Kasiu- dziekuje za zamieszczenie cennej informacji odnośnie miejsc snurkowych- ponieważ ja nie posiadam wiedzy na ten temat gdzie są najlepsze miejsca snurkowe dla osób , które sie nastawiają na takie atrakcje to strzał w 10
Tour C- zaliczyliście 3 razy no powiem Tobie, że zazdroszczę i bardzo bym chciała ten trip równiez powtórzyc w pełnym wydaniu, bo niestety udało sie zrealizowac połowe planu tym razem i pogoda nie była dla nas łaskawa...mimo tego, że najsłabiej to wypadło to i tak było warto się pobujać na tej łodzi bo Helicopter Island i Mmantiloc robia duuuże wrażenie- no i oczywiście nie byłabys sobą gdybyś tam na skałki na punkt widokowy nie wlazła, hihihi - ale jak wy tam dopłyneliście taki kawał na małej łupince
no tam wody to juz takie bardzo bym powiedziała otwarte , hehe, to ja bym sie chyba troche bała na mniejszej łodzi tam podryfować...
Antenko- witam serdecznie, dzięki za miłe słowa- to rozgość sie tutaj wygodnie bo to dopiero w zasadzie poczatek podrózy po Filipinach
Wracamy z dzisiejszej wycieczki i tym razem wysiadamy sobie przy centralnej plaży w El Nido. Ponieważ była to juz nasza ostatnia wycieczka żegnymy sie naszym guidem Nico i dziekujemy za wszystko co dla nas zrobił- oj jak mi było smutno i przykro...*cray2* nie wiem dlaczego, ale juz dawno nie udało mi sie poczuć takiej sympatii do zupełnie obcej osoby...byc może sprawił to fakt, iz człowiek patrzy na to co sam ma, a ile na choć trochę lepsze życie muszą pracować inni...oraz to, że mimo wszelkich trudności z jakimi się napewno ten chłopak boryka jest przy tym ambitny i chce sie rozwijać. Usmiech na twarzy to jego wizytówka!
Jesli będziecie chcieli pozwiedzać El Nido na wodzie z Nico służe pomocą w nawiązaniu kontaktu. Możecie również z nim wspiąć się na ten zarąbisty punkt widokowy w centrum i podziwiac niesamowity widok z góry- tym razem z tego nie skorzystalismy, ale nie wykluczone że jeszcze nadarzy sie okazja.
Zanim wrócimy do casy idziemy sobie w miastko coś zjeść i oblukać co i jak. Znajdujemy fajną knajpkę w bocznej uliczce, druga przecznica od wyjścia z plaży...Ceny bardzo przystepne, czyściutko, obsługa równiez sympatyczna i karta menu wygląda obiecująco. Dzis wybieram na kolacje sałatke z krewetkami, a Łukasz jakies mięso smażone- podane na ciepło prosto z pieca...
Po kolacji- bardzo sytej wracamy sobie tricyklem do casy za 30 peso. Dzis czeka nas jeszcze jedno pożegnanie. Adas, Piotrek, Marysia i Bogdan wyjeżdżają o 22 nocnym roro busem do Puerto Princessy, skąd mają samolot do Manili, a następnie lot do Boracay....będa sie tam smażyć cały następny tydzień Niestety jak sie potem dowiedzieliśmy, mieli duże opuźnienia lotów i stracili połowe jak nie więcej dnia z całej imprezy. Koczowali na lotniskach, a po nocnej jeżdzie takie atrakcje to istna masakra....
Ostatnie pół wieczora spędzamy z nimi w grenviews, walizki juz czekają spakowane i po ostatnim wspólnie wypitym piwku odprowadzamy ich do samej prawie drogi, hihi, oj jak ciężko się rozstać z kim my teraz będziemy pili ten rum...samemu juz tak nie smakuje....no ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, w dalszej części podrózy spedzamy również razem czas ,ale wirtualnie Poza tym mieszkamy z Adasiem i Piotrkiem w jednym mieście więc niejedna impreza przed nami
Aga trochę mieliście pecha z tymi falami. Szkoda, że tyle fajnych widoczków Wam przeszło bokiem. A może tak miało być bo inaczej byście na Palawan pewnie już nie polecieli.
Wracamy sobie plażą do Casy oświetlając drogę latareczką ....Zbliżając się do wejścia słyszymy głośną muzyczkę, śmiechy i głośne rozmowy...wchodzimy a tu nasz właściciel siedzi sobie w chatce grillowej ze swoimi lokalnymi kolesiami i kończą już kolejną butelkę piwka....no to sie witamy i idziemy do domku, ale w domku nam sie siedzieć nie chce, wychodzimy więc na tarasik i przygladamy sie imprezce. Długo nie czekamy i zostajemy zaproszeni do stolika
Na stoliku stoi jedna szklanka i duże piwko- kolejne już Zasada jest taka- wszyscy piją po kolejce z jednej szlanki Jak to?? no kurcze takie zasady no dobra więc nie wypada tak sie migać, trzeba spróbować tutejszych zwyczajów, hehehe. Powiem tak był to jeden z naszych najbardziej udanych wieczorów filipińskich
Rozmowa była przednia gdyż odbywała sie w 3 językach- po polsku, angielsku i filipińsku Na stole pojawiały się co chwila kolejne butelki piwka, hehehehe, a pod stołem kręciły sie pieski, a nawet znalazła się zabłąkana świnka, która zerwała się chyba z linki, hehehehehehehehehe
Casiarz po dłuższej pogawędce- w której nie omieszkaliśmy sie poskarżyc na złe warunki obiecał, że warunki poprawi, przeprosił nawet po raz pierwszy za spartański domek, tłumaczył, że ma za mało pieniedzy aby bardziej sie rozwinąć, ale zarobiona kasę odkłada na przeprowadzenie remontu i może rozbudowanie interesu o kolejne domki. Zwrócilismy mu uwage, że ciepła woda w domkach to podstawa jesli chce dorównac konkurencji, a także moskitiery w oknach i lepsze wentylatory, oraz , że domku w którym stacjonujemy raczej przed remontem udostepniać nie powinien...czy wziął to do siebie i zakodował?? trudno powiedzieć...Faktem jest, że bardzo sympatycznie nam sie nim tego wieczoru rozmawiało...taki z niego filipiński gawędziarz, kręci biznes na swój sposób i mysle, że chętnych na noclegownie bedzie miał, bo dla plecakowiczów takich prawdziwych plecakowiczów miejsce jest dobre. Casiarz grzecznie podziekował za wieczór i poszedł spać...zza ganka łupała na niego swoim okiem żona, a więc chyba zasada wszędzie ta sama - baba pilnuje i czuwa aby chłop porządnie do domu dotarł
My zostajemy jeszcze z dwoma nowo zapoznanymi kolegami. Co za klimat- mówię wam- tytułują mnie za każdym razem : "MAM AGNIESKA" , uczą nas filipińskich zwrótów, a my ich tych samych po polsku- ło matko , ale jaja, oni łamią sobie język, a my jeszcze bardziej, hahahaha. W tłe leci muzyczka reage i jest wesoło....dowiadujemy sie jak żyją co robią , jakie maja rodziny.
Jeden z nich ma "dobrą pracę" - pływa na łodzi do miejscowości Coron organizując postoje w różnych miejscach przed dotarciem do celu. Cały rejs może trwać nawet kilka dni z noclegami na wysepkach. To jest dobra posada dobrze płatna. Narazie nie ma jeszcze żony ani dzieci- jest młody. Ten drugi w sezonie pływa jako pomocnik na tourach ABC, poza sezonem pracuje dorywczo na różnych budowach nowo stawianych hoteli. Jest ogólnie ciężko i całą kasę zarobioną podczas sezonu odkłada na resztę roku. Ma dwójke dzieci , ale więcej nie chce mieć- choć inni tutaj mają ich po 5-8. Twierdzi, że nie chce aby jego dzieci powieliły jego los, chce żeby poszły do szkoły, uczyły sie i znalazły dobrą pracę- totalne zaskoczenie jak dla mnie, ale jakże miłe doświadczenie, że chcą się rozwijać i mają juz inne myślenie. Gdy o tym mówi ma smutną mine, zawiesza się i myśli - mówi tez , że chce by jego dzieci byli jak my- turyści, aby mogli cieszyc sie zyciem. On sam nigdy nie wyjechał poza Palawan, a najdalej był w Puerto Princessie. Gdy mówi o Polsce- pada jedno hasło- byłem tam- w moich marzeniach!!! Często tutaj słyszany zwrot. Zapraszaja nas abysmy ich jak najczęściej odwiedzali i żebysmy namawiali innych na przyjazd bo dzieki temu oni maja za co żyć, maja pracę i mogą się rozwijać.
Mimo tego wszystkiego są niesamowice sympatyczni, weseli i pełni radości. Bardzo ciekawi jak wygląda życie w Europie . Lubią się bawić i słuchać muzyki reage. Przy tym wszystkim są bardzo grzeczni i mimo plączącego sie juz języka nie zapominają nas ciągle tutułować MAM AGNIESKA and SER LUKAS Ciagle pytają dlaczego nie amamy jeszcze dzieci, hehehe, że w tym wieku to juz chyba dziadkami niedługo zostana, a ja czuje sie jak dinozaur, hehehehehe. Taka kultura, rozmnażają sie i nie zastanawiają się z czego i jak będą życ, choć pojawia sie już jakiś limit....
Przepaść w myśleniu między nimi a nami jest olbrzymia, zresztą tak samo jak i w funkcjonowaniu...nie straszne im rzeczy które nam przeszkadzają i zapewne oni pierwsi przetrwaliby jakąś tragedie niz my.....tak sobie myslę wtedy jak nasza wychuchana europejska i nie tylko europejska kultura funkcjonowania jest krucha....
Była to bardzo udana noc, naśmialiśmy się co niemiara, ale i też fajnie porozmawialiśmy, dowiedzieliśmy sie ciekawych informacji i spojrzeliśmy troche inaczej na pewne sprawy...nabierając dystansu do wielu rzeczy a i docenilismy to co mamy, a na co tak czasami narzekamy...
A to nasi znajomi
I stół po imprezie - pety gasi sie na blacie- taka zasada, hehehehehe
Nacpan Becah uchodzi za jedną z najładniejszych plaż w El Nido i faktycznie taka jest. Oddalona od centrum około 20 km - jakies 40-50 minut jazdy tricyklem
Cena regularna za tricykl z miasta 1000 peso . Droga juz prawie cała ukończona, jakieś 15 minut jedzie się jednak po szutrowej nawierzchni - proponuje tutaj zabrac jakąś chustkę do owinięcia twarzy jesli nie chcecie nałykać sie piasku! My chustek nie mamy i z lekka sie przykurzylismy Zasada jest tak, że wasz kierowca jedzie z wami i czeka na was tak długo, aż się znudzicie i postanowicie wrócić . Jeżeli chcecie zostac tam na noc równiez nie ma problemy, gdyż jest tam kilka pensjonatów z domkami przy samiutkiej plaży. Z głodu również nie umrzecie gdyż na plaży są knajpki na wolnym powietrzu z najlepszym jedzeniem jakie jedliśmy w El Nido. Ceny są również mniejsze niż w samym centrum także można sobie poszaleć.
Tu odrazu wskazówka - po wejściu na plaże główną proponuje sie kierować do ostatniej knajpki po prawej stronie - serwuja tam naprawdę dobre żarełko i picie, kuoicie również lepsze rumy i inne alkohole, porcje jedzenia są naprawdę duże i dobrze przygotowane, estetycznie podane.
Jedyny mankament to brak cywilizowanych toalet - pokierowano nas do szaletu- jesli tak to można wogóle nazwać, hehehe- oj jak ja sie namęczyłam, żeby sie tam normalnie załatwić. Stoją tam dwie takie małe prowizoryczne sklejki z bambusa- obok swoje życie prowadzą miejscowi, ale żeby nie było stoi też duża beczka z wodą i nabierka do spłukiwania. Macie dwie opcje do wyboru- hehe, albo szalecik z dziurą w ziemi, albo szalecik z normalnym miniaturowym kibelkiem i nabierką do spłukiwania - chusteczki trzeba mieć swoje!! Dachu brak - hehe- naturalna klimatyzacja jak znalazł. nie zapomnijcie nabrać wody do chochelki bo w środku mimo tego, iz też stoi zbiornik z wodą to jej tam nie ma Warunki spartanskie więc dla bardziej wrazliwych proponuje zamknąć oczy- bo jak wiadomo nie wszyscy ludzie potrafia po sobie zostawić porządek - choc ja osobiście tego nie rozumiem i zawsze zachodze w głowę dlaczego ludzie tak syfia w publicznych toaletach- czyżby w domu robili tak samo??? Zdjęcie mam w kibelku zrobione, ale wam nie pokaże, heheheeh - to private foto
Skuter- jesli lubicie pojeżdzić , mozna samodzielnie dojechać wypożyczonym z miasta skuterkiem- ceny nie podam bo my tej opcji nie bralismy pod uwage. Wiedzielismy, że będziemy sobie odpoczywać i piwko pewno jakieś wypijemy, a po alkoholu nie będziemy prowadzić, ponieważ taką mamy zasadę. Poza tym chcemy sie zrelaksować. Skuter to jednak super opcja ponieważ jak plażą długa i szeroka przyjęła się zasada, że smigają po niej ludki na tych skuterach przewaznie z kamerkami w ręku, a i nogi odpoczywają bo kilometrów tam można troche zrobić. Gdybym brała skuter pokusiłabym sie o zostanie tam na jedną noc - to bardzo dobry pomysł!!!!
Nacpan ciagnie sie w dwie strony- na prawo gdzie stoi parę pensjonacików, jakis małych chatek a potem tylko i wyłacznie totalna dzicz, same gęsto porośnięte palmy, cudowna przestrzeń i totalna pustka....oraz na lewo gdzie widoczek jak z bajki i lokalna wioseczka. My poszlismy tylko na prawo po drodze zatrzymając sie na relax w hamaczkach. N alewo nie dotarlismy gdyz nogi odmówiły nam posluszeństwa.....
My za tricykl płacimy 800 peso (za dwie osoby) - załatwiony przez naszego właściciela z casy, czeka na nas o umówionej godzinie, czyli o 10 rano.
Wsiadamy w nasz ekstra wypasiony wózek i smigamy na cudowna plażę. Dziś mamy w planie błogie lenistwo i plażing...pogoda niestety troche chmurna i kolorki nie takie jak byc powinny, ale to nic nie szkodzi to co tam zobaczyliśmy na zawsze pozostanie w naszych sercach.
Po totalnym relaksie wracamy do miasteczka- nasz kierowca juz na nas czeka- nawet jest ubrany w inne ciuchy Troche sie rozpadało, ale jest przyjemnie i wcale nie duszno.
Poniewaz droga szutrowa totalnie nas znorała, hehehe jedziemy do domku sie oporządzić i w planach dzis wypad na miasto bo jeszcze w sumie nie bylismy tam wieczorem. no powiem wam, że moje ciuchy po powrocie z Nacpan- po tej drodze z bialych zrobiły sie pomarańczowe, a włosy marchewkowe, hehehe
Na wejściu do Casy witają nas lokalne świnki nawet je juz polubiliśmy- choc warunki w jakich leżą są tragiczne
a tutaj jeden z ładniejszych widoczków po lewej stronie na wejściu do casy
Ponieważ koszykówka jest na Filipinach sportem uwielbianym, w każdym miasteczku znajdziecie boisko, tutaj w El Nido odbywały sie jakieś zawody, nawet profeska - nie ma co- ludki siedzą i kibicują na trybunach, muza jak w NBA, rozdają jakieś puchary i nagrody dla zawodników
Knajpki na plaży głownej czekają na gości- są również wystawione rybki i inne pyszności, które można wybrać na grila.
My kierujemy sie do naszej knajpki, w której bylismy wczoraj- mają tu fajny klimacik i ceny nam odpowiadają, jest poprostu taniej nią na plaży głównej, a także mamy dzis ochotę na pizze bo juz owoców morza i rybek mamy troche przesyt...hehehe. Obsługa nas poznaje i wita usmiechami, robia sobie z nami zdjęcia na pamiątkę
Po jedzonku chodzimy sobie jeszcze po miastku- no można tu dostać wszystko co potrzebne. Od ciucholandów w tańszych bocznych uliczkach, po lepsze w centrum, poprzez wiele knajpek- do wyboru knajapki z rybami, owocami morza, pizzerie, knajpki dla spragnionychbiałych- tutaj była jakaś długa kolejka- sprzedawali tam cheasburgery czyli fast food - no chyba im nie podchodziło filipinskie żarcie, hehe. W mieście równiez sporo agencji, jedna koło drugiej, otwarte do nocy. Są równiez bary z muzyką na żywo, caraoke i disco puby.
Wszystko jednak trochę jakieś takie prowizoryczne, lekki bałagan, syfek, hehe, ale szlif juz sie tam robi, a cały ten pierdolnik dodaje klimatu i pozwala poczuc atmosfere miasteczka....
Także na wieczorny spacer do centrum polecam sie udać. Wracamy dzis grzecznie do domku tricyklem i zasypiamy jak zabici.
Ładne focie porobiliscie i całkiem szczegółowo wszystko pokazałaś.
Robienie zdjęć z rikszy na szutrowej drodze to wyższa szkoła jazdy. Ale widać że się da
.
Co do ElNido - było tak jak Aga pokazuje. Może poza tym , że nie byliśmy na Helicopter Island ale to mało ważne.
Nasz ostatni Tour to był miks wycieczek C i D. Odwiedziliśmy jaskinię z wodnym tunelem wewnątrz (tylko Bogdan, braciszek, Nico i ja - eksplorowaliśmy, reszta pochorowana została chwilę na łodzi,(tour D). Zdjęcia w jaskini zrobiłem ale jest na nich Bodzio, a nie wiem czy chce by je publikowac więc nie wklejam. Zresztą z Bodziem można było konie kraść - atakował każdą atrakcję , nurkował jak nastolatek, po rozsypującej się drabince wchodził na dach. Nadążał w każdym momencie, wręcz czasem korzystałem z jego doświadczenia. Szkoda , że połowa ekipy cały pobyt chorowała, nie skorzystali na tyle ile mogliby......Wszystkie plagi Egiptu - jak na złość.
Następnie wpłynęliśmy do CadlaoLagoon (tour D) (silne fale, duża łódź i płytkie skałki niestety nie pozwoliły na wpłynięcie głębiej, większośc ludków była poprzeziębiana więc nikt nie chciał płynąć wpław. Zdrowa część ekipy również nie chciała, tym bardziej , że reszta by się zanudziła na tej łajbie czekając na nas na kotwicy). Potem ominęliśmy Helicopter Island i popłynęliśmy w kierunku Mantiloc. Dalej jak w relacji - nie dało się wpłynąć do ukrytej plaży (hidden beach) (wpław oczywiście) bo fale rozbijały się o maleńki wlot tak , że chętnego by zmieliło na klopsiki. Z tego samego powodu co przy cadlao lagoon nie udało się zacumować i przejść także do Secret Beach płytkim kanałem. (za blisko do kanału by się dużą łodzią nie podpłynęło, a parkując za daleko silne fale by piechurów przeciągnęły po bardzo gęstych i ostrych w tym miejscu koralowcach. Byłaby masakra jak nic. Żadne łódki nie wyładowywały pasażerów.)
Przy samym betonowym pomoście problemem było dobicie do niego bokiem do wiatru i fal..... niestety pojawiła się kolejka chętnych łodzi do jedynego możliwego ustawienia (czyli z wiatrem) i nasz driver po 20 minutach czekania na swoją kolej musiał zaparkować od strony opisywanej przez Agę plażyczki (20 metrów od brzegu).
Tym samym dla większości naszej ekipy ta wycieczka była raczej najsłabsza, choć miała potencjał być najfajniejszą (miałem okazję te wszystkie miejsca widziec poprzednio przy spokojnej pogodzie, są przepiękne, tym razem było ciężkawo).
Jak ktoś chce obejrzeć walki kogutów w ElNido - za portem po lewej stronie miasteczka - w osiedle lokalesów wzdłuż skały (taki mały, loklalny underground, raczej większy niż na Corong Corong), za szkutnikami , a na końcu jest szkoła.
Kasiu- dziekuje za zamieszczenie cennej informacji odnośnie miejsc snurkowych- ponieważ ja nie posiadam wiedzy na ten temat gdzie są najlepsze miejsca snurkowe dla osób , które sie nastawiają na takie atrakcje to strzał w 10
Tour C- zaliczyliście 3 razy no powiem Tobie, że zazdroszczę i bardzo bym chciała ten trip równiez powtórzyc w pełnym wydaniu, bo niestety udało sie zrealizowac połowe planu tym razem i pogoda nie była dla nas łaskawa...mimo tego, że najsłabiej to wypadło to i tak było warto się pobujać na tej łodzi bo Helicopter Island i Mmantiloc robia duuuże wrażenie- no i oczywiście nie byłabys sobą gdybyś tam na skałki na punkt widokowy nie wlazła, hihihi - ale jak wy tam dopłyneliście taki kawał na małej łupince
no tam wody to juz takie bardzo bym powiedziała otwarte , hehe, to ja bym sie chyba troche bała na mniejszej łodzi tam podryfować...
Antenko- witam serdecznie, dzięki za miłe słowa- to rozgość sie tutaj wygodnie bo to dopiero w zasadzie poczatek podrózy po Filipinach
życie to nieustająca podróż
Ostatni island hopping i Dzień pożegnań
Wracamy z dzisiejszej wycieczki i tym razem wysiadamy sobie przy centralnej plaży w El Nido. Ponieważ była to juz nasza ostatnia wycieczka żegnymy sie naszym guidem Nico i dziekujemy za wszystko co dla nas zrobił- oj jak mi było smutno i przykro...*cray2* nie wiem dlaczego, ale juz dawno nie udało mi sie poczuć takiej sympatii do zupełnie obcej osoby...byc może sprawił to fakt, iz człowiek patrzy na to co sam ma, a ile na choć trochę lepsze życie muszą pracować inni...oraz to, że mimo wszelkich trudności z jakimi się napewno ten chłopak boryka jest przy tym ambitny i chce sie rozwijać. Usmiech na twarzy to jego wizytówka!
Jesli będziecie chcieli pozwiedzać El Nido na wodzie z Nico służe pomocą w nawiązaniu kontaktu. Możecie również z nim wspiąć się na ten zarąbisty punkt widokowy w centrum i podziwiac niesamowity widok z góry- tym razem z tego nie skorzystalismy, ale nie wykluczone że jeszcze nadarzy sie okazja.
Zanim wrócimy do casy idziemy sobie w miastko coś zjeść i oblukać co i jak. Znajdujemy fajną knajpkę w bocznej uliczce, druga przecznica od wyjścia z plaży...Ceny bardzo przystepne, czyściutko, obsługa równiez sympatyczna i karta menu wygląda obiecująco. Dzis wybieram na kolacje sałatke z krewetkami, a Łukasz jakies mięso smażone- podane na ciepło prosto z pieca...
Po kolacji- bardzo sytej wracamy sobie tricyklem do casy za 30 peso. Dzis czeka nas jeszcze jedno pożegnanie. Adas, Piotrek, Marysia i Bogdan wyjeżdżają o 22 nocnym roro busem do Puerto Princessy, skąd mają samolot do Manili, a następnie lot do Boracay....będa sie tam smażyć cały następny tydzień Niestety jak sie potem dowiedzieliśmy, mieli duże opuźnienia lotów i stracili połowe jak nie więcej dnia z całej imprezy. Koczowali na lotniskach, a po nocnej jeżdzie takie atrakcje to istna masakra....
Ostatnie pół wieczora spędzamy z nimi w grenviews, walizki juz czekają spakowane i po ostatnim wspólnie wypitym piwku odprowadzamy ich do samej prawie drogi, hihi, oj jak ciężko się rozstać z kim my teraz będziemy pili ten rum...samemu juz tak nie smakuje....no ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, w dalszej części podrózy spedzamy również razem czas ,ale wirtualnie Poza tym mieszkamy z Adasiem i Piotrkiem w jednym mieście więc niejedna impreza przed nami
życie to nieustająca podróż
Aga trochę mieliście pecha z tymi falami. Szkoda, że tyle fajnych widoczków Wam przeszło bokiem. A może tak miało być bo inaczej byście na Palawan pewnie już nie polecieli.
Narobiłaś mi smaka sizzlerkiem
http://zajacepoznajaswiat.blogspot.com/
FILIPIŃSKA NOC
Dla nas to nie koniec atrakcji dzisiejszej nocy
Wracamy sobie plażą do Casy oświetlając drogę latareczką ....Zbliżając się do wejścia słyszymy głośną muzyczkę, śmiechy i głośne rozmowy...wchodzimy a tu nasz właściciel siedzi sobie w chatce grillowej ze swoimi lokalnymi kolesiami i kończą już kolejną butelkę piwka....no to sie witamy i idziemy do domku, ale w domku nam sie siedzieć nie chce, wychodzimy więc na tarasik i przygladamy sie imprezce. Długo nie czekamy i zostajemy zaproszeni do stolika
Na stoliku stoi jedna szklanka i duże piwko- kolejne już Zasada jest taka- wszyscy piją po kolejce z jednej szlanki Jak to?? no kurcze takie zasady no dobra więc nie wypada tak sie migać, trzeba spróbować tutejszych zwyczajów, hehehe. Powiem tak był to jeden z naszych najbardziej udanych wieczorów filipińskich
Rozmowa była przednia gdyż odbywała sie w 3 językach- po polsku, angielsku i filipińsku Na stole pojawiały się co chwila kolejne butelki piwka, hehehehe, a pod stołem kręciły sie pieski, a nawet znalazła się zabłąkana świnka, która zerwała się chyba z linki, hehehehehehehehehe
Casiarz po dłuższej pogawędce- w której nie omieszkaliśmy sie poskarżyc na złe warunki obiecał, że warunki poprawi, przeprosił nawet po raz pierwszy za spartański domek, tłumaczył, że ma za mało pieniedzy aby bardziej sie rozwinąć, ale zarobiona kasę odkłada na przeprowadzenie remontu i może rozbudowanie interesu o kolejne domki. Zwrócilismy mu uwage, że ciepła woda w domkach to podstawa jesli chce dorównac konkurencji, a także moskitiery w oknach i lepsze wentylatory, oraz , że domku w którym stacjonujemy raczej przed remontem udostepniać nie powinien...czy wziął to do siebie i zakodował?? trudno powiedzieć...Faktem jest, że bardzo sympatycznie nam sie nim tego wieczoru rozmawiało...taki z niego filipiński gawędziarz, kręci biznes na swój sposób i mysle, że chętnych na noclegownie bedzie miał, bo dla plecakowiczów takich prawdziwych plecakowiczów miejsce jest dobre. Casiarz grzecznie podziekował za wieczór i poszedł spać...zza ganka łupała na niego swoim okiem żona, a więc chyba zasada wszędzie ta sama - baba pilnuje i czuwa aby chłop porządnie do domu dotarł
My zostajemy jeszcze z dwoma nowo zapoznanymi kolegami. Co za klimat- mówię wam- tytułują mnie za każdym razem : "MAM AGNIESKA" , uczą nas filipińskich zwrótów, a my ich tych samych po polsku- ło matko , ale jaja, oni łamią sobie język, a my jeszcze bardziej, hahahaha. W tłe leci muzyczka reage i jest wesoło....dowiadujemy sie jak żyją co robią , jakie maja rodziny.
Jeden z nich ma "dobrą pracę" - pływa na łodzi do miejscowości Coron organizując postoje w różnych miejscach przed dotarciem do celu. Cały rejs może trwać nawet kilka dni z noclegami na wysepkach. To jest dobra posada dobrze płatna. Narazie nie ma jeszcze żony ani dzieci- jest młody. Ten drugi w sezonie pływa jako pomocnik na tourach ABC, poza sezonem pracuje dorywczo na różnych budowach nowo stawianych hoteli. Jest ogólnie ciężko i całą kasę zarobioną podczas sezonu odkłada na resztę roku. Ma dwójke dzieci , ale więcej nie chce mieć- choć inni tutaj mają ich po 5-8. Twierdzi, że nie chce aby jego dzieci powieliły jego los, chce żeby poszły do szkoły, uczyły sie i znalazły dobrą pracę- totalne zaskoczenie jak dla mnie, ale jakże miłe doświadczenie, że chcą się rozwijać i mają juz inne myślenie. Gdy o tym mówi ma smutną mine, zawiesza się i myśli - mówi tez , że chce by jego dzieci byli jak my- turyści, aby mogli cieszyc sie zyciem. On sam nigdy nie wyjechał poza Palawan, a najdalej był w Puerto Princessie. Gdy mówi o Polsce- pada jedno hasło- byłem tam- w moich marzeniach!!! Często tutaj słyszany zwrot. Zapraszaja nas abysmy ich jak najczęściej odwiedzali i żebysmy namawiali innych na przyjazd bo dzieki temu oni maja za co żyć, maja pracę i mogą się rozwijać.
Mimo tego wszystkiego są niesamowice sympatyczni, weseli i pełni radości. Bardzo ciekawi jak wygląda życie w Europie . Lubią się bawić i słuchać muzyki reage. Przy tym wszystkim są bardzo grzeczni i mimo plączącego sie juz języka nie zapominają nas ciągle tutułować MAM AGNIESKA and SER LUKAS Ciagle pytają dlaczego nie amamy jeszcze dzieci, hehehe, że w tym wieku to juz chyba dziadkami niedługo zostana, a ja czuje sie jak dinozaur, hehehehehe. Taka kultura, rozmnażają sie i nie zastanawiają się z czego i jak będą życ, choć pojawia sie już jakiś limit....
Przepaść w myśleniu między nimi a nami jest olbrzymia, zresztą tak samo jak i w funkcjonowaniu...nie straszne im rzeczy które nam przeszkadzają i zapewne oni pierwsi przetrwaliby jakąś tragedie niz my.....tak sobie myslę wtedy jak nasza wychuchana europejska i nie tylko europejska kultura funkcjonowania jest krucha....
Była to bardzo udana noc, naśmialiśmy się co niemiara, ale i też fajnie porozmawialiśmy, dowiedzieliśmy sie ciekawych informacji i spojrzeliśmy troche inaczej na pewne sprawy...nabierając dystansu do wielu rzeczy a i docenilismy to co mamy, a na co tak czasami narzekamy...
A to nasi znajomi
I stół po imprezie - pety gasi sie na blacie- taka zasada, hehehehehe
życie to nieustająca podróż
DZIEŃ PIĄTY- NACPAN BEACH
Nacpan Becah uchodzi za jedną z najładniejszych plaż w El Nido i faktycznie taka jest. Oddalona od centrum około 20 km - jakies 40-50 minut jazdy tricyklem
Cena regularna za tricykl z miasta 1000 peso . Droga juz prawie cała ukończona, jakieś 15 minut jedzie się jednak po szutrowej nawierzchni - proponuje tutaj zabrac jakąś chustkę do owinięcia twarzy jesli nie chcecie nałykać sie piasku! My chustek nie mamy i z lekka sie przykurzylismy Zasada jest tak, że wasz kierowca jedzie z wami i czeka na was tak długo, aż się znudzicie i postanowicie wrócić . Jeżeli chcecie zostac tam na noc równiez nie ma problemy, gdyż jest tam kilka pensjonatów z domkami przy samiutkiej plaży. Z głodu również nie umrzecie gdyż na plaży są knajpki na wolnym powietrzu z najlepszym jedzeniem jakie jedliśmy w El Nido. Ceny są również mniejsze niż w samym centrum także można sobie poszaleć.
Tu odrazu wskazówka - po wejściu na plaże główną proponuje sie kierować do ostatniej knajpki po prawej stronie - serwuja tam naprawdę dobre żarełko i picie, kuoicie również lepsze rumy i inne alkohole, porcje jedzenia są naprawdę duże i dobrze przygotowane, estetycznie podane.
Jedyny mankament to brak cywilizowanych toalet - pokierowano nas do szaletu- jesli tak to można wogóle nazwać, hehehe- oj jak ja sie namęczyłam, żeby sie tam normalnie załatwić. Stoją tam dwie takie małe prowizoryczne sklejki z bambusa- obok swoje życie prowadzą miejscowi, ale żeby nie było stoi też duża beczka z wodą i nabierka do spłukiwania. Macie dwie opcje do wyboru- hehe, albo szalecik z dziurą w ziemi, albo szalecik z normalnym miniaturowym kibelkiem i nabierką do spłukiwania - chusteczki trzeba mieć swoje!! Dachu brak - hehe- naturalna klimatyzacja jak znalazł. nie zapomnijcie nabrać wody do chochelki bo w środku mimo tego, iz też stoi zbiornik z wodą to jej tam nie ma Warunki spartanskie więc dla bardziej wrazliwych proponuje zamknąć oczy- bo jak wiadomo nie wszyscy ludzie potrafia po sobie zostawić porządek - choc ja osobiście tego nie rozumiem i zawsze zachodze w głowę dlaczego ludzie tak syfia w publicznych toaletach- czyżby w domu robili tak samo??? Zdjęcie mam w kibelku zrobione, ale wam nie pokaże, heheheeh - to private foto
Skuter- jesli lubicie pojeżdzić , mozna samodzielnie dojechać wypożyczonym z miasta skuterkiem- ceny nie podam bo my tej opcji nie bralismy pod uwage. Wiedzielismy, że będziemy sobie odpoczywać i piwko pewno jakieś wypijemy, a po alkoholu nie będziemy prowadzić, ponieważ taką mamy zasadę. Poza tym chcemy sie zrelaksować. Skuter to jednak super opcja ponieważ jak plażą długa i szeroka przyjęła się zasada, że smigają po niej ludki na tych skuterach przewaznie z kamerkami w ręku, a i nogi odpoczywają bo kilometrów tam można troche zrobić. Gdybym brała skuter pokusiłabym sie o zostanie tam na jedną noc - to bardzo dobry pomysł!!!!
Nacpan ciagnie sie w dwie strony- na prawo gdzie stoi parę pensjonacików, jakis małych chatek a potem tylko i wyłacznie totalna dzicz, same gęsto porośnięte palmy, cudowna przestrzeń i totalna pustka....oraz na lewo gdzie widoczek jak z bajki i lokalna wioseczka. My poszlismy tylko na prawo po drodze zatrzymając sie na relax w hamaczkach. N alewo nie dotarlismy gdyz nogi odmówiły nam posluszeństwa.....
My za tricykl płacimy 800 peso (za dwie osoby) - załatwiony przez naszego właściciela z casy, czeka na nas o umówionej godzinie, czyli o 10 rano.
Wsiadamy w nasz ekstra wypasiony wózek i smigamy na cudowna plażę. Dziś mamy w planie błogie lenistwo i plażing...pogoda niestety troche chmurna i kolorki nie takie jak byc powinny, ale to nic nie szkodzi to co tam zobaczyliśmy na zawsze pozostanie w naszych sercach.
Widoczki z drogi:
Tutaj z niedokończonej drogi
A tu pstryk na wnetrze naszego pojazdu
To knajpka , którą polecam odwiedzić na Nacpan
MENU :
NASZE ŻAREŁKO
życie to nieustająca podróż
NO TO TERAZ PORCJA NACPAN W PEŁNEJ KRASIE
życie to nieustająca podróż
Po totalnym relaksie wracamy do miasteczka- nasz kierowca juz na nas czeka- nawet jest ubrany w inne ciuchy Troche sie rozpadało, ale jest przyjemnie i wcale nie duszno.
kilka pstryków z wjazdu do miasteczka
życie to nieustająca podróż
Poniewaz droga szutrowa totalnie nas znorała, hehehe jedziemy do domku sie oporządzić i w planach dzis wypad na miasto bo jeszcze w sumie nie bylismy tam wieczorem. no powiem wam, że moje ciuchy po powrocie z Nacpan- po tej drodze z bialych zrobiły sie pomarańczowe, a włosy marchewkowe, hehehe
Na wejściu do Casy witają nas lokalne świnki nawet je juz polubiliśmy- choc warunki w jakich leżą są tragiczne
a tutaj jeden z ładniejszych widoczków po lewej stronie na wejściu do casy
życie to nieustająca podróż
EL NIDO WIECZOROWĄ PORĄ
Ponieważ koszykówka jest na Filipinach sportem uwielbianym, w każdym miasteczku znajdziecie boisko, tutaj w El Nido odbywały sie jakieś zawody, nawet profeska - nie ma co- ludki siedzą i kibicują na trybunach, muza jak w NBA, rozdają jakieś puchary i nagrody dla zawodników
Knajpki na plaży głownej czekają na gości- są również wystawione rybki i inne pyszności, które można wybrać na grila.
My kierujemy sie do naszej knajpki, w której bylismy wczoraj- mają tu fajny klimacik i ceny nam odpowiadają, jest poprostu taniej nią na plaży głównej, a także mamy dzis ochotę na pizze bo juz owoców morza i rybek mamy troche przesyt...hehehe. Obsługa nas poznaje i wita usmiechami, robia sobie z nami zdjęcia na pamiątkę
Po jedzonku chodzimy sobie jeszcze po miastku- no można tu dostać wszystko co potrzebne. Od ciucholandów w tańszych bocznych uliczkach, po lepsze w centrum, poprzez wiele knajpek- do wyboru knajapki z rybami, owocami morza, pizzerie, knajpki dla spragnionychbiałych- tutaj była jakaś długa kolejka- sprzedawali tam cheasburgery czyli fast food - no chyba im nie podchodziło filipinskie żarcie, hehe. W mieście równiez sporo agencji, jedna koło drugiej, otwarte do nocy. Są równiez bary z muzyką na żywo, caraoke i disco puby.
Wszystko jednak trochę jakieś takie prowizoryczne, lekki bałagan, syfek, hehe, ale szlif juz sie tam robi, a cały ten pierdolnik dodaje klimatu i pozwala poczuc atmosfere miasteczka....
Także na wieczorny spacer do centrum polecam sie udać. Wracamy dzis grzecznie do domku tricyklem i zasypiamy jak zabici.
życie to nieustająca podróż
Ładne focie porobiliscie i całkiem szczegółowo wszystko pokazałaś.
Robienie zdjęć z rikszy na szutrowej drodze to wyższa szkoła jazdy. Ale widać że się da
.
Co do ElNido - było tak jak Aga pokazuje. Może poza tym , że nie byliśmy na Helicopter Island ale to mało ważne.
Nasz ostatni Tour to był miks wycieczek C i D. Odwiedziliśmy jaskinię z wodnym tunelem wewnątrz (tylko Bogdan, braciszek, Nico i ja - eksplorowaliśmy, reszta pochorowana została chwilę na łodzi,(tour D). Zdjęcia w jaskini zrobiłem ale jest na nich Bodzio, a nie wiem czy chce by je publikowac więc nie wklejam. Zresztą z Bodziem można było konie kraść - atakował każdą atrakcję , nurkował jak nastolatek, po rozsypującej się drabince wchodził na dach. Nadążał w każdym momencie, wręcz czasem korzystałem z jego doświadczenia. Szkoda , że połowa ekipy cały pobyt chorowała, nie skorzystali na tyle ile mogliby......Wszystkie plagi Egiptu - jak na złość.
Następnie wpłynęliśmy do CadlaoLagoon (tour D) (silne fale, duża łódź i płytkie skałki niestety nie pozwoliły na wpłynięcie głębiej, większośc ludków była poprzeziębiana więc nikt nie chciał płynąć wpław. Zdrowa część ekipy również nie chciała, tym bardziej , że reszta by się zanudziła na tej łajbie czekając na nas na kotwicy). Potem ominęliśmy Helicopter Island i popłynęliśmy w kierunku Mantiloc. Dalej jak w relacji - nie dało się wpłynąć do ukrytej plaży (hidden beach) (wpław oczywiście) bo fale rozbijały się o maleńki wlot tak , że chętnego by zmieliło na klopsiki. Z tego samego powodu co przy cadlao lagoon nie udało się zacumować i przejść także do Secret Beach płytkim kanałem. (za blisko do kanału by się dużą łodzią nie podpłynęło, a parkując za daleko silne fale by piechurów przeciągnęły po bardzo gęstych i ostrych w tym miejscu koralowcach. Byłaby masakra jak nic. Żadne łódki nie wyładowywały pasażerów.)
Przy samym betonowym pomoście problemem było dobicie do niego bokiem do wiatru i fal..... niestety pojawiła się kolejka chętnych łodzi do jedynego możliwego ustawienia (czyli z wiatrem) i nasz driver po 20 minutach czekania na swoją kolej musiał zaparkować od strony opisywanej przez Agę plażyczki (20 metrów od brzegu).
Tym samym dla większości naszej ekipy ta wycieczka była raczej najsłabsza, choć miała potencjał być najfajniejszą (miałem okazję te wszystkie miejsca widziec poprzednio przy spokojnej pogodzie, są przepiękne, tym razem było ciężkawo).
Jak ktoś chce obejrzeć walki kogutów w ElNido - za portem po lewej stronie miasteczka - w osiedle lokalesów wzdłuż skały (taki mały, loklalny underground, raczej większy niż na Corong Corong), za szkutnikami , a na końcu jest szkoła.
Moje zdjęcia z różnych, dziwnych miejsc http://tom-gdynia.jalbum.net/