O 13:30 przyjechała po nas taksówka, w której już siedziała grupka osób. Ruszyliśmy zatem w międzynarodowym składzie na spotkanie z tygrysami. Droga minęła nam jak z bicza strzelił, dzięki miłemu towarzystwu Niesamowite ilu ciekawych ludzi można poznać podczas takiej podróży. To chyba najfajniejsza sprawa w podróżowaniu na własną rękę, ciągle spotyka się nowych ludzi, słyszy niesamowite historie. Jedna rzecz, która mi się w tym mniej podoba to fakt, że niemal każda napotkana osoba podróżuje po Azji kilka miesięcy, zdarza się, że podróżują nawet rok. Więc, my z naszymi trzema tygodniami, wypadamy raczej blado na ich tle Co ciekawe, spotykamy ogromną liczbę bardzo młodych osób, takich po 18-20 lat, którzy skończyli szkołę i wybrali się w długą podróż. Kiedy ja miałam tyle lat, to nawet moje marzenia nie sięgały tak daleko, a co dopiero, żeby były możliwe do urzeczywistnienia. Ehhh...
Ale wracając do tygrysów, w związku z tym, że to świątynia, co jakoś mi umknęło, wymagane były odpowiednio długie spodenki, do kolan, lub spodnie i zakryte ramiona. Oczywiście, moje spodenki okazały się za krótkie, ale na szczęście nasz taksówkarz był dobrze przygotowany i dostałam od niego długie spodnie, to nic ze do jednej nogawki wchodziłam cała i wyglądałam jak clown Kupiliśmy bilety za 600 THB od os i weszliśmy na teren świątyni. Pierwsze wrażenie było raczej negatywne, wszędzie łaziło pełno zwierząt: kozy, bawoły, dzikie świnie i nie wyglądały niestety na zadbane. Wręcz wygłodzone i strasznie brudne. Do tygrysów doszliśmy bardzo szybko. Tłumów jakichś wielkich nie było. Przed bramą trzeba było zostawić plecaki, torebki, okulary i nakrycia głowy. No i jak się okazało nie mogliśmy sami robić zdjęć, tylko dawało się aparat jakby swojemu opiekunowi i to on robił zdjęcia. Nie do końca nam się to spodobało, no ale cóż, nie było innego wyjścia. Wyglądało to tak, że jedna osoba bierze cię za rękę i podprowadza po kolei do wszystkich tygrysów, jest ich tam chyba z dziesięć, a druga robi zdjęcia. Oczywiście możecie sobie wyobrazić, że jakość tych zdjęć na kolana nie powala, poucinane ręce, nogi, nie mówiąc już o ostrości.
Samo spotkanie z tygrysami było dość emocjonujące, w końcu to dzikie zwierze, przy pierwszym tygrysie usiadłam z tyłu zachowując spory dystans. Kiedy moja dłoń zanurzyła się w jego futrze, okazało się, że jest ono bardzo szorstkie, czego w sumie można było się spodziewać. Nie wiem czemu mnie to zaskoczyło. Głaszcząc go delikatnie, poczułam nagle mocne uderzenie w głowę, odskoczyłam od razu na kilka metrów, wydając chyba dość głośny dźwięk, bo nagle wszyscy zaczęli patrzeć w moją stronę, a opiekunka od razu chwyciła mnie za rękę i odciągnęła jeszcze dalej. Chyba nie spodobało mu się moje głaskanie i postanowił mnie odgonić ogonem, jak muchę co najmniej Późniejsze spotkania odbyły się bez większych niespodzianek, obeszłam wszystkie dzielnie, ale na przytulanie się nie odważyłam Po odwiedzeniu tygrysów, można było sobie jeszcze połazić po posiadłości mnichów. Dotarliśmy też do jednego małego kociaka, ale akurat nadszedł czas na karmienie i zabrali go, więc nie zdążyłam się z nim przywitać
Ogólne wrażenia po tej wizycie mamy niestety nadal mieszane. Na pytanie czy tygrysy są karmione jakimiś narkotykami czy innymi uspakajającymi środkami nie odpowiemy, bo tego chyba nie wie nikt. Choć rozmawiając z jednym z wolontariuszy, który akurat był Holendrem, usłyszeliśmy, że to jeden wielki stek kłamstw wymyślony przez osoby przeciwne tej działalności. Tygrysy nie jedzą żywego mięsa, w związku z czym wcale nie mają na nie ochoty. A to, że podczas wizyty turystów większość z nich sobie drzemie jest spowodowane faktem, że chwilę wcześniej są karmione, a po jedzeniu zawsze robią sobie sjestę. Na ile to jest prawda, nie wiem. Jednak fakt, że w tym miejscu zarabia się kupę pieniędzy na każdym miejscu trochę zniesmacza. Do każdej świątyni można wejść w bluzce na ramiączkach, jeśli tylko ma się np szal zakrywający ramiona, a tutaj nie. Trzeba kupić T-shirt za kilkaset batów. Każde dodatkowe zdjęcia, z małymi tygryskami, czy też ich karmienie, kąpanie wiąże się z dodatkową opłatą i to dość sporą. A tymczasem, widzi się wychudzone konie, czy bawoły. Jakby na to nie patrzeć, to jest to jest to jednak całkiem spora maszynka do zarabiania pieniędzy.
Po wizycie u Tygrysów wróciliśmy do naszego hostelu. O 19:30 mieliśmy busa do Bangkoku. Noc spędziliśmy z tym samym hotelu co wcześniej.
Taka ostatnia rada na sam koniec. W razie gdyby ktoś planował zwiedzanie Pływającego Marketu i Świątyni Tygrysów, chyba bardziej opłaca się kupienie zorganizowanej wycieczki z Bangkoku. Bo można zrobić te dwa miejsca spokojnie w jeden dzień, zahaczając nawet o most na rzecze Kwai. My poświęciliśmy na to dwa dni, bo chcieliśmy w obu miejscach być wcześnie rano, ale jak się okazało nie udało nam się ani w jednym ani w drugim, wiec patrząc z perspektywy czasu, można było spokojnie zaoszczędzić jeden dzień i przeznaczyć go na coś innego.
Ja oczywiscie zawsze i wszędzie wielkie NIE dla Tiger Temple - bez cienia wątpliwości. I ciagle te same argumenty - ze tygryski robią sobie drzemki poobiednie i objedzenie całkowicie zwala je z nóg. O jednej rzeczy tez zapominamy, ale linka wkleje na wątku o zwierzakach - zobaczycie jak wyglada dziewczyna po wizycie w Tiger Temple...:(
Ja oczywiscie zawsze i wszędzie wielkie NIE dla Tiger Temple - bez cienia wątpliwości. I ciagle te same argumenty - ze tygryski robią sobie drzemki poobiednie i objedzenie całkowicie zwala je z nóg. O jednej rzeczy tez zapominamy, ale linka wkleje na wątku o zwierzakach - zobaczycie jak wyglada dziewczyna po wizycie w Tiger Temple...:(
Mnie już wystarczy jak widzę te przypalikowane jak krowy na pastwisku tygrysy...
O 13:30 przyjechała po nas taksówka, w której już siedziała grupka osób. Ruszyliśmy zatem w międzynarodowym składzie na spotkanie z tygrysami. Droga minęła nam jak z bicza strzelił, dzięki miłemu towarzystwu Niesamowite ilu ciekawych ludzi można poznać podczas takiej podróży. To chyba najfajniejsza sprawa w podróżowaniu na własną rękę, ciągle spotyka się nowych ludzi, słyszy niesamowite historie. Jedna rzecz, która mi się w tym mniej podoba to fakt, że niemal każda napotkana osoba podróżuje po Azji kilka miesięcy, zdarza się, że podróżują nawet rok. Więc, my z naszymi trzema tygodniami, wypadamy raczej blado na ich tle Co ciekawe, spotykamy ogromną liczbę bardzo młodych osób, takich po 18-20 lat, którzy skończyli szkołę i wybrali się w długą podróż. Kiedy ja miałam tyle lat, to nawet moje marzenia nie sięgały tak daleko, a co dopiero, żeby były możliwe do urzeczywistnienia. Ehhh...
http://www.addicted-to-passion.com
Ale wracając do tygrysów, w związku z tym, że to świątynia, co jakoś mi umknęło, wymagane były odpowiednio długie spodenki, do kolan, lub spodnie i zakryte ramiona. Oczywiście, moje spodenki okazały się za krótkie, ale na szczęście nasz taksówkarz był dobrze przygotowany i dostałam od niego długie spodnie, to nic ze do jednej nogawki wchodziłam cała i wyglądałam jak clown Kupiliśmy bilety za 600 THB od os i weszliśmy na teren świątyni. Pierwsze wrażenie było raczej negatywne, wszędzie łaziło pełno zwierząt: kozy, bawoły, dzikie świnie i nie wyglądały niestety na zadbane. Wręcz wygłodzone i strasznie brudne. Do tygrysów doszliśmy bardzo szybko. Tłumów jakichś wielkich nie było. Przed bramą trzeba było zostawić plecaki, torebki, okulary i nakrycia głowy. No i jak się okazało nie mogliśmy sami robić zdjęć, tylko dawało się aparat jakby swojemu opiekunowi i to on robił zdjęcia. Nie do końca nam się to spodobało, no ale cóż, nie było innego wyjścia. Wyglądało to tak, że jedna osoba bierze cię za rękę i podprowadza po kolei do wszystkich tygrysów, jest ich tam chyba z dziesięć, a druga robi zdjęcia. Oczywiście możecie sobie wyobrazić, że jakość tych zdjęć na kolana nie powala, poucinane ręce, nogi, nie mówiąc już o ostrości.
http://www.addicted-to-passion.com
Samo spotkanie z tygrysami było dość emocjonujące, w końcu to dzikie zwierze, przy pierwszym tygrysie usiadłam z tyłu zachowując spory dystans. Kiedy moja dłoń zanurzyła się w jego futrze, okazało się, że jest ono bardzo szorstkie, czego w sumie można było się spodziewać. Nie wiem czemu mnie to zaskoczyło. Głaszcząc go delikatnie, poczułam nagle mocne uderzenie w głowę, odskoczyłam od razu na kilka metrów, wydając chyba dość głośny dźwięk, bo nagle wszyscy zaczęli patrzeć w moją stronę, a opiekunka od razu chwyciła mnie za rękę i odciągnęła jeszcze dalej. Chyba nie spodobało mu się moje głaskanie i postanowił mnie odgonić ogonem, jak muchę co najmniej Późniejsze spotkania odbyły się bez większych niespodzianek, obeszłam wszystkie dzielnie, ale na przytulanie się nie odważyłam Po odwiedzeniu tygrysów, można było sobie jeszcze połazić po posiadłości mnichów. Dotarliśmy też do jednego małego kociaka, ale akurat nadszedł czas na karmienie i zabrali go, więc nie zdążyłam się z nim przywitać
http://www.addicted-to-passion.com
Ogólne wrażenia po tej wizycie mamy niestety nadal mieszane. Na pytanie czy tygrysy są karmione jakimiś narkotykami czy innymi uspakajającymi środkami nie odpowiemy, bo tego chyba nie wie nikt. Choć rozmawiając z jednym z wolontariuszy, który akurat był Holendrem, usłyszeliśmy, że to jeden wielki stek kłamstw wymyślony przez osoby przeciwne tej działalności. Tygrysy nie jedzą żywego mięsa, w związku z czym wcale nie mają na nie ochoty. A to, że podczas wizyty turystów większość z nich sobie drzemie jest spowodowane faktem, że chwilę wcześniej są karmione, a po jedzeniu zawsze robią sobie sjestę. Na ile to jest prawda, nie wiem. Jednak fakt, że w tym miejscu zarabia się kupę pieniędzy na każdym miejscu trochę zniesmacza. Do każdej świątyni można wejść w bluzce na ramiączkach, jeśli tylko ma się np szal zakrywający ramiona, a tutaj nie. Trzeba kupić T-shirt za kilkaset batów. Każde dodatkowe zdjęcia, z małymi tygryskami, czy też ich karmienie, kąpanie wiąże się z dodatkową opłatą i to dość sporą. A tymczasem, widzi się wychudzone konie, czy bawoły. Jakby na to nie patrzeć, to jest to jest to jednak całkiem spora maszynka do zarabiania pieniędzy.
Po wizycie u Tygrysów wróciliśmy do naszego hostelu. O 19:30 mieliśmy busa do Bangkoku. Noc spędziliśmy z tym samym hotelu co wcześniej.
Taka ostatnia rada na sam koniec. W razie gdyby ktoś planował zwiedzanie Pływającego Marketu i Świątyni Tygrysów, chyba bardziej opłaca się kupienie zorganizowanej wycieczki z Bangkoku. Bo można zrobić te dwa miejsca spokojnie w jeden dzień, zahaczając nawet o most na rzecze Kwai. My poświęciliśmy na to dwa dni, bo chcieliśmy w obu miejscach być wcześnie rano, ale jak się okazało nie udało nam się ani w jednym ani w drugim, wiec patrząc z perspektywy czasu, można było spokojnie zaoszczędzić jeden dzień i przeznaczyć go na coś innego.
http://www.addicted-to-passion.com
No, niech sobie kazdy ma swoje wlasne wrazenie i odczucia, ja nie mam mieszanych - mam JEDNIOZNACZNE i dlatego w tym przybytku nie zagoscilem.
Moje Pstrykanie i nie tylko
Mam DOKLADNIE takie samo zdanie,wiec tez ominelam to miejsce...
Ja oczywiscie zawsze i wszędzie wielkie NIE dla Tiger Temple - bez cienia wątpliwości. I ciagle te same argumenty - ze tygryski robią sobie drzemki poobiednie i objedzenie całkowicie zwala je z nóg. O jednej rzeczy tez zapominamy, ale linka wkleje na wątku o zwierzakach - zobaczycie jak wyglada dziewczyna po wizycie w Tiger Temple...:(
http://sznupkowiewpodrozyzycia.blogspot.co.uk/
Mnie już wystarczy jak widzę te przypalikowane jak krowy na pastwisku tygrysy...
Madziu to była pierwsza rzecz, którą na fotkach wyłapałam i mnie uderzyła.
- Kocham ptaszki i podróże, te małe i duże ...
Kiwi, mnie też...