Dzień 11- Po śniadaniu wykwaterowanie i wyjazd z Zhuhai. Przez podziemie centrum handlowego Gongbei mieliśmy dotrzeć do przejścia granicznego z Makau. W rzeczywistości przechodzimy nowym przejściem naziemnym. Choć to tylko Specjalny Region Administracyjny Chin, to znowu przekraczanie granicy, paszporty i myśl, że niedługo znowu to samo (Hong Kong). Obszar ten był zarządzany przez Portugalczyków aż do przekazania go Chinom 20 grudnia 1999 roku.
Zgodnie z polityką „jeden kraj, dwa systemy”, rząd ChRL odpowiada za obronę terytorium Makau i sprawy zagraniczne, na jego terytorium od 1999 roku stacjonuje chiński garnizon . Makau posiada natomiast odrębny system prawny, administracyjny, gospodarczy i monetarny, prowadzi osobną politykę celną i imigracyjną, utrzymuje własną policję oraz samodzielnie wyznacza delegatów na międzynarodowe wydarzenia i do organizacji międzynarodowych.
Tak więc przekraczamy granicę i wymieniamy pieniądze. Waluta to pataca, można się nią posługiwać tylko w Makau. Nawet w sąsiednim Hong Kongu nie ma wartości. Na szczęście można też płacić dolarami hongkongskimi. A z wymianą to dramat. W kantorach biorą tylko nieskazitelnie czyste dolary. Podobno gorzej jest tylko w Birmie.
Zaczynamy od Muzeum Narodowego, ale tylko dlatego, że na dachu jest punkt widokowy. Do żadnych sal nie wchodzimy (i nie płacimy za wstęp).
Dalsze zwiedzanie rozpoczniemy od historycznego centrum Makau, wpisanego na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Zobaczyliśmy imponującą fasadę klasztoru św. Pawła - jedyny zachowany fragment XVI-wiecznego klasztoru jezuitów, zabytkowe domy, pomnik przekazania kolonii, aż do coraz nowocześniejszej części w stronę najsłynniejszego kasyna Lisboa.
Jedziemy w stronę jednej z wysp. Zatrzymujemy sie przy Macao Tower. Jednocześnie jest to najwyższa wieża do skoków na bungee na świecie - 233 metry wysokości. I skacze się na szelkach a nie głową w dół. Mieliśmy szczęście, bo właśnie jakaś dziewczyna wykupiła sobie skok. Koszt ok. 800 zł. Po dłuższym oczekiwaniu (pewnie sie modliła na szczycie) skoczyła. Zdjęcia nie chciały wyjść, bo staliśmy pod słońcem. Dopiero było dobrze widać jak była na dole i ja sprowadzała obsługa. Podobno wyższy jest most w Kolorado (321 m.), ale nie wiem, czy został udostępniony po pożarze w 2014 r.
Była portugalska kolonia słynie z życia nocnego i licznych kasyn. Niektórzy twierdzą, że główna ulica Makau mogłaby przyćmić nawet Las Vegas Strip. Na pewno statystyki wykazują roczne obroty 10 razy wyższe niż Vegas.
Idziemy na spacerek ulicą oświetloną neonami na pokaz fontann.
Kasyna są z reguły galerią handlową, często i hotelem.
W sąsiedztwie fontann zdążyliśmy jeszcze obejrzeć spektakl. We wnętrzu kasyna rozsuwa sie podłoga, wyłania się smok, który wznosi się po sufit ziejąc ogniem i po około 2 minutach chowa się pod podłogą. Co 30 minut zamiast smoka jest przedstawienie z drzewem, ale na to nie zdążyliśmy.
Docieramy do celu - wielkiego kompleksu hotelowo-kasynowego Venetian (zbudowanego na wzór włoskiej Wenecji), z uliczkami, kanałami i śpiewającymi gondolierami rodem z „miasta zakochanych”. Wychodzimy na drugiej kondygnacji i nagle jest dzień, Plac Św. Marka, pałac dożów, a po Canale Grande pływają gondolierzy.
Piętro nizej jest część kasynowa i należy pochować aparaty fotograficzne, bo ochrona może nawet zarekwirować kartę sd. Dlatego tylko trochę ujęć na zoomie i grzecznie na black jacka (popatrzeć) i do jednorękich bandytów. Szału nie było, małża zainwestowała 10 dolarów hongkongdzkich i oczywiście przegrała. Bosze...jak sie pisze "hongkongdzkich"?
Taka sytuacja - stoimy przy stole z black jackiem, tubylcy przegrywają całe wioski, my próbujemy to zrozumieć. Mówimy oczywiście bardzo głośno i tu wstaje jeden z wyglądu Mongoł i mówi "Polacy?" Szok, idealnie po polsku. Okazało sie, że to rzeczywiście Mongoł chiński, który studiował w Polsce, a teraz kibicuje kuzynowi, popadajacemu w ruinę. 9 lat nie był u nas, a językiem operował świetnie. Miłe spotkanie.
W każdej chwili można wyjść na zewnątrz, popatrzeć np na wieżę Giotta i wrócić.
Dzień 11- Po śniadaniu wykwaterowanie i wyjazd z Zhuhai. Przez podziemie centrum handlowego Gongbei mieliśmy dotrzeć do przejścia granicznego z Makau. W rzeczywistości przechodzimy nowym przejściem naziemnym. Choć to tylko Specjalny Region Administracyjny Chin, to znowu przekraczanie granicy, paszporty i myśl, że niedługo znowu to samo (Hong Kong). Obszar ten był zarządzany przez Portugalczyków aż do przekazania go Chinom 20 grudnia 1999 roku.
Zgodnie z polityką „jeden kraj, dwa systemy”, rząd ChRL odpowiada za obronę terytorium Makau i sprawy zagraniczne, na jego terytorium od 1999 roku stacjonuje chiński garnizon . Makau posiada natomiast odrębny system prawny, administracyjny, gospodarczy i monetarny, prowadzi osobną politykę celną i imigracyjną, utrzymuje własną policję oraz samodzielnie wyznacza delegatów na międzynarodowe wydarzenia i do organizacji międzynarodowych.
Tak więc przekraczamy granicę i wymieniamy pieniądze. Waluta to pataca, można się nią posługiwać tylko w Makau. Nawet w sąsiednim Hong Kongu nie ma wartości. Na szczęście można też płacić dolarami hongkongskimi. A z wymianą to dramat. W kantorach biorą tylko nieskazitelnie czyste dolary. Podobno gorzej jest tylko w Birmie.
Zaczynamy od Muzeum Narodowego, ale tylko dlatego, że na dachu jest punkt widokowy. Do żadnych sal nie wchodzimy (i nie płacimy za wstęp).
Jorguś
Dalsze zwiedzanie rozpoczniemy od historycznego centrum Makau, wpisanego na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Zobaczyliśmy imponującą fasadę klasztoru św. Pawła - jedyny zachowany fragment XVI-wiecznego klasztoru jezuitów, zabytkowe domy, pomnik przekazania kolonii, aż do coraz nowocześniejszej części w stronę najsłynniejszego kasyna Lisboa.
No i lunch
Jorguś
Ładnie słoneczko zaświeciło
basia35
Jedziemy w stronę jednej z wysp. Zatrzymujemy sie przy Macao Tower. Jednocześnie jest to najwyższa wieża do skoków na bungee na świecie - 233 metry wysokości. I skacze się na szelkach a nie głową w dół. Mieliśmy szczęście, bo właśnie jakaś dziewczyna wykupiła sobie skok. Koszt ok. 800 zł. Po dłuższym oczekiwaniu (pewnie sie modliła na szczycie) skoczyła. Zdjęcia nie chciały wyjść, bo staliśmy pod słońcem. Dopiero było dobrze widać jak była na dole i ja sprowadzała obsługa. Podobno wyższy jest most w Kolorado (321 m.), ale nie wiem, czy został udostępniony po pożarze w 2014 r.
Jorguś
I jeszcze świątynia A-Ma została wzniesiona w 1448 roku i poświęcona jest bogini Mazu.
Jorguś
Pora się zakwaterować, bo noc może być krótka. Kasyna czekają.
Nasz hotel to oczywiście także kasyno - Rio Casino Hotel.
Tak się prezentował w dzień i w nocy.
Trzeba policzyć pieniążki na black jacka
skoczyć na drugą strone ulicy po browarek
i do boju....
Jorguś
Była portugalska kolonia słynie z życia nocnego i licznych kasyn. Niektórzy twierdzą, że główna ulica Makau mogłaby przyćmić nawet Las Vegas Strip. Na pewno statystyki wykazują roczne obroty 10 razy wyższe niż Vegas.
Idziemy na spacerek ulicą oświetloną neonami na pokaz fontann.
Jorguś
Kasyna są z reguły galerią handlową, często i hotelem.
W sąsiedztwie fontann zdążyliśmy jeszcze obejrzeć spektakl. We wnętrzu kasyna rozsuwa sie podłoga, wyłania się smok, który wznosi się po sufit ziejąc ogniem i po około 2 minutach chowa się pod podłogą. Co 30 minut zamiast smoka jest przedstawienie z drzewem, ale na to nie zdążyliśmy.
Jorguś
Na wyspę przejeżdżamy darmową komunikacją opłacaną przez kasyna. Na przedniej szybie mają nazwę dokąd nas zawiozą.
Na początek przejdziemy się przez Galaxy i dalej przesiadka na kolejny bus.
Plus oczywiście fotki Galaxy z zewnątrz.
Jorguś
Docieramy do celu - wielkiego kompleksu hotelowo-kasynowego Venetian (zbudowanego na wzór włoskiej Wenecji), z uliczkami, kanałami i śpiewającymi gondolierami rodem z „miasta zakochanych”. Wychodzimy na drugiej kondygnacji i nagle jest dzień, Plac Św. Marka, pałac dożów, a po Canale Grande pływają gondolierzy.
Piętro nizej jest część kasynowa i należy pochować aparaty fotograficzne, bo ochrona może nawet zarekwirować kartę sd. Dlatego tylko trochę ujęć na zoomie i grzecznie na black jacka (popatrzeć) i do jednorękich bandytów. Szału nie było, małża zainwestowała 10 dolarów hongkongdzkich i oczywiście przegrała. Bosze...jak sie pisze "hongkongdzkich"?
Taka sytuacja - stoimy przy stole z black jackiem, tubylcy przegrywają całe wioski, my próbujemy to zrozumieć. Mówimy oczywiście bardzo głośno i tu wstaje jeden z wyglądu Mongoł i mówi "Polacy?" Szok, idealnie po polsku. Okazało sie, że to rzeczywiście Mongoł chiński, który studiował w Polsce, a teraz kibicuje kuzynowi, popadajacemu w ruinę. 9 lat nie był u nas, a językiem operował świetnie. Miłe spotkanie.
W każdej chwili można wyjść na zewnątrz, popatrzeć np na wieżę Giotta i wrócić.
I po 23-ej wracamy darmowym busem do centrum.
Jorguś