W drodze do następnej atrakcji podjechaliśmy do Gris Gris.
Mauritius jest prawie dookoła otoczony rafą koralową, jest tylko jedno miejsce na południu, gdzie tej rafy nie ma. Sa za to skały, fale i zupełnie inny niz gdzieś indziej kolor wody.
Park "La vanille" z wanilią nie ma nic wspólnego, za to dużo z żółwiami i krokodylami...no i innymi zwierzętami, ale już w mniejszej ilości.
Żólwie są olbrzymie nie tylko z nazwy (Aldabrachelys gigantea), przy niektórych Agnieszka wygąda jak krasnoludek.
Ale są też mniejsze...
i całkiem malutkie. Hodowla liczy ponad tysiąc osobników. Każdy ma na pancerzu numer. Podobno ten z nr 61 jest najstarszy i ma ponad 100 lat. Niestety nie spotkałyśmy go.
Rozmnaża się tam również bardzo rzadki gatunek żółwia promienistego ( Astrochelys radiata), występujący w naturze tylko na Madagaskarze i znajdujący się w Czerwonej Księdze Gatunków Zagrożonych.
W parku było też dużo krokodyli, ale po dwóch wizytach na farmach krokodyli w Meksyku te na Mauritiusie wydały nam się mniej ciekawe. Nie mam nawet zdjęć.
Na terenie rezerwatu znajduje się malutkie, ale bardzo ciekawe muzeum.
Znajduje się tam również niesamowita kolekcja motyli i innych owadów, jedna z największych na świecie. Na wystawie można zobaczyć ponad 26000 gatunków , gromadzonych przez 30 lat przez Jacques'a Siedleckiego. Co ciekawe, jest to prywatna kolekcja, którą własciciel udostępnia zwiedzającym. Można go tam czasem spotkać, wtedy chętnie opowiada o swojej pasji. Bardzo żałuję, że nie spotkałam tego pana...i w ogóle, że nie miałam na tę wystawę więcej czasu.
Na tym zakończyła się część objazdowa. Po powrocie do hotelu świętowałyśmy Agnieszki urodziny Miło, że obsługa hotelu przygotowała urodzinowe ciastko.
Ostatni dzień spędziłyśmy odpoczywając, jak widać w hotelu w kowidowym czasie tłumów nie było.
A wieczorem postanowiłyśmy zobaczyć sąsiadującą z naszą Mont Choisy plażę Trou aux Biches, uznawaną za najładniejszą na Mauritiusie. ( Zupełnie nie wiem dlaczego)
Przy droższych hotelach wysypano trochę białego piasku...
ale ogólnie plaża mocno zaniedbana.
Podsumowując, to były bardzo udane wakacje, tak długo wyczekiwane przez covid. Mauritius to naprawdę fajne miejsce, ale czy skradł moje serce? Nie...
Czy marzę, żeby tam wrócić? Też nie... Ot, jedno z wielu uroczych miejsc, gdzie warto spędzić szczególnie zimowe wakacje, bo pogoda gwarantowana.
Czytam wszystko z zaciekawieniem , bo niby na wyspie byłam i też objazdowo, codziennie inna miejsce a szeregu miejsc niw widziałam
No trip no life
W drodze do następnej atrakcji podjechaliśmy do Gris Gris.
Mauritius jest prawie dookoła otoczony rafą koralową, jest tylko jedno miejsce na południu, gdzie tej rafy nie ma. Sa za to skały, fale i zupełnie inny niz gdzieś indziej kolor wody.
Park "La vanille" z wanilią nie ma nic wspólnego, za to dużo z żółwiami i krokodylami...no i innymi zwierzętami, ale już w mniejszej ilości.
Żólwie są olbrzymie nie tylko z nazwy (Aldabrachelys gigantea), przy niektórych Agnieszka wygąda jak krasnoludek.
Ale są też mniejsze...
i całkiem malutkie. Hodowla liczy ponad tysiąc osobników. Każdy ma na pancerzu numer. Podobno ten z nr 61 jest najstarszy i ma ponad 100 lat. Niestety nie spotkałyśmy go.
Rozmnaża się tam również bardzo rzadki gatunek żółwia promienistego ( Astrochelys radiata), występujący w naturze tylko na Madagaskarze i znajdujący się w Czerwonej Księdze Gatunków Zagrożonych.
Żółwie super !
Jakie mają pięknne skorupy na ostatniej fotce, jakby świeżo malowane he he
No trip no life
W parku było też dużo krokodyli, ale po dwóch wizytach na farmach krokodyli w Meksyku te na Mauritiusie wydały nam się mniej ciekawe. Nie mam nawet zdjęć.
Na terenie rezerwatu znajduje się malutkie, ale bardzo ciekawe muzeum.
Znajduje się tam również niesamowita kolekcja motyli i innych owadów, jedna z największych na świecie. Na wystawie można zobaczyć ponad 26000 gatunków , gromadzonych przez 30 lat przez Jacques'a Siedleckiego. Co ciekawe, jest to prywatna kolekcja, którą własciciel udostępnia zwiedzającym. Można go tam czasem spotkać, wtedy chętnie opowiada o swojej pasji. Bardzo żałuję, że nie spotkałam tego pana...i w ogóle, że nie miałam na tę wystawę więcej czasu.
Na tym zakończyła się część objazdowa. Po powrocie do hotelu świętowałyśmy Agnieszki urodziny
Miło, że obsługa hotelu przygotowała urodzinowe ciastko.
Ostatni dzień spędziłyśmy odpoczywając, jak widać w hotelu w kowidowym czasie tłumów nie było.
A wieczorem postanowiłyśmy zobaczyć sąsiadującą z naszą Mont Choisy plażę Trou aux Biches, uznawaną za najładniejszą na Mauritiusie. ( Zupełnie nie wiem dlaczego)
Przy droższych hotelach wysypano trochę białego piasku...
ale ogólnie plaża mocno zaniedbana.
Podsumowując, to były bardzo udane wakacje, tak długo wyczekiwane przez covid. Mauritius to naprawdę fajne miejsce, ale czy skradł moje serce? Nie...
Czy marzę, żeby tam wrócić? Też nie... Ot, jedno z wielu uroczych miejsc, gdzie warto spędzić szczególnie zimowe wakacje, bo pogoda gwarantowana.
toś mnie pocieszyła tym..."2 razy NIE" ; )))))
...no to w drogę... żeby się oburzać i podziwiać
...zdumiewać i wzruszać ramionami...wybrzydzać i zachwycać...Radoslav
Dana, pięknie dziękuję za wspomnienia twoje i córy
( jest bardzo fotogeniczna )
Niby nieduża wyspa ,a w ilu pokazanych przez ciebie miejscach nie byłam..
Ja mam dosyć podobne impresje, podobało mi się,ale moje serce skradła sąsiadka czyli Reunion
Teraz będę czekać na twoją Kanadę .Niby we wschodniej częsci troszkę byłam,ale niestety ani jednego zdjecia nie mam
No trip no life
Dziekuję za relację. Byłabym zachwycona taką wycieczką. Może kiedyś?
Też w moich planach
Jorguś
Ależ zatęskniłam z Mauritiusem
dziękuję za przypomnienie jak tam jest pięknie