, urokliwiej i tajemniczo, bo ciemności wszystkiemu dodają uroku i jak to się często mawia: noc skrywa wszystko to co brzydkie… ale nie w przypadku Puebli, bowiem rankiem okazuje się, że …. noc nie miała tu czego skrywać - wszystko jest takie … cukierkowo śliczne… a Puebla to po prostu cudo! – moje pierwsze wrażenie: Łał… jestem w Andaluzji! – bo klimat miasta, architektura, ilość płytek azulejos, uliczki, kolorystyka, … to wszystko ma bardzo dużo wspólnego z hiszpańskim Południem, tylko w takiej bardziej „egzotycznej” oprawie i z dużym powiewem kolonializmu
Mawia się, że „Puebla to jedno z najurokliwszych miast Ameryki, że obok peruwiańskiego Cuzco jest najpiękniejszym miastem postkolonialnym dwóch wielkich amerykańskich kontynentów” – w Cuzco jak dotąd jeszcze nie byłam, więc trudno mi się do tego odnieść, ale co do Puebli - bez dwóch zdań się zgadzam; choć w sumie nie widziałam tych miast w Meksyku za wiele, bo raptem z pięć, ale z trasy tej wycieczki – to właśnie Puebla moim zdaniem jest najpiękniejsza.
Tak wiem.... dla wielu to po prostu... Hiszpania, tyle, że za morzem , hmmm.... nioe będę wdawac sie w polemikę, powiem tylko, że ... ja uwielbiam Hiszpanię!
A co tu rzuca się w oczy? – przede wszystkim kolory i architektura, albo raczej odwrotnie! : niezwykle piękne kolonialne budynki ozdabiane tysiącami terakotowych płytek w ceglanym kolorze, i niezliczone kamienice wykładane słynnymi majolikowymi płytkami z tutejszej charakterystycznej ceramiki talavera, wszędzie na większości budynków tysiące zdobień z kolorowych płyteczek azulejos….- tego wszystkiego nie da się nie zauważyć i nie zachwycić.
Do tego, jakby było mało, jeszcze tysiące ozdób na kościołach, głównie w ich wnętrzach z dekoracjami będącymi mieszaniną niezwykle fantazyjnych stylów charakterystycznych dla kolonialnego Meksyku: renesansowego plateresco oraz barokowego churrigueresco, pełnego ociekającej złotem przesady w zdobnictwie i wzornictwie, czego najlepszym przykładem jest słynna Capilla del Rosario, którą pokażę Wam później.
Zocalo nocą...
rankiem w Puebli...
Z samego rana, wychodzimy z hotelu wprost na główny plac miasta, ale ranek w Puebli wita nas chłodnym i wilgotnym powietrzem; taaak… to pierwszy taki chłodzik w Meksyku - w końcu wyciągam nawet sweterek z walizki - niech się na coś przyda i nie zajmuje miejsca po próżnicy ; ten poranny chłód nie wziął się tu znikąd, bowiem Puebla leży na wysokości blisko 2200 m n p m. , więc jakiś gorąc nam tu raczej nie grozi.
Puebla – Miasto Aniołów, bo tak ją początkowo nazywano (Ciudad de los Ángeles), została założona w 1531 roku przez grupę hiszpańskich osadników; kilka lat później osadę nazywano już Puebla de los Ángeles; do naszych czasów skrócono nazwę do minimum i dziś mamy już po prostu Pueblę.
Sercem Puebli jest najważniejszy plac miasta, nazywany tu podobnie jak w innych miastach w tym kraju - Zocalo, który kiedyś był miejskim targowiskiem, ale nie tylko, bo również Plac zamieniał się miejsce. gdzie dokonywano egzekucji na skazańcach, którzy za coś podpadli prawu, organizowano tu nawet korridy i inne miejskie fiesty, plac był swoistą sceną pełną aktorów, kuglarzy i innych akrobatów, wystawiano tu przedstawienia teatralne; dziś ten Plac jest ładnym Parkiem i miejską przestrzenią rozrywkową i podobnie jak kiedyś, miejscem organizowania różnych imprez, często słychać tu brzdąkających grajków i muzykę która niesie się z licznych knajpek wokół placu,
Najbardziej okazałą budowla przy Zocalo jest Katedra z przełomu XVI i XVII wieku, której dwie, nieomalże 70-metrowe wieże są najwyższymi wieżami świątynnymi w Meksyku. ; ale to nie pueblańska Katedra rzuca tu na kolana, bo masowanie kolanek musimy zostawić sobie na chyba najbardziej zachwycający zabytek w tym mieście – porażająco piękną Kaplicę Różańcową w kościele Santo Domingo, ale to później...
Plac Zocalo wczesnym rankiem....
kwitnące wszedzie o tej porze roku jacarandy- dodatkowo ubarwiały i tak barwne ulice
Ratusz w Puebli
nasz pasaż
Dom, gdzie ponoć w średniowieczu zabito jakiegoś zwierza (ale to chyba legenda?, albo nie dosłyszałam naszego Arturo i cos pokićkałam ) i tak ten dom nazywano - La Casa del que mató al Animal - budynek pochodzi z XVI wieku, i stoi przy samym Zocalo w historycznym centrum miasta; Od lat 40. XX wieku jest siedzibą znanej tu gazety "El Sol de Puebla".
zachwycała mnie elewacja tej kamieniczki niekłamanie...
typowe śniadanko w Puebli (wózki z jedzonkiem za kilkanaście pesos)
tamales - uliczne śniadanko - zawijane w liście kukurydzy/ lub bananowca cisato z mąki kukurydzianej nadziewane najczęsciej farszem serowym lub mięsnym i często podawane z salsą
urocze płyteczki na fasadach kamienic ; niektóre to prawdziwy majstersztyk!
churros - naprawdę pyszne..., podobne smakowo do naszych pączków
uzupełniłam powyżej trochę zdjęć i opisów w poście z wczoraj, bo nie chcę już wracać do tych samych miejsc , żeby nie robić tu bałaganu,więc jak ktoś jest zainteresowany, to może tam sobie wrócić i doogladać, a jak nie to jedziemy dalej....
; a dziś zaczniemy od spaceru po historycznym centrum :
pozachwycajmy się jeszcze chwilkę płytkami na fasadach; bo mnie one urzekły niekłamanie...
w czasie wolnym oczywiście wróciłam ponownie żeby zobaczyć detale Domu Lalek z świetle Dnia- to ten sam od zazdrosnych Rajców , który obfociłam dzień wcześniej wieczorem ( no mam takie zboczonko jesli chodzi o architekturę, kiedys Wam juz chyba o tym wspominałam...)
i kolejne...
te malutkie niebieskie elementy wmurowane pomiędzy cegiełkami w fasadach ścian wielu pueblańskich domów- to ceramika wyrabiana w tutejszych warsztatach, którą zazwano ceramiką z Talavera, ponieważ sztukę wyrobu tego typu ceramiki przywieźli w XVI w do Meksyku - dominikańscy zakonnicy z miasta Talavera de la Reyna w Hiszpanii.
teraz zajrzyjmy do Kościoła Templo de Santo Domingo (w Meksyku najważniejsze i najpiękniejsze kościoły w zasadzie we wszystkich miastach właśnie tak się nazywają: Świętej Niedzieli)
zupełnie niepozorny... można by rzec, że niczym niewyrózniąjący się kościól jakich wiele.... a kryje w sobie tak niesamowity skarb!
brama wejściowa
"bezowe" detale; jak patrze na te dekoracje to mi sie przypomina dekorowanie pierników na Boże Narodzenie, jak dzieciaki były małe....
i z drugiej strony oczywiście pełna płytek...
ołtarz główny Kościoła z cenną amboną wykonaną z onyksu
o- tutaj...
ale mimo, że wnętrze jest bardzo ładne i dośc bogato zdobione , to nie ten ołtarz w tym kościele jest celem wizyty wszystkich przybywających do Puebli - tylko mała boczna kaplica- słynna Kaplica Różańcowa, która jest prawdziwym klejnotem tej świątyni ; ozdobiona nieprawdopodobną ilością kapiących od złota tłusciutkich aniołków, cherubinków, kupidynków, serafinków - poukrywanych w roślinnych ornamentach itd... ; kaplica ta wprost zdumiewa barokowym przepychem złoconych ozdóbek i sztukaterii ( to właśnie jest ta słynna odmiana baroku meksykańskiego - churrigueresco) ; całe wnętrze Kaplicy rozświetlają dodatkowo potęgujące doznania, promienie wpadającego tu dyskretnie słońca - przez znajdujące się w kopule okna, co jeszcze potęguje wrażenia i olśniewa złotym blaskiem, a ilość tych wszystkich detali doprawdy przyprawia o zawrót głowy;
no to wchodzimy....
Nie wiem czy znajdzie się ktoś, kto otwarcie przyzna, że mu się nie podoba..., bo nawet ja (osoba zupełnie niewierząca i nie piejąca aż tak bardzo zachwytem nad sakralnymi zabytkami)- tutaj stanęłam po prostu jak wryta! i naprawdę byłam pod ogromnym wrażeniem tego miejsca;
no cóż... mawia się, że Ta Kaplica zaliczana jest do 8-go cudu świata!; ale tak czy nie - na pewno jest jedną z największych atrakcji turystycznych w Puebli, wymienianej jako pierwsza w przewodnikach turystycznych po tym mieście;
nie bedę już dalej przynudzać- sami sobie popatrzcie, choć zdjęcia - rzecz jasna- jak to zdjęcia- to tylko nieudolna próba przetworzenia żywego obrazu; bo na żywo efekt jest naprawdę Łał!
a dlaczego ta kaplica Capilla del Rosario - nazywa się różańcowa?
- bo znajduje tu się tu największy/najdłuższy różaniec świata!
na ścianach na wysokości podniesionej lekko ręki - dookoła całej kaplicy wmurowane są główki cherubinków- jako poszczególne elementy różańca...
i tak się tu chodzi dookoła Kaplicy i odmawia zdrowaśki
i wychodzimy....
zapomniałam tylko napisać, ze w/w zabytek pochodzi z XVII wieku, a dokładniej z 1690roku
Kościół obowiązkowy do zobaczenia bo wystrój niecodzienny. Zachwycić się trzeba bogatymi zdobieniami (aż dziw bierze, że komuś chciało się zaprojektować i znaleźli się tacy co to potrafili zrobić i oczywiście , że przetrwało do dnia dzisiejszego). Nie mogę napisać, że się nie podoba - jednak to nie moja bajka - dla mnie to za bogato.
no dobra.... kończymy więc z tym Meksykiem; widzę, że i tak nikt tu już nie zagląda..., to nie będę się może zbytnio wysilać *biggrin*, więc krótko i na temat, czyli do brzegu:
Jest w tym mieście słynącym również z wyszukanych łakoci jedna wyjątkowo „słodka” uliczka to znana tutaj ulica cukierkowa Calle de los Dulces położona niedaleko Zócalo; to miejsce zapewne jest ukochane przez dzieci ale i dorośli z radością znajdą tu mnóstwo miejsc, gdzie sprzedawane są nieprawdopodobne ilości słodyczy z których słynie to miasto – no to idziemy na Dulces de Puebla
Uliczka ta kiedyś była bardziej znana jako Calle Santa Clara, ponieważ wcześniej znajdował się tu Klasztor Klarysek, który działał w XVII wieku, a to właśnie siostry Klaryski były inicjatorkami tego słodkiego procederu istniejącego tu po dzis dzień. My byliśmy tu dość wcześnie rano więc większość tych sklepików była jeszcze na nasze szczęście pozamykana ; ale będąc w Puebli trzeba tu przyjść, żeby chociaż popatrzeć; a popróbować tu można słynnych pueblańskich borrachitos (owocowe słodkości często z alkoholem w środku o galaretowatym wyglądzie i konsystencji) , muéganos (kwadratowe małe ciasteczka z syropem karmelowym), jamoncillo (słodycze z przeróżnymi orzeszkami, głównie z sosny i pestkami dyni) , naleśniki Święta Klara na które mawia się tu „lusterka” i masę innych różności o ciekawych nazwach jak: panny młode, rompopy, słodkie kartofelki, cytrynki wypełnione kokosem, czy słodkie trupie czaszki i kościotrupki zwane tu alfeñique, ale nade wszystko… i tego trzeba koniecznie spróbować mimo niestety nadlimitu kalorii- to słynne nie tylko w Puebli, ale w całym Meksyku i Hiszpanii – przepyszne podłużne churros’y – smażone w głębokim tłuszczu, podobne smakowo do naszych pączków, tylko z takiego ciasta bardziej ptysiowego, które zajada się tu maczane w gorącej czekoladzie! - no niebo w gębie, albo gęba w niebie! – jak wolicie
W Puebli , jeśli ktoś będąc w Meksyku dotąd nie spróbował - to warto też skusić się tutaj na kurczaka w słynnym mole poblano - sosie czekoladowym, bo to typowo pueblańskie danie znajdziemy w karcie menu każdej restauracji w tym mieście( ja jadłam to juz wczesniej w Campeche, wiec ponownie sie już nie skusiłam) ; a poza którymi sos ten kupimy w każdym sklepie spożywczym pakowane w przeróżne buteleczki, tubeczki, słoiczki, woreczki, puszeczki, kartoniki – pod każdą możliwą postacią. Uff…, to może starczy już tego obżarstwa, bo pękniemy w końcu…
zaglądamy ludziom w patia i rózne podwórka...
kolory Meksyku...
Kolejną „darmową” atrakcją jest piękna kolorowa uliczka znana jako Callejon de los Sapos (Żabia uliczka), którą zdobią niewielkie kamieniczki, z niezwykle kolorowymi fasadami; dużo tu ciekawych zakamarków, placyków, i sklepików w których można znaleźć ładne miejscowe wyroby, np. ceramikę, meksykańskie poncha, sombrera i oczywiście łakocie, i wiele innych różności; warto się tu przespacerować i porobić kolorowe fotki.
jak na żabią uliczkę przystało....
piekne ceramiczne doniczki nad głową, niestety ich zawartośc chyba ubiegłoroczna zancznie mniej piękna...
co do ceramiki: w Puebli, oprócz sklepików ze słodyczami, tyleż samo jest pewnie tych z ceramiką użytkową; Pueblańska ceramika wyrabiana jest w tutejszych warsztatach, znana ceramika z Talavera, ponieważ sztukę wyrobu tego typu ceramiki przywieźli tu w XVI w. dominikańscy zakonnicy z miasta Talavera de la Reyna w Hiszpanii; charakteryzuje sie niezwykła smiałością w kolorystyce, bo barwy są raczej intensywne, jaskrawe, wręcz odważne! niektórym się takie rzeczy podobają, innym mniej, ale trzeba przyznać, że ładne te skorupki....
i moje zakupione skorupki (ale nie w Puebli, tylko chyba jeszcze w Meridzie)
Jest jeszcze jedno niezwykle piękne miejsce w Puebli, które chciał pokazać nam nasz Arturo, ale niestety nie wpuścili nas tam…, buu… ; to znaczy wejść do środka to i owszem- weszliśmy- tylko, że pocałowaliśmy tam klamkę a chodzi o przewspaniałą barokową Bibliotekę Palafoxiana - jak zobaczyłam w przewodniku co nas ominęło, to płakać mi się zachciało z żalu… ; nasz Arturo pytał/prosił urzędującą tu Panią, czy by nas nie wpuściła? ….ale niestety, Pani była nieugięta, wg jakiegoś tam grafiku – tego dnia otwierają później i nie było zmiłuj! - no ogromna szkoda…. bo ta biblioteka to taki ukryty klejnot Puebli… niech no wystarczy powiedzieć, że to najstarsza biblioteka na całej półkuli zachodniej! !
budynek, w którym miesci sie Biblioteka
wchodzimy do środka
to te drzwi, gdzie pocałowaliśmy klamkę....
Biblioteka ta powstała w 1646 roku w dawnym seminarium Colegio de San Juan (obecnie dom kultury Puebla), znajduje się tutaj prywatna kolekcja biskupa Jan de Palafox y Mendozy (jednej z najważniejszych postaci dla miasta Puebla, z czasów epoki kolonialnej, który chciał, żeby poza duchowieństwem, również zwykli ludzie mieli dostęp do wiedzy i óświaty). Można tu znaleźć ponad czterdzieści tysięcy starych książek o najróżniejszej tematyce, pisanych w różnych językach oraz sporo rękopisów, broszur, starodruków z XV-XX wieku oraz 9 niezwykle cennych inkunabułów, i jednego białego kruka- najstarszy i najcenniejszy „eksponat” w tej bibliotece - Kronika Norymberska z 1493 r. – poza tym samo miejsce jest przepiękne - pełne wspaniałych mebli, gablot, stolików – i to wszystko mieliśmy tu tuż pod nosem... ale los nam tu zachichotał i zechciał inaczej... nie pozwolił nam zobaczyć tego cuda…
a tutaj to, co nas ominęło...czyli wnętrza (foty zapozyczone z sieci)
dalsze pstryki z PUEBLI... tutaj kamienica- śliczności!!! - to Casa del Alfeñique - to XVIII-wieczna barokowa rezydencja; Większość architektury Puebli to meksykańska wersja hiszpańskiego, "słodkiego" baroku.
Białe sztukaterie przypominają tu masę z migdałów i cukru i bezy , te cuda zwą się "alfenique".
i dalej uliczkami...
elektryka po pueblańsku
kościół Jezuitów (inglesia de Compania de Jesus).
Torre de Compania de Jesus).
historyczny hotel "Colonial" w budynku z XVIII wieku
i czas pożegnać się z Pueblą...
opuszczamy Pueblę...
Fuertes de Loreto - pomnik-fontanna przy Forcie Loreto na wzgórzu Acueyametepec w Puebli
Estadio Cuauhtémoc w Puebli- oni mają niebieski, ale podobny troche do naszego "biało-czerwonego Narodowego"
i żegnamy miasto - Puebla widziana z trasy wyjazdowej
tutaj "La Malinche" - kolejny z wielkich wulkanów okalających Pueblę z trzech stron; La Malinche jest nieco niższy od poprzedniego (pokazywałam na poczatku, przed wjazdem do Puebli) ( ma ok 4,500 m), ten wulkan był grzeczny i spokojny...., niczym w nas nie pluł i nie buchał, ale pewnie tylko dlatego, że to stary, nieczynny, wygasły stratowulkan
i to by było na tyle z Puebli....
no a potem.... co tu dalej pisać? .... były jeszcze 2 dni: piekny dzień w niesamowitym Teotihuacan (wspaniałe miasto Azteków) i parę innych fajnych rzeczy ; potem 1,5 dnia na zwiedzanie i podziwianie w CDMX (niesłychanego miasta Meksyk), później lot wewnętrzny do Cancun , nocleg w tym samym hotelu co pierwszego dnia i nazajutrz przez Atlantyk do Europy! i tyle.... koniec wycieczki i czas do domu . Dzięki za uwagę,
gdzieś "po drodze" zatrzymujemy się w jakiejs "zapadłej" mieścinie na obiadek
ja wybieram rybkę faszerowaną zapiekaną z owocami morza, bardzo mi to smakowało; moja psiapsiółka woli ośmiorniczki; ale popróbowałysmy nawzajem do spółki, i.... moja rybka była lepsza
do kotleta przygrywał nam taki straszy Pańcio, ale tak brzmiał.... że jeść się nie dało! wyjątkowo skrzypiąco-charczący głos, no ale idąc za naszym Stuhrem "Śpiewac każdy może...."
az wyszedł za nami na zewnątrz i dalej w te nuty! ...
Ten Pańcio oferował jakieś niedrogie jedzonko, no ale my już własnie po lunchu, więc: sorry, gracias señor!
sklep obwoźny z witaminkami
na parkingu typowe ciężarówy ; wielkie amerykańczańskie krążowniki
i dalej w drogę, bo przed nami jeszcze kupę kilometrów....
pstryki w drodze.... do Puebli...
Przemierzamy dalej meksykańskie bezdroża…. choć to „przemierzanie” często jest spowalniane przez miliony tzw. tope – czyli progów zwalniających zamontowanych chyba na wszystkich drogach w tym kraju; z tym, że ich ilość w Meksyku chyba przekracza wszelkie normy, bowiem ma się wrażenie, szczególnie w okolicach miejscowości ( nie mówiąc już o sporych miastach) , że Meksykanie chyba postanowili znaleźć się pod tym względem w księdze Rekordów Guinessa , bo co dwie minuty zwalniamy przed takim „leżącymi policjantami” ; co ciekawe część z tych tope, to dość nowoczesne rozwiązania posiadające jakieś czujniki prędkości ustawiane do odpowiedniego limitu prędkości na danej drodze, bowiem takie progi podnoszą się same tylko wtedy kiedy zbliżający się pojazd jedzie za szybko; my jechaliśmy - jak to autokar - raczej zgodnie z przepisami, ale co z tego? jak przed nami często byli tacy, co lubili sobie „depnąć po pedałach” i siłą rzeczy co i rusz zwalniali a za nimi i my ! – po co oni wariaci tak gnają, skoro wiedzą, że tyle mają tam tych progów?
Po drodze, udaje mi się przebudzić (pomiędzy drzemkami) i nie przegapić pieknej Orizaby – a raczej pieknego, bo to wulkan i jednocześnie najwyższy szczyt w Meksyku; a owa górka ma ponad 5,600 m n p m, więc całkiem spora ta góreczka ; niestety zdjęcia robione są podczas jazdy – wychodzą więc jak wychodzą – czyli niezbyt ostre, no ale innych nie mam
O zachodzie słońca, dojeżdżąjac do Puebli mamy kolejny spektakl: tym razem to niespokojny dzisiaj Popocatépetl, jeden z kilku wielkich wulkanów otaczających Pueblę – wita nas z daleka plując dymem i gazem; to ponoć dość powszechny tutaj widok, bowiem jest to bardzo aktywny wulkan, który często wprowadza mieszkańców w trwogę a czasami władze zmusza do nieprzewidzianych wydatków związanych z remontami tego, co Popocatépetl zniszczył, ale ponoć wycieczki nie często „mają okazję” zobaczyć jego aktywność; nasz Arturo zarządza nawet z tej okazji nadprogramowy postój na zdjęcia; jest już zmierzch a Popocatépetl daleko, więc wyzoomowane obrazy nie wychodzą najlepiej; ale niech ten wulkan lepiej się już uspokoi i „idzie już spać” - nie potrzeba nam w Puebli żadnych „trzęsących się” atrakcji (choć przyznam się Wam, że im bliżej miasta Meksyk, tym te obawy były większe, bo wiadomo, że w tym regionie Meksyku - ziemia często się trzęsie )
najpierw widzimy go z daleka; jest jeszcze całkiem spokojny... (Popocatépetl mierzy 5426 m npm, więc tez nie mała górka.... )
ale za chwilę już daje po okolicy dymem i gazem....
Piea
Piea, wierze na slowo. Do Kuby jeszcze nie dotarlam, ale moge jechac nawet dzisiaj...
Wow..pięknie !! co za widoki
No trip no life
Do Puebli dojeżdżamy jak jest już ciemno; po zakwaterowaniu idziemy na kolację a potem „w miasto”, bowiem jest to jedyna okazja, żeby zobaczyć Pueblę nocą, ponieważ jutro po południu już nas tu nie będzie; a jest to możliwe dzięki lokalizacji hotelu, bo na szczęście lokują nas nie na jakichś przedmieściach… tylko nasz hotel mieści się tym razem w samym centrum historycznym Puebli przy Placu Zocalo
pasaż w którym miescił sie nasz hotel w starej, chyba XVIIIw kamienicy
okienko w środku pasażu
i kolejny nasz hotel na jeden nocleg
ten obiekt był świetnie zlokalizowany, ale pokoiki - hmm... no nie można miec wszystkiego były... grzecznie mówiąc bardzo takie sobie.... gorzej niz takie sobie
no dobra nie czepiam się.. czyste łózko było, ciepła woda też i wystarczy ... , a że łazience trzeba się było wykazać niezłą ekwilibrystyką - to juz mniej ważne...
(oczywiście, to Rainbow dostało takie pokoje, bo wiem, że w tym hotelu są też całkiem przyzwoite pokoje, ale dobra tam! jedna noc- nie zbawi! )
za to wychodzimy z Pasażu o od razu jednym krokiem jesteśmy na Zocalo! - no coś za coś....
Katedra nocą...
mnie zawsze zachwycają fasady takich kamienic; tutaj śliczny "Dom Lalek"
to bardzo znana kamienica w puebli , tzw. Dom Lalek ( Casa de Munecas) - oczywiście nie ma tam żadnych lalek bo dzis jest to po prostu Muzeum Uniwersyteckie, ale kamienica była ozdobiona już historycznie różnymi ludzkimi postaciami i stąd ta nazwa.... a te postacie to karykatury członków rady miejskiej ; ponoc to taka zemsta właściciela domu na rajcach, którzy zadrościli , że zwykły mieszczanin miał ładniejszy dom od nich i podali go do sądu ; no więc w akcie zemsty ów mieszczanimn umieścił ich karykaturalne postacie i pewnie do dziś śmieje się z nich z zaświatów
Nocą zawsze wszystko wygląda inaczej, urokliwiej i tajemniczo, bo ciemności wszystkiemu dodają uroku i jak to się często mawia: noc skrywa wszystko to co brzydkie… ale nie w przypadku Puebli, bowiem rankiem okazuje się, że …. noc nie miała tu czego skrywać - wszystko jest takie … cukierkowo śliczne… a Puebla to po prostu cudo! – moje pierwsze wrażenie: Łał… jestem w Andaluzji! – bo klimat miasta, architektura, ilość płytek azulejos, uliczki, kolorystyka, … to wszystko ma bardzo dużo wspólnego z hiszpańskim Południem, tylko w takiej bardziej „egzotycznej” oprawie i z dużym powiewem kolonializmu
Mawia się, że „Puebla to jedno z najurokliwszych miast Ameryki, że obok peruwiańskiego Cuzco jest najpiękniejszym miastem postkolonialnym dwóch wielkich amerykańskich kontynentów” – w Cuzco jak dotąd jeszcze nie byłam, więc trudno mi się do tego odnieść, ale co do Puebli - bez dwóch zdań się zgadzam; choć w sumie nie widziałam tych miast w Meksyku za wiele, bo raptem z pięć, ale z trasy tej wycieczki – to właśnie Puebla moim zdaniem jest najpiękniejsza.
Tak wiem.... dla wielu to po prostu... Hiszpania, tyle, że za morzem , hmmm.... nioe będę wdawac sie w polemikę, powiem tylko, że ... ja uwielbiam Hiszpanię!
A co tu rzuca się w oczy? – przede wszystkim kolory i architektura, albo raczej odwrotnie! : niezwykle piękne kolonialne budynki ozdabiane tysiącami terakotowych płytek w ceglanym kolorze, i niezliczone kamienice wykładane słynnymi majolikowymi płytkami z tutejszej charakterystycznej ceramiki talavera, wszędzie na większości budynków tysiące zdobień z kolorowych płyteczek azulejos….- tego wszystkiego nie da się nie zauważyć i nie zachwycić.
Do tego, jakby było mało, jeszcze tysiące ozdób na kościołach, głównie w ich wnętrzach z dekoracjami będącymi mieszaniną niezwykle fantazyjnych stylów charakterystycznych dla kolonialnego Meksyku: renesansowego plateresco oraz barokowego churrigueresco, pełnego ociekającej złotem przesady w zdobnictwie i wzornictwie, czego najlepszym przykładem jest słynna Capilla del Rosario, którą pokażę Wam później.
Zocalo nocą...
rankiem w Puebli...
Z samego rana, wychodzimy z hotelu wprost na główny plac miasta, ale ranek w Puebli wita nas chłodnym i wilgotnym powietrzem; taaak… to pierwszy taki chłodzik w Meksyku - w końcu wyciągam nawet sweterek z walizki - niech się na coś przyda i nie zajmuje miejsca po próżnicy ; ten poranny chłód nie wziął się tu znikąd, bowiem Puebla leży na wysokości blisko 2200 m n p m. , więc jakiś gorąc nam tu raczej nie grozi.
Puebla – Miasto Aniołów, bo tak ją początkowo nazywano (Ciudad de los Ángeles), została założona w 1531 roku przez grupę hiszpańskich osadników; kilka lat później osadę nazywano już Puebla de los Ángeles; do naszych czasów skrócono nazwę do minimum i dziś mamy już po prostu Pueblę.
Sercem Puebli jest najważniejszy plac miasta, nazywany tu podobnie jak w innych miastach w tym kraju - Zocalo, który kiedyś był miejskim targowiskiem, ale nie tylko, bo również Plac zamieniał się miejsce. gdzie dokonywano egzekucji na skazańcach, którzy za coś podpadli prawu, organizowano tu nawet korridy i inne miejskie fiesty, plac był swoistą sceną pełną aktorów, kuglarzy i innych akrobatów, wystawiano tu przedstawienia teatralne; dziś ten Plac jest ładnym Parkiem i miejską przestrzenią rozrywkową i podobnie jak kiedyś, miejscem organizowania różnych imprez, często słychać tu brzdąkających grajków i muzykę która niesie się z licznych knajpek wokół placu,
Najbardziej okazałą budowla przy Zocalo jest Katedra z przełomu XVI i XVII wieku, której dwie, nieomalże 70-metrowe wieże są najwyższymi wieżami świątynnymi w Meksyku. ; ale to nie pueblańska Katedra rzuca tu na kolana, bo masowanie kolanek musimy zostawić sobie na chyba najbardziej zachwycający zabytek w tym mieście – porażająco piękną Kaplicę Różańcową w kościele Santo Domingo, ale to później...
Plac Zocalo wczesnym rankiem....
kwitnące wszedzie o tej porze roku jacarandy- dodatkowo ubarwiały i tak barwne ulice
Ratusz w Puebli
nasz pasaż
Dom, gdzie ponoć w średniowieczu zabito jakiegoś zwierza (ale to chyba legenda?, albo nie dosłyszałam naszego Arturo i cos pokićkałam ) i tak ten dom nazywano - La Casa del que mató al Animal - budynek pochodzi z XVI wieku, i stoi przy samym Zocalo w historycznym centrum miasta; Od lat 40. XX wieku jest siedzibą znanej tu gazety "El Sol de Puebla".
zachwycała mnie elewacja tej kamieniczki niekłamanie...
klimatyczne, zacienione pasaże pueblańskich uliczek....
typowe śniadanko w Puebli (wózki z jedzonkiem za kilkanaście pesos)
tamales - uliczne śniadanko - zawijane w liście kukurydzy/ lub bananowca cisato z mąki kukurydzianej nadziewane najczęsciej farszem serowym lub mięsnym i często podawane z salsą
urocze płyteczki na fasadach kamienic ; niektóre to prawdziwy majstersztyk!
churros - naprawdę pyszne..., podobne smakowo do naszych pączków
cdn....
Piea
nie wiedziałam ,że hiszpańskie churros wcina sie tez w Meksyku. Czy również z czekoladą ?
No trip no life
oczywiście że z czekaladą! i to gorącą! ( jak tutaj) -
(nie zrobiłam takiej fotki, więc pożyczyłam z sieci )
Piea
dzisus !!! prawdziwe hiszpanskie z czekoladą już mi slinka leci.
No trip no life
uzupełniłam powyżej trochę zdjęć i opisów w poście z wczoraj, bo nie chcę już wracać do tych samych miejsc , żeby nie robić tu bałaganu,więc jak ktoś jest zainteresowany, to może tam sobie wrócić i doogladać, a jak nie to jedziemy dalej....
; a dziś zaczniemy od spaceru po historycznym centrum :
pozachwycajmy się jeszcze chwilkę płytkami na fasadach; bo mnie one urzekły niekłamanie...
w czasie wolnym oczywiście wróciłam ponownie żeby zobaczyć detale Domu Lalek z świetle Dnia- to ten sam od zazdrosnych Rajców , który obfociłam dzień wcześniej wieczorem ( no mam takie zboczonko jesli chodzi o architekturę, kiedys Wam juz chyba o tym wspominałam...)
i kolejne...
te malutkie niebieskie elementy wmurowane pomiędzy cegiełkami w fasadach ścian wielu pueblańskich domów- to ceramika wyrabiana w tutejszych warsztatach, którą zazwano ceramiką z Talavera, ponieważ sztukę wyrobu tego typu ceramiki przywieźli w XVI w do Meksyku - dominikańscy zakonnicy z miasta Talavera de la Reyna w Hiszpanii.
teraz zajrzyjmy do Kościoła Templo de Santo Domingo (w Meksyku najważniejsze i najpiękniejsze kościoły w zasadzie we wszystkich miastach właśnie tak się nazywają: Świętej Niedzieli)
zupełnie niepozorny... można by rzec, że niczym niewyrózniąjący się kościól jakich wiele.... a kryje w sobie tak niesamowity skarb!
brama wejściowa
"bezowe" detale; jak patrze na te dekoracje to mi sie przypomina dekorowanie pierników na Boże Narodzenie, jak dzieciaki były małe....
i z drugiej strony oczywiście pełna płytek...
ołtarz główny Kościoła z cenną amboną wykonaną z onyksu
o- tutaj...
ale mimo, że wnętrze jest bardzo ładne i dośc bogato zdobione , to nie ten ołtarz w tym kościele jest celem wizyty wszystkich przybywających do Puebli - tylko mała boczna kaplica- słynna Kaplica Różańcowa, która jest prawdziwym klejnotem tej świątyni ; ozdobiona nieprawdopodobną ilością kapiących od złota tłusciutkich aniołków, cherubinków, kupidynków, serafinków - poukrywanych w roślinnych ornamentach itd... ; kaplica ta wprost zdumiewa barokowym przepychem złoconych ozdóbek i sztukaterii ( to właśnie jest ta słynna odmiana baroku meksykańskiego - churrigueresco) ; całe wnętrze Kaplicy rozświetlają dodatkowo potęgujące doznania, promienie wpadającego tu dyskretnie słońca - przez znajdujące się w kopule okna, co jeszcze potęguje wrażenia i olśniewa złotym blaskiem, a ilość tych wszystkich detali doprawdy przyprawia o zawrót głowy;
no to wchodzimy....
Nie wiem czy znajdzie się ktoś, kto otwarcie przyzna, że mu się nie podoba..., bo nawet ja (osoba zupełnie niewierząca i nie piejąca aż tak bardzo zachwytem nad sakralnymi zabytkami)- tutaj stanęłam po prostu jak wryta! i naprawdę byłam pod ogromnym wrażeniem tego miejsca;
no cóż... mawia się, że Ta Kaplica zaliczana jest do 8-go cudu świata!; ale tak czy nie - na pewno jest jedną z największych atrakcji turystycznych w Puebli, wymienianej jako pierwsza w przewodnikach turystycznych po tym mieście;
nie bedę już dalej przynudzać- sami sobie popatrzcie, choć zdjęcia - rzecz jasna- jak to zdjęcia- to tylko nieudolna próba przetworzenia żywego obrazu; bo na żywo efekt jest naprawdę Łał!
a dlaczego ta kaplica Capilla del Rosario - nazywa się różańcowa?
- bo znajduje tu się tu największy/najdłuższy różaniec świata!
na ścianach na wysokości podniesionej lekko ręki - dookoła całej kaplicy wmurowane są główki cherubinków- jako poszczególne elementy różańca...
i tak się tu chodzi dookoła Kaplicy i odmawia zdrowaśki
i wychodzimy....
zapomniałam tylko napisać, ze w/w zabytek pochodzi z XVII wieku, a dokładniej z 1690roku
cdn...
Piea
Kościół obowiązkowy do zobaczenia bo wystrój niecodzienny. Zachwycić się trzeba bogatymi zdobieniami (aż dziw bierze, że komuś chciało się zaprojektować i znaleźli się tacy co to potrafili zrobić i oczywiście , że przetrwało do dnia dzisiejszego). Nie mogę napisać, że się nie podoba - jednak to nie moja bajka - dla mnie to za bogato.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
no dobra.... kończymy więc z tym Meksykiem; widzę, że i tak nikt tu już nie zagląda..., to nie będę się może zbytnio wysilać *biggrin*, więc krótko i na temat, czyli do brzegu:
Jest w tym mieście słynącym również z wyszukanych łakoci jedna wyjątkowo „słodka” uliczka to znana tutaj ulica cukierkowa Calle de los Dulces położona niedaleko Zócalo; to miejsce zapewne jest ukochane przez dzieci ale i dorośli z radością znajdą tu mnóstwo miejsc, gdzie sprzedawane są nieprawdopodobne ilości słodyczy z których słynie to miasto – no to idziemy na Dulces de Puebla
Uliczka ta kiedyś była bardziej znana jako Calle Santa Clara, ponieważ wcześniej znajdował się tu Klasztor Klarysek, który działał w XVII wieku, a to właśnie siostry Klaryski były inicjatorkami tego słodkiego procederu istniejącego tu po dzis dzień. My byliśmy tu dość wcześnie rano więc większość tych sklepików była jeszcze na nasze szczęście pozamykana ; ale będąc w Puebli trzeba tu przyjść, żeby chociaż popatrzeć; a popróbować tu można słynnych pueblańskich borrachitos (owocowe słodkości często z alkoholem w środku o galaretowatym wyglądzie i konsystencji) , muéganos (kwadratowe małe ciasteczka z syropem karmelowym), jamoncillo (słodycze z przeróżnymi orzeszkami, głównie z sosny i pestkami dyni) , naleśniki Święta Klara na które mawia się tu „lusterka” i masę innych różności o ciekawych nazwach jak: panny młode, rompopy, słodkie kartofelki, cytrynki wypełnione kokosem, czy słodkie trupie czaszki i kościotrupki zwane tu alfeñique, ale nade wszystko… i tego trzeba koniecznie spróbować mimo niestety nadlimitu kalorii- to słynne nie tylko w Puebli, ale w całym Meksyku i Hiszpanii – przepyszne podłużne churros’y – smażone w głębokim tłuszczu, podobne smakowo do naszych pączków, tylko z takiego ciasta bardziej ptysiowego, które zajada się tu maczane w gorącej czekoladzie! - no niebo w gębie, albo gęba w niebie! – jak wolicie
W Puebli , jeśli ktoś będąc w Meksyku dotąd nie spróbował - to warto też skusić się tutaj na kurczaka w słynnym mole poblano - sosie czekoladowym, bo to typowo pueblańskie danie znajdziemy w karcie menu każdej restauracji w tym mieście( ja jadłam to juz wczesniej w Campeche, wiec ponownie sie już nie skusiłam) ; a poza którymi sos ten kupimy w każdym sklepie spożywczym pakowane w przeróżne buteleczki, tubeczki, słoiczki, woreczki, puszeczki, kartoniki – pod każdą możliwą postacią. Uff…, to może starczy już tego obżarstwa, bo pękniemy w końcu…
zaglądamy ludziom w patia i rózne podwórka...
kolory Meksyku...
Kolejną „darmową” atrakcją jest piękna kolorowa uliczka znana jako Callejon de los Sapos (Żabia uliczka), którą zdobią niewielkie kamieniczki, z niezwykle kolorowymi fasadami; dużo tu ciekawych zakamarków, placyków, i sklepików w których można znaleźć ładne miejscowe wyroby, np. ceramikę, meksykańskie poncha, sombrera i oczywiście łakocie, i wiele innych różności; warto się tu przespacerować i porobić kolorowe fotki.
jak na żabią uliczkę przystało....
piekne ceramiczne doniczki nad głową, niestety ich zawartośc chyba ubiegłoroczna zancznie mniej piękna...
co do ceramiki: w Puebli, oprócz sklepików ze słodyczami, tyleż samo jest pewnie tych z ceramiką użytkową; Pueblańska ceramika wyrabiana jest w tutejszych warsztatach, znana ceramika z Talavera, ponieważ sztukę wyrobu tego typu ceramiki przywieźli tu w XVI w. dominikańscy zakonnicy z miasta Talavera de la Reyna w Hiszpanii; charakteryzuje sie niezwykła smiałością w kolorystyce, bo barwy są raczej intensywne, jaskrawe, wręcz odważne! niektórym się takie rzeczy podobają, innym mniej, ale trzeba przyznać, że ładne te skorupki....
i moje zakupione skorupki (ale nie w Puebli, tylko chyba jeszcze w Meridzie)
Jest jeszcze jedno niezwykle piękne miejsce w Puebli, które chciał pokazać nam nasz Arturo, ale niestety nie wpuścili nas tam…, buu… ; to znaczy wejść do środka to i owszem- weszliśmy- tylko, że pocałowaliśmy tam klamkę a chodzi o przewspaniałą barokową Bibliotekę Palafoxiana - jak zobaczyłam w przewodniku co nas ominęło, to płakać mi się zachciało z żalu… ; nasz Arturo pytał/prosił urzędującą tu Panią, czy by nas nie wpuściła? ….ale niestety, Pani była nieugięta, wg jakiegoś tam grafiku – tego dnia otwierają później i nie było zmiłuj! - no ogromna szkoda…. bo ta biblioteka to taki ukryty klejnot Puebli… niech no wystarczy powiedzieć, że to najstarsza biblioteka na całej półkuli zachodniej! !
budynek, w którym miesci sie Biblioteka
wchodzimy do środka
to te drzwi, gdzie pocałowaliśmy klamkę....
Biblioteka ta powstała w 1646 roku w dawnym seminarium Colegio de San Juan (obecnie dom kultury Puebla), znajduje się tutaj prywatna kolekcja biskupa Jan de Palafox y Mendozy (jednej z najważniejszych postaci dla miasta Puebla, z czasów epoki kolonialnej, który chciał, żeby poza duchowieństwem, również zwykli ludzie mieli dostęp do wiedzy i óświaty). Można tu znaleźć ponad czterdzieści tysięcy starych książek o najróżniejszej tematyce, pisanych w różnych językach oraz sporo rękopisów, broszur, starodruków z XV-XX wieku oraz 9 niezwykle cennych inkunabułów, i jednego białego kruka- najstarszy i najcenniejszy „eksponat” w tej bibliotece - Kronika Norymberska z 1493 r. – poza tym samo miejsce jest przepiękne - pełne wspaniałych mebli, gablot, stolików – i to wszystko mieliśmy tu tuż pod nosem... ale los nam tu zachichotał i zechciał inaczej... nie pozwolił nam zobaczyć tego cuda…
a tutaj to, co nas ominęło...czyli wnętrza (foty zapozyczone z sieci)
dalsze pstryki z PUEBLI... tutaj kamienica- śliczności!!! - to Casa del Alfeñique - to XVIII-wieczna barokowa rezydencja; Większość architektury Puebli to meksykańska wersja hiszpańskiego, "słodkiego" baroku.
Białe sztukaterie przypominają tu masę z migdałów i cukru i bezy , te cuda zwą się "alfenique".
i dalej uliczkami...
elektryka po pueblańsku
kościół Jezuitów (inglesia de Compania de Jesus).
Torre de Compania de Jesus).
historyczny hotel "Colonial" w budynku z XVIII wieku
i czas pożegnać się z Pueblą...
opuszczamy Pueblę...
Fuertes de Loreto - pomnik-fontanna przy Forcie Loreto na wzgórzu Acueyametepec w Puebli
Estadio Cuauhtémoc w Puebli- oni mają niebieski, ale podobny troche do naszego "biało-czerwonego Narodowego"
i żegnamy miasto - Puebla widziana z trasy wyjazdowej
tutaj "La Malinche" - kolejny z wielkich wulkanów okalających Pueblę z trzech stron; La Malinche jest nieco niższy od poprzedniego (pokazywałam na poczatku, przed wjazdem do Puebli) ( ma ok 4,500 m), ten wulkan był grzeczny i spokojny...., niczym w nas nie pluł i nie buchał, ale pewnie tylko dlatego, że to stary, nieczynny, wygasły stratowulkan
i to by było na tyle z Puebli....
no a potem.... co tu dalej pisać? .... były jeszcze 2 dni: piekny dzień w niesamowitym Teotihuacan (wspaniałe miasto Azteków) i parę innych fajnych rzeczy ; potem 1,5 dnia na zwiedzanie i podziwianie w CDMX (niesłychanego miasta Meksyk), później lot wewnętrzny do Cancun , nocleg w tym samym hotelu co pierwszego dnia i nazajutrz przez Atlantyk do Europy! i tyle.... koniec wycieczki i czas do domu . Dzięki za uwagę,
Piea