--------------------

____________________

 

 

 



Moja Tajlandia Hua-Hin, Kanchanaburi, Ayuthaja, Bangkok - pierwszy raz

20 posts / 0 nowych
Ostatni wpis
Strony
puma
Obrazek użytkownika puma
Offline
Ostatnio: 8 lat 4 miesiące temu
Rejestracja: 04 wrz 2013
Moja Tajlandia Hua-Hin, Kanchanaburi, Ayuthaja, Bangkok - pierwszy raz

godnie z obietnicą postaram się opisać mój pobyt w Tajlandii w pazdzierniku.Z góry uprzedzam nie podróżowałam z plecakiem,tak byłam tam z biurem podróży .Teraz juz wiem że nie było potrzebne do niczego,ale musiałam sama się o tym przekonać.Przedstawiciela biura podrózy widziałam 2 razy ,10 minut po przylocie i przed wylotem.I dobrze bo nie był do niczego potrzebny.Ale od poczatku. 22.10.2007 godzina 2.00 wyjezdżamy na lotnisko Katowice=Pyrzowice.Podczas drogi,żadnych niespodzianek ,odprawiamy sie do Frankfurtu i tu miła niespodzianka Pani informuje że moze nadać nasz bagaz bezpośrednio do Bangkoku,super tylko po doswiadczeniach męża który leciał do Szanghaju bagaż nadany w Warszawie dotarł do hotelu po trzech dniach.Ale coż lepiej zaryzykować niż uganiać się z nim w Frankfurcie.Lot jak lot po 1,5 godzinie lądujemy .Ponieważ nie musimy biegać za bagazem mamy aż siedem godzin oczekiwania,czas ciągnął sie niemozliwie,w koncu odprawiamy się .Lecimy Boeningiem 747-400.Super obsługa ,lot bardzo spokojny trwał 9.40 minut.W końcu lądujemy hurra jesteśmy w Tajlandii.Lotnisko piękne i tak olbrzymie ze wydaje sie puste.Docieramy do punktu wydawania wiz i tu niestety przykra niespodzianka .Około 40 osób przed nami głównie Hindusi przyjezdżjacy tu do pracy i dwie ,a momentami jedna osoba załatwiajaca wizy.Niestety mocno zmęczeni to już w końcu 24 godziny w drodze ustawiamy sie karnie po numerki.Po trzech godzinach jest ,teraz z dusza na ramieniu biegniemy szukać naszego bagażu )))).Cud stoi sobie spokojnie zestawiony z tasmy.Wychodzimy z lotniska ,wsiadamy do busa który ma nas zawieżć do oddalonego o 200 km HUa-Hin.Jedziemy a ja jak zwykle z nosem przyklejonym do szyby patrzę ,patrzę choć oczy zaczynają mi sie dziwnie zamykać .Trzy godzinki i jesteśmy w Hua-Hin .Hotel Anantara Resort robi duuuże wrażenie .Piekna roslinność ,cudowny basen,piekna zabudowa.......morze

.............................

Rewelacja ,sniadanie na dworze,ze spiewajacymi ptakami nad głową,wokół naprawde piekne okolicznosci przyrody ,no i obsługa witajaca nas jak sie o tym przekonam pózniej z naprawde szczerym usmiechem.Pora odwiedzic plażę .W tym regionie przynajmniej w najblizszej okolicy leżaki nie stoja bezpośrednio na plazy ale nieco wyżej a na plaże schodzi sie schodami.Jest to zwiazane z bardzo silnymi pływami.Były dni kiedy moze jak oszalałe waliło w betonowy mur,ale bywało i zupełnie na odwrót,ale o tym opowiem troche pózniej.Tym razem (zwłaszcza ze wy w Polsce jeszcze Spicie) jako odstresowywacz tylko piwo.My od początku zagustowaliśmy w piwie CHang (co znaczy po Tajsku znaczy Słon).Pogoda jak na końcówke pory deszczowej przystało ,czyli bardzo ciepło ,ale słońca brak.Jak sie okazało wieczorem ,tylko nam sie wydawało ze go nie ma co niektórzy mieli zamiar udać sie w poszukiwaniu maslanki.Ale trzeba twardym być i tak wyruszamy na rekonesans troche dalej czyli do Hua-Hin.(nasz hotel jest oddalony od centrum jakies 5 km).Uprzejmie dziekujemy miłym recepcjonistkom za propozycje sprowadzenia dla nas srodka lokomocji i słusznie.Tuz przy hotelu mamy full opcję ,TAXi które jak mówi wbita w ziemie deseczka zawiezie Cie gdzie chcesz AIRPORT Bangkok,Krabi.Phuket,Ko samui,Pattaya.Przejażdżka na słoniach itd itp.Oczywiscie poniewaz jest na 7 ,osobówka odpada ,najczęściej bedziemy podrózować tzw.pick-upem.Czyli trzy osoby z przodu a reszta na ławeczkach z tyłu,czasem zwłaszcza w terenówkach trzy osoby z tyłu miały nawet miejsca lezące,połozyc sie było łatwo,ale wygramolic już nie.HUA-HIN no cóż miasto jak miasto ,duzo ludzi ,szum ,gwar.Idziemy na obiad jak mozna sie domyślić ile ludzi tyle smaków.Na stole pojawiają sie :krewetki z grilla,gotowane,pizza,sznycel cielęcy,big nudle na sposób tajski do wyboru do koloru.Z pełnymi brzuchami udajemy sie na leniwy spacer,oczywiscie ulicą na której jeden koło drugiego sklepy oferujace szycie na miare.Ale my zmierzamy na tzw nocny market w Hua-Hin.Jest tak naprawde to alejka gdzie po obu jej stronach ciagną sie stoiska z pamiatkami,ciuchami,a miedzy nimi mini restauracje z tajskim i bardzo dziwnym jedzeniem.Niestety jesteśmy za mało zaprawieni w bojach i ten dziwny zapach niestety okazał sie silniejszy od nas ,zarzadzamy odwrót.Zdażylismy jeszcze zauwazyć że nieco dalej w głąb znajduja sie restauracje sea food z towarem wystawionym na lodzie ,w takiej ilosci i róznorodności jakiej w zyciu nie widziałam.Ale mamy prawo byc dzis zmeczeni,szukami naszego ulubionego juz srodka transportu z naturalna klimatyzacja i fruu do hotelu.Przy wjezdzie do hotelu dostajemy małego ataku smiechu widzac jak ochroniarz z lusterkiem oglada nasz samochód od spodu na pozór wszystko OK,tylko że on nie patrzy w to lusterko,tylko lustruje nas.Nie ma co niezła ochrona.Jeszcze mały drink na dobry sen i spać.A tu co ,na poduszcze spoczywa figowy liść ze złotym napisem GOOD sleep kune Waldemar i podana temperatura powietrza i wody na jutrzejszy dzień.Takie liście od tej pory bedziemy znajdowac na naszych poduszkach co wieczór.CDN....

Dzien 3.
Pewnie myślicie ze nic sie w tym dniu nie wydarzyło i w zasadzie macie rację.Poniewaz ja zawsze w trzecim dniu mam tzw kryzys ,zaległam spokojnie na lezaczku i na przemian czytajac ksiażkę i gapiac sie w morze w koncu poczułam ze jestem na wakacjach.Nawet słońce delikatnie zaczęło prześwitywac przez chmurki.Na zmiane basen ,lezak,morze,lezak itd i w kółko.Woda ciepła jak w wannie,no ale mnie zaczyna sie nudzić wiec ciagne męża z aparatem fotograficznym ,bo jak to trzeci dzien wakacji ,a ja ani jednego marnego zdjatka.A poza tym teren hotelu jest naprawde rozległy ,a ja nie widziałam wielu miejsc które znałam za zdjec z internetu ,wiec udajemy sie na rekonesans.Druga część hotelu z pokojami o wyzszym standarcie mieści sie nieco na uboczu.Faktycznie cudo ,lagunki po których mozna pływac łódką,piekne altanki,mostki,ławeczki misy z pływajacymi kwiatami ,pokoje dwa razy wyzsze niz nasze ,no po prostu LUX.Ide sobie tą hotelowa alejką troche złorzecząc pod nosem ,ze mnie nie stac na takie luksusy(jeszcze póżniej przestałam żałowac,ale to za kilka dni),az tu nagle stanęłam jak wryta w odległości metra moze póltora coś sobie w tej alejce lezy.Stanęłam i wybałuszam oczeta ,liść taki olbrzymi ,niemozliwe to co to do jasnej ciasnej jest.I juz wiem to ponad metrowy JASZCZUR najspokojniej w świecie się tam wygrzewał.Po cichutku podszedł mój mąż i zdażyliśmy zrobić mu całe 3 zdjecia zanim nas zauważył i uciekł w okolice pobliskiej sadzawki.Na dowód że nie zmyślam zdjecia są.Szkoda że nie moge ich tu zamieśćić,ale myślę że w miare pisania tutaj,gdzies stworze małą galerie z co ciekwszymi zdjeciami z pobytu.Takich egzotycznych spotkań miałam kilka ,ale o tym pózniej.Znajomi juz pod koniec pobytu wiedzieli,jakieś egzotyczne zwierzatko chce sie zobaczyć ,to tylko ze mną.Oni sami nic nie widzieli.Plażowanie dobiegło końca,kąpiel znów spotkanie na tzw.aperitifie (jak zwał tak zwał drink to był poprostu ) i jazda "limuzyna" do Hua-Hin.Dzis wybieramy restaurację z tyłu wczorajszej.Zamawiamy,ale Pani jest nieżle zakrecona,wszystkie zamówienia poprzekrecała,ale co tam przeciez nie jesteśmy tu po to żeby sie denerwowac na to przyjdzie czas w Polsce.Konsumujemy,a tu jak nie przy.....pada deszcz.deszcz to nie deszcz to ulewa totalna.Dobrze że złapała nas pod dachem,fajnie siedzieć w suchym i patrzec jak ludki biegaja.Ale mamy nadzieję że szybko przejdzie ,bo dzis w planach był spacer w inna część miasta .Poczekamy ,gdzie nam sie śpieszy.Uff przestało mozna iść.Kierujemy sie na zachód.W fajna uliczke weszlismy,mnóstwo klimatycznych knajpek,restauracyjek,jedną z nich nazwaliśmy Beczka bo na dachu zamocowany był wielki antałek.Mijamy super urządzoną japońską knajpę ,ale wsród nas jest tylko dwóch miłosników suschi ,wiec sobie darujemy.Mijamy hotel Hilton,swiatła latarni robia sie jakiś takie bardziej dyskretne.Coraz wiecej knajpek z przyciemnionymi swiatłami,za to coraz mniej osób rodzaju meskiego,za to przy stoliczkach coraz wiecej gatunku żeńskiego w róznym wieku.I nawoływania hello monsieur.hallo madame.No fajnie znalezli,czego nie szukali.Ale jeśli ktos czeka na jakieś ekscesy to sie sromotnie rozczaruje,grzecznie za raczkę nasi panowie zostali stamtąd wyprowadzeni.Co prawda na drugi dzień coś przebąkiwali,o jakiejś przymiarce i jak jestesmy zmęczone to moze sie nie będziemy przemeczac....

4.Dzisiaj zaczyna się nasza wycieczka organizowała ja dla nas firma ULTIMA TRAVEL.Punktualnie o 7 rano przyjezdża po nas busik poznajemy naszego polskiego przewodnika Tomka-Domka i tajskiego na imię miał Czaj przynajmniej tak to brzmiało.Pierwszy przystanek farma kokosowa i farma storczyków.Na razie bez zachwytu ,storczyków dość duzo,ale tylko jeden gatunek ot taka <a href="http://www.wypoczynek.pl" target="_blank">polska</a> szklarnia.Przyjezdżamy do przystani gdzie wsiadamy do łodzi i płyniemy na pływający targ.Po drodze widoki takie sobie,woda w k****e "brudna" mijane po drodze domostwa dość zaniedbane,po drodze widzimy tajskich nastolatków .Dopływamy wyglada to dość fajnie ,ale ponoć prawdziwy charakter tego miejsca mozna odczuć wczesnym ranem,kiedy zwykli tajlandczycy przypływaja tu na zakupy,teraz to troche taka cepeliada pod turystów ,ale i tak jest fajnie.Troche ogladamy ,ale ze program napiety ,szybko udajemy sie do busika i jedziemy do Kanchanaburi.Jestesmy ,pierwszy punkt tutaj to oczywiście most na rzece Kwai.Ponieważ to sobota dosć spore na nim tłumy,w dodatku co parę minut przejezdża wycieczkowy pociag.Trzeba wtedy uciekać na boczne platformy,to jednak nic ,wszyscy idą po szynach,ale trudno sie na nich zmieścić ,mijając sie ,ktoś wtedy musi zejść na dość wąską deskę,miałam niezłego pietra ,że któraś moze byc np.mało wytrzymała,dlatego mój kochany mężus jako że jest dość poważnej postury ,szedł przede mną i robił za taran.UFF dotarłam do końca ,teraz jedziemy na obiad.Obiad był na jednej z tych pływających na rzece restauracji.Rozbawił nas tam jeden z obsługujących,którego za nic nie mogliśmy zrozumiec .Kilkakrotnie powtórzył słowo które brzmiało Jak "fit" nie mogliśmy za chiny pojąć o co mu chodzi ,a on miał na myśli FISH - RYBĘ ,która jak sie okazało byla najlepszą jaką jadłam podczas całego pobytu w Tajlandii.Po pysznym obiadku jedziemy Gdzie ??? na FARMĘ TYGRYSÓW - TIGER TEMPLE>przy wejściu trzeba było podpisać oświadczenia że wchodzimy tam na własną odpowiedzialność(fajnie ).Po przekroczeniu bramy witają nas biegające luzem :dziki,jelonki,sarenki,jakieś krowopodobne zwierzatka.Mam nadzieje że to nie pokarm dla tygrysków.Dochodzimy do wąwozu,a tam drepce w kółko około 8 dorosłych tygrysów ,jeden młody -rozrabiaka ,i dwa dorosłe tygrysy,ale dość mocno uśpione.Po uiszczeniu stosownej opłaty ,przybiciu pieczątki na ręce czekamy na swoją kolej.Po każdego z nas przychodzi "opiekun" który za rękę prowadzi nas to wybranego tygrysa,drugi naszym aparatem robi zdjęcia.Na pierwszy ogień idą dwa zaspane kotki,niby nieobecne,ale wrazenie robią ogromne.Kazą mi usiąść pomiędzy nimi i na kolanach kładą mi jego głowę .Z wrażenia chyba zapomniałam oddychać.Trzeba jednak byc cicho ,żadnego gadania,zbędnych ruchów,co by kotków nie rozzłościć,potem przejście do innego ,ten nie był jednak uspiony i chyba lekko wkurzony na ludzików ,którzy chcą sobie z nim zrobić zdjecia( wcale kotkowi sie nie dziwię).Zdjęć z tego miejsca nasz opiekun ,zrobił coś około 100,a zal było część wykasować nie mogąc ich dokładnie ,czyli w powiększeniu obejrzeć.Prawde mówiać ,chyba byłam w stanie jakiegoś szoku,bo do dziś dnia nie wierzę że miałam głowę ,takiego wielkiego kota na swoich kolanach.Uczucie super.Pełni wrażen udajemy sie znów do przystani,gdzie już z całym bagażem przesiadamy sie do łodzi wąskorufowych ,przed nami około 30 minutowa podróż rzeką Kwai do naszego miejsca noclegu-hotelu na tratwach

 

Płyniemy ,efekt niesamowity zwłaszcza okolicznosci przyrody,po obu stronach ściana zieleni-dżungla jak sobie wyobraziłam co tam chodzi,a zwłaszcza pełza robiło mi sie słabo.Wrażenia z tej przejażdżki były jednymi z bardziej ekscytujących przeżyć podczas całego wyjazdu.W końcu za którymś zakrętem widzimy nasz "pływający"hotel.Wysiadamy dostajemy klucze i udajemy sie do pokoi.Przed pokojami ławy do siedzenia i hamaki do leżenia ,jeszcze lampa naftowa do ręki.No poprostu super,tylko że ja jestem taka p*****a że chyba najbliższą noc spędzę z latarką w reku siedząc przed pokojem.Boże tam przecież wejść ,a już napewno wpełznąć może wszystko.I pomyśleć że to ja osobiście dokonałam wyboru tego hotelu ,no to mam.W końcu uprosiłam męża żeby z latarką w reku obejrzał dokładnie wszystkie kąty w pokoju.Odważyłam się w końcu wejść pod prysznic i szybko na zewnatrz,oj widzę że nie ja jedna mam pietra.Chyba trzeba sie będzie wieczorem znieczulić,żeby zasnać.Kolacja i zaczynamy znieczulanie w towarzystwie naszych przewodników.Po kilku drinkach z "18 kobziarzy" już jestem odwazniejsza,szybko pod moskitierę i spać przecież jutro drugi dzień wycieczki.

UFFF,noc za nami ,przezyłam .Wychodzę na zewnątrz i szczęka mi opada widoki absolutnie niesamowite .W górnych partiach dżungli unosi sie mgła,wyglada to naprawde zachwycajaco,nagle słyszę ryk słoni.Ale skąd on pochodzi nigdzie ich nie widać ,zresztą jest tu za głęboko.Z aparatem w reku postanawiam się rozejrzec po hotelu i SĄ dwa piękne słonie ,które jak sie okazuje przyszły od tyłu hotelu na śniadanko.Obsługa karmiła je pozostałościami z arbuzów i innych owoców.Nie da się ukryć EGZOTYKA pełna.Po śniadaniu zwiedzamy jeszcze wioskę Moon(tak sie to chyba pisze) w wiosce znajome nam juz słonie. Az żal nam stad odpływać ,ale jeszcze wiele innych miejsc przed nami.Udajemy sie na przełęcz ognia piekielnego.To był smutny epizod naszej wycieczki,ale i takie momenty są ważne.Tu juz w ciszy i skupieniu przechodzimy do małego muzeum,ogladamy film i jest nam coraz bardziej smutno.Wojna-to naprawdę wynalazek szatana.Miał być jeszcze cmentarz,ale nasz przewodnik o nim zapomniał i dobrze ,w końcu jesteśmy na wakacjach.Przed nami treking na słoniach.Dowiedzielismy sie że przewodnik -własciciel słonia jest z nim do końca jego lub swoich dni.Są ze sobą na zawsze.Przejażdżka fajna ,choć spotkanie z tymi słoniami z wioski Moon było takie bardziej naturalne.Przed nami kilka godzin jazdy do Ajuttai.Dojezdżamy wieczorem,hotel,kolacja w pobliskiej tajskiej knajpce poleconej nam przez przewodnika.Krótkie wieczorne spotkanie towarzyskie i spać,chyba z nadmiaru wrazeń jesteśmy tacy zmęczeni.Jutro zwiedzanie Ajuttai i Bangkoku.

puma
Obrazek użytkownika puma
Offline
Ostatnio: 8 lat 4 miesiące temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

ale niestety jest kicha ......stara relacja pod nickiem puma1 jest bez zdjęć...więc bedzie przerwa spróbuje powklejać zdjęcia z pica, ale to potrwa

Żelek
Obrazek użytkownika Żelek
Offline
Ostatnio: 8 lat 4 miesiące temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

ale się cieszę....nie czytałam tegoDance 4

puma
Obrazek użytkownika puma
Offline
Ostatnio: 8 lat 4 miesiące temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

Kasik bardzo stare dzieje....ale ile mam radościMail 1

anusia
Obrazek użytkownika anusia
Offline
Ostatnio: 4 lata 2 miesiące temu
Rejestracja: 03 wrz 2013

Super, ja też nie czytałam, teraz będę mogła nadrobić zaległościDrinks

karisss
Obrazek użytkownika karisss
Offline
Ostatnio: 4 lata 5 miesięcy temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

ja też,więc będzie co czytać w pracy Yahoo

a  tak p.s puma mięśnie Twojego brzucha szacunek !!!!Ok

puma
Obrazek użytkownika puma
Offline
Ostatnio: 8 lat 4 miesiące temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

karisska kofana co ptawda to bylo 7 lat temu ale gdzie Ty miesnie dojrzalasScratch one-s head

karisss
Obrazek użytkownika karisss
Offline
Ostatnio: 4 lata 5 miesięcy temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

Puma to zdjęcie pod pazurkami w  białych storczykach, jest na prawdę Shok

Żelek
Obrazek użytkownika Żelek
Offline
Ostatnio: 8 lat 4 miesiące temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

i widze miejsca ,które odwiedziliśmy.....ten sam hotel na tratfach

Asia
Obrazek użytkownika Asia
Offline
Ostatnio: 7 lat 7 miesięcy temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

Super! Ja też nie widziałam tej relacji Yahoo

...nieważne gdzie, ważne z kim...

damian
Obrazek użytkownika damian
Offline
Ostatnio: 7 lat 7 miesięcy temu
Rejestracja: 03 wrz 2013

Te tygrysy to musiały mieć naprawdę dobrego dilera  Shok

ps. temat przenoszę to relacji Biggrin

Strony

Wyszukaj w trip4cheap