Lot mieliśmy zaklepany na 8:30, do helikoptera wchodzi po 5 osób + pilot. Nas była dziesiątka, cena sztywna, ale jak się okazało, po nas leciała jedna osoba... i płaciła tyle samo... Sorry, ale Murzynów, to ja chyba nigdy nie zrozumię
Wracamy do hotelu na śniadanko, Erastusa nie ma... jego telefon wyłączony, znaczy włącza się poczta... dziewczyny zaczynają panikować, nie wiem, co rodzi się w ich głowach, ale ja dla rozładowania atmosfery pytam... czy był ktoś z Was w Zambii...?? jak nie to, ja się właśnie się tam wybieram na piechotkę, chętnych zapraszam.. zbiórka za kwadrans na recepcji. A plany są po to, by je modyfikować
Część ekipy zostaje i woli ogryzać pazury, a ja z pozostałymi idę na podbój Zambii
Po drodze, przed granicą Zimbabwe-Zambia przed samym wejściem do Wodospadów Wictorii, widzimy grupę taneczną... podobną, jaką widziałem na lotnisku w 2003 roku zaraz po opuszczeniu samolotu, a jeszcze przed odbiorem bagaży...
okazuje się, że na granicy nie są potrzebne nawet nasze paszporty, zero dokumentów, nic... Koleś siedzący na plastikowym krzesełku pod parasolem z napisem Coca-Cola, wręcza nam tylko kwitek z odręcznie napisaną ilością osób... bez żadnej pieczątki, bez niczego...nic. Pewnie część z Was się zapyta, czemu nie podjechaiśmy samochodem? Po pierwsze, jadąc samochodem trzeba byłoby stać w kilomterowej kolejce do odprawy, a po drugie taki przejazd kosztowałby 30 USD osoba (wiza powrotna do Zimbabwe) + wiza do Zambii - kolejne 50 po drodze oczywiście handelek, chcą nam wcisnąć wszystko od metalowej bransoletki, po zwierzaki wydłubane z drewnie... Jakoś nie mamy humoru handel, z uśmiechem na twarzy mówimy do nich Polsku, na rózne zaczepki odpowiadamy również po Polsku, oni się śmieją, my się śmiejemy... generalnie jest wesoło:)
tutaj dwa zdjęcia z mostu granicznego na Zambezi
ledwo minęliśmy znak oznajmujący, że jesteśmy w Zambii, nawet nie dochodząc do przejścia granicznego, dzwoni telefon... Erastus jest!! Euforia w słuchawce taka, jakby ktoś szóstkę w Lotto trafił
Postanawiamy zawrócić.... o kartkę z ilością osób na przejściu w Zimbabwe nikt się nawet nie upomniał... AFRYKA,wiem, że jestem w Afryce
tutaj zamieszczam swój filmik, który wgrałem na Youtube, rafting 2003 roku, kopia bardzo słaba, bo przegrywana z kasety VHS na CD... ten koleś w koszulce Nike z napisem na piersi to młody lordzik
Apisku, widzieliśmy rafting z mostu, jak ludzie płynęli.... powiem tyle, jak nie umiesz pływać, to tym lepiej dla Ciebie, siedzisz sobie w kamizelce, jak wypadnisz, to nic nie kombinujesz, tylko wypływasz po 3 sekindach 20 metrów dalej ja wyleciałem z łódki 5 razy, w tym ponton nasz 3 razy płynął przez jakiś czas dnem do góry Dla mnie przygoda zaaaaajebista, chętnie bym powtórzył i jestem mocno wkurzony, że w tym roku zabrakło mi czasu
Lordziu, wyprawa jak z książek podróżniczych - pełna przygód Zdjęcia jak zawsze piękne Patrzę na nie i porównuję ze swoją wycieczką bo też byłam na spacerze z lwami i leciałam nad wodospadami. Jeśli chodzi o wodospady to u mnie było zdecydowanie więcej wody. W powietrzu było tyle pary wodnej, że chwilami opadała tak intensywnie jakby padał solidny deszcz. Wszyscy ociekaliśmy wodą po spacerze wzdłuż wodospadu...
Jeśli chodzi o lwy to my mieliśmy dwie pary - najpierw rodzeństwo on i ona (11 mies.) a później dwie siostry (15 mies.). Najbardziej towarzyski był samczyk, który kładł się na plecach i domagał drapania po brzuchu
Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy Twoich przygód.
Mabro, fajnie że zamieściłaś porównawcze zdjęcie My bylismy w sierpniu i dodatkowo porzedzająca nasz pobyt pora deszczowa, była mocna sucha, a Ty kiedy byłaś, w jakim okresie?
nasze lwy miały po 18 miesięcy i już takie skore to zabaw nie były, ale byłem mocno zdziwony ich futrem.... bardzo przypominało takiego zwykłego kota śmietnikowca
Docieramy do hotelu, szybki check-out i już jedziemy do Parku Hwange... ale najpierw trzeba jeszcze zatankować... płacimy 49$ za 38 litrów oleju napędowego.
Za chwilę zostajemy zatrzymani przez policję... wiele słyszałem, że ichniejsza drogówka tylko szuka pretekstu do zainkasowania kilku bucksów łapówki, żeby nie wypisywać mandatu... Okazuje się, że dwa z trzech naszych samochodów nie mają naklejek odblaskowych, które są wymagane w Zimbabwe... tak jak u nas potrzebny jest trójkąt, tak w Zimbabwe każdy samochód powinien mieć na każdym boku zderzaka, z przodu białe, a z tyłu czerwone odblaskowe naklejki. Tym już Bocian się pogrążył na maksa... wysyłać samochody, które nie spełniają norm danego kraju?? łapówki drobne, po 2-5 $, ale sam fakt zatrzymań przez policję jest mocno irytujący... Zanim kupiliśmy te naklejki na stacji benzynowej, zostaliśmy zatrzymani przez policję trzy razy...
Dobra, nie ma co się nad sobą użalać, jesteśmy na urlopie i od tego jak go spędzimy zależy w dużej mierze od nas samych
Jedziemy w kierunku P.N Hwange, który jest największym rezerwatem dzikiej przyrody w Zimbabwe, powierzchnią dorównującym Belgii. Założony został w 1930 roku, istniał już czasach, gdy okolicę tę przemierzał Kazimierz Nowak, o czym tenże wspomniał w swych listach do żony. Na terenie rezerwatu znajdują się tak różne środowiska, jak ogromne połaci buszu, obszary bagienne, liczne szuwary i sadzawki, mnogość przeróżnych terenów trawiastych, które idąc w kierunku południowym zamieniają się w stepy a dalej obszary półpustynne i pustynne osławionej Kalahari. Ilość gatunków zwierząt tu występujących, mnogość stad i wielkości populacji są iście imponujące, między innymi występuje tu największa liczba gatunków ssaków spośród wszystkich afrykańskich Parków Narodowych. Samych słoni na terenie Hwange jest od 20-75 tysięcy, a że rezerwat nie jest ogrodzony i zwierzęta mogą się swobodnie przemieszczać poza jego obszar, stąd tak duże rozbieżności.
Przekraczamy bramy parku i musimy uiścić opłatę za dwa dni pobytu: dorosły 20$, dziecko 10$, samochód 10$.
i już za chwilę pierwsze stada słoni
dojeżdzamy na nasz camp, skończył sie luksus, dziś śpimy pod namiotami na Hwange Main Camp.
zrzuamy nasze stoliki, krzesła, rezerwujemy miejsce pod drzewem w bliskiej odległości toalet, zamawiamy sobie drewno na ognisko i za chwilę wyruszamy na safari
Lordziu, dopiero z góry widać te wielkie rozlewiska i ogrom wodospadu!!!
No, niestety za te samolotowo-helikopterowe eskapady słono sobie liczą, ale w takich miejscach naprawdę warto.
Mariola
WARTO!!!
Bea
Lot mieliśmy zaklepany na 8:30, do helikoptera wchodzi po 5 osób + pilot. Nas była dziesiątka, cena sztywna, ale jak się okazało, po nas leciała jedna osoba... i płaciła tyle samo... Sorry, ale Murzynów, to ja chyba nigdy nie zrozumię
Wracamy do hotelu na śniadanko, Erastusa nie ma... jego telefon wyłączony, znaczy włącza się poczta... dziewczyny zaczynają panikować, nie wiem, co rodzi się w ich głowach, ale ja dla rozładowania atmosfery pytam... czy był ktoś z Was w Zambii...?? jak nie to, ja się właśnie się tam wybieram na piechotkę, chętnych zapraszam.. zbiórka za kwadrans na recepcji. A plany są po to, by je modyfikować
Część ekipy zostaje i woli ogryzać pazury, a ja z pozostałymi idę na podbój Zambii
Po drodze, przed granicą Zimbabwe-Zambia przed samym wejściem do Wodospadów Wictorii, widzimy grupę taneczną... podobną, jaką widziałem na lotnisku w 2003 roku zaraz po opuszczeniu samolotu, a jeszcze przed odbiorem bagaży...
okazuje się, że na granicy nie są potrzebne nawet nasze paszporty, zero dokumentów, nic... Koleś siedzący na plastikowym krzesełku pod parasolem z napisem Coca-Cola, wręcza nam tylko kwitek z odręcznie napisaną ilością osób... bez żadnej pieczątki, bez niczego...nic. Pewnie część z Was się zapyta, czemu nie podjechaiśmy samochodem? Po pierwsze, jadąc samochodem trzeba byłoby stać w kilomterowej kolejce do odprawy, a po drugie taki przejazd kosztowałby 30 USD osoba (wiza powrotna do Zimbabwe) + wiza do Zambii - kolejne 50 po drodze oczywiście handelek, chcą nam wcisnąć wszystko od metalowej bransoletki, po zwierzaki wydłubane z drewnie... Jakoś nie mamy humoru handel, z uśmiechem na twarzy mówimy do nich Polsku, na rózne zaczepki odpowiadamy również po Polsku, oni się śmieją, my się śmiejemy... generalnie jest wesoło:)
tutaj dwa zdjęcia z mostu granicznego na Zambezi
ledwo minęliśmy znak oznajmujący, że jesteśmy w Zambii, nawet nie dochodząc do przejścia granicznego, dzwoni telefon... Erastus jest!! Euforia w słuchawce taka, jakby ktoś szóstkę w Lotto trafił
Postanawiamy zawrócić.... o kartkę z ilością osób na przejściu w Zimbabwe nikt się nawet nie upomniał... AFRYKA,wiem, że jestem w Afryce
www.foto-tarkowski.com
a robota to prymitywny sposób spędzania wolnego czasu...
Dziewczyny, warto bez dwóch zdań... ile by nie kosztowało to i tak zawsze warto
Apisku, cholernie żaluję że poskąpiłem grosza na lot nad wydmami w 2012 roku... więcej tego błędu już nie popełnię
www.foto-tarkowski.com
a robota to prymitywny sposób spędzania wolnego czasu...
A powiedz mi, czy pod tym mostem granicznym już się odbywa rafting, czy w jakimś innym miejscu dopiero startują.
Tam podobno jest ciężko 4-5 stopniowe rapidy. Jak to oceniasz z perspektywy lat????
Mariola
tutaj zamieszczam swój filmik, który wgrałem na Youtube, rafting 2003 roku, kopia bardzo słaba, bo przegrywana z kasety VHS na CD... ten koleś w koszulce Nike z napisem na piersi to młody lordzik
a tutaj ciąg dalszy
www.foto-tarkowski.com
a robota to prymitywny sposób spędzania wolnego czasu...
Apisku, widzieliśmy rafting z mostu, jak ludzie płynęli.... powiem tyle, jak nie umiesz pływać, to tym lepiej dla Ciebie, siedzisz sobie w kamizelce, jak wypadnisz, to nic nie kombinujesz, tylko wypływasz po 3 sekindach 20 metrów dalej ja wyleciałem z łódki 5 razy, w tym ponton nasz 3 razy płynął przez jakiś czas dnem do góry Dla mnie przygoda zaaaaajebista, chętnie bym powtórzył i jestem mocno wkurzony, że w tym roku zabrakło mi czasu
zresztą filmik z moim udziałem post wyżej
www.foto-tarkowski.com
a robota to prymitywny sposób spędzania wolnego czasu...
Lordziu, wyprawa jak z książek podróżniczych - pełna przygód Zdjęcia jak zawsze piękne Patrzę na nie i porównuję ze swoją wycieczką bo też byłam na spacerze z lwami i leciałam nad wodospadami. Jeśli chodzi o wodospady to u mnie było zdecydowanie więcej wody. W powietrzu było tyle pary wodnej, że chwilami opadała tak intensywnie jakby padał solidny deszcz. Wszyscy ociekaliśmy wodą po spacerze wzdłuż wodospadu...
Jeśli chodzi o lwy to my mieliśmy dwie pary - najpierw rodzeństwo on i ona (11 mies.) a później dwie siostry (15 mies.). Najbardziej towarzyski był samczyk, który kładł się na plecach i domagał drapania po brzuchu
Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy Twoich przygód.
Lordziu- ty wiesz- ja po cichutku podziwiam i podziwiam
Mabro, fajnie że zamieściłaś porównawcze zdjęcie My bylismy w sierpniu i dodatkowo porzedzająca nasz pobyt pora deszczowa, była mocna sucha, a Ty kiedy byłaś, w jakim okresie?
nasze lwy miały po 18 miesięcy i już takie skore to zabaw nie były, ale byłem mocno zdziwony ich futrem.... bardzo przypominało takiego zwykłego kota śmietnikowca
Docieramy do hotelu, szybki check-out i już jedziemy do Parku Hwange... ale najpierw trzeba jeszcze zatankować... płacimy 49$ za 38 litrów oleju napędowego.
Za chwilę zostajemy zatrzymani przez policję... wiele słyszałem, że ichniejsza drogówka tylko szuka pretekstu do zainkasowania kilku bucksów łapówki, żeby nie wypisywać mandatu... Okazuje się, że dwa z trzech naszych samochodów nie mają naklejek odblaskowych, które są wymagane w Zimbabwe... tak jak u nas potrzebny jest trójkąt, tak w Zimbabwe każdy samochód powinien mieć na każdym boku zderzaka, z przodu białe, a z tyłu czerwone odblaskowe naklejki. Tym już Bocian się pogrążył na maksa... wysyłać samochody, które nie spełniają norm danego kraju?? łapówki drobne, po 2-5 $, ale sam fakt zatrzymań przez policję jest mocno irytujący... Zanim kupiliśmy te naklejki na stacji benzynowej, zostaliśmy zatrzymani przez policję trzy razy...
Dobra, nie ma co się nad sobą użalać, jesteśmy na urlopie i od tego jak go spędzimy zależy w dużej mierze od nas samych
Jedziemy w kierunku P.N Hwange, który jest największym rezerwatem dzikiej przyrody w Zimbabwe, powierzchnią dorównującym Belgii. Założony został w 1930 roku, istniał już czasach, gdy okolicę tę przemierzał Kazimierz Nowak, o czym tenże wspomniał w swych listach do żony. Na terenie rezerwatu znajdują się tak różne środowiska, jak ogromne połaci buszu, obszary bagienne, liczne szuwary i sadzawki, mnogość przeróżnych terenów trawiastych, które idąc w kierunku południowym zamieniają się w stepy a dalej obszary półpustynne i pustynne osławionej Kalahari. Ilość gatunków zwierząt tu występujących, mnogość stad i wielkości populacji są iście imponujące, między innymi występuje tu największa liczba gatunków ssaków spośród wszystkich afrykańskich Parków Narodowych. Samych słoni na terenie Hwange jest od 20-75 tysięcy, a że rezerwat nie jest ogrodzony i zwierzęta mogą się swobodnie przemieszczać poza jego obszar, stąd tak duże rozbieżności.
Przekraczamy bramy parku i musimy uiścić opłatę za dwa dni pobytu: dorosły 20$, dziecko 10$, samochód 10$.
i już za chwilę pierwsze stada słoni
dojeżdzamy na nasz camp, skończył sie luksus, dziś śpimy pod namiotami na Hwange Main Camp.
zrzuamy nasze stoliki, krzesła, rezerwujemy miejsce pod drzewem w bliskiej odległości toalet, zamawiamy sobie drewno na ognisko i za chwilę wyruszamy na safari
www.foto-tarkowski.com
a robota to prymitywny sposób spędzania wolnego czasu...