--------------------

____________________

 

 

 



Szkocja- pomoc w organizowaniu wyprawy

112 posts / 0 nowych
Ostatni wpis
Strony
szpulatek
Obrazek użytkownika szpulatek
Offline
Ostatnio: 3 lata 11 miesięcy temu
Rejestracja: 25 lut 2016

Nikt nie ma wątpliwości, jaką rolę w Bitwie o Anglię odegrał dywizjon 303, niezrównana odwaga naszych lotników zapisała się złotymi zgłoskami w historii Europy. Mało kto pamięta, że w tym samym czasie na terenie Wielkiej Brytanii tworzyła się I Brygada Wojska Polskiego, która wprawdzie do końca wojny nie wzięła udziału w żadnej bitwie, ale dumnie wykonywała powierzone jej obowiązki. O tym dzisiaj chcę wam opowiedzieć. 

 

Szukając pomysłu na niedzielne popołudnie, trafiłam na informację o opuszczonym pałacu, który niegdyś był Kwaterą Główną polskiego dowództwa. Obecnie posiadłość z XVI w. jest w opłakanym stanie i widmo zawalenia jest bardzo bliskie. My odważyliśmy się wejść do środka, ale muszę przyznać, że każdy krok stawialiśmy z wielką ostrożnością. Popołudniowe słońce wlewało się leniwie przez okna, a my zaglądaliśmy do pomieszczeń, gdzie ponad 70 lat temu polscy oficerowie podejmowali strategiczne decyzję, pisali listy do swoich rodzin, jedli wspólne posiłki i pewnie modlili się o zakończenie wojny i odzyskanie niepodległości.
Zacznijmy jednak od wyjaśnienia skąd się wzięło Wojsko Polskie w Szkocji?

 

Przybycie Wojska Polskiego do Wielkiej Brytanii

 

Po agresji Niemiec na Polskę nasze Wojsko zaczęło tworzyć swoje oddziały we Francji już we wrześniu 1939 roku. Spośród Polaków przebywających we Francji, Belgii, Holandii i Wielkiej Brytanii utworzono armię liczącą 85 000 żołnierzy.
W czerwcu 1940, w obliczu kapitulacji Francji, gen. Sikorski, na pokładzie brytyjskiego bombowca, udał się do Londynu — gdzie na konferencji z premierem Winstonem Churchillem uzgodnił sposób ewakuacji wojsk polskich do Wielkiej Brytanii.
W czerwcu 1940 roku dotarło do Wielkiej Brytanii 17205 żołnierzy wojsk lądowych, w tym 4475 oficerów i 12730 żołnierzy innych stopni. Większość z nich trafiła do Szkocji, gdzie mieli odpocząć i podreperować swoje morale.

 

Pierwsze kontakty na linii Polsko-szkockiej były ciężkie, rozprężenie dyscypliny, wszechobecny marazm i niechęć do współpracy były mocno wyczuwalne. Wojsko brytyjskie wysłało kilku instruktorów sportowych w nadziei, że ruch i współzawodnictwo obudzą w nich dobrego ducha. Polacy musieli stawić czoła kapryśnej Szkockiej pogodzie, lato 1940 było bardzo deszczowe, a nasi żołnierze spali głównie pod namiotami, a ich wybrakowane wyposażenie pokrywało się coraz grubszą warstwą błota. Stworzenie zorganizowanego korpusu wydawało się zadaniem niemożliwym, aczkolwiek jak pokazuję historia, wykonalnym.

Najpierw należało żołnierzy posortować i porozdzielać według ich specjalności w tym celu Polaków rozdzielono na trzy obozy: Biggar, Douglas i Crawford. Tam też przystąpiono do formowania zawiązków nowych jednostek wojskowych. Materiał wyjściowy, czyli żołnierze, nie byli w najlepszej formie, co zauważono na najwyższych szczeblach wojskowej hierarchii. Sam Sikorski opisywał stan żołnierzy następującymi słowami: „(…) większość oddziałów polskich w tej chwili do prac użyć nie można, gdyż są one zmęczone, jeszcze nie zreorganizowane i częściowo zupełnie mają zniszczone umundurowanie”. Mimo tego, nie ustawano w pracach nad odbudową Wojska Polskiego w Szkocji. 13 lipca 1940 roku narodziła się 1 Brygada Strzelców. Niedługo po niej sformowano 2 Brygadę, 28 września 1940 roku utworzono I Korpus. Jego priorytetem była obrona wybrzeży Wielkiej Brytanii, w związku z tym I korpus otrzymał zadanie umocnienia i patrolowania 200 kilometrowego odcinka szkockiego wybrzeża. Ta długość nie powinna nikogo przerażać. Po pierwsze, do wyładunku sił desantowych nadawało się zaledwie kilka odcinków o łącznej długości 30 kilometrów. tak oto pod koniec września zakończyła się mozolna praca nad utworzeniem I Korpusu, który bronił terytorium Szkocji aż do zakończenia II wojny światowej. 

 

 

Za mundurem Panny Sznurem 

Nagle Szkockie miasta były pełne przystojnych oficerów o nieskazitelnych manierach; całowali dłoń na powitanie, byli fantastycznymi śpiewakami i tancerzami dodajmy do tego nienagannie odprasowany mundur i ten żołnierski dryg, nie dziwię się, że każda Szkotka miała miękko w nogach. Autorka książki „Scotland and Poland Historical Encounter”- Neel Asherson, wspomina, że w okresie II wojny światowej odbyło się 2500 Polsko-Szkockich ślubów! Nie podała jednak liczby złamanych serc i nieślubnych dzieci. Małżeństwo z obcokrajowcem oznaczało dla panny młodej utratę brytyjskiego obywatelstwa i obowiązek meldowania się na policji aż do 1946 roku. Szkoci mieli ogromny szacunek do naszych żołnierzy, jednak często kończył się on, gdy ów żołnierz zbliżył się zbyt blisko do jego siostry lub kuzynki. Polacy byli głodni walki, przyznajmy to szczerze, całe dnie wypatrywania łodzi nieprzyjaciela na horyzoncie nie dostarczały im zbyt wielu emocji, w takiej sytuacji nietrudno było o sprzeczki i bójki. W ramach pracy nad poprawieniem wzajemnych stosunków, kilkunastu wpływowych obywateli postanowiło stworzyć Polsko-Szkockie stowarzyszenie. Pomysł spotkał się z ogólną aprobatą i w wielu miastach gdzie stacjonowało Wojsko Polskie powstały miejsca, gdzie po skończonej służbie odbywały się lekcje angielskiego oraz wymiana kulturowa i historyczna.

 

Po wojnie

 

Konferencja w Jałcie i nowe granice Europy wywołały falę frustracji i lęku wśród polskich żołnierzy. Powrót do Ojczyzny oznaczał proces, więzienie, a nawet śmierć za bycie członkiem demokratycznego wojska Wielkiej Brytanii. Dla Szkotów Polacy stali się potencjalnymi szpiegami, pozbawieni wojskowej emerytury. Antykomunistyczne i antychrześcijańskie nastroje były coraz mocniej odczuwalne, szczególnie w Edynburgu, a życie na Szkockiej ziemi było nie lada wyzwaniem.
Na szczęście taka sytuacja nie trwała długo i nigdy nie przyćmiła pozytywnego wrażenia, jakie na Szkotach wywarło Wojsko Polskie, a polscy żołnierze nigdy nie zapomną ogromnej gościnności, jaką zapewnili nam szkoccy przyjaciele.

Eastend House Thankerton

 

Jesień w tym roku bardziej przypomina złotą i polską z pięknym słońcem, które przyjemnie ogrzewa ci plecy podczas długich spacerów, niż szkocką słotę bez szansy na przejaśnienia. Nie można siedzieć w domu przy takiej pogodzie, więc bez zastanowienia ruszyliśmy na południowy wschód w kierunku Lanark i po godzinie GPS wypowiedział magiczne słowa: Twoja destynacja powinna być po lewej stronie. Panie GPS destynacji jak nie było, tak nie ma. Zamiast tego jesteśmy na prywatnej posesji, a z okien zagląda bardzo poirytowana starsza pani. Nauczona doświadczeniem oddaję GPS w ręce nieomylnego mężczyzny mego (przecież nie podlega dyskusji fakt, że kobiety nie potrafią posługiwać się mapą!) i ruszamy w drugą stronę. Po kilku minutach okrążamy posesje i parkujemy na uboczu. Pałacyku dalej nie widać, nie wiemy, czy jesteś w ogóle w dobrym miejscu! Na szczęście, wykorzystując drona, znajdujemy w końcu nasz obiekt i ścieżkę do niego wiodącą. Po krótkim spacerku przez las stajemy przed naszą niedzielną destynacją. Jak się okazuję obok stoi cottage house do wynajęcia i prowadzi do niego droga, którą w jakiś dziwny sposób ominęliśmy.

Eastend House jest położone w naprawdę malowniczej okolicy. Cisza, spokój, kilka biegających wiewiórek, płochliwe sarny ot sielanka! Chwila na podziwianie otoczenia i pierwsze zdjęcia. Szybkie oględziny pałacyku i wydawało nam się, że nie wejdziemy do środka. Wszystkie okna są solidnie zabite i na pierwszy rzut oka nie zauważyliśmy nawet najmniejszej dziury. Dopiero bardziej wnikliwe oględziny odsłaniają nam odsłonięte okno na parterze. Pierwszy wchodzi Remi, po nim sprzęt, na końcu ja. Zapach zgnilizny jest przytłaczający, ściany się walą, okna są wybite, pałac jest w opłakanym stanie.
Ruszamy ostrożnie dalej, nie jestem w stanie powiedzieć ile jest tam pokoi, nie weszliśmy jednak do wszystkich. Największe wrażenie zrobiła na nas klatka schodowa i pomieszczenie z tablicą upamiętniająca przyjaźń polsko-szkocką. Kilka razy ostro przestraszyły nas ptaki, które wylatywały z różnych stron. Wszystko co polskie cieszy dwa razy bardziej, gdy mieszkasz za granicą, dlatego to popołudnie spędzone w Eastend House wprawiło nas w sentymentalny nastrój. Odpłynęłam gdzieś daleko do czasów gdy honor znaczył więcej niż własne życie, popołudniową herbatę podawano w najlepszej porcelanie, młode damy zalotnie przykrywały swój uśmiech jedwabną rękawiczką, a każdy mężczyzna potrafił wyśmienicie tańczyć. 

Gdyby tak podróże w czasie były możliwe...

Szpulatek Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego czego nie zrobiłeś, niż tego co zrobiłeś.Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj. Śnij. Odkrywaj.

Strony

Wyszukaj w trip4cheap