No więc tak... Póżnym popołudniem, po wstępnym rzuceniu walizek pod przydzielony numer, lecimy na szybki rekonesans.W recepcji uzyskujemy info jak najszybciej dotrzeć do centrum Damai: -tam na lewo, przez mosteczek, furteczka nie jest zamykana na kłódkę, a potem uliczką i już A, że my lubimy wyzwania, więc idziemy dookoła, przez bramę wjazdową i ulicą w dół... Chaszcze niemożebne, Zochę co chwila coś użera i już ma objawy malarii , pocimy się jak te durne w tym upale ale fajnie jest Odnajdujemy małe centrum, które składa się z knajpek, sklepików, deptaczka - czyli punktu zbornego miejscowych Namierzamy jadłodajnię składającą się z budek maści wszelakiej napychamy się dobrociami po kilka orangutanów( bo hotelowa knajpa- wiadomo zdzierstwo ) Tym razem nie ma ceratek tylko drewniane stoły i trza się dzielić miejscem z kotami których jest tu zatrzęsienie i co chwila spoglądają w talerz- skończyłaś już???? To daj trochę i zahaczamy tradycyjnie o 7/11 po różności na wieczór Trochę to wygląda na wymarłe, bo w tej chwili u nich jest po sezonie. Połowa dobrodziejstw nieczynna. Potem spotykamy się z resztą grupy i ustalamy plan na dzień jutrzejszy: - nie będziemy gnić na leżakach można przez godzinę ale cały dzień?????? Mamy w zasięgu Park Narodowy Santubong, więc ustalamy, że idziemy się jutro zmasakrować w las, samodzielnie, bez trzymania za rączkę I o to chodzi
Póżny, póżny wieczór... W pokoju.... Zocha wlazła do łazienki, poczynić ablucje. Ja siedzę w szafie, znaczy w przejściu między szafą a lodówką, bo tylko w tym miejscu działa wi-fi Pisk z łazienki rejestruję jednym uchem. Wypada. - Tyyy... tam na suficie, nad wanną siedzi taki duży gekon... Ja nie umiem się z nim kąpać... Widzę lekką panikę w oczkach - Jak jest, znaczy wyżarł wszystkie robale i komary... Spoko.. Nic Ci nie zrobi- uspokajam . I stukam namiętnie dalej w fona. -Noooo zrób coś...- jęczy. No dobra... złapię jej tego gekona, niech się dziewczyna niepotrzebnie nie stresuje To takie fajne zwierzątka Ćwierkające gekony zawsze mi się kojarzą z wakacjami Rękoma łapać nie będę, bo jeszcze bidaka uszkodzę. No to biorę ręcznik i za chwilę gekon jest w moich łapkach
Taki maluszek A urasta w wyobrażni do rozmiarów krokodyla... Gekon zostaje wypuszczony za drzwi, Zocha wreszcie poszła spokojnie się odprać
Za jakiś czas... Zocha smacznie śpi, pochrapując, ja siedzę w szafie i namiętnie stukam w fona I raptem ...chlap! Coś spadło z sufitu prawie na moją głowę Podskoczyłam z krzesełkiem i mało nie wyrżnęłam się w drzwi szafy To spadł drugi gekon, widocznie łapki mu się omskły ... I zwiał pod szafkę. Szukać go nie będę Niech wyżera robale i komary A co mu będę żałować. Przynajmniej będę spać spokojnie Dla Zochy nic nie powiedziałam, że mamy kolejnego dzikiego lokatora w pokoju.... Po co ma się dziewczyna stresować No i nie muszę przestawiać wszystkich mebli .... A za drzwiami gekony ćwierkają i ćwierkają... Usypiam z uśmiechem
Rano, po wczesnym śniadanku, spotykamy się pod recepcją. Na trek idzie nas siódemka Choć wejście do parku jest ok 15 min od hotelu piechotką, to jednak prosimy Pana Busikowego, by nas tam podwiózł No problem I daje nam swój numer tel. by zadzwonić jak wrócimy, to po nas podjedzie Miły ten Pan Busikowy Nie chcemy bez sensu męczyć się w upale na asfalcie, by zachować siły na las Dziewiąta rano +35 i z 500% wilgotności ... Wpisujemy się do zeszytu wejść na trasę u Panów Strażników, bierzemy mapkę ze szlakami i następuje krótka narada: czy atakujemy szczyt Mount Santubong, czy idziemy do punktu widokowego w 2/3 trasy. Park Santubong jest terenem wokół góry o tej samej nazwie. Jest to las deszczowy w pełnym tego słowa znaczeniu. Można podziwiać wszelkie formy flory. Co ciekawsze drzewa, zostały oznaczone tabliczkami z nazwami, wzdłuż szlaków. Ustalamy, że dotrzemy do punktu widokowego i wtedy zdecydujemy co dalej. Teoretycznie szlak nie wygląda na bardzo trudny( mamy w grupie wytrawnych górskich wędrowców ) ale nie wiemy jak nam się będzie szło w tych warunkach pogodowych. Jeszcze zostajemy poinformowani o zamkniętym odcinku szlaku, którym się schodzi z góry, więc musimy wziąć pod uwagę,że będziemy wracać tą samą drogą. W Parku jest wyznaczonych kilka szlaków od godzinnego spaceru, po całodzienne wędrówki o różnym stopniu trudności. No to w drogę
Na początku pełen lajcik idziemy sobie w swoim tempie, co rusz przyglądając się różnej zieleninie Fota nie jest do góry nogami tylko jakiś ,,dowcipniś" przekręcił tabliczkę
Idziemy na początku szlakiem niebieskim i czerwonym, niebieski jest lajtowy i za chwilę się rozwidlają i dalej już idziemy czerwonym.
Idzie się całkiem fajnie, choć są kawałki bardzo trudne. W tych najtrudniejszych, są porozpinane liny, za które można się chwycić, by nie stracić zębów, lub inneej formy uszczerbku na zdrowiu Czasem jest pionowo w górę, chwilami płasko, czasem pionowo w dół, po śliskich kamieniach. Co jakiś czas robimy sobie przystanki, bo już wiem jak się czują płuca, które pragną tlenu a dostają szklankę gorącej wody Już nawet nie zwracam uwagi, że jestem cała mokra i kapie mi zewsząd Tylko co chwilę przecieram oczka, żeby nie wyrżnąć Aparat paruje, fon paruje, już przestałam próbować robić foty
Jest zajebiście
Docieramy do punktu widokowego( teoretycznie zajmuje to 1,5h a my leżliśmy prawie 3h Ale wszyscy uśmiechnięci i zadowoleni W punkcie widokowym robimy sobie dłuższy popas
Odpuszczamy wejście na szczyt, mamy zbyt mało wody przy sobie( niby wilgoć a człek chla jak wysuszony na Saharze ) I tym bardziej, że od tego momentu podejście jest prawie cały czas pionowo w górę. Mamy zamiary ale sił już nie Trza wziąć na klatę i realnie ocenić sytuację. Te zejście na dół-45 min jest właśnie zamknięte.
I tak sobie siedzimy, odpoczywamy, paplając radośnie( trochę przewiewu jest i nawet koszula przeschła ) I w figowcach poniżej zrobił się rejwach, zakotłowało się stadko langur, wpadły na soczyste, dojrzałe figi Udało mi się tylko jedną sfocić, reszta buszowała w liściach:
a za chwilę dołączyły na wyżerkę dzioborożce Były cztery Piękne to ptaki, więc będzie kilka fot więcej Najpierw trza się umyć pod pachami
i można jeść pyszne figi
Hornbile lajf Mega przeżycie Pojadły sobie z pół godzinki i odleciały Szkoda, bo można by na nie się gapić dłuuuuugo
No więc tak...
Póżnym popołudniem, po wstępnym rzuceniu walizek pod przydzielony numer, lecimy na szybki rekonesans.W recepcji uzyskujemy info jak najszybciej dotrzeć do centrum Damai:
-tam na lewo, przez mosteczek, furteczka nie jest zamykana na kłódkę, a potem uliczką i już
A, że my lubimy wyzwania, więc idziemy dookoła, przez bramę wjazdową i ulicą w dół...
Chaszcze niemożebne, Zochę co chwila coś użera i już ma objawy malarii , pocimy się jak te durne w tym upale ale fajnie jest
Odnajdujemy małe centrum, które składa się z knajpek, sklepików, deptaczka - czyli punktu zbornego miejscowych
Namierzamy jadłodajnię składającą się z budek maści wszelakiej napychamy się dobrociami po kilka orangutanów( bo hotelowa knajpa- wiadomo zdzierstwo )
Tym razem nie ma ceratek tylko drewniane stoły i trza się dzielić miejscem z kotami których jest tu zatrzęsienie i co chwila spoglądają w talerz- skończyłaś już???? To daj trochę
i zahaczamy tradycyjnie o 7/11 po różności na wieczór
Trochę to wygląda na wymarłe, bo w tej chwili u nich jest po sezonie. Połowa dobrodziejstw nieczynna.
Potem spotykamy się z resztą grupy i ustalamy plan na dzień jutrzejszy:
- nie będziemy gnić na leżakach można przez godzinę ale cały dzień??????
Mamy w zasięgu Park Narodowy Santubong, więc ustalamy, że idziemy się jutro zmasakrować w las, samodzielnie, bez trzymania za rączkę
I o to chodzi
Póżny, póżny wieczór...
W pokoju....
Zocha wlazła do łazienki, poczynić ablucje.
Ja siedzę w szafie, znaczy w przejściu między szafą a lodówką, bo tylko w tym miejscu działa wi-fi
Pisk z łazienki rejestruję jednym uchem.
Wypada.
- Tyyy... tam na suficie, nad wanną siedzi taki duży gekon... Ja nie umiem się z nim kąpać...
Widzę lekką panikę w oczkach
- Jak jest, znaczy wyżarł wszystkie robale i komary... Spoko.. Nic Ci nie zrobi- uspokajam . I stukam namiętnie dalej w fona.
-Noooo zrób coś...- jęczy.
No dobra... złapię jej tego gekona, niech się dziewczyna niepotrzebnie nie stresuje To takie fajne zwierzątka Ćwierkające gekony zawsze mi się kojarzą z wakacjami
Rękoma łapać nie będę, bo jeszcze bidaka uszkodzę. No to biorę ręcznik i za chwilę gekon jest w moich łapkach
Taki maluszek A urasta w wyobrażni do rozmiarów krokodyla...
Gekon zostaje wypuszczony za drzwi, Zocha wreszcie poszła spokojnie się odprać
Za jakiś czas...
Zocha smacznie śpi, pochrapując, ja siedzę w szafie i namiętnie stukam w fona
I raptem ...chlap!
Coś spadło z sufitu prawie na moją głowę
Podskoczyłam z krzesełkiem i mało nie wyrżnęłam się w drzwi szafy
To spadł drugi gekon, widocznie łapki mu się omskły ...
I zwiał pod szafkę.
Szukać go nie będę Niech wyżera robale i komary A co mu będę żałować. Przynajmniej będę spać spokojnie
Dla Zochy nic nie powiedziałam, że mamy kolejnego dzikiego lokatora w pokoju.... Po co ma się dziewczyna stresować
No i nie muszę przestawiać wszystkich mebli ....
A za drzwiami gekony ćwierkają i ćwierkają...
Usypiam z uśmiechem
Antenko, ja też dzisiaj usnę z uśmiechem (jak zwykle po przeczytaniu kolejnego odcinka Twojej relacji)
To dla tej kolezanki chodzenie po dzungli bylo chyba naprawde duzym wyzwaniem,a raczej horrorem jak taki maly gekon ja prezrazal
https://marzycielskapoczta.pl/
Napisz pocztowke ze swoich podrozy do chorych dzieci
Wiadomo gekon przyjacielem człowieka jest
Huragan - dla niej dżungla bez problemu( nawet spała pod namiotem w amazońskiej ) ale gekon w łazience nie do przejścia
Wojtek- no wiadomo Oczywista oczywistość
Rano, po wczesnym śniadanku, spotykamy się pod recepcją. Na trek idzie nas siódemka Choć wejście do parku jest ok 15 min od hotelu piechotką, to jednak prosimy Pana Busikowego, by nas tam podwiózł No problem I daje nam swój numer tel. by zadzwonić jak wrócimy, to po nas podjedzie Miły ten Pan Busikowy Nie chcemy bez sensu męczyć się w upale na asfalcie, by zachować siły na las Dziewiąta rano +35 i z 500% wilgotności ...
Wpisujemy się do zeszytu wejść na trasę u Panów Strażników, bierzemy mapkę ze szlakami i następuje krótka narada:
czy atakujemy szczyt Mount Santubong, czy idziemy do punktu widokowego w 2/3 trasy.
Park Santubong jest terenem wokół góry o tej samej nazwie. Jest to las deszczowy w pełnym tego słowa znaczeniu.
Można podziwiać wszelkie formy flory. Co ciekawsze drzewa, zostały oznaczone tabliczkami z nazwami, wzdłuż szlaków.
Ustalamy, że dotrzemy do punktu widokowego i wtedy zdecydujemy co dalej. Teoretycznie szlak nie wygląda na bardzo trudny( mamy w grupie wytrawnych górskich wędrowców ) ale nie wiemy jak nam się będzie szło w tych warunkach pogodowych.
Jeszcze zostajemy poinformowani o zamkniętym odcinku szlaku, którym się schodzi z góry, więc musimy wziąć pod uwagę,że będziemy wracać tą samą drogą.
W Parku jest wyznaczonych kilka szlaków od godzinnego spaceru, po całodzienne wędrówki o różnym stopniu trudności.
No to w drogę
Na początku pełen lajcik idziemy sobie w swoim tempie, co rusz przyglądając się różnej zieleninie
Fota nie jest do góry nogami tylko jakiś ,,dowcipniś" przekręcił tabliczkę
Idziemy na początku szlakiem niebieskim i czerwonym, niebieski jest lajtowy i za chwilę się rozwidlają i dalej już idziemy czerwonym.
termicich autostrad jest tam zatrzęsienie
grzybki ale chyba do octu się nie nadają
figowiec
takie maleńkie drzewka
krzaczorek:
wiadomo
Nooo dobra Nie będę Was już męczyć zieleniną
Idzie się całkiem fajnie, choć są kawałki bardzo trudne. W tych najtrudniejszych, są porozpinane liny, za które można się chwycić, by nie stracić zębów, lub inneej formy uszczerbku na zdrowiu Czasem jest pionowo w górę, chwilami płasko, czasem pionowo w dół, po śliskich kamieniach. Co jakiś czas robimy sobie przystanki, bo już wiem jak się czują płuca, które pragną tlenu a dostają szklankę gorącej wody Już nawet nie zwracam uwagi, że jestem cała mokra i kapie mi zewsząd Tylko co chwilę przecieram oczka, żeby nie wyrżnąć Aparat paruje, fon paruje, już przestałam próbować robić foty
Jest zajebiście
Docieramy do punktu widokowego( teoretycznie zajmuje to 1,5h a my leżliśmy prawie 3h Ale wszyscy uśmiechnięci i zadowoleni
W punkcie widokowym robimy sobie dłuższy popas
Odpuszczamy wejście na szczyt, mamy zbyt mało wody przy sobie( niby wilgoć a człek chla jak wysuszony na Saharze ) I tym bardziej, że od tego momentu podejście jest prawie cały czas pionowo w górę. Mamy zamiary ale sił już nie Trza wziąć na klatę i realnie ocenić sytuację.
Te zejście na dół-45 min jest właśnie zamknięte.
widoczek przez drzewa:
I tak sobie siedzimy, odpoczywamy, paplając radośnie( trochę przewiewu jest i nawet koszula przeschła )
I w figowcach poniżej zrobił się rejwach, zakotłowało się stadko langur, wpadły na soczyste, dojrzałe figi
Udało mi się tylko jedną sfocić, reszta buszowała w liściach:
a za chwilę dołączyły na wyżerkę dzioborożce Były cztery Piękne to ptaki, więc będzie kilka fot więcej
Najpierw trza się umyć pod pachami
i można jeść pyszne figi
Hornbile lajf Mega przeżycie Pojadły sobie z pół godzinki i odleciały Szkoda, bo można by na nie się gapić dłuuuuugo