Joasia dziwna historia z tą opłatą 200 bht za wejście do parku narodowego- pierwszo słyszę, może to jakaś nowość, tak jak obecnie na Maya Bay podobno trzeba dodatkowo płacić za wejście na plażę nie podoba mi sie to bo Tajlandia robi się coraz bardziej komercyjna, właściwie nie wiadomo za co trzeba płacic, a za co nie- nie udowodnisz
Wszystko super, tylko szkoda, że taką porę wybraliście deszczową- wybierając sie na wyspy, szkoda trochę nie widziec ich w pełnej okazałości, szczególnie takie perełki jak Lipe. ale czekam na duuuuzo informacji z Ko Lipe- co za ile i po ile, hehe, jakie dostepne fakultety, jak wygląda noclegownia, czy faktycznie jest tak drogo i czy warte swojej ceny, no i ile dni żeby nie umrzeć z nudów
Aga - przypływając od strony Pak Bara, płaci się za wstęp na wejściu, od razu na platformie. Przypływając od strony Langkawi - nie. Ale jak byliśmy na fakultecie, rangersi sprawdzali czy ma się bilety. Ci, co nie mieli, musieli dokupić. Jednakże, z tego wynika, że jeśli ktoś przypływa z Langkawi, ale na fakultety się nie wybiera, to i biletu mieć nie musi. Tak myślę, że to nowość. Jeżeli ta kasa pójdzie faktycznie na ochronę przyrody i walkę z zanieczyszczeniem archipelagu, to nie mam nic przeciwko. Bo widać, że sobie z tym nie radzą. To znaczy starają się jak mogą, ale to ich przerasta. Ilość osób na wyspie rośnie drastycznie, a możliwości ma jednak ograniczone. Termin, niestety, mieliśmy jaki mieliśmy. Z pełną tego świadomościa polecieliśmy do Taj. Na Lipe nie było źle, a wręcz bardzo dobrze, o czym napiszę już wkrótce. Widzę, że pojawiają Ci się takie same pytania i wątpliwości jak mi przed wyjazdem, to znaczy o bazę noclegową i ceny na (bądź co bądź, dość mocno odciętej, a malutkiej) wyspie oraz czy się nie zanudzę O konkretach już niedługo.
Antenka - mnie również bardzo miło. Teraz słonka już będzie trochę więcej
Zanim przejdę do pokazywania Wam wyspy, kilka zdjęć z naszych "noclegowni"
The Box (mąż nie jest w pakiecie ;P)
i widok na tył, na ogród:
Także, jak widać, zielono, ładnie, czysto, ale moim zdaniem, niewarte swojej ceny. I ta łazienka. A raczej brak jakiejkolwiek przegrody między łazienką a pokojem. Ale to pewnie taki urok. I jeszcze jeden problem. Ciężko było zakluczyć drzwi do pokoju. Czasem zamek zaskakiwał od razu. A innym razem można było klucz kręcić dziesiątki razy, a dopiero za "dziesiąt pierwszym" zaskoczył. Irytujące.
I Gecko Lipe. Jak czytałam opis na bookingu, to byłam przerażona. Widziałam podłe warunki, jaszczurki, pająki i inne robactwo włażące do domków. Ble i nie. A ostatecznie to tam spaliśmy. Z własnego wyboru, w pełni świadomego i po porównaniu z innymi miejscami. Brakuje luksusów, ale na takowe nie liczyliśmy. A wręcz ich brak miał swój urok
Łazienka:
Ganek (a raczej jego kawałek):
(nieostre, ale robione ostatniego wieczoru, bez statywu, bo już spakowany):
W pokoju były półki, więc można było się spokojnie rozpakować. Nie trzeba było żyć na walizkach Była też podwieszana półeczka przy łóżku. Na ganku stoliczek, dwa fotele i dwie poduchy, żeby sobie wygodnie na ziemi przysiąść. Co wieczór na ganku zapalali "ślimaka" antykomarowego.
Walking Street to główna... no właśnie, ciężko to nazwać ulicą... arteria komunikacyjna na wyspie W ciągu dnia jeżdżą po niej motorki, ledwo się na niej mieszcząc miejscami, o wyminięciu nie wspominając (nie wiem, jak sobie z tym radzili, chociaż nie raz widziałam). Po 18 staje się deptakiem. A raczej ciągiem pieszych wiecznie po niej sunących w równych kierunkach
I jeden z chyba najczęściej fotografowanych słupów:
Przebieramy się w stroje kąpielowe, pakujemy wodę i jakąś przekąskę (plus maski, rurki, ręczniki, jak wielbłądy normalnie wyglądamy) i śmigamy na podbój plaży. Na pierwszy ogień idzie Sunrise Beach, bo to o niej mówią, że najładniejsza. To przy niej zresztą wysiadaliśmy z taxi boat.
A tutaj w tle Ko Adang, którego pierwszego dnia nie było w ogóle widać! Wyobraźcie więc sobie mój szok, gdy się nam ukazał
Gdy się dokładnie przyjrzeć zdjęciu poniżej, widać na nim czarną linię wzdłuż załamania piachu (kiedy skośna plaża przechodzi we w miarę płaską). Ta czarna linia to śmieci wyrzucone przez morze...
Jak widać, na plaży tłum ludzi, aż ciężko sobie miejsce leżące znaleźć. Idziemy więc i idziemy, przeciskamy się między licznymi ręcznikami, parawanami Aż docieramy w miejsce, w które będziemy wracać codziennie. Najbardziej nam się spodobało. Na wprost Ko Adang. Cisza i spokój. Szum morza. I pełno rybek w wodzie, a krabów na lądzie
Pierwsze próby zdjęć pod wodą, żeby nie trenować w trakcie fakultetu na snurki:
Joasia dziwna historia z tą opłatą 200 bht za wejście do parku narodowego- pierwszo słyszę, może to jakaś nowość, tak jak obecnie na Maya Bay podobno trzeba dodatkowo płacić za wejście na plażę nie podoba mi sie to bo Tajlandia robi się coraz bardziej komercyjna, właściwie nie wiadomo za co trzeba płacic, a za co nie- nie udowodnisz
Wszystko super, tylko szkoda, że taką porę wybraliście deszczową- wybierając sie na wyspy, szkoda trochę nie widziec ich w pełnej okazałości, szczególnie takie perełki jak Lipe. ale czekam na duuuuzo informacji z Ko Lipe- co za ile i po ile, hehe, jakie dostepne fakultety, jak wygląda noclegownia, czy faktycznie jest tak drogo i czy warte swojej ceny, no i ile dni żeby nie umrzeć z nudów
życie to nieustająca podróż
Asia- nadrobiłam ślicznie Nawet bez słonka Miło cię poznać
Aga - przypływając od strony Pak Bara, płaci się za wstęp na wejściu, od razu na platformie. Przypływając od strony Langkawi - nie. Ale jak byliśmy na fakultecie, rangersi sprawdzali czy ma się bilety. Ci, co nie mieli, musieli dokupić. Jednakże, z tego wynika, że jeśli ktoś przypływa z Langkawi, ale na fakultety się nie wybiera, to i biletu mieć nie musi. Tak myślę, że to nowość. Jeżeli ta kasa pójdzie faktycznie na ochronę przyrody i walkę z zanieczyszczeniem archipelagu, to nie mam nic przeciwko. Bo widać, że sobie z tym nie radzą. To znaczy starają się jak mogą, ale to ich przerasta. Ilość osób na wyspie rośnie drastycznie, a możliwości ma jednak ograniczone. Termin, niestety, mieliśmy jaki mieliśmy. Z pełną tego świadomościa polecieliśmy do Taj. Na Lipe nie było źle, a wręcz bardzo dobrze, o czym napiszę już wkrótce. Widzę, że pojawiają Ci się takie same pytania i wątpliwości jak mi przed wyjazdem, to znaczy o bazę noclegową i ceny na (bądź co bądź, dość mocno odciętej, a malutkiej) wyspie oraz czy się nie zanudzę O konkretach już niedługo.
Antenka - mnie również bardzo miło. Teraz słonka już będzie trochę więcej
Hej Asiu, właśnie miałam pisać, że jedynie czego zabrakło w pierwszej części to słonko.
Fajnie, że na Lipe było już ładnie i słonecznie, czekam na cd........
"JEŚLI POTRAFISZ COŚ WYMARZYĆ,
POTRAFISZ TAKŻE TO OSIĄGNĄĆ..."
Walt Disney
Joasiu, nadrobiłam i czekam na słonko , bo za oknem mróz aż szczypie
kasiakrotoszyn, Asisko -
Zanim przejdę do pokazywania Wam wyspy, kilka zdjęć z naszych "noclegowni"
The Box (mąż nie jest w pakiecie ;P)
i widok na tył, na ogród:
Także, jak widać, zielono, ładnie, czysto, ale moim zdaniem, niewarte swojej ceny. I ta łazienka. A raczej brak jakiejkolwiek przegrody między łazienką a pokojem. Ale to pewnie taki urok. I jeszcze jeden problem. Ciężko było zakluczyć drzwi do pokoju. Czasem zamek zaskakiwał od razu. A innym razem można było klucz kręcić dziesiątki razy, a dopiero za "dziesiąt pierwszym" zaskoczył. Irytujące.
I Gecko Lipe. Jak czytałam opis na bookingu, to byłam przerażona. Widziałam podłe warunki, jaszczurki, pająki i inne robactwo włażące do domków. Ble i nie. A ostatecznie to tam spaliśmy. Z własnego wyboru, w pełni świadomego i po porównaniu z innymi miejscami. Brakuje luksusów, ale na takowe nie liczyliśmy. A wręcz ich brak miał swój urok
Łazienka:
Ganek (a raczej jego kawałek):
(nieostre, ale robione ostatniego wieczoru, bez statywu, bo już spakowany):
W pokoju były półki, więc można było się spokojnie rozpakować. Nie trzeba było żyć na walizkach Była też podwieszana półeczka przy łóżku. Na ganku stoliczek, dwa fotele i dwie poduchy, żeby sobie wygodnie na ziemi przysiąść. Co wieczór na ganku zapalali "ślimaka" antykomarowego.
Walking Street to główna... no właśnie, ciężko to nazwać ulicą... arteria komunikacyjna na wyspie W ciągu dnia jeżdżą po niej motorki, ledwo się na niej mieszcząc miejscami, o wyminięciu nie wspominając (nie wiem, jak sobie z tym radzili, chociaż nie raz widziałam). Po 18 staje się deptakiem. A raczej ciągiem pieszych wiecznie po niej sunących w równych kierunkach
I jeden z chyba najczęściej fotografowanych słupów:
Przebieramy się w stroje kąpielowe, pakujemy wodę i jakąś przekąskę (plus maski, rurki, ręczniki, jak wielbłądy normalnie wyglądamy) i śmigamy na podbój plaży. Na pierwszy ogień idzie Sunrise Beach, bo to o niej mówią, że najładniejsza. To przy niej zresztą wysiadaliśmy z taxi boat.
A tutaj w tle Ko Adang, którego pierwszego dnia nie było w ogóle widać! Wyobraźcie więc sobie mój szok, gdy się nam ukazał
Gdy się dokładnie przyjrzeć zdjęciu poniżej, widać na nim czarną linię wzdłuż załamania piachu (kiedy skośna plaża przechodzi we w miarę płaską). Ta czarna linia to śmieci wyrzucone przez morze...
Jak widać, na plaży tłum ludzi, aż ciężko sobie miejsce leżące znaleźć. Idziemy więc i idziemy, przeciskamy się między licznymi ręcznikami, parawanami Aż docieramy w miejsce, w które będziemy wracać codziennie. Najbardziej nam się spodobało. Na wprost Ko Adang. Cisza i spokój. Szum morza. I pełno rybek w wodzie, a krabów na lądzie
Pierwsze próby zdjęć pod wodą, żeby nie trenować w trakcie fakultetu na snurki:
Jest i Nemo