Jesteś tutaj
Jesteś tutaj
Witajcie, dla odmiany może popłyniemy gdzieś, gdzie jest chłodniej? Przenieśmy się z Karaibów do Norwegii. Atmosfera zupełnie inna, ale - zapewniam - też bardzo fajna.
Po Fiordach wspomnę o rejsie Splendidą tylko dlatego, że (choć depczemy śladami hyde i nie chcę się powtarzać) - w Neapolu, Messynie, Tunisie, Barcelonie i Marsylii byliśmy późną jesienią, więc i pogoda, i widoczki nieco inne. Więc wrzucę kilka zdjęć niejako dla uzupełnienia obrazu.
Zapraszam
mamadacha
,Mamadacha, super, bardzo lubie Norwegie wiec chetnie popatrze
No trip no life
z przyjemnością popłynę z wami
Zawsze chciałam zobaczyć fiordy.
I tyle. Każda moja sugestia, że może by, kochanie, do Norwegii na troszeczkę – była zbijana mocnym i krótkim „Może. Kiedyś”.
Sęk w tym, że mój Szalenie Pracowity Mąż, jeszcze w kawalerskim stanie, jeździł do różnych krajów zarabiać twardą walutę. I kiedy ja podsuwałam mu wizje norweskich krajobrazów, jemu wyświetlał się w pamięci ból kręgosłupa na polu truskawek, atak alergii doskonałej podczas pracy w stodole u tamtejszego bauera, wyprawy traktorem do pobliskiego miasteczka. „Może. Kiedyś” – mówił na odczepkę i krzyżował palce pod stołem.
Nadszedł rok 2014, na który z wyprzedzeniem już Go przygotowywałam : „To już będzie 20 lat, nie dam ci zapomnieć o takiej rocznicy” – groziłam całkiem serio, bo w zapominaniu o różnej maści rocznicach jest naprawdę dobry.
- OK., sprawdź samoloty i hotele, polecimy na te fiordy! – usłyszałam wreszcie. Hurra! Najpierw sprawdziłam samolot – super, do Bergamo można polecieć na prawdę tanio. Teraz czas na hotele… i tu nastapił wielki, kategoryczny STOP.
„Czy oni powariowali, tyle pieniędzy za marny pokoik na 4 dni? – piekliłam się. Najtańsze lokum, jakie udało mi się znaleźć, to było ponad trzy i pół tysiąca za 4 dni. Poczułam gdzieś w środku rosnącą gulę. Ilu gości i na jak długo musi przyjechać turysta do naszego obiektu, żeby zostawił tyle pieniędzy? Że Beskidy to nie Norwegia wiem, ale nie dam tyle kasy za nocleg i niech mnie w nos cmokną – zaparłam się – pooglądam sobie fiordy na National Geografic!
- Koniec świata, żebym ja mamusię musiał namawiać na wyjazd do Norwegii – skarżył się synom Mój Mąż. A mnie gula trzymała.
Parę dni później wróciłam do domu i jeszcze w przedpokoju usłyszałam : „Jedziemy na fiordy! Już nas zapisałem”.
- „Wrrrrrrr?!”
- Przestań bulgotać, płyniemy w rejs ! – jako że stał na szczycie schodów, z gazetą w wyciągniętej ręce, wyglądał nieco teatralnie.
- W co? Gdzie? Kiedy?
- W rejs, takim olbrzymem jak zawsze chcieliśmy, na fiordy, za 10 dni. I jak tanio! – stał na tych schodach jak dobry wróżek i spełniał dwa marzenia za jednym zamachem. Właściwie trzy marzenia : rejs olbrzymem, fiordy, tanio …
Gula odpuściła.
Statek nazywał się Costa Fortuna, wypłynąć mieliśmy z Warnemunde koło Rostocku. Zaczęły się poszukiwania połączenia z Rostockiem : pociąg odpada... autobus odpada... jedziemy autem. Proponują nam parking za 160 euro. He he, nie ze mną te numery Brunner, szukam na forach informacji o porcie i pobliskich parkingach, spisuję adresy. Buszuję w Internecie układając plany wycieczek, szukając podpowiedzi, co trzeba zobaczyć w Kopenhadze, Oslo, Andalsnes, Bergen, Kristiansand … Rodzina troszkę zaniedbana ale co tam, raz na dwadzieścia lat przeżyją. Jako że z dziećmi mają zostać moi Rodzice, przygotowuję im długą listę z instrukcjami, know-how prowadzenia rodziny, zupełnie jakby do tej pory w kosmosie jakimś żyli zawieszeni. Po raz pierwszy od pojawienia się dzieci jedziemy gdzieś w dwójkę, bez nich - i czuję się niepewnie. Na pewno świat się zawali. Albo coś.
Jeszcze dyskusja o godzinie wyjazdu pt. : „A po co tak wcześnie”. Miłośnik długiego wysypiania się walczył o każdą minutkę. Dwie godziny zapasu wystarczy. Zwariowałeś chyba, cztery minimum! Co ty, nie jedziemy furmanką, licz 10 godzin! Ostatecznie stanęło na dużym zapasie.
Na szczęście! Stojąc w korku przed Berlinem cieszyliśmy się, że zdążymy jeszcze pochodzić po Rostocku. Stojąc w korku za Berlinem cieszyliśmy się, że co prawda z Rostocku nici, ale przynajmniej zdążymy na statek... na przewężeniu gdzieś-tam zaczęliśmy nerwowo posykiwać. W końcu doga bez przeszkód, możemy się rozpędzić. Siku – szepczę nieśmiało. „Nie ma czasu na postój, wytrzymasz” – odpowiada mój prywatny sadysta. Mazdunia szczęśliwa, że wreszcie może pokazać, na co ją stać, łyka kilometry w zawrotnym tempie, a ja boję się spojrzeć na szybkościomierz. Jeszcze bardziej siku – piszczę, w efekcie czego jeszcze przyśpieszyliśmy. „Popatrz ile aut jedzie tą drogą, trzy czwarte z nich jedzie na rejs, jeśli chcesz znaleźć parking, musisz wytrzymać” – słyszę. Po co piłam tę kawę???
Zwalniamy, zjeżdżamy w kierunku portu, jedziemy wzdłuż ulicy z zapełnionymi parkingami. Port coraz bliżej. Nagle zobaczyłam parking, który miał przy wjeździe białą budę z pięknym napisem WC. „W prawo !!!!!!” – ryknęłam tak stanowczo, że Mój Mąż bez dyskusji wjechał na wskazany plac. 6 euro dziennie, darmocha, wjeżdżaj! Parkingi zapełniały się w szybkim tempie, faktycznie ten szur aut, w którym jechaliśmy, wiózł pasażerów Aidy i Costy, czekających w porcie. Z parkingu widać pobłyskujący w słońcu statek. Nasza Fortuna? – pytam i znowu czuję znajome uczucie podekscytowania, radości i niepokoju, które przychodzi, gdy urzeczywistnia się to, co dotychczas było planem, marzeniem. Uwielbiam to!
W cenie parkingu był dowóz do portu, wykieprowali nas tuż przed pełniącymi funkcję hali odpraw barakami. Nadaliśmy walizki i weszliśmy do środka. Kolejka była bardzo długa, ale ujął mnie poczęstunek dla czekających. Wzdłuż ściany stały stoły z przekąskami, bułeczkami i ciastkami, można było też poczęstować się kawą lub herbatą. Człowiek nie stał w kolejce burcząc żołądkiem z głodu czy usychając z pragnienia – zmęczony podróżny mógł się posilić, od razu humor mu się poprawiał i nie złościł się, że długo czeka.
mamadacha
Mamadacha boski początek .Rejs !!! To jest to czego mi dzisiaj potrzeba i to baaaaardzo
- Kocham ptaszki i podróże, te małe i duże ...
Kolejna relacja z rejsu super
basia35
Ja też się melduję, jako wielka miłośniczka Norwegii!
he he, na Norwegię jeszcze troszkę musicie poczekać. Teraz muszę nazachwycać się statkiem, w końcu to nasz pierwszy rejs nowoczesnym wycieczkowcem
mamadacha
W końcu wchodzimy na statek. Oczy wirują dookoła głowy nie mogąc się zdecydować, na czym skupić wzrok. Wszystko jest ważne, wszystko trzeba zarejestrować, w myślach zaczynam już układać list do dzieci. W końcu docieramy do naszej kajuty, drzwi lekko uchylone … otwieramy … O kurdelebele! Niby wszystko w Internecie posprawdzałam, niby wiedziałam co i jak, a jednak byliśmy zaskoczeni. Gdzieś, w tyle głowy, siedziały nam parametry kajuty na Sea Harmony II i teraz tu, w wewnętrznej kajucie Costy, poczuliśmy się jak królowie! Tak sobie myślę, że dobrze się stało, że nie wykupiliśmy kajuty z balkonem, bo chyba byśmy z szoku nie wyszli …
Zabieramy leżące na łóżku magnetyczne karty i ruszamy na zwiedzanko. Cieszymy się wszystkim jak dzieci, a kiedy Mój Mąż odkrywa pokład ze ścieżką do joggingu, jego podziw sięga zenitu. Co ciekawe, na lądzie nie biega …
Jest tu nawet kaplica, ale zawsze ktoś się w niej modlił i niezręcznie było zdjęcia robić. Cyknęłam z bodra, komórką, więc wyszło jak wyszło
Wstyd przyznać, ale dopiero podczas zwiedzania Fortuny dotarło do nas, że mamy całodzienne wyżywienie. Znowu echa z rejsu sprzed 18 lat, śniadanko i kolacja. A tu wchodzimy między bufety stale oferujące ciepłe i zimne jedzenie, herbatę, kawę. Ta ostatnia chyba celowo paskudna, żeby ludzie dobrą kawkę w bufetach kupowali za prawie 4 euro filiżanka. Pizza (na szczęście dla moich oponek) mnie rozczarowuje, szukam więc innych przysmaków. Do końca rejsu zjadamy tony sałatki owocowej, pycha! Pokrzepieni schodzimy na powitalne spotkanie. Polaków wśród pasażerów jest 150 sztuk, są Polacy wśród załogi, ale wychodzi do nas – oczywiście – Anglik. Wyjaśnia, omawia, namawia (wycieczki fakultatywne!) – a wśród publiczności co rusz ktoś nerwowo pyta „Co on powiedział ? Nie rozumiem!”
No i bowiązkowe szkolenie na wypadek konieczności ewakuacji : syreny alarmowe zawyły, pasażerowie z kamizelkami pod pachą zeszli do odpowiedniego sektora : stoją przed łodziami ratunkowymi w rządkach, czekają …. czekają….przyszedł ktoś z obsługi i pokazuje jak się zakłada kamizelkę bezpieczeństwa. Głośniki chrypią w różnych językach, gościu z miną stewardesy w samolocie – równie znudzoną – odpina i zapina sprzączki, unosi w górę gwizdek. Kończy ; stoimy…stoimy … gościu jak posąg. Ożywia się tylko, kiedy wyciągam komórkę, żeby zrobić zdjęcie. Nie wolno! Najwyraźniej jakieś tajemne obrzędy tu się odbywają, ich ujawnienie grozi śmiercią lub kalectwem, ludzie zaczynają rechotać i żartować z tej całej sytuacji, nagle znikają bariery językowe, jakoś wszyscy się rozumiemy. Stoimy w tych kamizelkach sumie kilkanaście minut, no apel karny jakiś, ktoś zaczyna warczeć i poszczekiwać jak owczarek, cyrk. W końcu ryk syren pozwala nam się rozejść, uchachani składamy sobie wzajemnie życzenia, żebyśmy nigdy nie musieli wykorzystywać świeżo nabytych umiejętności (?) ewakuacji.
Nadchodzi pora kolacji; pamiętając o dress codzie nieco się ogarniamy i ruszamy na poszukiwanie naszej sali. Noo kurczę, wspaniała! Dwupoziomowa, jasna, robi wrażenie. Siadamy przy wyznaczonym stole, mamy nadzieję, że dogadamy się ze współbiesiadnikami, zawsze miło przy posiłku pogadać. Dosiadają się jeszcze dwie pary, Polaków, doświadczonych „rejsowców”. Mamy szczęście : poznajemy bardzo interesujących ludzi, rozmownych, z poczuciem humoru. Spędzamy ze sobą sporo czasu, ani przez moment się nie nudzimy.
Pora na show, idziemy do teatru. Znowu zachwyt, nasz miejski teatr zzieleniałby z zazdrości na widok możliwości technicznych, jakie tu mają. Jedyny minus za barierki w pierwszym rzędzie na galerii – kiedy siedzisz, poręcz jest na wysokości oczu i zasłania widok. Przedstawienia były ciekawe i różnorodne, bo artyści się wymieniali, wsiadali i wysiadali w kolejnych portach.
Im dalej płyniemy, tym bardziej dziękuję losowi za wewnętrzną kabinę. Polarne noce, o których prawdę mówiąc sobie zapomniałam, dałyby mi nieźle popalić! Ja śpię jak zając, wszystko mi przeszkadza zasnąć, wszystko mnie budzi mimo korków w uszach i „kołderek” na oczach. Przy jasnym, nocnym niebie (he, ale to brzmi) za oknem z tym moim spaniem było by cieniutko, oj cieniutko!
Jogging i spacerki można uprawiać na
decku wokół komina.
Kolacje były p y s z n e !
Białe noce
Kapitalna była atmosfera na statku. Spróbuje wstawić link, nie wiem czy się uda... oto sprzedawcy , a w tle śpiewa rewelacyjna Anita.
Hm ... nie otwiera się! Popracuję nad tym.
Otóz otwiera sie, ale trzeba poprosić o dostęp.
mamadacha
Jest rejs, jestem i ja.
O widzę, że szkolenie takie jak potrzeba na pokładzie z kamizelkami ratunkowym. Nam na Costa Concordia puścili tylko film. A jakie są skutki takiego olewactwa mogliśmy niestety zobaczyć kilka miesięcy później
Bez podróży się duszę....
http://kolekcjonujacchwile.blogspot.com/
Mamadacha - ale sie uśmiałam Mąż - wróżek Świetny początek!
Każdy ma swój kawałek świata, który go woła...