--------------------

____________________

 

 

 



Południowa Kalifornia - dlaczego warto tam jechać?

140 posts / 0 nowych
Ostatni wpis
Strony
apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 4 tygodnie temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Kiwi, oj byłoby z czego wybrać, na każdego gust....

Chwilami bulwar ni z tego ni z owego zanika....Potem jest teren niedostępny dla zwykłego przechodnia. To znaczy zawsze przejść można, tylko nie bezpośrednio wzdłuż oceanu. Tu luksusowe domy dochodzą do samego klifu, żadni przechodnie nie kręcą się pod oknami, tarasami, basenami czy ogrodami mieszkańców tych domostw. Są tylko oni i widok na Pacyfik i zachodzące w nim słońce...

To jeszcze trochę kwiatków z tych okolic

Bywa, że i plażą po tych kamlotach przejść się nie da, szczególnie podczas przypływu.

Wzięłam darmowy katalog z mijanego biura pośredniczącego w sprzedaży domów i sobie w samolocie pooglądałam cenki takich nieruchomości w La Jolli, która jest w okolicy San Diego najdroższa.

Ceny wypasionych nadmorskich rezydencji oscylują od 8 do 16 milionów $ Dowiedziałam się również, że w tym rejonie ceny domów już nieomal wróciły do wysokości sprzed kryzysu, podczas gdy w całych Stanach jeszcze im daleko do tego poziomu brakuje.

Główną przyczyną tych wysokich cen domów i mieszkań w tym rejonie jest bardzo duży napływ ludności z całego USA. San Diego już od dłuższego czasu zwycięża w rankingu "America`s Finest City " bazującego na głosach ludzi, w którym z amerykańskich miast najbardziej chcieliby mieszkać. Chętni do zamieszkania tutaj argumenty mają nie do obalenia, a zatem wg nich najbardziej przyciąga ich tu:

  • łagodny klimat panujący cały rok

  • piękne widoki

  • luźna atmosfera "laid back"

  • wspaniałe plaże i możliwość uprawiania sportów wodnych

  • ciekawa architektura

  • bogata i zróżnicowana oferta muzeów

  • sprawny transport

  • dużo wydarzen kulturalnych – teatry, koncerty, festiwale

  • smaczne i różnorodne restauracje

  • dużo parków i zieleni

I ja również pod przytoczonymi argumentami w pełni się podpisuję, choć z niektórych dobrodziejstw kulturalnych nie skorzystałam, bo mi po prostu szkoda było czasu – wolałam go spędzić więcej na łonie przyrody.....

I jeszcze taka jedna perełka....Jak zobaczyłam ten dom, to muszę przyznać - stanęłam jak wryta. Czegoś takiego jeszcze tu nie widziałam!!!!

Gdzieś w południowych Włoszech, to by może był na swoim miejscu, ale tuuuuu...

Niezbyt wielka willa w kolorze ochry, z bogato rzeźbioną ornamentyką wokół drzwi wejściowych oraz okien. Drzwi do domu, jak również wzjazdowe do garażu stare, spatynowane, także rzeźbione. Wokół meksykańscy chłopacy kończą prace ogrodowe i sprzątają podjazd. Aż przerwali swą robotę, patrząc na mnie zdumieni, że mnie tak zamurowało...może baba zaraz zemdleje i trzeba będzie pomóc????

 A tak wyglądał już uprzątnięty ogród gdy przyszlismy tam po paru dniach, bo bardzo chciałam ten dom pokazać mężowi....

W tym momencie z ogrodu zza willi wychodzi szczupła, dobrze zakonserwowana babeczka w dżinsach, widzi naszą trójkę stojacą bez słowa i nie wie o co chodzi. Uśmiecha się i patrzy pytającym wzrokiem. Więc mówię jej, że tak mnie zaskoczył widok tego domu, tutaj w Kalifornii, bo on raczej z Włochami mi się kojarzy. No to babka w śmiech i mówi, że nawet nieźle trafiłam. Okazuje się, że kilka lat temu byli na wakacjach w Europie, między innymi w Hiszpanii. I tam w okolicach Grenady zobaczyła to cudo niszczejące, w zapuszczonym ogrodzie. Momentalnie zapragnęła go zdobyć. Długo trwały formalności załatwiane przez miejscowego prawnika, bo dom pochodzi w połowy 18 wieku i jest zabytkowy. W końcu sie udało przebrnąć przez procedury prawne. Dom został po kawałku rozebrany, zapakowany w 21 kontenerów i przypłynął statkiem do Kalifornii. Potem wszystko poskładano do kupy i postawiono, przy czym część elementów uległa uszkodzeniu i trzeba je było dorabiać z tego samego drewna i w tym samym stylu.

Ale efekt jest fantastyczny!!!! Ciekawe ile to wszystko kosztowało????

Miła kobitka, jeszcze mnie zaprowadziła od tyłu i pokazała dalszą część domu, bo ten oryginalny był zbyt mały na ich potrzeby. Tylko, że ta dodatkowa powierzchnia już mi się nie tak spodobała, dorze, że nie widać jej od frontu...

Czas już się zabierać z tego fajnego miejsca. Tylko jeszcze muszę znaleźć przystanek autobusowy....

Mariola

Makono
Obrazek użytkownika Makono
Offline
Ostatnio: 3 lata 7 miesięcy temu
Rejestracja: 11 gru 2013

Fajnie tam Dance 4

Dom piękny

Bez podróży się duszę....
http://kolekcjonujacchwile.blogspot.com/

Plumeria
Obrazek użytkownika Plumeria
Offline
Ostatnio: 2 lata 3 miesiące temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

Piękny dom, piękne wejście z roślinkami......co Ci Amerykanie nie wymyślą !

Różne rzeczy tacham z podróży, ale o domu nie pomyślałam Biggrin

Bardzo mi się tam podoba, te kwiaty wszędzie......

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 4 tygodnie temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Makono, Plumeria, dzięki

I nadeszła upragniona sobota!!! Teraz już będzie laba dla nas obojga.

Wczoraj wieczorem wstąpiliśmy do przedstawicielstwa Avisa na terenie naszego hotelu i zarezerwowaliśmy na cztery dni Toyotkę – wyszło nam około 150$. Amerykanie wynajmują o wiele taniej, gdyż mają swoje ubezpieczenie, które również obowiązuje na wypożyczane auta. Nasze ubezpieczenie jest o kant d...y rozbić. Tak że prawie połowa z całej kwoty poszła na to ubezpieczenie, no ale będziemy spokojniejsi.

Po śniadaniu odbieramy autko i w drogę....Mamy dziś w planie pojechać do rezerwatu Torrey Pine State Reserve, ponieważ mąż tam nie był, a jest to niewątpliwie piękne miejsce.

Toyotka jest oczywiście z automatyczną skrzynią biegów, innych wersji tu chyba nie ma??? Jako że mąż częściej już miał z takimi do czynienia – on powozi. Ale i tak na początku musi pamiętać, że lewa noga odpoczywa. Fakt, że do takich ułatwień człowiek się szybko przyzwyczaja. Już sobie wyobrażam Amerykańców manipulujących wajchą biegów!!!hahaha.

Jeśli się jest turystą można jeździć z polskim prawem jazdy. Benzyna kosztuje w granicach 3,80 – 4,20 $ za galon, czyli 3,8 litra. A więc mozna przyjąć, że 1 litr kosztuje około dolara, a więc znacznie taniej niz u nas. A jeszcze biorąc pod uwagę ich zarobki??????

Jeżdżąc po USA trzeba pamiętać o kilku zasadniczych różnicach.

Sprawa najważniejsza: pieszy na jezdni, a nawet taki, który jest jeszcze na chodniku, ale być może, że ma zamiar przejść przez ulicę jest ŚWIĘTOŚCIĄ. Ja sama po kilkunastu dniach tam spędzonych właziłam na jezdnię bez upewniania się czy coś jedzie, po prostu byłam pewna, że i tak ten samochód się zatrzyma. Nawet gdy stałam na krawędzi chodnika i chciałam strzelić jakąś fotkę, czekając aż auto przejedzie, to ono i tak stawało, bo a nuż głupia baba wejdzie pod koła....Dopiero jak pokazywałam aparat i machałam ręką by jechał – ruszał powolutku.

Zasada druga – też trudno się do niej przyzwyczaić. Na skrzyżowaniach bardziej ruchliwych ulic czy dróg są światła – sprawa jasna. Ale na zdecydowanej większości ulic, gdzie nie ma świateł, obowiązują znaki "stop"na wszystkich czterech ulicach dochodzących do skrzyżowania. Pierwszy rusza ten, kto najwcześniej dojechał do krzyżówki. To aż nieprawdopodobne by w polskich warunkach na takich skrzyżowaniach nie dochodziło do kraks. Byłaby chyba istna jatka!!!!Przecież każdy by udowadniał, że on dojechał najwcześniej. A tu jakoś to funkcjonuje.

Dzieci do szkoły wożone są żółtymi autobusami szkolnymi. Gdy taki autobus się zatrzyma, by wysadzić dziecko, auta jadące zarówno za autobusem, jak i z naprzeciwka muszą również stanąć. Przecież nie wiadomo, co takiemu dzieciaczkowi może strzelić do głowy, a nuż zechce przebiec przez ulicę????

Na jezdni lub krawężniku, szczególnie w miastach oraz takich bardziej turystycznych miejscach namalowane są kolorowe linie, czerwona oznacza zakaz zatrzymywania, żółta – można się na chwilkę zatrzymać i kogoś wysadzić lub coś wyjąć z auta, a biała zezwala na zatrzymywanie na dłużej. Często jest napisane ile czasu można w danym miejscu parkować.

Jest jeszcze coś takiego jak "carpool" – czyli pas szybkiego ruchu, najbardziej po lewej stronie, którym mogą jeździć tylko samochody wiozące dwie lub więcej osób. W Kaliforni w 80-90 % aut jeździ tylko kierowca, a te wiozące więcej osób są uprzywilejowane i jadą tym najszybszym z zasadzie nigdy , albo rzadko zakorkowanym pasem. To taki bonus z okazji lepszego wykorzystania auta.

Choć mieszkańcy Kalifornii jeżdżą bardzo kulturalnie, jedynym moim zastrzeżeniem w tym względzie, jest fakt, że prawie nie używają kierunkowskazów. Jeszcze jak skręcają w boczną ulicę, to tak, ale na autostradzie, zmieniając pas ruchu – to już nie....Potrafią czasem przed nosem przeskoczyć z czwartego pasa na pierwszy, nie ostrzegając innych, a przy szybkosci 70-75 mil na godzinę nie jest to zbyt miłe. Ale i tak nikt nie klaksonuje. Ani razu przez czas naszego pobytu nie słyszałam klaksonu...

Nikt nikogo nie popędza, ułatwiają sobie wzajemnie życie, jak mogą....taki to z nich dziwny naród.

Jak o jeździe po kalifornijskich drogach - to kilka fotek pojazdów

Jaka czyściutka, błyszcząca ciężarówa

Na te żółte szkolne autobusy trzeba szczególnie uważać jeżdżąc po drogach

 A to kultowy Harley - Davidson

A to taki dziwoląg dla turystów, który zarówno jeździ po miescie, jak i pływa po oceanie

Mariola

Nel
Obrazek użytkownika Nel
Offline
Ostatnio: 6 godzin 40 minut temu
admin
Rejestracja: 04 wrz 2013

Apisku, ja sie kiedys śmialam w wygodnych Amereykańców , którze nie potrafią zmieniać biegówBiggrin jak jednak za namową otoczenia kupiłam auto z automatem , to tak jeżdzę juz od ładnych kilku lat i w życiu bym się nie zamieniła Smile .

No trip no life

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 4 tygodnie temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Fakt, Nelcia, że szybko można się do takiej wygody przyzwyczaić!!!! W czasie tego objazdu do parkach narodowycy, to tylko ja z kolezanką przejechałyśmy 3, 5 tysiaca klimetrów czy mil - juz nie pamietam...A chłopy siedziały na tylnym siedzeniu i popijali piwko schowane w papierowych torebkach. Bo tam to nawet pasazer nie moze w aucie spozywać. Wtedy szybko sie do tego automatu przyzwyczaiłam, ale potem długie lata nie miałam kontaktu z takimi dobrodziejstwami

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 4 tygodnie temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Po tych moich subiektywnych wrażeniach z dróg kalifornijskich wyruszamy na zwiedzanie.

Robię za pilota, na kolanach mam rozłożoną mapę, oznaczenia dróg są dobre, prujemy na północ.

Jest sobota, ludzie dłużej śpią, a zatem ruch niewielki i jednak samochodem znacznie szybciej można się przemieszczać.

Po niespełna półgodzince dojeżdżamy na miejsce. Teraz jestem mądrzejsza i decyduję, że samochód zostawiamy na dolnym parkingu, wejdziemy na górę teraz, gdy jest jeszcze nie tak gorąco i wracać będziemy plażą. Bo nie ma sensu będąc zmęczonym, w upale wspinać się z plaży pod górę, tak jak to robiłyśmy z Laurą.

Zostawiamy samochód na dole, przy samej plaży, opłacamy dyszkę i gnamy pod górkę od czasu do czasu zatrzymując się i oglądając widoki.

Tam gdzie są parkingi jest duże obniżenie terenu, nie ma tu klifu, jest płasko. W głąb lądu wdziera się laguna z wodą oceaniczną i jest rezerwat Wetland Reserve. Podobno żyją tu jakieś żabki, a także te lubiące tereny podmokłe grzechotniki. No i sporo wodno-błotnej roślinności.

Po drodze są punkty widokowe z ławeczkami, gdzie można trochę odzipnąć.

W rezerwacie jest sześć różnych szlaków, które różnią się długością oraz stopniem trudności.

Znając męża – chciałby zaliczyć wszystkie, ale zaczynamy od High Point Trial, niezbyt długiego, ale za to ze stromym, męczącym podejściem w górę. Mąż chyba zdaje sobie sprawę z tego, że po długiej wędrówce , już bym się nie dała namówić. I faktycznie – zlana potem i uboższa o pół racji dziennej wody ( która tu jest nie do dostania) wgramoliłam sie na najwyższy szczyt. Widok 360 stopniowy poprzez ocean, klify, plażę, lagunę wraz z podmokłymi terenami oraz hen daleko, daleko w głąb lądu poprzez miasteczka, autostradę do Los Angeles aż po majaczęce na horyzoncie góry. Warto było!!!!

Drugi szlak – Guy Fleming Trial -zaliczamy mimochodem, jest on najłatwiejszy, prawie bez wzniesień. Idą nim nawet mamuśki z wózkami dziecięcymi. Jest tu dużo cienia, bo rosną te sosny endemiczne, ale za cholerę nie widać oceanu ani klifów.... Raczej beznadzieja....

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 4 tygodnie temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Trzeci szlak to Parry Grove Trial - po przeszło stu stromych, nierównych schodkach, które w niektórych miejscach wręcz zanikają schodzimy do głębokiego wąwozu.

Ładnie tu, cicho, bezludnie, bo mało na ten szlak chętnych. No i okazuje się dlaczego???? Nie dość, że strome i dość ryzykowne zejście – po deszczu to już w ogóle sobie nie wyobrażam – to jeszcze nie można nim sie przebić do oceanu. No kurczę, tego żeśmy się nie spodziewali. A wystarczyło spojrzeć na mapę tras i wszystko byłoby jasne. No, ale mąż zaplanował zobaczyć wszystko po kolei....

W pewnym momencie dobijamy do szlaku plażowego, tu już czuję się pewniej, szłyśmy nim z Laurą i bardzo mi się podobał. Idziemy nim podziwiając kaktusiki, sukulenty, juki i nieliczne kwiatki. W pewnej chwili dostrzegamy te piękne porowkowane skałki i okazuje się, że nasz szlak przecina inny tzw Razor Point Trial. Chcemy te ostro porowkowane strome zbocza zobaczyć z bliska. I rzeczywiście robi wrażenie!!!! A dodatkowym plusem jest to, że w końcu widzę daleko w dole sporą polankę pokrytą różowym kwieciem.

A to niestety tu rzadkość, kwiatków jak na lekarstwo.

Napatrzywszy się wracamy do szlaku plażowego.

Mąż oczywiście chce zobaczyć i ten ostatni Broken Hill Trial. O, nieeee – na to mnie w życiu nie namówi.... Najwyżej siądę tu sobie na kamieniu i będę czekać. Już ani kroku pod górę.

Bo teraz tylko myślę o schodzeniu w dół na plażę. Obyło się bez czekania, gdyż mąż tezżrezygnuje z tego ostatniego szlaku....

Jeszcze ostatnie spojrzenia na ocean z wysokich klifów i po paru minutach stoimy na plaży. O, jak fajnie. Zdejmuję sandały i wchodzę do oceanu, nawet spodziewałam się, że będzie chłodniejszy. Ma 18 stopni, nie jest źle, ale na całkowite zanurzenie to wcale nie mam ochoty.

Idziemy w stronę parkingu, ja cały czas wodą. Na plaży leżą spore muszle, ale większość połamana, są też ogromne wodorosty wyrzucone przez fale, coś jak nasze morszczyny, ale do ntej potęgi.

Cały czas wzdłuz plaży ciągną się klify.

Chwilę przysiadamy i wypijam resztę wody. Już zbliżamy się do terenów cywilizowanych, więc będzie można kupić.

Wracamy do autka. Podsumowując naszą wycieczkę, to bardzo nam się podobała przebyta trasa, widoki bajkowe, ale właściwie można zaliczyć – jak ktoś bardziej leniwy lub nie lubiący chodzić – tylko ten Beach Trial i w zasadzie bedzie miał przeżycia podobne, jak my z tych pięciu....No, ale my bardziej lubimy takie wędrówki niż leżenie na plaży.

Mariola

apisek
Obrazek użytkownika apisek
Offline
Ostatnio: 6 miesięcy 4 tygodnie temu
Rejestracja: 08 wrz 2013

Jedziemy teraz na Shelter Island. Jest to wyspa połączona wąskim kawałkiem lądu, z której jest z jednej strony widok na centrum miasta, a z drugiej można podziwiać zachodzące słońce.

Ale jak tu nie odwiedzić foczek i lwów morskich jak jesteśmy zaledwie 15 kilometrów od La Jolli.

Ale najpierw jemy rybkę w małej knajpce przy bulwarze, bo już nieco zgłodnieliśmy.

Przy zwierzakach dzisiaj z okazji weekendu panuje wzmożony ruch.

 A tuż obok kormorany

 I jakiś trójkąt małżeński

 I jeszcze foczki w swojej zatoce

Pani z jakiegoś Towarzystwa Foczego skrupulatnie notuje każdego dnia nowourodzone sztuki. Wdajemy się z nią w rozmowę. Pani stwierdza, że w tym roku rodzi się wyjątkowo dużo maluszków jasnego koloru, co oznacza, że samcem dominujacym był blondyn i to właśnie on przekazał swe geny tak licznym potomkom.

Zbyt dużo tu ludzi, jedziemy na Shelter Island!!!

Na wyspie znajdują się kluby żeglarskie, baseny wypełnione jachtami, a także drobne stocznie i warsztaty naprawiające sprzęt żeglarski.

Wszystko jest tu podporządkowane żeglarstwu, bardzo popularnemu - obok surfingu – sportowi wodnemu. Biorąc pod uwagę tutejszy klimat oba te sporty można uprawiać przez cały rok.

Oprócz tego jest tu kilka hoteli dla osób, które chcą się zatrzymać stosunkowo blisko miasta, a jednak w ciszy i spokoju, no i tuż nad oceanem.

Przy bulwarze są duże parkingi, więc łatwo o miejsce...

Spacerujemy po deptaku tuż nad wodą, w dali widać wieżowce Down Town.

 A w przybliżeniu to wygląda tak

Kawałek dalej jest fajna knajpka na palach, wstępujemy tam na chwilę.

Ale trzeba się zbierać na drugą stronę wyspy, by zdążyć na zachód słońca. Miasteczko jest ciche, spokojne, przechodzimy przez uśpione uliczki z niewielkimi domkami. I już jesteśmy na przeciwległym wybrzeżu. Nie ma tu klifów, są szerokie plaże, płaskie, dla mnie dość monotonne. Ale chyba dobre fale, bo surferów mnóstwo.

Na plaży jest jeszcze sporo ludzi, siadamy także na nagrzanym piasku. Ze zmęczenia, a może zauroczenia tym przedwieczornym widokiem Pacyfiku nawet nam się nie chce rozmawiać.

Gdy słońce już na dobre znika w oceanie czas wracać do hotelu. Ale fajnie, że mamy w pobliżu autko i nie trzeba szukać przystanku, czekać na autobus, przesiadać się na kolejkę i gnać do hotelu.

Mariola

marinik
Obrazek użytkownika marinik
Offline
Ostatnio: 3 miesiące 3 tygodnie temu
Rejestracja: 04 wrz 2013

PUK PUK - co bys nie myslala apisku, ze mnie tu nie ma. Jestem i sie zachwycam - jak kazda zreszta Twoja relacja.

Uklony.

Give rose

Strony

Wyszukaj w trip4cheap