Płaci się 300 rupci, pan grillowy nakłada rybkę i różne dodatki, do tego deserek, taki trochę szwedzki stół, ale nie wiem czy drugie kółko byłoby mile widziane . Z reszta w takim upałku to też jeść za dużo się nie chce. No i do tego lokalne piwko Seybrew (60 rupci).
A propos piwka, to w żadnym sklepie na całym LD nie widziałam go w sklepie, można go kupić tylko w knajpie, dziwne to troszkę było ...
Na kolejny dzień w planie mamy Praslin, rankiem bierzemy rumaki, które porzucamy na plaży w porcie i śmigamy promem Znów 15 minut i juz jesteśmy na miejscu.
Planów na Praslin właściwie nie mamy...na pewno Anse Lazio i może park Vallee de Mai... Z Parku nic nie wyszło, bo namieszałyśmy coś z autobusami, a do jednego nawet nas nie wpuszczono tzn. Pan Kierowca usilnie próbował nas przekonać, że z nim nigdzie nie zajedziemy...uwierzyłyśmy
Na pkaże Anse Lazio znów prowadzą nas strome górki i pagórki. Ale warto było się napocić...
Taaa... na Anse Lazio też bardzo nam się podobało Czyżby wszędzie nam się podobało??!!
Cza opuścić piękną Anse, wracamy...upał niemiłosierny jak na takie spacery, ale kolorki umilają nam drogę, oczywiście tylko wtedy, gdy pot zalewający nam oczy na to pozwala
I tak doszłyśmy prawie do Zimbabwe, no nie tego w planach nie miałysmy
Oczywiście, autobus ucieka nam prawie sprzed nosa
Postanawiamy zatem przejść się kawałek na kolejny przystanek. Trafiamy na Anse Boudin, siadamy pod drzewkiem i czekamy. Plażyczka zupełnie inna, zero ludzi, spokój, nic się nie dzieje.
W końcu nadjeżdża autobus, więc wracamy. Wysiadamy jeszcze na Anse Volbert, oglądamy, robimy zakupki i czas wracać już na przystań. Obiecujemy sobie, że na Praslin jescze wrócimy, ale jak się okazało, chyba przy następnym pobycie na Seszelach, bo tym razem już się nie złożyło
Na nastepny dzionek mamy w planie Anse Marron, tak jak wcześniej pisała Gosiasz, Roberto sam nas znalazł, zaczepił, skumałyśmy, że to On, w ciągu 5 minut bylismy umówieni
Nie będę ukrywać, że wyprawa na Anse Marron to był mój cel nadrzędny pobytu na La Digue, choć bardzo się tego bałam, tym bardziej, że Anna ma lek wysokości i nie wiedziałam jak to będzie z chodzeniem po skałkach... Ale decyzja zapadła, idziemy. Umawiamy się oczywiście przy wejściu do Parku L'Union Estate i przez Grand Anse rozpoczyna się nasz marsz ku przygodzie Maszerujemy, mijając po drodze Grande L'Anse, takie troszkę inne widoczki, ale równie piekne Czasami jest łatwo i przyjemnie, czasami droga jest większym wyzwaniem, ale organizacja bardzo dobra, czeste odpoczynki, jak dla nas nawet troszkę za duzo tych przystanków, ale wiadomo takie wycieczki to zbitek różnych ludzi w różnych formach. Nam trafiła się fajna grupa, z której wiekszą częścią wybralismy się na snoorkowanie
Jeszcze tylko mała przerwa na kokosy, zrywane prosto z drzewa dla każdego wędrowaca...
Na szczęście byliśmy tam pierwszą grupką, bo po jakimś czasie z różnych kierunków zaczęli nadchodzić inny wędrowcy. My jednak mielismy okazję nacieszyć się pięknem tej zatoczki z basenikami bez "tłumów"
Oooooo to coś dla mnie
Po krótkim odpoczynku i napełnieniu naszych brzuszków pysznym obiadkiem wyruszamy na Petite Anse
Dziś nie docieramy już na Anse Cocos, tylko plażujemy tam, gdzie dotarłyśmy
Obiadek przy Grand Anse, bardzo smaczny.
Płaci się 300 rupci, pan grillowy nakłada rybkę i różne dodatki, do tego deserek, taki trochę szwedzki stół, ale nie wiem czy drugie kółko byłoby mile widziane . Z reszta w takim upałku to też jeść za dużo się nie chce. No i do tego lokalne piwko Seybrew (60 rupci).
A propos piwka, to w żadnym sklepie na całym LD nie widziałam go w sklepie, można go kupić tylko w knajpie, dziwne to troszkę było ...
Przynajmniej słońce jest zawsze za darmo ...
http://pieczatki-w-paszporcie.blogspot.com/
https://www.youtube.com/channel/UCf99mvhfOem4kTfGH5qBOGQ?sub_confirmation=1/
Na kolejny dzień w planie mamy Praslin, rankiem bierzemy rumaki, które porzucamy na plaży w porcie i śmigamy promem Znów 15 minut i juz jesteśmy na miejscu.
Planów na Praslin właściwie nie mamy...na pewno Anse Lazio i może park Vallee de Mai... Z Parku nic nie wyszło, bo namieszałyśmy coś z autobusami, a do jednego nawet nas nie wpuszczono tzn. Pan Kierowca usilnie próbował nas przekonać, że z nim nigdzie nie zajedziemy...uwierzyłyśmy
Na pkaże Anse Lazio znów prowadzą nas strome górki i pagórki. Ale warto było się napocić...
Taaa... na Anse Lazio też bardzo nam się podobało Czyżby wszędzie nam się podobało??!!
Nie da sie opisac tego slowami
Cza opuścić piękną Anse, wracamy...upał niemiłosierny jak na takie spacery, ale kolorki umilają nam drogę, oczywiście tylko wtedy, gdy pot zalewający nam oczy na to pozwala
I tak doszłyśmy prawie do Zimbabwe, no nie tego w planach nie miałysmy
Oczywiście, autobus ucieka nam prawie sprzed nosa
Postanawiamy zatem przejść się kawałek na kolejny przystanek. Trafiamy na Anse Boudin, siadamy pod drzewkiem i czekamy. Plażyczka zupełnie inna, zero ludzi, spokój, nic się nie dzieje.
W końcu nadjeżdża autobus, więc wracamy. Wysiadamy jeszcze na Anse Volbert, oglądamy, robimy zakupki i czas wracać już na przystań. Obiecujemy sobie, że na Praslin jescze wrócimy, ale jak się okazało, chyba przy następnym pobycie na Seszelach, bo tym razem już się nie złożyło
Anse Volbert:
Takie ładne wspomnienia na dzień dobry, dziękuję
Przynajmniej słońce jest zawsze za darmo ...
http://pieczatki-w-paszporcie.blogspot.com/
https://www.youtube.com/channel/UCf99mvhfOem4kTfGH5qBOGQ?sub_confirmation=1/
Z przyjemnością czytam waszą relację. Ale miałyście piękną pogodę na Lazio!!!!
Jednak w słońcu to wszystko inaczej wygląda....
Nas pogoda na Praslinie nie rozpieszczała.
Mariola
Apisku, miło, że wpadłaś do nas
Na nastepny dzionek mamy w planie Anse Marron, tak jak wcześniej pisała Gosiasz, Roberto sam nas znalazł, zaczepił, skumałyśmy, że to On, w ciągu 5 minut bylismy umówieni
Nie będę ukrywać, że wyprawa na Anse Marron to był mój cel nadrzędny pobytu na La Digue, choć bardzo się tego bałam, tym bardziej, że Anna ma lek wysokości i nie wiedziałam jak to będzie z chodzeniem po skałkach... Ale decyzja zapadła, idziemy. Umawiamy się oczywiście przy wejściu do Parku L'Union Estate i przez Grand Anse rozpoczyna się nasz marsz ku przygodzie Maszerujemy, mijając po drodze Grande L'Anse, takie troszkę inne widoczki, ale równie piekne Czasami jest łatwo i przyjemnie, czasami droga jest większym wyzwaniem, ale organizacja bardzo dobra, czeste odpoczynki, jak dla nas nawet troszkę za duzo tych przystanków, ale wiadomo takie wycieczki to zbitek różnych ludzi w różnych formach. Nam trafiła się fajna grupa, z której wiekszą częścią wybralismy się na snoorkowanie
Jeszcze tylko mała przerwa na kokosy, zrywane prosto z drzewa dla każdego wędrowaca...
I już widzimy Anse Marron
Na szczęście byliśmy tam pierwszą grupką, bo po jakimś czasie z różnych kierunków zaczęli nadchodzić inny wędrowcy. My jednak mielismy okazję nacieszyć się pięknem tej zatoczki z basenikami bez "tłumów"