Nel, tak, oczywiście poszliśmy , ale niestety nie na te słynne szlaki poprowadzone wysoko wdłuż wybrzeza , którymi można dojść do Santa Margherita ligure, czy w drugą stronę , pieszą ścieżką do San Fruttuoso,; my pokręcilismy się tylko w okolicach zamku Browna
****************
po nasyceniu oczu pierwszymi widokami Portofino - Piazettą, zatoczką, sklepami, jachtami - idziemy dalej.... trzeba się ciutek powspinać ale łagodną ścieżką wijącą się cały czas pod górę
początkowo wiedzie tam taka zabudowana scieżka bez mozliwosci żadnych widoków
spojrzenie za siebie w dół ścieżki ...
( a tak przy okazji: zwróćcie uwagę, na widoczną w dole, powiewającą sobie białą flagę z czerwonym krzyżem: to Flaga Genui- zresztą niezmieniona od wieków! – na wizerunku której widnieje Krzyż Św. Jerzego; taką samą flagą posługiwały się miasto Genua i cała Republika Genui od XI wieku i jak widać, nie zmieniła się do dziś) ;
a jako ciekawostkę dodam, że ów krzyż Sw. Jerzego jest identyczny jaki posiada centralnie flaga Anglii i City of London! ( no cóż… Angole zaadaptowały sobie flagę Genui wieeeeki temu! – bo już w roku Pańskim anno domini - 1190 - a głównym powodem tego „myku” była możliwość korzystania z takich samych przywilejów, jakimi cieszyła się wówczas potężna genueńska flota handlowa , choć Angole wcale nie przyznają się do tego chętnie, bo nawet jak pogrzebiecie w definicji tej flagi w Wikipedii- to nic tam nie znajdziecie na ten temat - ot, jest tylko krótka wzmianka, że ów Czerwony krzyż pojawił się już w czasach Krucjat i jest znanym od dawna znakiem reprezentującym Anglię , ale ani słowa o „adaptacji” flagi genueńskiej! ) ; ja za angolami jakoś specjalnie nie przepadam jako narodem, i może stąd ta wzmianka...
ale już za chwilę ścieżka zamienia się w wersę widokową i to co stamtąd widzimy zaczyna nas wprowadzać nieomalże w stan "euforyczno-narkotyczny"
ponad nami wyłania się widok na zamek Browna - jest to zamek-muzeum, dawna forteca, wzniesiona na wybrzeżu Portofino na górującym nad zatoką szczycie.
Strategiczne położenie tego zamku dawało świetne możliwości obserwacji całej okolicy ;
Ten XV-wieczny zamek , który dzięki takiemu położeniu w przeszłości pełnił funkcje czysto obronne i był forteca militarną, ale w kolejnych wiekach przekształcił się w rezydencje arystokratyczną , bowiem w 1867 roku zamek ten został zakupiony przez brytyjskiego konsula Genui i Sardynii - sir Montague Yeatsa Browna, który zmodernizował i przystosował tą fortecę jako siedzibę cywilną , m.in. istniejący tu wojskowy plac defilad przekształcił w ogród tarasowy, a siermiężne wnętrza fortecy zamienił na luksusową rezydencję.
Ostatnimi angielskimi właścicielami tego zamku było małżeństwo Johna i Joceline Barber'ów, którzy byli miłośnikami historii, zabytków, archeologii, i zgromadzili tu całkiem pokaźną kolekcję cennych obrazów, antycznych mebli i innych tego typu rzeczy,; ale 60 lat temu Państwo Barber'owie sprzedali ten zamek gminie Portofino, i od tamtego czasu ta dawna XV wieczna forteca stała się własnościa miasteczka i pełni funkcje muzealne dla wszystkich chetnych odwiedzających .
Castello Brown, położony wysoko nad cyplem, w przeszłości zajmowali wicehrabiowie Mediolanu; a swego czasu pojawił się tam nawet sam Bonaparte, który "życzliwie" he he... zmienił chwilowo nazwę miasteczka z Portofino na Porto Napoleon ;
widoki jakie się tutaj przed nami roztaczają z coraz to wyższego poziomu powodują w nas wespół z otoczeniem niekłamaną tzw. psychizację krajobrazu! - ta słoneczna pogoda podkreslająca kolory i to wszystko co widzą wokół nasze oczy - oddziaływują silnie na euforyczny stan naszych dusz!
i tak sobie spacerujemy tutaj coraz wyżej i wyżej...
podziwiajac otaczające widoczki... ech, chwilo trwaj! i sie nie kończ!
w zielonym gąszczu tego wzgórza - spotykamy jakiś uroczy, zarośnięty krzaczkami domeczek ... w środku tego raju...
no i te widoki!!!
cały czas podziwiamy ... a oczy i dusze mogą się napatrzeć do woli... bez wydawania kasy..
z widokiem na bardzo znany tu Hotel "Belmond" położony na wzgórzu, skąd roztaczają sie z pewnościa fantastyczne widoki - to baaardzo drogi adres w Portofino
schodząc w dół do zatoczki, zatrzymujemy się jeszcze na chwilkę przy charakterystycznym, żółtym kościółku;
to kościół św. Jerzego, patrona Portofino (tego samego od flagi Genui) , którego relikwie znajdują się tu w świątyni; ten XII wieczny romański kościółek to jeden z najstarszych zabytków w Portofino; ale odwiedzających wcale nie przyciąga tu jego uroda ( bo jakoś wybitnie śliczny to on nie jest!) ale te widoki z góry na panoramę miasteczka, która się stąd roztacza....
wnętrza dość skromne
ale detale drzwi całkiem ciekawe
przy okazji zaglądamy na mały przykościelny cmentarzyk, który z racji ograniczonego miejsca na tym ciasnym, skalistym wzgórzu ma postać Kolumbarium
Kolumbario di Portofino z Zamkiem Browna w tle...
mocno juz zgłodnieliśmy.... schodzimy więc już dość żwawo na dół , bo czasu do odpłyniecianaszego statku do Rapallo mamy jeszcze tylko ok 1 godzinki....
łazimy przy Piazetta w poszukiwaniu jakiejś choćby ulicznej przekąski... kawałeczek jakiejś pizzy, bruchetty, czy mały kęs foccacio .... niestety niczego takiego jak jakaś budka z żarełkiem tu nie ma , wokół tylko same eleganckie knajpy z powiewającymi na wietrze na stolikach bielusieńkimi obrusami i odwróconymi, czekającymi kieliszakami do wina - co nie zwiastuje niczego taniego! studiujemy więc ceny na wywieszonych przed knajpami jadłospisach, a tam wszystko brzmi baaardzo apetycznie ale... no cóż... tutejsze ceny najtańszych zestawów wcale nie do najedzenia się ale takich "zaspokajających chwilowy głód" weryfikują dość brutalnie stan naszego portfela , i po analizie tychże jadłospisów stwierdzamy, że .... jednak nie jesteśmy aż tak bardzo głodni i możemy co najwyżej cyknąć sobie fotkę tych jadłospisów , albo lepiej nie.... bo i tak nikt nam nie uwierzy w te chore liczby!!!
a burczacy żołądek staram się oszukać kaloriami z najdroższej filiżanki kawy, jaką dane mi było wypić "w podróży" (jednak rekord ten (ceny za filizankę kawy) został pobity kilka lat później w hiszpańskiej Marbelli! i oscylował coś w granicach 7€ za małe cappuciono ) ; za to lokujemy się tuż przy zatoczce z ładnym widokiem; myślę, że 3/4 ceny tej kawy płaci się li tylko za sam widoczek
wracamy do łódki, rzucając okiem na mijany tu blisko kościół Św Marcina , ale bez wchodzenia już do środka...
kolejka na nasz statek już się zbiera....
i to tyle z "mojego" Portofino!
( w wolnej chwili posłuchajcie sobie na YT tej znanej piosenki w wykonaniu Andrea Bocelli - w scenerii wieczorno-nocnego Portofino! ach! )
i wracanko....
i znów mijamy Santa Margherita Ligure...
i znów widzimy znajomy zameczek w Rapallo - Castello del Mare
i za 0,5 godzinki wysiadka przy znanym nam juz Kiosku Muzycznym - teraz juz w pełni oswietlonym słońcem
cała nasza wygodniała wycieczka "rzuca się" na pierwszą knajpę znajdujacą się na dole tej ładnej kamienicy w Rapallo, gdzie za bardzo "ludzkie ceny" można w końcu bez poczucua winy wrzucić coś na ruszt
i dalej tego dnia zmierzamy jeszcze do Krainy Białego Marmuru.... o czym doniosę Wam wkrótce...
Czy wrzucenie coś na ruszt było bardzo kosztowne ? bo tam ceny pamietam , jakies totalnie z kosmosu
Nel, juz pisałam, że w samym Portofino "nie byliśmy aż tak głodni" , i poza kawą i piwem - niczego tam nie kupiliśmy! ( podobnie jak cała nasza wycieczka! ha ha.. sami milionerzy! , bo z tego co pamiętam, nikt się nie skusił na obiadek w Portofino! ) ; natomiast kilka km dalej, juz po powrocie statkiem do Rapallo- wszyscy rzucili się na najbliższą knajpę jak wygłodniałe wilki a tam ceny były przyzwoite, więc każdy coś tam zdjadł i pojechalismy dalej....
Asia, , tam w zasadzie 98% jedzie tylko dla samych widoczków ; pozostałe 2% dopływa tam sobie tymi wielkimi wypasionymi jachtami albo mieszka w którejsć z willi w Portofino
Kolejnym przystankiem na naszej trasie była Carrara - miasto bardzo znane całemu światu z wydobywania tu najwspanialszego, białego marmuru i to już od czasów rzymskich! i jednocześnie miasto bardzo rzadko odwiedzane we Włoszech turystycznie!, bo w zasadzie to cała nasza powszechna wiedza o tym mieście kończy sie na stwierdzeniu: taa.... słyszałam/łem - no marmury z Cararry ! haha... i tyle
W sumie to nie ma się co dziwić, bo o ile taka Carrara była by bardzo atrakcyjna turystycznie gdyby sobie leżała w każdym innym kraju, ale we Włoszech … ? - no ma pecha, bo tu bardzo ciężko jej konkurować z takimi rywalkami jak choćby Florencja, Siena, Wenecja, Werona, Padwa , Rawenna i wiele, wiele innych … uchodzi wręcz za miasto nudne, bo niczego szczególnego tu nie ma! (niczego szczególnego w skali atrakcji turystycznych Włoch!) ; zatem nie może konkurować i nie konkuruje z innymi , tłumnie odwiedzanymi miastami w tym kraju!, dlatego z reguły jest tu raczej cisza i spokój, a tłumy z pewnością Was tu nie zadepczą….
Piekny widok na miasto (fot. sieciowa)
Jak widać Carrara leży "niby" nad morzem, ale część starej Carrary jest znacznie oddalona od linii morza i znajduje się u stóp tych Marmurowych Gór! my morza w carrarze nie widzieliśmy
Nasza wizyta oczywiście nie była skierowana stricte poznawaniu tu czegokolwiek (choć szkoda), tylko mieliśmy po prostu hotel w okolicy Carrary i przy okazji coś tam sobie każdy zobaczył, ale niewiele…
( W programie był jakiś spacer z przewodnikiem po starej części Carrary, ale się nie odbył ; Pilotka podała co i gdzie można sobie zobaczyć i miała kolejne popołudnie z telefonem ( jak w Mediolanie) i oddała się sprawom prywatnym ; oczywiście nie-fart polegał na tym, że nasz hotel nie był w samym mieście, tylko kilka kilometrów za Carrarą, ale jadąc tam pilotka uprzedziła: że jak ktoś nie chce wracać potem z hotelu do miasta, to zatrzymamy się teraz, chętni wysiądą i sobie po zwiedzaniu wrócą sami do hotelu, a ona w tym czasie załatwi w recepcji wszelkie formalności meldunkowe, itd… podala dokladny adres i nazwe hotelu, telefon do siebie i recepcji hotelu i część ludzi wysiadła w mieście.... ;
My nie zostaliśmy jednak od razu w Carrarze; pojechaliśmy najpierw do hotelu, odświeżyć się, odpocząć, wypić na spokojnie kolejną kawkę i dopiero później udaliśmy się do miasta taksówką (wspólnie z jakąś inną parą), ale okazało się że to było raptem 7 km, więc koszt nie wyrwał nas z butów!
a w mieście marmurów takie widoki wokół...
wszędzie wokół, gdzie się nie spojrzy... to marmurowe góry i góry marmuru
zatrzymujemy się przy Palazzo Cybo Malaspina; to ładnie utrzymany XIII wieczny, niewielki zameczek zbudowany w miejscu dawnych lombardzkich fortyfikacji w miescie.;
zbudowany z dwóch części - starszą jest Zamek Malaspina z XIII wieku, a młodszą częścią jest Pałac Renesansowy z końcówki XVI wieku.; Obecnie w Pałacu mieści się siedziba Akademii Sztuk Pięknych oraz jakaś filiazMuzeum Marmuru
w tle na tyłach zamku- oczywiście marmurowe pokłady w górach...
vis a vis tego Zameczku...
przy Piazza Matteotti - wita nas taki pomnik dzika (monumento al cinghiale)
a co ciekawe we Florencji też jest taki dzik- jako najbardziej znany zwierzak w mieście- zwany tam Il Porcellino; kolejny prawie identyczny dzik stoi w Toskanii - niedaleko rzymskich Term Tettuccio w Montecatini Terme - wstawiam drugą fotkę, tego toskańskiego dzika - prawda, że to brat- bliźniak tego z Carrary i Florencji? )
uliczki Carrary
przed nami jakiś kościół; dopiero później dowiedziałam się z ulotek po miescie, że to rumuński kościół prawosławny we Włoszech , ale nie wchodzimy.. bo zamkniete na cztery spusty; tylko te marmury wokół... otwarte zawsze
Główny plac staromiejskiej Carrary Piazza Alberica i Palazzo Del Medico - o intensywnej kolorystyce frontowej
Największa "atrakcja turystyczna" Carrary - to duży i oczywiście marmurowy kościół - Katedra karraryjska - Duomo di Sant'Andrea; Pierwsze wzmianki mówiące o istnieniu tego kościoła pochodzą z 1035 roku, a ciekawostką jest to, że był to pierwszy średniowieczny kościół zbudowany z marmuru.
niestety świątynia ta zapewne pięknie się prezentowała w przeszłości, obecnie jest dość zapomniana , i o ile z zewnątrz w słońcu ten marmur pięknie błyszczy , o tyle wnętrza są dość smutne i chyba dawno nikt tu nie dba za bardzo o wizerunek tego bardzo starego zabytku ,przynajmniej takie sprawia wrażenie...
misterna i wciąż piękna rozeta
tuż przy Katedrze stoi rzeźba "Statua del Gigante" autorstwa Baccio Bandinelli; niestety kościół jest tak wciśnięty w mały i ciasny placyk, że z nikąd nie idzie zrobić mu jakiejś fotki całości
vis a vis Katedry- w drugim narożniku tego placyku - urokliwa kwiaciarnia i wszystko wokół mocno ograniczone ścianami kamieniczek
obok jakieś Klejnoty artystyczne...
jak na miasto marmuru przystało- mnóstwo tu "mebli" ulicznych wykonanych a jakże !- z tutejszego marmuru , wszedzie wokół więc stoi mnóstwo donic kwiatowych, ławeczek, a nawet kosze/pojemniki do śmieci- wszystko marmurowe! łącznie z trotuarami dla przechodniów ( jak przy pomniku dzika!) - no majątek!
Fontanna di Piazza D'Armi z marmurową "floating ball" ( autorstwa amerykanina Kennetha Davis'a)
w fontannie oczywiście pływają marmury....
W Carrarze pokręciliśmy się trochę przy głównym rynku miasta , połaziliśmy po zakamarkach , zajrzeliśmy do Katedry, poszliśmy na jakieś piwko i dość wczesnym wieczorem wróciliśmy na kolację i tyle z Carrary , ale sporo dowiedziałam się na miejscu…. oczywiście nie od naszej Pilotki tylko od Pana, który oferował błąkającym się po rynku turystom - popularne tutaj tzw. Carrara Marble Tour – czyli codziennie odbywające się tutaj imprezy łączące krótkie zwiedzanie Carrary z przewodnikiem i wyjazd jeepami w góry - do słynnych Kamieniołomów Marmuru do pobliskiego Piasta - Bianco Carrara i do Muzeum Kamieniołomów Fantiscritti + w cenie jest przerwa na lokalny specjał Lardo di Colonnata, (to marynowana słoninka z orzechami laskowymi i miodem!)
(he he…, pomyślałam sobie: Jesuuuusie, słonina! a to ci dopiero przysmak! ) ale podobno Włosi potrafią zrobić z tej skądinąd wspaniałej podobno słoniny - arcydzieło sztuki kulinarnej! ;
niestety tej wycieczki nie mogliśmy kupić, mimo naszych szczerych chęci, bo mocno się na nią „zapaliliśmy”, zwłaszcza na tę he he… słoninę!) , bo wycieczka odbywała się dopiero nazajutrz od rana (a my rano opuszczaliśmy już Carrarę jadąc dalej w naszą trasę) , ale pogadaliśmy trochę z tym Pańciem, poopowiadał nam ciekawie, i naprawdę mocno zaszczepił w nas chęć obejrzenia tych Kamieniołomów na żywo; a ulotkę tego biura i foldery od niego wciąż gdzieś jeszcze pewnie mam!) ;
więc jak ktoś z Was kiedyś gdzieś zabłąka się na swoim podróżniczym szlaku w okolicach Carrary- to szczerze namawiam- poszukajcie w lokalnych Agenzia di Viaggi – czegoś takiego i fundnijcie sobie wizytę w Królestwie Marmuru ze smaczkiem słoniny ;
(fot. tej lokalnej słoninki sieciowe)
ja bardzo żałuję, że organizacyjnie nie dalismy rady... ; zobczcie zatem co nas ominęło:
(wszystkie fotki z kamieniołomów są sieciowe)
myślę, że po takiej wizycie (gdzie już sam wjazd po tych serpentynach musi być nie lada przeżyciem!) i gdzie możemy zobaczyć skalę wielkości tych marmurowych pokładów i jak się wykraja i transportuje stamtąd te potężne, kamienne bloki - to chyba po czymś takim inaczej patrzy się na te wszystkie marmurowe pominiki, fontanny, rzeźby - na które większość ludzi patrzy jednak beznamiętnie - widząc tylko sam wyrób gotowy! *biggrin*, czyli we Włoszech - najczęściej dzieło jakiegoś renesansowego mistrza!
Z pokazanych miejsc nie byłem, niestety, ani w Carrarze, ani w San Remo. Obie miejscowości prezentują się fajnie, więc może kiedyś uda mi się tam zawitać. Pozdrawiam.
Chyba często biura wtykają do programów miejsca kojarzące się z czymś (tutaj: San Remo), choć obok są miejsca ciekawsze. Drugą tendencją jest na siłę wciskanie stolic kraju, które nie zawsze są ciekawe. No ale też sie kojarzy nazwa zatem w biurze uważają,że trzeba.Kilkanaście lat temu byłam na wspaniałej wycieczce "Tam gdzie nie byli twoi sąsiedzi" i faktycznie obejmowała ona mniej znane miejsca Francji. Ale do do Włoch to dla mnie każda dziura jest urokliwa. We Francji zresztą podobnie.
ach... Portofino z łeżką w oku wspominam to piękne miejsce. Też właśnie na takim rejsiku byłam
Na górę poszliście ?
No trip no life
Nel, tak, oczywiście poszliśmy , ale niestety nie na te słynne szlaki poprowadzone wysoko wdłuż wybrzeza , którymi można dojść do Santa Margherita ligure, czy w drugą stronę , pieszą ścieżką do San Fruttuoso,; my pokręcilismy się tylko w okolicach zamku Browna
****************
po nasyceniu oczu pierwszymi widokami Portofino - Piazettą, zatoczką, sklepami, jachtami - idziemy dalej.... trzeba się ciutek powspinać ale łagodną ścieżką wijącą się cały czas pod górę
początkowo wiedzie tam taka zabudowana scieżka bez mozliwosci żadnych widoków
spojrzenie za siebie w dół ścieżki ...
( a tak przy okazji: zwróćcie uwagę, na widoczną w dole, powiewającą sobie białą flagę z czerwonym krzyżem: to Flaga Genui- zresztą niezmieniona od wieków! – na wizerunku której widnieje Krzyż Św. Jerzego; taką samą flagą posługiwały się miasto Genua i cała Republika Genui od XI wieku i jak widać, nie zmieniła się do dziś) ;
a jako ciekawostkę dodam, że ów krzyż Sw. Jerzego jest identyczny jaki posiada centralnie flaga Anglii i City of London! ( no cóż… Angole zaadaptowały sobie flagę Genui wieeeeki temu! – bo już w roku Pańskim anno domini - 1190 - a głównym powodem tego „myku” była możliwość korzystania z takich samych przywilejów, jakimi cieszyła się wówczas potężna genueńska flota handlowa , choć Angole wcale nie przyznają się do tego chętnie, bo nawet jak pogrzebiecie w definicji tej flagi w Wikipedii- to nic tam nie znajdziecie na ten temat - ot, jest tylko krótka wzmianka, że ów Czerwony krzyż pojawił się już w czasach Krucjat i jest znanym od dawna znakiem reprezentującym Anglię , ale ani słowa o „adaptacji” flagi genueńskiej! ) ; ja za angolami jakoś specjalnie nie przepadam jako narodem, i może stąd ta wzmianka...
ale już za chwilę ścieżka zamienia się w wersę widokową i to co stamtąd widzimy zaczyna nas wprowadzać nieomalże w stan "euforyczno-narkotyczny"
ponad nami wyłania się widok na zamek Browna - jest to zamek-muzeum, dawna forteca, wzniesiona na wybrzeżu Portofino na górującym nad zatoką szczycie.
Strategiczne położenie tego zamku dawało świetne możliwości obserwacji całej okolicy ;
Ten XV-wieczny zamek , który dzięki takiemu położeniu w przeszłości pełnił funkcje czysto obronne i był forteca militarną, ale w kolejnych wiekach przekształcił się w rezydencje arystokratyczną , bowiem w 1867 roku zamek ten został zakupiony przez brytyjskiego konsula Genui i Sardynii - sir Montague Yeatsa Browna, który zmodernizował i przystosował tą fortecę jako siedzibę cywilną , m.in. istniejący tu wojskowy plac defilad przekształcił w ogród tarasowy, a siermiężne wnętrza fortecy zamienił na luksusową rezydencję.
Ostatnimi angielskimi właścicielami tego zamku było małżeństwo Johna i Joceline Barber'ów, którzy byli miłośnikami historii, zabytków, archeologii, i zgromadzili tu całkiem pokaźną kolekcję cennych obrazów, antycznych mebli i innych tego typu rzeczy,; ale 60 lat temu Państwo Barber'owie sprzedali ten zamek gminie Portofino, i od tamtego czasu ta dawna XV wieczna forteca stała się własnościa miasteczka i pełni funkcje muzealne dla wszystkich chetnych odwiedzających .
Castello Brown, położony wysoko nad cyplem, w przeszłości zajmowali wicehrabiowie Mediolanu; a swego czasu pojawił się tam nawet sam Bonaparte, który "życzliwie" he he... zmienił chwilowo nazwę miasteczka z Portofino na Porto Napoleon ;
widoki jakie się tutaj przed nami roztaczają z coraz to wyższego poziomu powodują w nas wespół z otoczeniem niekłamaną tzw. psychizację krajobrazu! - ta słoneczna pogoda podkreslająca kolory i to wszystko co widzą wokół nasze oczy - oddziaływują silnie na euforyczny stan naszych dusz!
i tak sobie spacerujemy tutaj coraz wyżej i wyżej...
podziwiajac otaczające widoczki... ech, chwilo trwaj! i sie nie kończ!
w zielonym gąszczu tego wzgórza - spotykamy jakiś uroczy, zarośnięty krzaczkami domeczek ... w środku tego raju...
no i te widoki!!!
cały czas podziwiamy ... a oczy i dusze mogą się napatrzeć do woli... bez wydawania kasy..
i powoli schodzimy w dół - tą samą trasą ...
Piea
z widokiem na bardzo znany tu Hotel "Belmond" położony na wzgórzu, skąd roztaczają sie z pewnościa fantastyczne widoki - to baaardzo drogi adres w Portofino
schodząc w dół do zatoczki, zatrzymujemy się jeszcze na chwilkę przy charakterystycznym, żółtym kościółku;
to kościół św. Jerzego, patrona Portofino (tego samego od flagi Genui) , którego relikwie znajdują się tu w świątyni; ten XII wieczny romański kościółek to jeden z najstarszych zabytków w Portofino; ale odwiedzających wcale nie przyciąga tu jego uroda ( bo jakoś wybitnie śliczny to on nie jest!) ale te widoki z góry na panoramę miasteczka, która się stąd roztacza....
wnętrza dość skromne
ale detale drzwi całkiem ciekawe
przy okazji zaglądamy na mały przykościelny cmentarzyk, który z racji ograniczonego miejsca na tym ciasnym, skalistym wzgórzu ma postać Kolumbarium
Kolumbario di Portofino z Zamkiem Browna w tle...
mocno juz zgłodnieliśmy.... schodzimy więc już dość żwawo na dół , bo czasu do odpłyniecianaszego statku do Rapallo mamy jeszcze tylko ok 1 godzinki....
łazimy przy Piazetta w poszukiwaniu jakiejś choćby ulicznej przekąski... kawałeczek jakiejś pizzy, bruchetty, czy mały kęs foccacio .... niestety niczego takiego jak jakaś budka z żarełkiem tu nie ma , wokół tylko same eleganckie knajpy z powiewającymi na wietrze na stolikach bielusieńkimi obrusami i odwróconymi, czekającymi kieliszakami do wina - co nie zwiastuje niczego taniego! studiujemy więc ceny na wywieszonych przed knajpami jadłospisach, a tam wszystko brzmi baaardzo apetycznie ale... no cóż... tutejsze ceny najtańszych zestawów wcale nie do najedzenia się ale takich "zaspokajających chwilowy głód" weryfikują dość brutalnie stan naszego portfela , i po analizie tychże jadłospisów stwierdzamy, że .... jednak nie jesteśmy aż tak bardzo głodni i możemy co najwyżej cyknąć sobie fotkę tych jadłospisów , albo lepiej nie.... bo i tak nikt nam nie uwierzy w te chore liczby!!!
a burczacy żołądek staram się oszukać kaloriami z najdroższej filiżanki kawy, jaką dane mi było wypić "w podróży" (jednak rekord ten (ceny za filizankę kawy) został pobity kilka lat później w hiszpańskiej Marbelli! i oscylował coś w granicach 7€ za małe cappuciono ) ; za to lokujemy się tuż przy zatoczce z ładnym widokiem; myślę, że 3/4 ceny tej kawy płaci się li tylko za sam widoczek
wracamy do łódki, rzucając okiem na mijany tu blisko kościół Św Marcina , ale bez wchodzenia już do środka...
kolejka na nasz statek już się zbiera....
i to tyle z "mojego" Portofino!
( w wolnej chwili posłuchajcie sobie na YT tej znanej piosenki w wykonaniu Andrea Bocelli - w scenerii wieczorno-nocnego Portofino! ach! )
i wracanko....
i znów mijamy Santa Margherita Ligure...
i znów widzimy znajomy zameczek w Rapallo - Castello del Mare
i za 0,5 godzinki wysiadka przy znanym nam juz Kiosku Muzycznym - teraz juz w pełni oswietlonym słońcem
cała nasza wygodniała wycieczka "rzuca się" na pierwszą knajpę znajdujacą się na dole tej ładnej kamienicy w Rapallo, gdzie za bardzo "ludzkie ceny" można w końcu bez poczucua winy wrzucić coś na ruszt
i dalej tego dnia zmierzamy jeszcze do Krainy Białego Marmuru.... o czym doniosę Wam wkrótce...
Piea
Widok z góry na miasteczko fantastico
Czy wrzucenie coś na ruszt było bardzo kosztowne ? bo tam ceny pamietam , jakies totalnie z kosmosu
No trip no life
Zobacz mnie na Facebooku Relaks na drutach!
Nel, juz pisałam, że w samym Portofino "nie byliśmy aż tak głodni" , i poza kawą i piwem - niczego tam nie kupiliśmy! ( podobnie jak cała nasza wycieczka! ha ha.. sami milionerzy! , bo z tego co pamiętam, nikt się nie skusił na obiadek w Portofino! ) ; natomiast kilka km dalej, juz po powrocie statkiem do Rapallo- wszyscy rzucili się na najbliższą knajpę jak wygłodniałe wilki a tam ceny były przyzwoite, więc każdy coś tam zdjadł i pojechalismy dalej....
Asia, , tam w zasadzie 98% jedzie tylko dla samych widoczków ; pozostałe 2% dopływa tam sobie tymi wielkimi wypasionymi jachtami albo mieszka w którejsć z willi w Portofino
Piea
Kolejnym przystankiem na naszej trasie była Carrara - miasto bardzo znane całemu światu z wydobywania tu najwspanialszego, białego marmuru i to już od czasów rzymskich! i jednocześnie miasto bardzo rzadko odwiedzane we Włoszech turystycznie!, bo w zasadzie to cała nasza powszechna wiedza o tym mieście kończy sie na stwierdzeniu: taa.... słyszałam/łem - no marmury z Cararry ! haha... i tyle
W sumie to nie ma się co dziwić, bo o ile taka Carrara była by bardzo atrakcyjna turystycznie gdyby sobie leżała w każdym innym kraju, ale we Włoszech … ? - no ma pecha, bo tu bardzo ciężko jej konkurować z takimi rywalkami jak choćby Florencja, Siena, Wenecja, Werona, Padwa , Rawenna i wiele, wiele innych … uchodzi wręcz za miasto nudne, bo niczego szczególnego tu nie ma! (niczego szczególnego w skali atrakcji turystycznych Włoch!) ; zatem nie może konkurować i nie konkuruje z innymi , tłumnie odwiedzanymi miastami w tym kraju!, dlatego z reguły jest tu raczej cisza i spokój, a tłumy z pewnością Was tu nie zadepczą….
Piekny widok na miasto (fot. sieciowa)
Jak widać Carrara leży "niby" nad morzem, ale część starej Carrary jest znacznie oddalona od linii morza i znajduje się u stóp tych Marmurowych Gór! my morza w carrarze nie widzieliśmy
Nasza wizyta oczywiście nie była skierowana stricte poznawaniu tu czegokolwiek (choć szkoda), tylko mieliśmy po prostu hotel w okolicy Carrary i przy okazji coś tam sobie każdy zobaczył, ale niewiele…
( W programie był jakiś spacer z przewodnikiem po starej części Carrary, ale się nie odbył ; Pilotka podała co i gdzie można sobie zobaczyć i miała kolejne popołudnie z telefonem ( jak w Mediolanie) i oddała się sprawom prywatnym ; oczywiście nie-fart polegał na tym, że nasz hotel nie był w samym mieście, tylko kilka kilometrów za Carrarą, ale jadąc tam pilotka uprzedziła: że jak ktoś nie chce wracać potem z hotelu do miasta, to zatrzymamy się teraz, chętni wysiądą i sobie po zwiedzaniu wrócą sami do hotelu, a ona w tym czasie załatwi w recepcji wszelkie formalności meldunkowe, itd… podala dokladny adres i nazwe hotelu, telefon do siebie i recepcji hotelu i część ludzi wysiadła w mieście.... ;
My nie zostaliśmy jednak od razu w Carrarze; pojechaliśmy najpierw do hotelu, odświeżyć się, odpocząć, wypić na spokojnie kolejną kawkę i dopiero później udaliśmy się do miasta taksówką (wspólnie z jakąś inną parą), ale okazało się że to było raptem 7 km, więc koszt nie wyrwał nas z butów!
a w mieście marmurów takie widoki wokół...
wszędzie wokół, gdzie się nie spojrzy... to marmurowe góry i góry marmuru
zatrzymujemy się przy Palazzo Cybo Malaspina; to ładnie utrzymany XIII wieczny, niewielki zameczek zbudowany w miejscu dawnych lombardzkich fortyfikacji w miescie.;
zbudowany z dwóch części - starszą jest Zamek Malaspina z XIII wieku, a młodszą częścią jest Pałac Renesansowy z końcówki XVI wieku.; Obecnie w Pałacu mieści się siedziba Akademii Sztuk Pięknych oraz jakaś filiazMuzeum Marmuru
w tle na tyłach zamku- oczywiście marmurowe pokłady w górach...
vis a vis tego Zameczku...
przy Piazza Matteotti - wita nas taki pomnik dzika (monumento al cinghiale)
a co ciekawe we Florencji też jest taki dzik- jako najbardziej znany zwierzak w mieście- zwany tam Il Porcellino; kolejny prawie identyczny dzik stoi w Toskanii - niedaleko rzymskich Term Tettuccio w Montecatini Terme - wstawiam drugą fotkę, tego toskańskiego dzika - prawda, że to brat- bliźniak tego z Carrary i Florencji? )
uliczki Carrary
przed nami jakiś kościół; dopiero później dowiedziałam się z ulotek po miescie, że to rumuński kościół prawosławny we Włoszech , ale nie wchodzimy.. bo zamkniete na cztery spusty; tylko te marmury wokół... otwarte zawsze
Główny plac staromiejskiej Carrary Piazza Alberica i Palazzo Del Medico - o intensywnej kolorystyce frontowej
Największa "atrakcja turystyczna" Carrary - to duży i oczywiście marmurowy kościół - Katedra karraryjska - Duomo di Sant'Andrea;
Pierwsze wzmianki mówiące o istnieniu tego kościoła pochodzą z 1035 roku, a ciekawostką jest to, że był to pierwszy średniowieczny kościół zbudowany z marmuru.
niestety świątynia ta zapewne pięknie się prezentowała w przeszłości, obecnie jest dość zapomniana , i o ile z zewnątrz w słońcu ten marmur pięknie błyszczy , o tyle wnętrza są dość smutne i chyba dawno nikt tu nie dba za bardzo o wizerunek tego bardzo starego zabytku ,przynajmniej takie sprawia wrażenie...
misterna i wciąż piękna rozeta
tuż przy Katedrze stoi rzeźba "Statua del Gigante" autorstwa Baccio Bandinelli; niestety kościół jest tak wciśnięty w mały i ciasny placyk, że z nikąd nie idzie zrobić mu jakiejś fotki całości
vis a vis Katedry- w drugim narożniku tego placyku - urokliwa kwiaciarnia i wszystko wokół mocno ograniczone ścianami kamieniczek
obok jakieś Klejnoty artystyczne...
jak na miasto marmuru przystało- mnóstwo tu "mebli" ulicznych wykonanych a jakże !- z tutejszego marmuru , wszedzie wokół więc stoi mnóstwo donic kwiatowych, ławeczek, a nawet kosze/pojemniki do śmieci- wszystko marmurowe! łącznie z trotuarami dla przechodniów ( jak przy pomniku dzika!) - no majątek!
Fontanna di Piazza D'Armi z marmurową "floating ball" ( autorstwa amerykanina Kennetha Davis'a)
w fontannie oczywiście pływają marmury....
W Carrarze pokręciliśmy się trochę przy głównym rynku miasta , połaziliśmy po zakamarkach , zajrzeliśmy do Katedry, poszliśmy na jakieś piwko i dość wczesnym wieczorem wróciliśmy na kolację i tyle z Carrary , ale sporo dowiedziałam się na miejscu…. oczywiście nie od naszej Pilotki tylko od Pana, który oferował błąkającym się po rynku turystom - popularne tutaj tzw. Carrara Marble Tour – czyli codziennie odbywające się tutaj imprezy łączące krótkie zwiedzanie Carrary z przewodnikiem i wyjazd jeepami w góry - do słynnych Kamieniołomów Marmuru do pobliskiego Piasta - Bianco Carrara i do Muzeum Kamieniołomów Fantiscritti + w cenie jest przerwa na lokalny specjał Lardo di Colonnata, (to marynowana słoninka z orzechami laskowymi i miodem!)
(he he…, pomyślałam sobie: Jesuuuusie, słonina! a to ci dopiero przysmak! ) ale podobno Włosi potrafią zrobić z tej skądinąd wspaniałej podobno słoniny - arcydzieło sztuki kulinarnej! ;
niestety tej wycieczki nie mogliśmy kupić, mimo naszych szczerych chęci, bo mocno się na nią „zapaliliśmy”, zwłaszcza na tę he he… słoninę!) , bo wycieczka odbywała się dopiero nazajutrz od rana (a my rano opuszczaliśmy już Carrarę jadąc dalej w naszą trasę) , ale pogadaliśmy trochę z tym Pańciem, poopowiadał nam ciekawie, i naprawdę mocno zaszczepił w nas chęć obejrzenia tych Kamieniołomów na żywo; a ulotkę tego biura i foldery od niego wciąż gdzieś jeszcze pewnie mam!) ;
więc jak ktoś z Was kiedyś gdzieś zabłąka się na swoim podróżniczym szlaku w okolicach Carrary- to szczerze namawiam- poszukajcie w lokalnych Agenzia di Viaggi – czegoś takiego i fundnijcie sobie wizytę w Królestwie Marmuru ze smaczkiem słoniny ;
(fot. tej lokalnej słoninki sieciowe)
ja bardzo żałuję, że organizacyjnie nie dalismy rady... ; zobczcie zatem co nas ominęło:
(wszystkie fotki z kamieniołomów są sieciowe)
myślę, że po takiej wizycie (gdzie już sam wjazd po tych serpentynach musi być nie lada przeżyciem!) i gdzie możemy zobaczyć skalę wielkości tych marmurowych pokładów i jak się wykraja i transportuje stamtąd te potężne, kamienne bloki - to chyba po czymś takim inaczej patrzy się na te wszystkie marmurowe pominiki, fontanny, rzeźby - na które większość ludzi patrzy jednak beznamiętnie - widząc tylko sam wyrób gotowy! *biggrin*, czyli we Włoszech - najczęściej dzieło jakiegoś renesansowego mistrza!
i to tyle z marmurowej Carrary
Piea
Z pokazanych miejsc nie byłem, niestety, ani w Carrarze, ani w San Remo. Obie miejscowości prezentują się fajnie, więc może kiedyś uda mi się tam zawitać. Pozdrawiam.
Widzę,że to nie była twoja ulubiona pilotka spotkałaś ją jeszcze kiedyś na trasie ?
No trip no life
Chyba często biura wtykają do programów miejsca kojarzące się z czymś (tutaj: San Remo), choć obok są miejsca ciekawsze. Drugą tendencją jest na siłę wciskanie stolic kraju, które nie zawsze są ciekawe. No ale też sie kojarzy nazwa zatem w biurze uważają,że trzeba.Kilkanaście lat temu byłam na wspaniałej wycieczce "Tam gdzie nie byli twoi sąsiedzi" i faktycznie obejmowała ona mniej znane miejsca Francji. Ale do do Włoch to dla mnie każda dziura jest urokliwa. We Francji zresztą podobnie.