--------------------

____________________

 

 

 



Południowa Kalifornia - dlaczego warto tam jechać?

140 posts / 0 nowych
Ostatni wpis
Strony
apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 3 tygodnie temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Nelcia, te amerykańskie są szare, niektóre – może młode??? - mają jeszcze taki szlaczek jaśniejszy wzdłuż boków.

Jedziemy do kolejnej miejscowości Encinitas, a po drodze mijamy wielki napis Legoland – to raj dla dzieci. Na wielkim terenie zebrano kupę atrakcji jak w każdym parku rozrywki, no i oczywiście elementy związane z klockami Lego. Ale my tego rodzaju przybytek omijamy szerokim łukiem...

Encinitas ciągnie się wzdłuż drogi i ciąąąąągnie. Właściwie nie wiadomo gdzie jest centrum, chyba go przejechaliśmy!!! Ten widok z głównej szosy przebiegającej przez miasteczko nie jest zbyt zachwycający. Taka typowa amerykańska mieścina, jakich wiele. Niska, parterowo – jednopiętrowa zabudowa, jakieś fast – foody, sklepiki. Nawet roślinność wydaje mi się dość uboga jak na tutejsze warunki....

Wracamy i na chybił trafił skręcamy ku wybrzeżu. Tutaj już typowe widoczki , ładne domy tuż nad plażą, ocean i klify.

 Tu już widać, że młodzież szaleje na swoich surfingach

Chwilę sobie spacerujemy, ale chyba już nasz wzrok przyzwyczaił się do tych widoków i spowszedniały nam. Zaraz po przyjeździe zachwycałam się nieomalże każdą willą, palemką, czy jakimś egzotycznym kwiatkiem. A teraz, to już normalka.....

Mariola

bepi
Obrazek użytkownika bepi
Offline
Ostatnio: 3 lata 4 dni temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

eh fajnie sobie mieszkac w takim urokliwym i ciepłym  miejscu Good

Plumeria
Obrazek użytkownika Plumeria
Offline
Ostatnio: 2 lata 3 miesiące temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

Super , taki domek przy plaży z widokiem na ocean.....

Apisku, Ty to wszystko wiesz o danym miejscu, nawet ,że Dżoana tam ślub miała Clapping

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 3 tygodnie temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Bepi, Plumeria, ja z przyjemnością łaziłam po tych spokojnych uliczkach, oglądałam te domki – niektóre to były wręcz wielkie rezydencje - a przede wszystkim podziwiałam roślinność i aranżacje ogrodowe typu skałki, murki, strumyki, baseny....istna bajka!!!!~A te widoki na ocean i zachody słońca!!!! Ale za taki widok, to chyba cena domu wzrasta dwukrotnie....

Tuż za Encinitas zaczynają się wprawdzie tereny niezabudowane, ale całkiem ruchliwe....bo okupywane przez tłumy surferów. Znajdują się tu plaże z non stop wysokimi falami – idealne miejsce na surfing!!! Wzdłuż drogi stoją setki samochodów, a między szosą a brzegiem oceanu w rachitycznym las znajduje sie camping, na którym stoi mnóstwo camperów oraz ogromnych dwuosiowych przyczep campingowych. W tej chwili jest przerwa wiosenna w nauce, więc zjechało sie tu na wakacje wielu amatorów tego sportu z różnych stanów USA.

Ciągnie mnie już do Del Mar – bardzo znanego kurortu już w okresie międzywojennym.

Mieszkało tu wiele ówczesnych gwiazd Hollywoodu z Bing Crosbym i Avą Gardner na czele. Ten pierwszy był inicjatorem i fundatorem jednego z bardziej znanych w Kalifornii toru wyścigów konnych, który tu się znajduje.

Kilka osób bardzo nam to miejsce polecało.

Teraz to też ulubione miejsce śmietanki towarzyskiej.

Udaje się zaparkować i zanurzamy się w ciche, zielone uliczki. Dochodzimy do placyku, przy którym znajdujemy niewielką meksykańską restaurację "Norte". A że lubimy to jedzonko, a i pora na lancz odpowiednia zasiadamy na otwartym patio.

Bardzo sympatyczna knajpka, mnóstwo glinianych donic z kwiatami, wystrój meksykański, włącznie z kapeluszem....Chyba jedzonko też dobre, bo wszystkie stoliki zajęte.

Porcje ogromne, nie do przejedzenia. Gdy personel w jakiejkolwiek restauracji widzi, że nie wszystko zostało zjedzone w momencie poproszenia o rachunek, wraz z nim przynoszą styropianowe pudło, żeby te resztki zapłacone, a niezjedzone zabrać sobie do domu. To jest tutaj zupełnie naturalne i stosowane wszędzie począwszy od taniego fast – foodu, a skończywszy na ekskluzywnej restauracji.

Takie już tutaj panują zwyczaje!!!!

Po lanczu idziemy nad ocean. Rzeczywiście rezydencje tutejsze biją na głowę te z Encinitas. Plaża – jak dla mnie też ładniejsza, bo nie ma jednej dłuuuugiej, tylko mniejsze w zatoczkach, co jest o wiele bardziej malownicze. Szczególnie podobają mi się te różne groty, łuki skalne, tunele.

Roslinność też jest tu bujniejsza i taka zadbana, wypielęgnowana, przystrzyżona.

A w oceanie stai sobie ptaszydło i poluje na jedzonko.

Kawał drogi żeśmy przeszli i teraz trzeba wracać. Na ogół samochód jest ułatwieniem, tu jednak prościej byłoby przejść do głównej drogi i złapać na niej autobus, a nie wracać tak daleko piechotką na parking.

Ale pewnie tu i tak nie jeżdżą autobusy....Wracamy równoleglą uliczką, tylko chwilami widać ocean, ale za to inne rezydencje, inne ogrody....

Mariola

bepi
Obrazek użytkownika bepi
Offline
Ostatnio: 3 lata 4 dni temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

Piekne zadbane okolice Apisku, i super klimaty z tego co widzę, a jak patrzę  te Wasze talerze to Man in love to ślinka cieknie , porcje słuszne takie jak lubimy ,czyli konkret, I-m so happy  Niesamowite z tym zapakunkiem na wynos, że tam tak wszędzie jest, tak powinno być wszędzie w PL i nie tylko , aby jedzenie się marnowało, albo nie dostawać resztek po poprzednikach hehe..

Makono
Obrazek użytkownika Makono
Offline
Ostatnio: 3 lata 7 miesięcy temu
Rejestracja: 11 gru 2013

Apisku Ty specjalnie nas katujesz tymi  pięknymi widokami, meksykańskim jedzeniem i margheritą ????  Lol 

Bez podróży się duszę....
http://kolekcjonujacchwile.blogspot.com/

Plumeria
Obrazek użytkownika Plumeria
Offline
Ostatnio: 2 lata 3 miesiące temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

A ja, jak widzę sok limonkowy to język mi ucieka......

Rezydencje coraz wypaśniejsze !

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 3 tygodnie temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Bepi, Makono, Plumeria – dzięki. Ja nie jestem fanką USA, rzadko które miasto mi się tam podobało, ale te rejony są naprawdę bardzo piękne i chętnie bym tam jeszcze pojechała ....

Długo nam zeszło w Del Mar, ale miejscowość jest rzeczywiście piękna. Kto wie, czy nie pobiła w moim rankingu La Jolli. No, ale ta ostatnia ma zwierzątka, a Del Mar nie upodobały sobie ani foczki, ani lwy morskie, a pelikany są wszędzie....

Słońce już niedługo zajdzie, czas odwiedzić ostatni kurort na trasie naszej dzisiejszej wyprawy.

Tą miejscowością jest Pacific Beach z długą na prawie osiem kilometrów, szeroką piaszczystą plażą. Wzdłuż plaży ciągną się sklepy z artykułami sportowymi, głównie sprzętem wodnym, knajpki, kluby nocne, salony tatuażu, bary z głośną muzyką, butiki z młodzieżowymi ciuchami, wypożyczalnie skuterów wodnych. To istny raj dla młodych ludzi. Miejscowość tętni życiem!!!

Bulwarem biegnącym równolegle z oceanem młodzież jeździ na deskorolkach, na rowerach plażowych o grubych oponach tzw beach cruiserach, biegają, spacerują grupkami. Ktoś gra na gitarze.

Grupki młodych ludzi siedzą jeszcze na plaży...Kompletne przeciwieństwo stateczno – geriatrycznego Carlsbadu!!!

Z szosy zjeżdżamy trochę za wcześnie, do centrum musimy dojść spory kawałek...Ale cały czas się boję, że nie zdążymy na ostatni już zachód słońca. Bo jutro o tej porze będziemy samolotem lecieć pewnie nad Górami Skalistymi. W oczekiwaniu na tę moją ulubioną porę dnia idziemy bulwarem w kierunku mola.

Drewniane molo wybudowane w 1925 roku ma blisko 150 metrów długości. Ale nie jest to tylko zwyczajne molo spacerowe. Nazywa się Crystal Pier i stoi na nim, po obu stronach 29 drewnianych domków do wynajęcia wchodzących w skład hotelu o tej samej nazwie. Cena waha się od 300$ za domek z jedną sypialnią do 500$ z dwiema sypialniami.. Wprawdzie w ciągu dnia molo jest udostępnione dla wszystkich, po zachodzie słońca mogą tam przebywać tylko mieszkańcy hotelu. To taka namiastka Malediwów – domki na palach luksusowo wyposażone z własnymi taraso – ogródkami, a pod nimi chlupoczą fale i to duuuużo większe niż malediwskie....

Na molo wchodzimy przez okazałą bramę, mijamy domki kończące się w połowie mola.

Na końcu pomostu kilku wędkarzy próbuje coś tam złowić, schodzi się coraz więcej osób chcących obejrzeć zachód słońca.

My też czekamy....wolę jak o zachodzie jest trochę chmurek, wówczas zachmurzone niebo przybiera różne kolory, które zmieniają się z minuty na minutę jak w kalejdoskopie. W Kalifornii niestety niebo wieczorem jest raczej bezchmurne.

A przy bezchmurnym niebie nie jest aż tak malowniczo!!!

Gdy słońce znika w oceanie idziemy na naszą Ostatnią Wieczerzę. Szukamy restauracji o nazwie Joe`s Crab Shack - co oznacza Krabowa Szopa Joego - którą polecili nam znajomi. Znajduje sie w pobliżu molo przy bulwarze, nietrudno ją znaleźć. Jest to bardzo popularna, wręcz kultowa kalifornijska restauracja, nawet nas znajomi ostrzegali, że gejowska. Ale nam geje zupełnie nie przeszkadzają....

Miejsc oczywiście nie ma, ale rezerwujemy kolejkę i idziemy na drinka do baru. Po kwadransie mamy stolik z takim widokiem.

Ja zamawiam zwykłą rybę, a mąż kraba. Zakładają mu śliniaczek i przynoszą cały zestaw szczypców/ kleszczy/obcążków – nie wiem, które określenie jest najbliższe...A mąż i tak nie może się zdecydować na żadne z tych narzędzi tortur

Cała restauracja jest w drewnie, gra głośna muzyka, młodzi i piękni kelnerzy i kelnerki ubrani wfirmowe  koszulki z napisem" Peace, Love, Crabs", a zatem z motto przewodnim " Pokój, Miłość, Kraby",  no i cała atmosferka super....

Co jakieś 15-20 minut powtarza się króciutki show w wykonaniu kelnerów, wykonują bardzo ekspesyjny taniec w takt piosenki "YMCA" grupy Village People.

http://www.youtube.com/watch?v=CS9OO0S5w2k&feature=kp

To naprawdę był niezapomniany pożegnalny wieczór, bo oprócz fajnego jedzonka, klimat tej knajpki bardzo mi odpowiada.

Po kolacji wychodzimy w poszukiwaniu auta. I znów przemierzamy cały bulwar, którym płynie tłum ludzi, z wszystkich stron rozbrzmiewa muzyka, w dali szumi morze, a na niebie świeci księżyc w pełni...

Po powrocie do hotelu gdy oddajemy samochód w Avisie, facet pyta się nas, czy odczuliśmy trzesienie ziemi????? Co????? Okazało sie , że po południu zatrzęsła się ziemia od San Diego do Los Angeles, w pobliżu którego było epicentrum o sile 4,1 stopni w skali Richtera. Nic nie czuliśmy i raczej nie spotkaliśmy się z żadną paniką na trasie naszej wycieczki. Widać ludzie są tu do takich atrakcji przyzwyczajeni. Drobne trzęsienia zdarzają się tu kilka razy w miesiącu, a to wywołało jedynie kilka awarii linii wodociągowych oraz niewielkie wycieki gazu.

Pewnie jeszcze nam nie było pisane dokończyć tu żywota....

Mariola

Plumeria
Obrazek użytkownika Plumeria
Offline
Ostatnio: 2 lata 3 miesiące temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

Dzień dobry Apisku, dziękuję za kolejny odcinek.

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 3 tygodnie temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Plumeria, dzięki.

No i nadszedł nieunikniony – jak zawsze – dzień pożegnania ze słonecznym San Diego.

Jeszcze przed śniadaniem pakujemy nasze manatki, bo wczoraj wracaliśmy już tak poóźno, że wyleciało nam z głowy, by zapytać w recepcji, do której możemy zostać w pokoju. Na wszelki wypadek chcemy mieć wszystko spakowane....Tylko ciuszki na przebranie złożone są na fotelu, bo jak sprawdziliśmy w internecie pogodę, to w Chicago śnieg i +2 stopnie, a właśnie tam mamy międzylądowanie.

Po śniadaniu wizyta w recepcji, pani sprawdza coś tam w komputerku i nie ma problemu, byśmy zostali do czwartej po południu.

A zatem mamy jeszcze sporo czasu....

No to w drogę!!! Tylko dokąd??? Mąż stwierdza, że tak naprawdę to ja prawie nie znam centrum miasta. To fakt, bo ja taka niemiastowa jestem. Jak mam do wyboru budynki czy roślinki – to zawsze te drugie wybiorę. A jeszcze mając tuż pod ręką takie cuda natury jak tuuuuu, to wcale mnie w miasto nie ciągnęło....

No, ale i o centrum trzeba mieć pojęcie....

Idziemy do niezawodnego troleya, bo samochodzik już oddany. Fakt, że troleyem i autobusami to ja przez centrum jeździłam nie raz i jakie takie pojęcie o nim mam. No, ale co innego widzieć go zza szyb komunikacji miejskiej, a co innego poczuć go na wyciągnięcie ręki...

A z tym czuciem, to co to za amerykańskie miasto, gdzie nawet smrodu spalin nie czuć?????Pamiętam, że jak kiedyś dawno temu wjechaliśmy do Los Angeles, to stojąc w korkach głowa mnie od tego stężenia spalin rozbolała.

Dziwne jakieś, tu nawet autobusy jeżdżą na gaz, żeby tego całego syfu nie emitować!!!

Wysiadamy w centrum przy Petco Park. Jest to nowoczesny stadion tutejszej drużyny baseballowej Padres San Diego. W USA baseball to chyba najpopularniejszy sport. Byliśmy kiedyś na meczu basebolowym w Bostonie, ale za bardzo nie zrozumieliśmy zasad gry. Drużyna Padres, kiedyś była w ścisłej czołówce amerykańskiej, ale obecnie coś się spsuła....Ale stadion – chyba jeszcze z tej epoki sukcesów – mają rzeczywiście okazały.

W pobliżu znajduje się wielki – długi, choć niewysoki – budynek Convention Center, gdzie odbywają się konferencje, targi oraz wystawy.

Wcale się nie dziwię, że San Diego to bardzo popularne miasto konferencyjne, chyba każdy by z przyjemnością przyjechał właśnie tu na konferencję, czy międzynarodowe targi....

Wokół dużo hoteli i restauracji z fantastycznym widokiem na zatokę i baseny jachtowe, jako że te wszystkie budynki stoją przy samym nabrzeżu.

Główne arterie komunikacyjne są szerokie, wielopasmowe, wysadzane palmami. Nie czuje się tu zgiełku, tłoku, nie ma korków i zapachu spalin. To miasto w ogóle nie męczy....Środkiem biegną szyny troleya, dlatego na początku napisałam, że to coś pośredniego między tramwajem a kolejką. No bo kolejka raczej po ulicach miasta nie jeździ.

Nieco dalej od morza usadowiły się starsze dzielnice, takie jak Gaslamp Quarter, gdzie kilka dni temu byliśmy na kolacji oraz Little Italy, gdzie jest również wiele knajpek włoskich..

Samych drapaczy chmur jest dosłownie kilkanaście, tworzą ładną panoramę miasta, jak się patrzy z daleka od strony oceanu, ale w samym centrum nie przytłaczają swą wysokością i gęstą zabudową.

Bardzo przyjazne miasto – muszę stwierdzić - choć za miastami nie przepadam....

Ten względnie płaski teren ciągnie się wzdłuż oceanu, a dalej już tylko górki większe i mniejsze poprzecinane głebokimi kanionami i wąwozami tonącymi w zieleni.

Oj żal stąd wyjeżdżać!!!!

Na koniec tej miejskiej rundki lądujemy w mojej ulubionej starej rybackiej dzielnicy Seaport Village w małej knajpce na lanczyk.

Stąd już blisko do stacji troleya, który wiezie nas z powrotem do hotelu.

A ponieważ przyjechaliśmy wcześniej, jest jeszcze trochę czasu na relaks w tym pięknym ogrodzie przy basenie.

W końcu przebieramy się , zabieramy nasze klamoty i wymeldowujemy się.

W drodze na lotnisko rozmawiamy z taksówkarzem. Okazuje się, że jest Etiopczykiem, który już tu mieszka od ponad 20 lat. Ale chce wracać do siebie, do KULTURY. Chyba czegoś nie zrozumieliśmy????? Ale tłumaczy nam, że w Ameryce istnieje jedynie kult Coca Coli, Hamburgera i Chipsów, a on pochodzi z kraju o wielowiekowej kulturze i tego mu tu najbardziej brak....

Może i ma rację??????

Ostatnie chwile na lotnisku i powrót przez Chicago – Monachium do Gdańska....

Mariola

Strony

Wyszukaj w trip4cheap