o jejuniu!! Phiphi.. więc wykreślam ze swojej listy... co za tłumy.... Marinik teraz to jestem w szoku.... jednak lepiej chyba łódkę wziąć na jakąś mniej uczęszczaną małą wysepkę.
Kolejny dzień to już nasz 7 w AoNang. Za nami 6 dni nieprzerwanych wycieczek na okoliczne wyspy- 2 wycieczki zorganizowane i 3 z taxi boat'em.
Szczerze mamy dość i chcemy odpocząć na miejscu. Postanawiamy, że będziemy się masować u symaptycznych Tajek przy plaży, raczyć się Changami/ drinkami, grać w karty i nic nie robić
Dodatkową atrakcją był fakt, że na ten dzień przypadało święto Loi Krathong
Pewnie kazdy wie ale jeśli nie to Loi Khratong to święto obchodzone podczas pełni księżyca, zwykle wypadające w listopadzie.
Nazwa oznacza dosłownie "spławianie tratewek". Krathong to malutkie tratwy (wielkości dłoni), tradycyjnie robione z kawałka pnia bananowca, ozdobione kwiatami, świeczkami, kadzidełkami itd. Organizowane są barwne procesje, puszczane są wspomniane tratwy, unoszące się w powietrzu lampiony. (tak mówi Wikipedia i prawie mogę to potwierdzić
Dobrze się też złożyło, że nic nie zaplanowaliśmy na ten dzień bo pogoda była średniawa jak tak teraz wspominam tę wycieczkę to naprawdę mieliśmy farta i z pogodą w listopadzie, i jak widzę z brakiem tłumów
Dzień zaczeliśmy od drineczka na plaży O tyle o ile zauważyliśmy, że na ichniejszych plażach, nie trzeba się opędzać od os ani much, o tyle napewno trzeba się opędzać od rozmaitej maści sprzedawców
Ten pan akurat był sympatyczny- to do niego się pochodziło jak ktoś chciał kukurydze- to lubię
Podczas gdy inni grali w tysiąca- którego ja nie znoszę przeszłam się sama po okolicy i odkryłam darmowe warsztaty, na których kazdy mógł przygotować swoją łódeczkę na wieczorne święto a pewnie, że się przyłączyłam i o to moje dzieło
Muszę się pochwalić, że poźniej dwa razy zaczepiły mnie Tajki i zapytały gdzie kupiłam i po ile bo takie ładne hehe
Wieczorami sprzedawali już je wszedzie na ulicach. Był festyn, tańce i prawdziwi lady boys- bez nich pewnie żadne święto nie może się tam obejść
A to nasz widok przy wieczornej kolacji... No nie wiem jak ktoś mógł zrobić taki nieudany portret króla- nam się jego zamiary źle kojarzyły
a tu już po występach czas na puszczanie łódeczek i jak miałam nadzieje lampionów- niestety lampionów nie było a łódki jakoś nie chciały płynąć i po 2 metrach fale wyrzucały je na brzeg już w kawałakach. Nie wyglądało to zatem jak na katalogowych zdjęciach z internetu reklamujących to święto ale i tak zabawa była przednia
Wygladało to za to tak pewnie duża w tym wina braku umiejętności robienia zdjęć w nocy albo alko bo ostrość na niektórych zdjęciach prawie jak u fotografa w oku
Puszczam swoją łódeczkę
Dobra nie będę już męczyć tymi kulawymi zdjęciami bo aż oczy bolą
Zabawa była udana ale raczej zorganizowana pod turystów. Przeczytaliśmy w naszym przewodników cos o tym, że Tajowie i mnisi obchodzą to święto o drugiej w nocy- wówczas puszczają swoje łódki, mnich bije w gong, są modły- nie wiem czy to prawda, może trzeba trafić na odpowiedni region Tajlandii ??? My po tym jak to przeczytaliśmy postanowiliśmy przed 2 w nocy przejśc się z hotelu z powrotem na plażę i to zweryfikować- niestety oprócz pijanych młodych Tajów- pijących za wodne duszki- nie spotkaliśmy już nikogo, nawet turystów
Dalej mieliśmy trochę dość leżenia na plażach przy lazurowych wodach dlatego po niedzielnym, bardzo męczącym dniu szwędacza postanowiliśmy wybrać się do gorących źródeł, naturalnego, szmaragdowego basenu, po drodze zahaczając o jedną świątynię.
Cudnie- dzień pełen relaksu, bez wysiłku, tylko same przyjemności!!! Pomyślałam -jedziemy do SPA
Niestety zostaliśmy oszukani!!! Nikt nam nie powiedział, że do świątyni trzeba będzie wejść po 1237 schodach, co przy tak wysokiej wilgotności jaka tam panuje wykańcza… mnie wykończyło totalnie….
Przed wspinaczką spotkaliśmy jeszcze nasze ulubione koleżanki. Muszę przyznać, że te były trochę bardziej bezczelne- na schodach zagrodziły drogę i nawet trochę pofukały na jakiś Tajów, którzy próbowali je odpędzić. Tamte wcześniej były milusie, dawały całuski i miały mega delikatne łapki- takie śmieszne, bez pazurów. Od tych dodatkowo mocno śmierdziało więc całusów nie było ale dostały banana i próbowały wymusić inne gadżety
Papierosik elektroniczny? Pewnie czemu nie też chętnie weźmie
Zaczyna się... niczego nieświadoma idę...
Narazie żwawo do przodu...
Tu już mam lekko dośyć
a tu prawie zeszłam na szczycie
Byłam naprawdę wykończona- tak na mnie podziałały te warunki atmosferyczne. Chwila na zebranie sił i... opłacało się na górze naprawdę pięknie i wdoki też niczego sobie
HEHE, Znajome kąty, no więc gratuacje, ja wymiekłam juz na 200 któryms stopniu, hehehehehe, ale mój Łukasz za to wszedł na sama góre w 40 minut, a zejście zajęło mu jedyne 15 minut
Byliśmy wykończeni, spoceni i marzyliśmy tylko o tym, żeby dojechać do szmaragdowego basenu i się wykąpać. Niestety przed nami była jeszcze godzina drogi, wzieliśmy prowizoryczny prysznic w umywalce i ruszylismy do naszego busa.
Cóż to była dłuuuuuga i męcząca podróż- po pierwsze w busie przeraźliwie śmierdziało- na początku nie wiedzieliśmy dlaczego ale po tej światyni wszystko bylo jasne... Cóż widocznie tylko nieliczni myją się w umywalkach a bus dodatkowo miał słabą klimę i skórzane siedzenia Po drugie mieliśmy mały problem z oponką a nasz kierowca nie miał zapasowej albo nie mógł sobie sam poradzić? nie wiem był zestresowany, nie chciał gadać a my musieliśmy czekać na pomoc w pełnym słońcu lub w środku ze wszystkimi gratisami, które busik oferował
Kierowca naszych żartów, że należy nam się gratisowy Chang i możemy wtedy dalej tu siedzieć jakoś nie zrozumiał ??
W koncu dotarliśmy- opóźnienie o godzinę więc i czasu dla nas mniej- ale było nam wszystko jedno byle do wody
Szlak prowadził na kolejny poziom do następnego basenu ale my już ten czas wykorzystaliśmy w drodze więc musieliśmy wracać...
HEHE, Znajome kąty, no więc gratuacje, ja wymiekłam juz na 200 któryms stopniu, hehehehehe, ale mój Łukasz za to wszedł na sama góre w 40 minut, a zejście zajęło mu jedyne 15 minut
Aga ja naprawdę tam wymiękałam aż byłam zdziwiona, bo po wyższych górach niż 1200 stopni chodziłam- po prostu chyba ten klimat wsinaczkom nie służy. Powrót... no cóż nogi miałam jak z waty
Dalej ruszyliśmy w stronę gorących żródeł- nie ma to jak 35 stopni przy takiej samej temperaturze powietrza Woda na początku wydawała się gorąca ale po chwili było przyjemnie. Zwłaszcza, że po chwili zaczął na nas padać zimny deszcz
Taj twierdził, że 25 min maks w takich żródełkach i każdy odpada... ja nawet szybciej wyszłam
Dużo ludzi nie było ale miejsce niewielkie więc wyglądało tłoczno
i tyle tak dobiegł do końca nasz dzień bez lazurów. Było nam to potrzebne i pomimo wspinaczki i dziury bardzo wesoło spędziliśmy ten dzień. Jak ktoś będzie w okolicy i będzie miał dosyć plaży- warto się wybrać.
My chcieliśmy odpoczać od lazurów i zebrać siły na to co nas czekało w dniu następnym- SIMILANY *lol**biggrin* totalne nasilenie lazurowe hahahahaha
Wieczorem trzeba coś jeść więc udaliśmy się na kolację- mieliśmy taką jedną ulubioną knajpkę- bambusowe ławki, stoliki itp z odznaką trip advisor'a. Jedzenie było tam pyszne. Tego wieczora akurat skusiłam się na kraba. Stwierdziłam, że w końcu muszę się z tym skorupiakiem zmierzyć bo w Polsce okazji nie będzie.
To chyba nie był najlepszy pomysł Męczyłam się z nim 40 min, byłam cała umorusana a mięsa w nim mniej niż w tyc pysznych krewetkach obok No ale przynajmniej było zabawanie
Można sobie było wybrać i niestety padło na tego biedaczka...
Pyszne kreweciory!!!
Nasze zupki... Powoli żegnaliśmy się już z tajskim jedzeniem więc sobie nie załowaliśmy
a to krabiki
i walka z nimi
Allllleeeee bym sobie zjadła krewetki i ich zupkę.... hmmmm
o jejuniu!! Phiphi.. więc wykreślam ze swojej listy... co za tłumy.... Marinik teraz to jestem w szoku.... jednak lepiej chyba łódkę wziąć na jakąś mniej uczęszczaną małą wysepkę.
Kolejny dzień to już nasz 7 w AoNang. Za nami 6 dni nieprzerwanych wycieczek na okoliczne wyspy- 2 wycieczki zorganizowane i 3 z taxi boat'em.
Szczerze mamy dość i chcemy odpocząć na miejscu. Postanawiamy, że będziemy się masować u symaptycznych Tajek przy plaży, raczyć się Changami/ drinkami, grać w karty i nic nie robić
Dodatkową atrakcją był fakt, że na ten dzień przypadało święto Loi Krathong
Pewnie kazdy wie ale jeśli nie to Loi Khratong to święto obchodzone podczas pełni księżyca, zwykle wypadające w listopadzie.
Nazwa oznacza dosłownie "spławianie tratewek". Krathong to malutkie tratwy (wielkości dłoni), tradycyjnie robione z kawałka pnia bananowca, ozdobione kwiatami, świeczkami, kadzidełkami itd. Organizowane są barwne procesje, puszczane są wspomniane tratwy, unoszące się w powietrzu lampiony. (tak mówi Wikipedia i prawie mogę to potwierdzić
Dobrze się też złożyło, że nic nie zaplanowaliśmy na ten dzień bo pogoda była średniawa jak tak teraz wspominam tę wycieczkę to naprawdę mieliśmy farta i z pogodą w listopadzie, i jak widzę z brakiem tłumów
Dzień zaczeliśmy od drineczka na plaży O tyle o ile zauważyliśmy, że na ichniejszych plażach, nie trzeba się opędzać od os ani much, o tyle napewno trzeba się opędzać od rozmaitej maści sprzedawców
Ten pan akurat był sympatyczny- to do niego się pochodziło jak ktoś chciał kukurydze- to lubię
Podczas gdy inni grali w tysiąca- którego ja nie znoszę przeszłam się sama po okolicy i odkryłam darmowe warsztaty, na których kazdy mógł przygotować swoją łódeczkę na wieczorne święto a pewnie, że się przyłączyłam i o to moje dzieło
Muszę się pochwalić, że poźniej dwa razy zaczepiły mnie Tajki i zapytały gdzie kupiłam i po ile bo takie ładne hehe
Wieczorami sprzedawali już je wszedzie na ulicach. Był festyn, tańce i prawdziwi lady boys- bez nich pewnie żadne święto nie może się tam obejść
A to nasz widok przy wieczornej kolacji... No nie wiem jak ktoś mógł zrobić taki nieudany portret króla- nam się jego zamiary źle kojarzyły
a tu już po występach czas na puszczanie łódeczek i jak miałam nadzieje lampionów- niestety lampionów nie było a łódki jakoś nie chciały płynąć i po 2 metrach fale wyrzucały je na brzeg już w kawałakach. Nie wyglądało to zatem jak na katalogowych zdjęciach z internetu reklamujących to święto ale i tak zabawa była przednia
Zdjęcie poniżej ze strony http://www.canvas-of-light.com/2010/11/photo-essay-loy-krathongyi-peng-festival-2010/
Wygladało to za to tak pewnie duża w tym wina braku umiejętności robienia zdjęć w nocy albo alko bo ostrość na niektórych zdjęciach prawie jak u fotografa w oku
Puszczam swoją łódeczkę
Dobra nie będę już męczyć tymi kulawymi zdjęciami bo aż oczy bolą
Zabawa była udana ale raczej zorganizowana pod turystów. Przeczytaliśmy w naszym przewodników cos o tym, że Tajowie i mnisi obchodzą to święto o drugiej w nocy- wówczas puszczają swoje łódki, mnich bije w gong, są modły- nie wiem czy to prawda, może trzeba trafić na odpowiedni region Tajlandii ??? My po tym jak to przeczytaliśmy postanowiliśmy przed 2 w nocy przejśc się z hotelu z powrotem na plażę i to zweryfikować- niestety oprócz pijanych młodych Tajów- pijących za wodne duszki- nie spotkaliśmy już nikogo, nawet turystów
Dalej mieliśmy trochę dość leżenia na plażach przy lazurowych wodach dlatego po niedzielnym, bardzo męczącym dniu szwędacza postanowiliśmy wybrać się do gorących źródeł, naturalnego, szmaragdowego basenu, po drodze zahaczając o jedną świątynię.
Cudnie- dzień pełen relaksu, bez wysiłku, tylko same przyjemności!!! Pomyślałam -jedziemy do SPA
Niestety zostaliśmy oszukani!!! Nikt nam nie powiedział, że do świątyni trzeba będzie wejść po 1237 schodach, co przy tak wysokiej wilgotności jaka tam panuje wykańcza… mnie wykończyło totalnie….
Przed wspinaczką spotkaliśmy jeszcze nasze ulubione koleżanki. Muszę przyznać, że te były trochę bardziej bezczelne- na schodach zagrodziły drogę i nawet trochę pofukały na jakiś Tajów, którzy próbowali je odpędzić. Tamte wcześniej były milusie, dawały całuski i miały mega delikatne łapki- takie śmieszne, bez pazurów. Od tych dodatkowo mocno śmierdziało więc całusów nie było ale dostały banana i próbowały wymusić inne gadżety
Papierosik elektroniczny? Pewnie czemu nie też chętnie weźmie
Zaczyna się... niczego nieświadoma idę...
Narazie żwawo do przodu...
Tu już mam lekko dośyć
a tu prawie zeszłam na szczycie
Byłam naprawdę wykończona- tak na mnie podziałały te warunki atmosferyczne. Chwila na zebranie sił i... opłacało się na górze naprawdę pięknie i wdoki też niczego sobie
Jestem pełna podziwu dla takich monumentalnych budowli na szczycie... łatwo nie mogło być
uroczo...
a tu jeszcze jak wracaliśmy wspomniane małpki, które nie chciały zejść z drogi i fukały za dużo
choć ten akurat nie... ale jaką miał grożną obstawę
HEHE, Znajome kąty, no więc gratuacje, ja wymiekłam juz na 200 któryms stopniu, hehehehehe, ale mój Łukasz za to wszedł na sama góre w 40 minut, a zejście zajęło mu jedyne 15 minut
życie to nieustająca podróż
Byliśmy wykończeni, spoceni i marzyliśmy tylko o tym, żeby dojechać do szmaragdowego basenu i się wykąpać. Niestety przed nami była jeszcze godzina drogi, wzieliśmy prowizoryczny prysznic w umywalce i ruszylismy do naszego busa.
Cóż to była dłuuuuuga i męcząca podróż- po pierwsze w busie przeraźliwie śmierdziało- na początku nie wiedzieliśmy dlaczego ale po tej światyni wszystko bylo jasne... Cóż widocznie tylko nieliczni myją się w umywalkach a bus dodatkowo miał słabą klimę i skórzane siedzenia Po drugie mieliśmy mały problem z oponką a nasz kierowca nie miał zapasowej albo nie mógł sobie sam poradzić? nie wiem był zestresowany, nie chciał gadać a my musieliśmy czekać na pomoc w pełnym słońcu lub w środku ze wszystkimi gratisami, które busik oferował
Kierowca naszych żartów, że należy nam się gratisowy Chang i możemy wtedy dalej tu siedzieć jakoś nie zrozumiał ??
W koncu dotarliśmy- opóźnienie o godzinę więc i czasu dla nas mniej- ale było nam wszystko jedno byle do wody
Szlak prowadził na kolejny poziom do następnego basenu ale my już ten czas wykorzystaliśmy w drodze więc musieliśmy wracać...
Aga ja naprawdę tam wymiękałam aż byłam zdziwiona, bo po wyższych górach niż 1200 stopni chodziłam- po prostu chyba ten klimat wsinaczkom nie służy. Powrót... no cóż nogi miałam jak z waty
Dalej ruszyliśmy w stronę gorących żródeł- nie ma to jak 35 stopni przy takiej samej temperaturze powietrza Woda na początku wydawała się gorąca ale po chwili było przyjemnie. Zwłaszcza, że po chwili zaczął na nas padać zimny deszcz
Taj twierdził, że 25 min maks w takich żródełkach i każdy odpada... ja nawet szybciej wyszłam
Dużo ludzi nie było ale miejsce niewielkie więc wyglądało tłoczno
i tyle tak dobiegł do końca nasz dzień bez lazurów. Było nam to potrzebne i pomimo wspinaczki i dziury bardzo wesoło spędziliśmy ten dzień. Jak ktoś będzie w okolicy i będzie miał dosyć plaży- warto się wybrać.
My chcieliśmy odpoczać od lazurów i zebrać siły na to co nas czekało w dniu następnym- SIMILANY *lol**biggrin* totalne nasilenie lazurowe hahahahaha
Wieczorem trzeba coś jeść więc udaliśmy się na kolację- mieliśmy taką jedną ulubioną knajpkę- bambusowe ławki, stoliki itp z odznaką trip advisor'a. Jedzenie było tam pyszne. Tego wieczora akurat skusiłam się na kraba. Stwierdziłam, że w końcu muszę się z tym skorupiakiem zmierzyć bo w Polsce okazji nie będzie.
To chyba nie był najlepszy pomysł Męczyłam się z nim 40 min, byłam cała umorusana a mięsa w nim mniej niż w tyc pysznych krewetkach obok No ale przynajmniej było zabawanie
Można sobie było wybrać i niestety padło na tego biedaczka...
Pyszne kreweciory!!!
Nasze zupki... Powoli żegnaliśmy się już z tajskim jedzeniem więc sobie nie załowaliśmy
a to krabiki
i walka z nimi
Allllleeeee bym sobie zjadła krewetki i ich zupkę.... hmmmm