Pod wieżą kręcił się kot. Nie jakiś wychudzony wyglądał zadbany. Skąd się tam wziął? Grupa młodych ludzi go zabrała na dół Już na dole, niedaleko parkingu szedł obok nich. A u góry wzięli go pod kurtkę. Widać to na poniższym zdjęciu (po lewo).
Wracamy. Mniej więcej koło miejsca „drugiego pół godziny” zaczyna lekko padać. Właśnie wtedy dzwoni do mnie kolega z pracy cos dopytać, i mówi, że we Wrocławiu leje od rana. A u nas im niżej tym bardziej kropiło, potem padało. Trzeba było uważać bo było ślisko. Na ostatniej prostej, drodze asfaltowej, padało już całkiem mocno. Po drodze widzieliśmy dwie salamandry, właśnie na drodze asfaltowej, nawet jedną, bym rozdeptała gdyby nie czujność Basi. Taka jak w górach sowich, ale zdjęcie brak. Do samochodu docieramy nieźle przemoczeni.
Asia, wodospadzik w kształcie literki "A" rewelka! taki malutki-sliczniutki!
jedzonko wygląda mega apetycznie! ( no patrz! widzę, że Wy bez żadnego problemu ( w sensie opór wewnętrzny) korzystacie z knajp,itd.... my niestety w tych Pieninach zupełnie odwrotnie! nie... nie... nie chodziło o ilośc ludzi, bo można było znaleźć puste knajpy bez problemu i z miejscami na zewnątrz (my od zawsze preferowaliśmy "na zewnątrz" przy ładnej pogodzie ! nawet w czasach przedcovidowych) , ale jednak nie wiadomo kto tu siedział przed nami i co dotykał ? i czy wszystko należycie zdezynfekowali? , itd.... no wiem, my mamy taką jakąś dziwną fobię! i o ile latem nam sie zdarzało, przysiąść gdzieś w jakimś knajpianym ogródku, o tyle od momentu tej "drugiej fali" juz nie!
Piea w trakcie wyjazdu staraliśmy się jeść w knajpach „na zewnątrz’ i zwykle się to udawało, w tej góralskiej knajpie nikt nie jadł na zewnątrz pewnie ze względu na pogodę, ale w środku spokojnie duży dystans był. Do budynku czasem trzeba było wejść choćby dlatego aby skorzystać z toalety. To urlop więc gotowanie sobie odpuściliśmy (no pewnie to ja bym w głównej mierze gotowała). W domku korzystaliśmy z udogodnień dobrze wyposażonej kuchni np. do śniadania ciepłe bułeczki. Dwa razy robiliśmy wieczorkiem grilla.
Następnego dnia jest sobota , przedostatni dzień naszego pobytu warto więc zrobić zakupy. Pogoda nienajlepsza mży deszcz, ale jedziemy do Żywca. Najpierw pod Browar.
Właściwie nie nastawiamy się na zwiedzanie, chcieliśmy kupić piwko w sklepie firmowym w muzeum bo pamiętam, że takowy był. Niestety jest kolejka , a ze względów covidowych wpuszczją tylko po 5 osób. Rezygnujemy i jedziemy do Rynku.
Tu może się jeszcze zatrzymam i pokażę wam kilka fotek z muzeum, w którym byłam podczas wyjazdu służbowego styczniu 2012 . Jest ciekawe, ale bardziej dla tych co interesują się procesem produkcji piwa lub historią browaru. Ja najbardziej zapamiętałam film, o historii browaru i księżnej Marii Krystynie Habsburg, o której już napisałam wcześniej.
W centrum w sklepie góralskim kupujemy pamiątkowe magnesy i kolorowe duperelki (podkładki, ołówki, zakładki) oraz w „firmowym” sklepiku oscypki . Pogoda już całkiem w porządku, nie pada.
Wracamy , zostawiamy zakupy i ponieważ pogoda jest (jak widć na poniższym zdjęciu) postanawiamy jechać do Wisly, przez którą i to nie „główną” część tylko przejeżdżaliśmy.
Jedziemy do Wisły droga wiedzie przez Szczyrk, tu pogoda jest ładna. Dalej do Wisły jedziemy coraz wyżej i tu większe zachmurzenie. Dojeżdżamy do Wisly Malinki i zatrzymujemy się przy skoczni im. Adama Małysza.
Przeciwstok do wyhamowania jest nad drogą którą przyjechaliśmy . Zdjęcie poniżdze z neta.
Nel, degustacja piwa była dostaliśmy po szklanie piwa (razem z firmową szklanką) ale nie pamiętam czy to normalnie w cenie biletu było, czy jakiś inny bilet mieliśmy , przewodnik był tylko dla naszej grupy. Ogólnie całkiem fajnie wspominam.
Pierogi były niezle, żurek też ale knajpka „przyuliczna” w Szczyrku serwowała chyba lepszą kwaśnicę, ale każdy może mieć swoje zdanie i swój „smak”.
Małyszową skocznie w Wiśle można zobaczyć „od góry” prawie jak skoczkowie. Kupujemy bilety i jedziemy! Ktoś jeszcze chętny? Kolejki do kasy nie ma.
Aby zobaczyć widok z najwyższego punktu – tarasiku widokowego - trzeba zakupić bilet w bufecie (jest stosowna kartka). Nikt nie sprawdza, ale kupujemy i delektujemy się widokiem. Długo tu nie można zostać bo miejsca mało i wieje. Robimy pamiątkowe zdjęcia, ale wiatr tak „czochra”, że nie nadają się do pokazania.
Wracamy tym samym sposobem, czyli wyciągiem. Widoki są.
Tu widać, że przeciwstok jest zbudowany nad drogą. Kiedyś przy zawodach drogę zamykali.
Pod wieżą kręcił się kot. Nie jakiś wychudzony wyglądał zadbany. Skąd się tam wziął? Grupa młodych ludzi go zabrała na dół Już na dole, niedaleko parkingu szedł obok nich. A u góry wzięli go pod kurtkę. Widać to na poniższym zdjęciu (po lewo).
Wracamy. Mniej więcej koło miejsca „drugiego pół godziny” zaczyna lekko padać. Właśnie wtedy dzwoni do mnie kolega z pracy cos dopytać, i mówi, że we Wrocławiu leje od rana. A u nas im niżej tym bardziej kropiło, potem padało. Trzeba było uważać bo było ślisko. Na ostatniej prostej, drodze asfaltowej, padało już całkiem mocno. Po drodze widzieliśmy dwie salamandry, właśnie na drodze asfaltowej, nawet jedną, bym rozdeptała gdyby nie czujność Basi. Taka jak w górach sowich, ale zdjęcie brak. Do samochodu docieramy nieźle przemoczeni.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Oj ten deszcz zupełnie niepotrzebny ,ale dobrze że dopiero na sam koniec waszej wycieczki .
Basia, brawo za refleks
No trip no life
Wędrówka górska zaostrzyła nam apetyty, więc skierowaliśmy się do poleconej przez znajomego Karczmy Ochodzita koło Koniakowa. (zdjęcia z neta).
Wystrój karczmy typowo ludowy. Jedzenie smaczne ale bez szału. Część naszych dań. na zdjęciach.
v
Koło karczmy rozciągają się piękne okolice. Coś można było zobaczy bo przestało padać.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Jedzonko, wygląda apetycznie i karczma ma swój góralski styl
Przyszłość to marzenia, przeszłośc to wspomnienia
Asia, wodospadzik w kształcie literki "A" rewelka! taki malutki-sliczniutki!
jedzonko wygląda mega apetycznie! ( no patrz! widzę, że Wy bez żadnego problemu ( w sensie opór wewnętrzny) korzystacie z knajp,itd.... my niestety w tych Pieninach zupełnie odwrotnie! nie... nie... nie chodziło o ilośc ludzi, bo można było znaleźć puste knajpy bez problemu i z miejscami na zewnątrz (my od zawsze preferowaliśmy "na zewnątrz" przy ładnej pogodzie ! nawet w czasach przedcovidowych) , ale jednak nie wiadomo kto tu siedział przed nami i co dotykał ? i czy wszystko należycie zdezynfekowali? , itd.... no wiem, my mamy taką jakąś dziwną fobię! i o ile latem nam sie zdarzało, przysiąść gdzieś w jakimś knajpianym ogródku, o tyle od momentu tej "drugiej fali" juz nie!
Piea
Piea w trakcie wyjazdu staraliśmy się jeść w knajpach „na zewnątrz’ i zwykle się to udawało, w tej góralskiej knajpie nikt nie jadł na zewnątrz pewnie ze względu na pogodę, ale w środku spokojnie duży dystans był. Do budynku czasem trzeba było wejść choćby dlatego aby skorzystać z toalety. To urlop więc gotowanie sobie odpuściliśmy (no pewnie to ja bym w głównej mierze gotowała). W domku korzystaliśmy z udogodnień dobrze wyposażonej kuchni np. do śniadania ciepłe bułeczki. Dwa razy robiliśmy wieczorkiem grilla.
Następnego dnia jest sobota , przedostatni dzień naszego pobytu warto więc zrobić zakupy. Pogoda nienajlepsza mży deszcz, ale jedziemy do Żywca. Najpierw pod Browar.
Właściwie nie nastawiamy się na zwiedzanie, chcieliśmy kupić piwko w sklepie firmowym w muzeum bo pamiętam, że takowy był. Niestety jest kolejka , a ze względów covidowych wpuszczją tylko po 5 osób. Rezygnujemy i jedziemy do Rynku.
Tu może się jeszcze zatrzymam i pokażę wam kilka fotek z muzeum, w którym byłam podczas wyjazdu służbowego styczniu 2012 . Jest ciekawe, ale bardziej dla tych co interesują się procesem produkcji piwa lub historią browaru. Ja najbardziej zapamiętałam film, o historii browaru i księżnej Marii Krystynie Habsburg, o której już napisałam wcześniej.
W centrum w sklepie góralskim kupujemy pamiątkowe magnesy i kolorowe duperelki (podkładki, ołówki, zakładki) oraz w „firmowym” sklepiku oscypki . Pogoda już całkiem w porządku, nie pada.
Wracamy , zostawiamy zakupy i ponieważ pogoda jest (jak widć na poniższym zdjęciu) postanawiamy jechać do Wisly, przez którą i to nie „główną” część tylko przejeżdżaliśmy.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Jedziemy do Wisły droga wiedzie przez Szczyrk, tu pogoda jest ładna. Dalej do Wisły jedziemy coraz wyżej i tu większe zachmurzenie. Dojeżdżamy do Wisly Malinki i zatrzymujemy się przy skoczni im. Adama Małysza.
Przeciwstok do wyhamowania jest nad drogą którą przyjechaliśmy . Zdjęcie poniżdze z neta.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Degustacja piwka była przy okazji zwiedzania browaru ?
Pierożki i zupa w chlebie wyglądaja bardzo apetycznie . Ja jestem bardzo pierogowa .. lubię i z mięsem i na słodko
No trip no life
Nel, degustacja piwa była dostaliśmy po szklanie piwa (razem z firmową szklanką) ale nie pamiętam czy to normalnie w cenie biletu było, czy jakiś inny bilet mieliśmy , przewodnik był tylko dla naszej grupy. Ogólnie całkiem fajnie wspominam.
Pierogi były niezle, żurek też ale knajpka „przyuliczna” w Szczyrku serwowała chyba lepszą kwaśnicę, ale każdy może mieć swoje zdanie i swój „smak”.
Małyszową skocznie w Wiśle można zobaczyć „od góry” prawie jak skoczkowie. Kupujemy bilety i jedziemy! Ktoś jeszcze chętny? Kolejki do kasy nie ma.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Aby zobaczyć widok z najwyższego punktu – tarasiku widokowego - trzeba zakupić bilet w bufecie (jest stosowna kartka). Nikt nie sprawdza, ale kupujemy i delektujemy się widokiem. Długo tu nie można zostać bo miejsca mało i wieje. Robimy pamiątkowe zdjęcia, ale wiatr tak „czochra”, że nie nadają się do pokazania.
Wracamy tym samym sposobem, czyli wyciągiem. Widoki są.
Tu widać, że przeciwstok jest zbudowany nad drogą. Kiedyś przy zawodach drogę zamykali.
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!