Na wysepkach najwięcej jest jednak ptaków, poznaję tylko mewy, głuptaki, fregaty i kormorany, ale jest tu sporo innych gatunków wodnego ptactwa.
Najciekawsze są niewielkie ptaszki maskonury zwane tu puffins. Siedzą całymi stadami na wąskich półkach skalnych. Mają charakterystyczny garbaty dziób koloru czerwono-żółtego i pomarańczowe nóżki, a całe są biało-czarne.
Ptaki te potrafią nurkować nawet na głębokość 60m w poszukiwaniu ryb, wówczas skrzydła służą im za wiosła.
Fajnie to wygląda – jak jeden ptak wzbije się do lotu, to podąża za nim cała ich chmara i nagle na niebie pojawiają się ich setki...
Niestety zbliża się czas nieuniknionego powrotu.
Zostają za nami urokliwe wysepki, lodowce, a przede wszystkim zwierzęta.
Mamy dziś wyjątkowe do nich szczęście.
Jeszcze na koniec widzimy mamuśkę humbakową z młodym. To pewnie rodzinka tego samego humbaka, którego już widzieliśmy wcześniej.
Erik mówi, że często trafiają się też na plażach czarne niedźwiedzie, a na skałach owce śnieżne.
No cóż, one chodzą własnymi drogami, jednak zwierzęta lądowe trochę zawiodły. Żadne nam się nie pokazało, za to mamy okazję zobaczyć całą gamę stworzeń morskich.
Rejs z pewnością zostanie na długo w naszej pamięci.
Schodzimy na ląd w porcie w Seward przewiani, zziębnięci, ale bardzo zadowoleni z morskiej wyprawy.
W drodze powrotnej idziemy w okolice rozlewiska, nad którym na zboczu góry Marathon stoją kolonialne drewniane domki z pięknym widokiem na całe miasteczko wraz z zatoką oraz portem z motorówkami i jachcikami.
Widać też pływające łososie....
Ponieważ boli mnie trochę gardło wracamy do naszego Wydrowego Domku.
Sheryll robi gorącą herbatę i daje mi aspirynę, a potem puszczają nam swoje filmy z wycieczek po Alasce.
Po obejrzeniu ich filmów i fotek cieszę się, że nie zaplanowałam naszej trasy za Koło Podbiegunowe. Zajęło by dużo czasu dostanie się tam, a monotonne widoki tundry nie wydają mi się aż tak zachwycające. Za to zdjęcia zorzy polarnej są fantastyczne. No, ale najlepszy efekt wizualny jest w zimie, kiedy panują kompletne ciemności.
A tak w ogóle to już bardzo chce mi się spać!!!!
Życia nocnego w Seward nie prowadzimy zupełnie....jaccuzi również niewykorzystane.
Apsiku, masnkonury czylu puffins wystepują też na Islandii i tam widziałam ich w największych ilościach . Niestety są tez tam od wieków zjadane przez Islandczyków Spotkalam je tez ,ale juz nie tak duzo na Spitsbergenie, Grenlandii i wyspach Owczych.
Fotki i opisy - żeby nie wiem jakie - nigdy nie oddadzą realiów. W rzeczywistości oko inaczej widzi niż obiektyw, dochodzą zapachy, powiew wiatru, dźwięki....
Zapewniam cię, że tam jest o wiele ładniej niż na moich zdjęciach!!!!
Nelcia, te maskonury to chyba takie typowe ptaszki chłodnych rejonów. To i w Europie znalazły sobie dobre miejsca...
Kolejny dzionek na alaskańskiej ziemi zapowiada się słonecznie!!!!
Ale tu z pogodą, to zawsze wielka niewiadoma, może się zmienić w ciągu pół godziny. Więc wolę swą poranną radością nie zapeszać!!!!
Kolejna dobra nowina, żadne choróbsko się nie wykluło. Widać – organizm stary, ale jary.
Jak się jest gdzieś na wczasach stacjonarnie dwa tygodnie, a trafi się brzydka pogoda (lub choroba nie daj Panie Boże) , to można sobie jakąś wycieczkę odłożyć na później. Ale jak się jest krótko i ma się intensywny plan zwiedzania rozpisany na każdy dzień, można najwyżej coś tam pozamieniać.
Do pełnej realizacji zostały dwa punkty.
Wyprawa na lodowiec Exit Glacier oraz nad jezioro Bear Lake – obie właściwie całodniowe, bo nie lubimy zwiedzać na chybcika. Choć jakby się ktoś uparł , to byłby w stanie te dwie atrakcje obskoczyć w ciągu jednego dnia.
Ponieważ wczoraj napatrzyliśmy się na lodowce, dzisiaj kolej na jeziorko.
Jezioro Bear Lake, czyli Niedźwiedzie nie jest żadnym "must see" na Alasce.
Pewnie takich jezior są setki... ale ja się związałam z nim uczuciowo na początku szczegółowego rozpracowywania całej naszej trasy.
Już we wstępnej fazie, gdy bukowałam noclegi bardzo mi się to miejsce spodobało. Z dala od cywilizacji, w głuszy leśnej, jest malownicze jezioro otoczone lasem, gdzie widuje się na codzień niedźwiedzie i orły – o takim miejscu marzylam.
Mąż się jednak kategorycznie nie zgodził i w końcu – po wysłuchaniu całkiem logicznych argumentów - przyznałam mu rację. Twierdził, że co innego jak się jedzie na dłuższe wakacje, typowo relaksacyjnie, a co innego gdy na parę dni, w czasie których chce się jak najwięcej zobaczyć. Stamtąd bowiem każdego dnia trzeba by dojeżdżać kilkadziesiąt kilometrów do ciekawych miejsc, czy nawet do restauracji, żeby coś zjeść.
Fakt, o tym nie pomyślałam – taka byłam zahipnotyzowana jego lokalizacją, a i specyfiki Alaski (odległości i pustkowia!!!!) też nie znałam...
Dzisiaj więc się naocznie przekonam, jak tam faktycznie jest.
Wiem tylko tyle, że dzicz kompletna, żadnej knajpki, ani sklepu, dojazd polną drogą.
Trzeba więc zabrać żarełko na cały dzień ze sobą, żeby mi mąż nie truł, że głodny, jak nam się tam spodoba i dłużej zostaniemy...
Apisku, codowna ta Twoja Alaska cieszę się, że podróż życia sie tak super udała i spałniłaś swoje marzenie
dla mnie klimacik zbyt zimny, ale przyroda na fotkach oszałamiająca i zwierzaki
Dzioby,
Faktycznie długo czekałam na tą Alaskę i jak w końcu się tam znalazłam, to stwierdziłam, że warto było czekać.
Jestem bardzo zadowolona, bo wszystko, co mnie kręci tam znalazłam.
Tylko z pogodą to tam rzeczywiście różnie może być....
Mariola
Na wysepkach najwięcej jest jednak ptaków, poznaję tylko mewy, głuptaki, fregaty i kormorany, ale jest tu sporo innych gatunków wodnego ptactwa.
Najciekawsze są niewielkie ptaszki maskonury zwane tu puffins. Siedzą całymi stadami na wąskich półkach skalnych. Mają charakterystyczny garbaty dziób koloru czerwono-żółtego i pomarańczowe nóżki, a całe są biało-czarne.
Ptaki te potrafią nurkować nawet na głębokość 60m w poszukiwaniu ryb, wówczas skrzydła służą im za wiosła.
Fajnie to wygląda – jak jeden ptak wzbije się do lotu, to podąża za nim cała ich chmara i nagle na niebie pojawiają się ich setki...
Niestety zbliża się czas nieuniknionego powrotu.
Zostają za nami urokliwe wysepki, lodowce, a przede wszystkim zwierzęta.
Mamy dziś wyjątkowe do nich szczęście.
Jeszcze na koniec widzimy mamuśkę humbakową z młodym. To pewnie rodzinka tego samego humbaka, którego już widzieliśmy wcześniej.
Erik mówi, że często trafiają się też na plażach czarne niedźwiedzie, a na skałach owce śnieżne.
No cóż, one chodzą własnymi drogami, jednak zwierzęta lądowe trochę zawiodły. Żadne nam się nie pokazało, za to mamy okazję zobaczyć całą gamę stworzeń morskich.
Rejs z pewnością zostanie na długo w naszej pamięci.
Mariola
Schodzimy na ląd w porcie w Seward przewiani, zziębnięci, ale bardzo zadowoleni z morskiej wyprawy.
W drodze powrotnej idziemy w okolice rozlewiska, nad którym na zboczu góry Marathon stoją kolonialne drewniane domki z pięknym widokiem na całe miasteczko wraz z zatoką oraz portem z motorówkami i jachcikami.
Widać też pływające łososie....
Ponieważ boli mnie trochę gardło wracamy do naszego Wydrowego Domku.
Sheryll robi gorącą herbatę i daje mi aspirynę, a potem puszczają nam swoje filmy z wycieczek po Alasce.
Po obejrzeniu ich filmów i fotek cieszę się, że nie zaplanowałam naszej trasy za Koło Podbiegunowe. Zajęło by dużo czasu dostanie się tam, a monotonne widoki tundry nie wydają mi się aż tak zachwycające. Za to zdjęcia zorzy polarnej są fantastyczne. No, ale najlepszy efekt wizualny jest w zimie, kiedy panują kompletne ciemności.
A tak w ogóle to już bardzo chce mi się spać!!!!
Życia nocnego w Seward nie prowadzimy zupełnie....jaccuzi również niewykorzystane.
Mariola
Apisku, bajka, tak właśnie wyobrażałam sobie Alaskę. Och, jak ja chciałabym tam być!!!
Apsiku, masnkonury czylu puffins wystepują też na Islandii i tam widziałam ich w największych ilościach . Niestety są tez tam od wieków zjadane przez Islandczyków Spotkalam je tez ,ale juz nie tak duzo na Spitsbergenie, Grenlandii i wyspach Owczych.
No trip no life
Asia,
Fotki i opisy - żeby nie wiem jakie - nigdy nie oddadzą realiów. W rzeczywistości oko inaczej widzi niż obiektyw, dochodzą zapachy, powiew wiatru, dźwięki....
Zapewniam cię, że tam jest o wiele ładniej niż na moich zdjęciach!!!!
Nelcia, te maskonury to chyba takie typowe ptaszki chłodnych rejonów. To i w Europie znalazły sobie dobre miejsca...
Mariola
Wraz z pobudką - dwie dobre wiadomości...
Kolejny dzionek na alaskańskiej ziemi zapowiada się słonecznie!!!!
Ale tu z pogodą, to zawsze wielka niewiadoma, może się zmienić w ciągu pół godziny. Więc wolę swą poranną radością nie zapeszać!!!!
Kolejna dobra nowina, żadne choróbsko się nie wykluło. Widać – organizm stary, ale jary.
Jak się jest gdzieś na wczasach stacjonarnie dwa tygodnie, a trafi się brzydka pogoda (lub choroba nie daj Panie Boże) , to można sobie jakąś wycieczkę odłożyć na później. Ale jak się jest krótko i ma się intensywny plan zwiedzania rozpisany na każdy dzień, można najwyżej coś tam pozamieniać.
Do pełnej realizacji zostały dwa punkty.
Wyprawa na lodowiec Exit Glacier oraz nad jezioro Bear Lake – obie właściwie całodniowe, bo nie lubimy zwiedzać na chybcika. Choć jakby się ktoś uparł , to byłby w stanie te dwie atrakcje obskoczyć w ciągu jednego dnia.
Ponieważ wczoraj napatrzyliśmy się na lodowce, dzisiaj kolej na jeziorko.
Jezioro Bear Lake, czyli Niedźwiedzie nie jest żadnym "must see" na Alasce.
Pewnie takich jezior są setki... ale ja się związałam z nim uczuciowo na początku szczegółowego rozpracowywania całej naszej trasy.
Już we wstępnej fazie, gdy bukowałam noclegi bardzo mi się to miejsce spodobało. Z dala od cywilizacji, w głuszy leśnej, jest malownicze jezioro otoczone lasem, gdzie widuje się na codzień niedźwiedzie i orły – o takim miejscu marzylam.
Mąż się jednak kategorycznie nie zgodził i w końcu – po wysłuchaniu całkiem logicznych argumentów - przyznałam mu rację. Twierdził, że co innego jak się jedzie na dłuższe wakacje, typowo relaksacyjnie, a co innego gdy na parę dni, w czasie których chce się jak najwięcej zobaczyć. Stamtąd bowiem każdego dnia trzeba by dojeżdżać kilkadziesiąt kilometrów do ciekawych miejsc, czy nawet do restauracji, żeby coś zjeść.
Fakt, o tym nie pomyślałam – taka byłam zahipnotyzowana jego lokalizacją, a i specyfiki Alaski (odległości i pustkowia!!!!) też nie znałam...
Dzisiaj więc się naocznie przekonam, jak tam faktycznie jest.
Wiem tylko tyle, że dzicz kompletna, żadnej knajpki, ani sklepu, dojazd polną drogą.
Trzeba więc zabrać żarełko na cały dzień ze sobą, żeby mi mąż nie truł, że głodny, jak nam się tam spodoba i dłużej zostaniemy...
Mariola
Apisku- co tu pisać -REWELACJA!!!
Antenka, dzięki, a więc kontynuuję....
Mariola