--------------------

____________________

 

 

 



Wakacje na Phuket - czy to stracony czas?

112 posts / 0 nowych
Ostatni wpis
Strony
karisss
Obrazek użytkownika karisss
Offline
Ostatnio: 4 lata 7 miesięcy temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

jedzonko Man in love

Duży Zając
Obrazek użytkownika Duży Zając
Offline
Ostatnio: 3 lata 3 miesiące temu
Rejestracja: 21 sty 2014

Fantasea to wybudowany specjalnie na potrzeby turystyki kompleks rozrywkowo-gastronomiczny, który ma dać turystom miło spędzony czas wieczorem obejmujący różnego rodzaju rozrywki dla dorosłych i dzieci, możliwość zrobienia turystycznych zakupów oraz obejrzenia pokazu związanego z historią i legendami dotyczącymi Tajlandii.

Ujęty w cenie biletu busik podjechał pod hotel i dowiózł nas pod kasy, gdzie płacimy za bilety na podstawie wystawionego wcześniej przez biuro w Parong voucheru...

Już przy kasach powala złoto i interpretacje motywu słonia, który jest motywem przewodnim obiektu i przedstawienia...

Przy kasach gości witają hostessy w tajskich strojach...

Przechodzimy przez wejście zyposażone w urządzenia kontroli bezpieczeństwa i znajdujemy się na terenie parku.

Cały obiekt utrzymany jest w stylu tajskiego - azjatyckiego kiczu... Jak ja lubię ten kicz... Jest taki słodki...

Tak jak Warszawa czy Kopenhaga, Phuket FantaSee ma też swoją syrenkę...

TYle, że ta syrenka ma pod sobą stwa z tysiącami złotych rybek...

Do przedstawienia jest jeszcze sporo czasu, więc oglądamy kolejne obiekty, z których pokażę kilka dla ogólnej orientacji...

Białe słonie zapraszają do sklepu z biżutyerią, strojami, ceramiką i innymi "atrakcjami"

Skoro taj czyli Syjam to muszą też być i syjamskie bliźniaki... Tutaj, przed sklepem z odzieżą dla dzieci i zabawkami...

Wielka porcelanowa waza zachęca do zakupu porcelany...

Historyczny samochód zdobi sklep z tkaninami, strojami dla pań oraz dodatkami, w tym torbami z różnego rodzaju skóry (należy tylko pamiętać, że jeżeli decydujemy się na wyroby z krokodyla lub węża należy sprawdzić, czy mają one certyfikat dopuszczający ich import do krajów stosujących konwencje dotyczące zwierząt zagrożonych. Jest certyfikat - jest dobrze... Brak certyfikatu może oznaczać w najlepszym razie konfiskatę a w najgorszym kilka lat paki... Szczególną ostrożność należy zachować przemieszczając się przez lotniska w Niemczech... Szczególnie uważny na tego typu zakupy jest zestaw celników we Frankfurcie...

Można posiedzieć przy stoliczku pod białymi pawiami...

I tym sposobem dochodzimy do kompleksu restauracyjnego.

Bilety do FantaSee oferowane są w trzech podstawowych opcjach

Wsyęp + transfer; Wstęp + kolacja bufet oraz Wstęp + kolacja bufet z owocami morza...

My wybraliśmy tę drugą opcję, ponieważ cena bufetu z owocami morza była przesadna natomiast wyjazd był zbyt wcześnie by spożyć nasz główny posiłek przed a trwał zbyt długo, by czekać z kolację do powrotu.

Do kompleksu restauracyjnego przechodzi się przez mostek nad otaczającą go fosą

Mostek ozdabiają złocone postacie trzymające latarnie...

Hall wejściowy zaprasza tytowym tajskim wejściem "na bogato"...

Panowie z obsługi sprawdzają bilety i przydzielają gości do odpowiednich stolików - chodzi o to, aby goście nigdy nie czekali na miejsce oraz, żeby nie pętali się między brudnymi stolikami...

Sala restauracyjna robi wrażenie - jest tam ze 2000 miejsc...

Nad gośćmi czuwa mitologiczny takjski feniks...

Kolacja jest posiłkiem w formie bufetu.... bogatego bufetu z dużym wyborem przystawek, dań głównych, deserów, owoców i napojów.

Jest z czego wybrać i jest smacznie. Nie żeby rewelacyjnie, ale przy takim "przemiale" o rewelacjach nie może być mowy. Jest po prostu dobrze ze wskazaniem na bardzo dobrze...

Ten tależ, jak na Taj, nie wygląda zbyt ładnie, ale dałem się ponieść ogólnemu trendowi, żeby za jednym razem spróbować kilku rzeczy... BŁĄD - OGROMNY BŁĄD... Przecież nikt nie ogranicza nam ilości podejść do bufetu... nikt nie liczy talerzy. Przy kuchni takiej jak tajska kilka potraw na jednym talerzu to karygodny błą bo smaki nie mieszają się ze sobą - one się po prostu wykluczają! No ale cóż błąd popełniony - jakoś jednak dało się z tego wybrnąć i jedzenie okazało się prawdziwie smaczne...

Po kolacji wychodzimy przez złocony mostek i wracamy do zwiedzania...

Jeszcze tylko rzut oka na salę dla tych z "lepszym" menu... Ładna dekoracja, ale tłoku brak... Widać ludki orientują się, że szkoda przepłacać...

Krążymy wśród złoconych łodzi i straganów z pamiątkami...

Wśród tysięcy pamiątek Zając odnajduje Zające...

Jest też na terenie kawiarnia z ciekawym wejściem i pono dobrą kawą...

No i dochodzimy do głównych aktorów dzisiejszego wieczoru...

Można pogłaskać, można poprzytulać, można też odbyć przejażdżkę...

Mahoudowi bardzo podobał się kontakt Zająca ze słoniem... A o słoniach w Taj napiszę jeszcze później przy okazji kolejnego spotkania...

Podczas, gdy jeden z kolegów woził turystów po placu...

Drugi zabawiał się z Zającem...

CHyba słonik dojrzał gdzieś niedosuszone włosy i włączył prywatną suszarkę z silnym nawiewem...

No ale czas na program. Występ odbywa się w teatrze stylizowanym na Angkor Wat nazwanym Pałacem Słoni...

Wchodzimy do środka i... zdziwko. Wszelkie kamery, aparaty fotograficzne i telefony komórkowe pozostają w szatni do odbioru po przedstawieniu...

Szkoda, bo występ był wspaniały. Historia Syjamu dla widza, który lubi żywych aktorów, w tym kilkanaście słoni, piękne stroje oraz prostą historię i trochę akrobacji, trochę cyrku...

W sumie bardzo fajne i warte zobaczenia show... Niestety jedyny materiał, to niezbyt dobre skany z okładki naszego zdjęcia ... Ale coś tam można z nich "wyczytać"

A po pokazie (który patrząc na minę Zająca) podobał się bardzo spotkanie z Tajskim Duszkiem...

Nieco drobiu...

Na pytanie, Czy warto pojechać do FantaSee odpowiem - WARTO. Można poczuć się jak dziecko i miło spędzić czas...

Teraz do hotelu i odpocząć> Jutro przecież czekają kolejne atrakcje

Duży Zając

Duży Zając
Obrazek użytkownika Duży Zając
Offline
Ostatnio: 3 lata 3 miesiące temu
Rejestracja: 21 sty 2014

Kolejny dzień to dzień Małego Zająca... Podczas wędrówek po zakamarkach Patong oglądaliśmy liczne salony masażu i kosmetyki.

Jak zwykle okazało się, że trzeba skorzystać z oferty znajdujacej się w pobliżu hotelu.

W Tajlandii masaż i spa to sprawy tak ze sobą powiązane jak golonka z chrzanem... Tylko że łatwo coś zchrzanić...

Nasz wybór padł na salon Burasari

Hasło tego przybytku brzmi "Jakość życia"

I faktycznie znaleźliśmy tam to, czego poszukiwaliśmy - Jakość - jakość przez duże J.

Już sama recepcja zachęca do skorzystania z usług... Nastrój, muzyczka, recepcjonistka w pięknym stroju i...

I zaczynamy od przeglądu menu (było co poczytać, bo zabiegów oferowanych było kilka kartek), ale jednocześnie Zając otrzymuje długi formularz zawierający kilkadziesiąt pytań...

O co te pytania? O ogólny stan zdrowia, problemy z sercem, oddychaniem, stawami, bólami, kręgosłupem, uczulenia na różne sybstancje itd., itp...

I to jest właśnie ta jakość, której szukamy... Wiemy, że salon przygotuje tak zabiegi, by pacjent nie wyszedł z bólem, opryszczką czy innym paskudztwem...

Trzygodzinny seans urodotwórstwa z masażem stóp, peelingiem, sauną, masażem z olejkami kosztował 2500 THB

I wart był każdego jednego bata z tej ceny.

Niestety w salonie nie wolno robić zdjęć a na moją "asystę" podczas zabiegów panie z salonu zgodziły się po dłuższym zastanowieniu

Ale byłem, widziałem, wypiłem ziołowy napar "dla zdrowotności", pogadałem i wyszedłem wraz z bardzo zadowolonym Zającem, który natychmiast "obstalował" kolejny termin...

A Zająca zadowolić nie jest łatwo... Gduyby choć drobiazg wypadł nie tak jak trzeba szukalibyśmy innej opcji. A tu proszę - obstalunek na dzień przed odlotem do domu załatwiony...

Duży Zając

Duży Zając
Obrazek użytkownika Duży Zając
Offline
Ostatnio: 3 lata 3 miesiące temu
Rejestracja: 21 sty 2014

No a po zabiegu chwila odpoczynku i w miasto i na plaże...

Po drodze oczywiście domoweprzysmaki z wózka wujka Taj...

Jeśli kto spragniony wyciskany przy kliencie soczek czeka...

A może kukurydza na parze...

Idziemy plażą w kierunku północnym, Zabawa dzienna trwa na całego...

Nas zafascynowały małpie wyczyny obsługi parasailingu... Ten ciemniejszy nie jest niczym przymocowany... Trzyma się linek ręką i tyle... A gdzie inspekcja pracy, BHP i inne takie????

Można wynająć long-boata... ceny jednak nie zachęcają... - 2500 THB za godzinę...

Sprzęt wodny czeka... Ale chętnych zbyt wielu nie ma - przyczyna? Cena... Najbardziej szarpią się Rosjanie i Chińczycy. U nich kasiory mnogo... 

Dochodzimy do końca piaszczystej plaży. Tu zaczynają się skałki nad którymi usadowiło się kilka restauracji z tarasami widokowymi...

Nie zwróciliśmy uwagi, a tu dzień dobiega końca i zaczynają się widoczki, na które czeka większość turystów... Zachodzi słoneczko...

To o tej porze parasailing i skuter wodny zapewniają najlepsze wrażenia...

Woda przyjemnie ciepła a jednocześnie słońce przestało palić w głowę... Po prostu raj...

Oczywiście trzeba zrobić kilka standardowych kiczowatych fotek, ale przecież nawet jeżeli się do tego nie przyznajemy i mocno to krytykujemy, to w głębi duszy kochamy ten kicz... On poprawia nam nastrój... po prostu cieszy... daje możliwość odreagowania jak makatka z żubrem z Białowieży...Jak jeleń na rykowisku czy zachód słońca na bazarowych obrazkach...

Słoneczko zaszło, chmurki nabrały kolorków... I ten "kicz" okazuje się, że jest prawdą... Że nieprawdopodobne kolorki z obrazków z bazaru naprawdę istnieją...

Już po ciemku wracamy w okolice hotelu i poszukujemy kolacji... Zając znalazł miejsce i wertuje menu... Widzę, że będzie dobrze...

Na początek spring rolls... To niby tak powszechne danie w każdym miejscu jest nieco inne, bo daje kucharzowi miejsce na pokazanie własnej indywidualności, wyróżnienie się z pośród tysięcy przygotowujących spring rolsy - no i do tego sos... cudo...

Kolejny komponent posiłku to morning glory w sosie ostrygowym...

Morning glory to nic innego, jak tylko szpinak wodny czy też wilec wodny (Ipomoea aquatica). Niby proste warzywko, ale najważniejszy jest sos. To on decyduje, czy potrawa jest smaczna czy smakuje jak zwykła trawa...

Zupka kurczacza z mlekiem kokosowym - chyba jedno z najlepszych osiągnięć kuchni tajskiej w zakresie zup...

I wieprzowinka w sosie z warzywkami - między innymi kapustą, groszkiem strąkowym, pędami i oczywiście chili... marzenie...

Wspaniała kolacja na 2 osoby znowy z napojami za niecałe 350 THB...

Jeszcze tylko spacerek i spać, bo rano kolejna wycieczka w okolice...

Duży Zając

Duży Zając
Obrazek użytkownika Duży Zając
Offline
Ostatnio: 3 lata 3 miesiące temu
Rejestracja: 21 sty 2014

Dzisiejszy dzień przeznaczony jest na jedną z najbardziej popularnych "komercyjną" wycieczkę z Phuket...

Płyniemy na Playa Maya zobaczyć "Rajską Plaże" i Phi-Phi...

Rano busik zabiera nas a hotelu do portu w Phuket Town. Port jest "wielozadaniowy" - turystyczny, handlowy i rybacki...

Spotykamy naszego opiekuna / a może raczej naszą pół na pół bo okazuje się, że był w trakcie "przeróbki"...

Zauważyliśmy, że wielu "przerobionych" pracuje w branży turystycznej jako przewodnicy... "Marysia" okazała się opiekuńcza, sprawna, zorganizowana i bardzo dbała, żeby wszyscy byli jak najbardziej zadowoleni... Więc płyniemy...

W porcie ruch kutrów rybackich i krewetkowych (krewetkowe wyposażone są w długie wysięgniki przypominające wędki)...

Ze względu na cykl odpływ-przypływ, wystarczy odpowiednio zacumować kuter, aby można było dokonać inspekcji czy napraw części podwodnej...

Po szybko mijającym rejsie dopływamy do Playa Maya... Łodzi sporo... Ludzi dużo, ale widoki i tak piękne...

Jak się trochę postarać, to nawet nie widać tłumu...

I uwaga dla wybierających się w tym kierunku.

Przy kupowaniu wycieczki należy dopytać, jakiego rodzaju jednostką płyniemy... Do plaży, z możliwością wysadzenia na niej gości dopływają tylko longboaty oraz szybkie ścigacze turystyczne. Przypływający dużymi stateczkami mogą jedynie nacieszyć oko widokiem z wejścia do zatoczki...

Każdy longboat musi być odpowiednio udekorowany wstążeczkami, kwiatkami i czymkolwiek jeszcze... to ofiara o przebłaganie złych duchów i prośba o opiekę tych dobrych...

Niektórym dobrym nawet się to podoba...

Są więc i lazurki - tutaj akurat szmaragdowe... a jak się trochę postarać, to wychodzi tak, jak by na Playa Maya nikogo poza nami nie było...

A poza piachem i wodą są jeszcze skały powstałe w wyniku erozji

Takie dwa silniki naprawdę dają łódce niezłego "kopa"...

Po mniejwięcej godzince na plaży Marysia zbiera towarzystwo i płyniemy posnorkować w zatoce... Rybek sporo, bo przecież załogi i turyści zanęcają czym się da...

Najlepiej swoją drogą mają ci, co przypłynęli longboatami z Phi-Phi... Oni podpływają dodatkowo do maleńkich plażyczek oraz pod skałki...

Wypływamy z zatoki i płyniemy niedaleko od brzegu w stronę Phi-Phi

Kolory wody zmieniają się w zależności od oświetlenia...

Mijamy małe plażyczki, gdzie zatrzymują się ci, którzy wynajęli indywidualnie niewielkie łódki na "eksplorację wybrzeży...

Dopływamy do jaskini - podobno Cyganów Morskich. Ten ludek nie osiadł nigdzie na stałe, nie buduje domów na lądzie... Wolą swobodne życie na wiodzie...

Zahaczamy też o "małpowisko"... Młodsze małpki wykazują dość sporą aktywność, żeby "pozyskać" jakieś "dobra" od turystów.. Starsi Panowie wykazują powagę, spokój ducha i wielką grację...

No i zbliżamy się do Phi-Phi...

Pan sternik poczuł obiad więc dał trochę "po garach" i stąd białe kropoki rozprysku fal...

Cumujemy i udajemy się na lunch...

W tym przypadku lunch nie zachwycił, ale też i można było sobie pojeść... 

Kurczaczek był dość smacznie przyprawiony i mięciutki pod panierką...

Mamy godzinę czasu, kierujemy się więc na plażę Loh Dalam Beach. Piękna plaża, sporo ludzi, ładne widoki.... Miło...

Po godzinie zmieniamy miejsce. Płyniemy na popołudniowy plażing z dodatkowymi atrakcjami... Dopływamy - duża plaża, dużo leżaków (odpłatnych), ładna woda... można pochodzić, popływać, 

Najważniejsze jednak jest to, że jest kilka barów... I akurat w tym, koło którego wylądowaliśmy drineczkami kusi pono niezłe tajskie "CIACHO"...

Ciacho dwoi się i troi, żeby sprawnie wszystkim dogodzić... Wybór Zająca pada na koktajl w ananasie...

Ciacho przystępuje do pracy...

Panie podziwiają sprawność mieszania oraz produkt, który wlany zostaje do przygotowanego ananasa...

Słoneczko przypieka, Zając nabiera coraz bardziej czerownych kolorków a mina wskazuje, że Ciacho spisało się dobrze i drineczek ma pozytywny wpływ na odbiór świata...

Słoneczko niestety nieubłaganie zmierza ku poziomowi wody, więc czas wracać do Patong...

W drodze powrotnej sternicy przeprowadzają wyścig, jak w formule 1, kto pierwszy w porcie... Starali się mocno (może ostatni miał stawiać wieczorną kolejkę...?)

I rodzi się pytanie - czy warto jechać na taką wycieczkę? Odpowiedzi będzie tyle, ile odmiennych gustów turystów. Pewna spotkana pani była rozczarowana, bo na Playa Maya nie było parasoli i nikt nie serwował driniów z parasoleczkami (najlepiej, żeby w cenie...). Moja opinia jest taka - jeżeli jesteś na Phuket i chcesz zobaczyć miejsca objęte tą wycieczką to wybór nie jest zbyt wielki: albo wycieczka, albo prywatna łódź; pozostaje tylko kwestia ceny.

Co do nas, to byliśmy całkiem usatysfakcjonowani. Również dzięki naszej Marysi...

No a po powrocie kolacja... Znowu w innym miejscu... Ponieważ jedliśmy lunch, więc tym razem nieco mniejszy zakres kolacji...

Krewetki w socie czosnkowo tamaryndowym... Mniamuśne...

Nasza ulubiona zupka z kurczaka z mlekiem kokosowym - jedliśmy ją kilka razy i za każdym razem była nieco inna - skład niby ten sam, ale jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach, a tych, żaden kucharz nie zdradzi do końca...

No i podstawowe danie Dużego - wołowinka z ryżem i warzywami w ananasie - lepszej nie jadłem nigdzie indziej... Nasz dzisiejszy lokal zaczyna nam się podobać - przyjdziemy tu jutro...

Miny na tym zdjęciu pokazują chyba całą satysfakcję z serwowanego menu...

Duży Zając

Duży Zając
Obrazek użytkownika Duży Zając
Offline
Ostatnio: 3 lata 3 miesiące temu
Rejestracja: 21 sty 2014

Kolejnego dnia po śniadaniu kierujemy się ku plaży, gdzie znajduje się końcowy przystanek autobusu do Phuket Town...

Autobus trochę starawy, taki bardziej miejscowy, bilet zaledwie kilka batów, więc jedziemy ...

Dojeżdżamy do ronda w centrum i wiemy, że tu musimy też wrócić, żeby złapać autobus powrotny...

Chodzimy sobie uliczkami o kolonialnej zabudowie...

 

Kolorowe domki starego miasta z dużą ilością zieleni. Niestety, takich uliczek jest zaledwie kilka...

Spotykamy młodą(?) parę w trakcie ślubnej sesji zdjęciowej (trochę ten strój Pana Młodego nie za bardzo w naszych standardach...)

Duży Zając

Duży Zając
Obrazek użytkownika Duży Zając
Offline
Ostatnio: 3 lata 3 miesiące temu
Rejestracja: 21 sty 2014

Zapytaliśmy kilka razy o drogę i dotarliśmy do najważniejszej w Phuket Town Świątyni Buddyjskiej...

Bogato zdobione wejście ze złoconym Ptakiem Garuda...

A we wnętrzu wielki Złoty Budda...

W budynku obok kolejne, bardzo liczne figury Buddy oraz pomniki lokalnych Świętych Mężów...

A obok Świątyni niewielka jak na tajskie rozmiary dagoba pokryta glazurowaną na brąz cegłą ...

A wokół dagoby "ścieżka edukacyjna" - na drzewach złote myśli Buddyzmu z wypowiedzi Dalajlamy...

Brak przemocy niesie pokój.

Wartości przynoszą ukojenie w godzinie śmierci.

Wytrenowany umysł jest powodem do prawdziwego szczęścia.

Dobrze zrobione jest lepsze, niż dobrze powiedziane.

Prawdziwa cnota jest jak rzeka. Czym jest głębsza, tym mniej robi hałasu.

Takie krótkie zdania, a ile w nich życiowej prawdy i mądrości...

Dochodzimy do miejskiego parku. Ponieważ zbliża się Chiński Nowy Rok, więc trwają przygotowania do obchodów

Mały Zając zdecydował się na inspekcję smoczej paszczy...

Charakterystycznym elementem parku jest wieża zegarowa... Tylko niech mi ktoś powie, która jest godzina...???

Idziemy dalej ulicami o kolonialnej zabudowie nieco przysłoniętej tak charakterystyczną dla Azji plątaniną kabli...

Duży Zając

Duży Zając
Obrazek użytkownika Duży Zając
Offline
Ostatnio: 3 lata 3 miesiące temu
Rejestracja: 21 sty 2014

Dochodzimy do Świątyni Chińskiej - jeśli nie wie się dokładnie, gdzie ona jest, łatwo ją przeoczyc, bo prowadzi do niej brama i dość wąska boczna uliczka.

Wejścia strzegą kolorowe, wesoło wyglądające smoki...

Z drugiej strony bramę wieńczą dwa nieco pokraczne lwy...

I kolejna brama... i znowu porcelanowe smoki...

Uwagę zwraca precyzja detali i dbałość o szczegóły.

Smokom towarzyszą sceny z chińskiej mitologii religijnej...

Plac przed Świątynią był niestety w trakcie remontu, ale i tak było co obejrzeć... Na przykład takie fantastyczne dekoracje...

Jak to w chińskich świątyniach i tutaj królowało mnóstwo mniejszych i większych figurek ołtarzowych...

Przepiękne były rzeźbione panele dekoracyjne ścian za ołtarzem i w apsydzie...

Drzwi do Świątyni przedstawiają jej Strażników... Oto jeden z nich

No i oczywiście jest kilka stołów przeznaczonych na składanie ofiar...

Wychodzimy ze Świątyni przez Smoczą bramę ostatni raz podziwiając pięknie rzeźbione wspierające smoki kolumny

No i pora wracać do Patong. Tym razem podróż odbyliśmy jeszcze bardziej lokalnym środkiem transportu - autobusem-ciężarówką z rzędami drewnianych ławek. Ale za to jak miłą klimatyzacją był powiew późnopopołudniowego powietrza...

Po powrocie idziemy na kolację do naszej wybranej już restauracji na bocznej uliczce kompleksu targowego OTOP

Restauracja chyba nie jest zła, bo podczas gdy kolejne trzy sąsiadujące z nią stoją prawie puste, tutaj jest wieczny ruch i czasem trzeba poczekać na stolik.

Czas oczekiwania na podanie może wynosić nawet około pół godziny mimo, że pracujące w kuchni cztery starsze panie uwijają się jak w ukropie

Nasz zaprzyjaźniony już młodszy kelner wybiera dla nas rybkę...

Poleca tą różowiutką... No to do gara...

Dla niewtajemniczonych - W większości miejsc w Taj dania takie, jak ryby, duże krewetki, czy mątwy wybiera się z rozłożonego na lodzie zapasu

Ceny podawane są najczęściej za 100 g produktu. W przypadku ryb bywa, że za ryby jest stała cena za sztukę. W tej restauracji było to 300 THB

Rybka zostaje przygotowana według oferty w karcie zgodnie z wyborem klienta - smażona / gotowana / na parze; w sosie własnym / rybnym / tamaryndowym itd...

Nasz wybór tymn razem pada na smażenie wraz z czosneczkiem i pieprzem...

Po kilku minutach na stół trafia taki oto produkt finalny... Smacznego...

Jeszcze ryż z warzywami...

I mamy Zajęczy zestaw kolacyjny na dzisiaj...

Duży Zając

Duży Zając
Obrazek użytkownika Duży Zając
Offline
Ostatnio: 3 lata 3 miesiące temu
Rejestracja: 21 sty 2014

Kolejny dzień przeznaczony jest na całodniową wycieczkę statkiem do Phang Nga, hongów oraz na wyspę Jamesa Bonda. W lokalnych biurach było wiele różnych ofert, krótszych - dłuższych, z kajakami i bez, z obiadem i bez, z powrotem koło południa, po południu i wieczorem. My zdecydowaliśmy się na opcję całodniową z powrotem wieczorem, żeby załapać się na zachód słońca w Phang Nga... 

Po wczesnym śniadaniu przyjeżdża po nas minibusik i zawozi na przystań. Ta przystań położona jest w innej części wyspy niż poprzednia... 

Na przystani czeka leciutkie śniadanko z napojami i kawą i wsiadamy na statek... W drogę...

Mijamy kilka niewielkich wysepek gdzie na każdej jest jakaś otoczona zielenią plaża...

i docieramy do nieco większej wysepki, gdzie przewidziana jest godzinna przerwa na plażowanie... Jest całkiem ładnie - ale tylko z frontu... Tajowie nie wykazują się zbytnią dbałością o otoczenie i na zapleczach powstaje śmietnik... Ale w końcu przypłynęliśmy tu na plażę...

Po piasku widać, że ta plaża ma swoich lokalnych mieszkańców tworzących fantastyczne wzory na piasku...

Na plaży jest też barek w którym pracuje cała rodzinka łącznie z dziećmi. Oferują kilkaprostych dań, napoje, owoce i soczki...

Po mniej więcej godzinie odpływamy w kierunku naszej głównej atrakcji dnia...

Na statku serwują obiad - całkiem smaczny i bardzo pożywny...

Jest wybór. A wszystko prosto z kuchni na dolnym pokładzie...

No i jesteśmy coraz bliżej tych wystających z wody skał, które tak podobały nam się z okien samolotu...

Bardzo wyraźnie widać na linii wody skutki erozji wywołanej falami i pływami

Widoki są fantastyczne a przy niezbyt gorącej pogodzie można je podziwiać przez cały czas z dziobu statku

Przy niektórych skalnych wysepkach widać zgrupowania łódek. To tam znajdują się sławne hongi..

Ponieważ jest ich kilka, my do swojego dotrzemy za kilka minut.

No i jesteśmy na miejscu Teraz przesiadka ze statku na dmuchane kajaki. Po dwie osoby i m iejscowy wioślarz...

Duży Zając

Duży Zając
Obrazek użytkownika Duży Zając
Offline
Ostatnio: 3 lata 3 miesiące temu
Rejestracja: 21 sty 2014

No to do kajaka... i w drogę

Co to są hongi. Jest to najprościej mówiąc formacja geologiczna, która powstała w miejscu gdzie zawaleniu uległo sklepienie groty znajdującej się we wnętrzu umiejscowionej na wodzie wyspy-skały. Wpływając do hongu wpływamy do wypełnionej wodą jaskini pozbawionej sklepienia...

Pływanie po hongach możliwe jest tylko w określonych porach dnia ponieważ ze względu na przypływ woda zalewa "wjazd" lub przy odpływie robi się zbyt płytka, aby można było wpłynąć do wnętrza...

Kajakowa wyprawa po hongach jest jednym z ciekawszych punktów programu...

Duży Zając

Strony

Wyszukaj w trip4cheap